Dragon Ball PH logo by Zaria

Dragon Ball Parallel History


 

Odcinek Pierwszy <-



Odcinek 2
 
Dragon Ball PH Title Screen #02

Białoczarny, pękaty, metalowy dysk, mknął przez bezkres ośrodka międzygwiazdowego. Przypominający napompowaną zbyt dużym ciśnieniem oponę pojazd, meandrując, co chwilę zmieniał kurs i obracał się wokół własnej osi. Na wirujących ścianach bocznych okrętu wyrastały liczne półokrągłe, błyszczące wypustki. A pod każdą z kryształowych kopuł sterczały dwie tuleje sprzężonych dział energetycznych.
 
  Nagle maszyna raptownie zanurkowała. I to tuż pod salwą przelatujących strumieni ki. Wiązki minęły nadęty spodek zaledwie o kilka centymetrów. Mimo że nie doszło do bezpośredniego trafienia, strugi mocy i tak zdołały zerwać z okrętu dość szeroki pas poszycia. W odpowiedzi, korzystając z silników antygrawitacyjnych, lewitujące metalowe koło zwiększyło tempo rotacji. A jej nietypowy, składający się ze stanowisk strzelniczych, bieżnik zaczął wypluwać własne pociski energetyczne.
 
  Zerd siedział w niezbyt wygodnym, obitym hipergumą, fotelu. Dobrze zbudowane ciało młodego mężczyzny było mocno przypięte pasami. Uprząż nieprzyjemnie wrzynała się mu pod żebra smukłej klatki piersiowej. Taśmy wykonano z odczuwalnie sztywniejszego tworzywa niż elastyczna tapicerka. Wykrzywiona grymasem seledynowa twarz i przymrużone z bólu złote oczy odbijały się na wewnętrznej powierzchni przezroczystej kopuły. Dyskomfort był niestety nieprzyjemną koniecznością. Gdyby zabrakło zapewniającej przez pasy stabilizacji, czułby się znacznie gorzej. Wywołane rotacją okrętu i manewrami przeciążenia zapewne wypłaszczyłyby przedstawiciela gatunku Monsturnów na najbliższej ścianie. Do bolączek można było doliczyć relatywny brak oświetlenia i klaustrofobiczną atmosferę. Kokpit artyleryjski był nieprzyjemnie ciasny i pogrążony w półmroku. Jedyne światło, jakie uderzało złotolite tęczówki młodego mężczyzny, pochodziło z wyświetlających się na kopulastym iluminatorze symboli. Liczby na płaskim, holograficznym pulpicie kontrolnym śledziły poziom naładowania obsługiwanego działa. Seledynowe dłonie Monsturna cały czas tkwiły w zagłębieniach kolektora ki. Urządzenie pobierało wewnętrzną moc użytkownika i gromadziło ją w buforze artyleryjskim. Gdy kondensator osiągnął sto procent pojemności, można było śmiało uwalniać skumulowany ładunek.
 
  Niewielka trójwymiarowa kontrolka zamigotała na wydętym bulaju. „Gotowość strzelecka osiągnięta". Jak na rozkaz, Zerd pociągnął za spust. Czarne, matowe lufy plunęły jaskrawymi wiązkami energii. Strumienie prawie natychmiast po opuszczeniu zbiornika połączyły się w jedno śmiercionośne pasmo. Żarząca się ukierunkowana nawałnica wyładowań uderzyła we wrogą jednostkę. Huragan mocy rozbił się na tarczy energetycznej nieprzyjacielskiego okrętu. Ale Zerd i tak był z siebie dumny. Ciesząc się, zmierzwił zielone, przycięte na „grzybka” włosy i otrząsnął kilka razy dłonie. Wciąż odczuwał w nich osobliwe mrowienie. Gdy tylko rozruszał ścięgna, ponownie włożył ramiona w zagłębienia strzeleckie kolektora. Monsturn był naprawdę zadowolony. Trafić mały punkcik, reprezentujący przeciwnika na wyświetlaczu, w obecnych warunkach, to sztuka sama w sobie. Zwłaszcza że okręt, na którym się znajdował nie dość, iż wirował, to jeszcze przeprowadzał manewry wymijające. Obiekty na holograficznym celowniku kolimatorowym skakały więc we wszystkie możliwe kierunki. Spudłować przez to było łatwiej niż trafić. Nawet jeśli komputer strzelecki odwalał lwią część roboty.
 
  Niespodziewanie bulaj pokrył się ostrzeżeniami. Wykryto nowe aury tranzytowe. Komputer pokładowy dokonał ekspresowej analizy nowych sygnatur. Sztuczna inteligencja nie miała wątpliwości. Zbliżały się kolejne dwie jednostki. Szybko. Co oznaczało tylko jedno. Wrogowie uzyskają przewagę trzy do jednego. Sytuacja stawała się nieciekawa. Monsturn miał nadzieję, że będzie miał okazję strzelić jeszcze ze dwa razy, zanim jego stanowisko dokona pełnego obrotu. Mimo to poziom energii wyświetlany na kopulastym krysztale wypełniał się niemiłosiernie wolno. Przyszedł czas na popis kamratów młodego mężczyzny. Zajmowali pozostałe stanowiska strzeleckie, więc cele musiały właśnie zacząć wchodzić w ich pole widzenia. Jeśli wszyscy mieli przetrwać, kompani będą musieli wykazać się umiejętnościami. Zerd liczył na to, że są równie celni, jak on.
 
  Czekając na gotowość operacyjną systemu artyleryjskiego, miał chwilę na przemyślenia. Ta dość kuriozalna karuzela śmierci była przedziwnym sposobem prowadzenia bitew. Ale nie zamieniłby tej wirówki na rozwiązania, jakie stosowano przed jej wprowadzeniem. W dawnych czasach gwiezdne potyczki tego typu wyglądały zgoła inaczej. Musiały być wręcz przerażające dla biorących w nich udział żołnierzy. Zanim wynaleziono technologię odpowiedzialną za armaty ki, walczący zmuszeni byli stać w kombinezonach próżniowych na kadłubie okrętu i generować energie bezpośrednio w dłoniach. Batalie kosmiczne o wiele bardziej niż obecnie przypominały przez to starcia prowadzone w atmosferze. Wymuszało to na ówczesnych konstruktorach dostosowanie maszyn do wymogów takiego stylu walki. Okręty były w rzeczywistości niesamowicie opancerzonymi, wielopłaszczyznowymi latającymi platformami. Nie istniała wtedy nawet technologia sztucznie generowanych osłon. Każda jednostka mogła polegać tylko na grubym metalowym płaszczu i barierach ki. Polach siłowych, które stojący na poszyciu żołnierze musieli sami wytwarzać. A prymitywne silniki antygrawitacyjne zapewniały tylko aurę impulsową wprawiającą maszynę w ruch. Konstrukcja jednostek napędowych nie była na tyle zaawansowana, aby maszynownia potrafiła generować ciążenie na pokładach czy kadłubie. Moc silników skupiała się na zadaniu przemieszczenia tysięcy ton z punktu a do punktu b. Konieczne więc było stosowanie uprzęży i butów magnetycznych. Na domiar złego, organiczna energia, zwana potocznie, ki nigdy nie lubiła próżni. O wiele lepiej czuła się w atmosferze. Przekładało się to na utrudnienia w generowaniu barier, formowania pocisków, czy nawet, prostej lewitacji. Wytwarzana przez organizmy żywe siła była produktem ewolucji. Dlatego też przez selekcję naturalną i inne biologiczne procesy przystosowała się do warunków, w jakich powstała. Na zdatnych do życia planetach mogła podtrzymać swoją formę, czerpiąc część energii z jonizacji i spalania gazów atmosferycznych. W grę wchodziły także inne czynniki, ale nie wszystkie były jeszcze do końca zrozumiałe. W kosmosie jednak okres rozpadu ki był niesamowicie przyśpieszony. Przez to podtrzymanie integralności wiązki, sferycznego pocisku czy bolidu o innym kształcie spoczywało całkowicie na strzelcu. Oznaczało to niestety konieczność wyłożenia znacznie większego nakładu energetycznego niż w warunkach atmosferycznych. Naturalnie dystansy, na jakich toczyły się dawne bitwy kosmiczne, były odpowiednio krótsze niż obecnie. Niemal samobójcze. Dawni żołnierze zapewne byli nawet w stanie dostrzec swoich przeciwników stojących na opancerzeniach wrogich jednostek. Całe doświadczenie musiało być koszmarne. Być ostrzeliwanym w sytuacji, gdy najdrobniejsze trafienie mogło uszkodzić kombinezon próżniowy. Jedyną osłonę dzielącą od zabójczego chłodu i rozrywającej płuca dekompresji. Można było polegać jedynie na samodzielnie postawionej osłonie ki, która w próżni potrafiła być zawodna. Oczywiście eksperymentowano z innymi metodami prowadzenia starć kosmicznych. Jednak nawet pomimo wszystkich ograniczeń wynikających z natury ki inne podejścia do problemu okazywały się mniej efektywne lub po prostu nieopłacalne.
 
  Płaski holograficzny wyświetlacz iluminatora poinformował o ponownej gotowości do strzału. Zerd, uważnie śledził świetliste symbole, niosące informacje o stanie wrogich maszyn. Po czym obrał za cel jednostkę, która jako pierwsza weszła w jego pole widzenia. Upewnił się jeszcze, czy komputer wybrał optymalną trajektorię lotu pocisku i uwolnił nagromadzony ładunek. Trafił! Wystrzelona wiązka przebiła się przez pole energetyczne i wżarła w kadłub. Osłony wrogiego okrętu musiały być osłabione kanonadą przyjaciół Monsturna. Potężna eksplozja rozświetliła czerń przestworzy. Fala ki zapewne dotarła do rdzenia grawitacyjnego. Maszyna, uwalniając zgromadzoną na pokładzie atmosferę, stanęła w tłamszonych przez próżnię płomieniach.
 
  Stanowisko Zerda nieubłaganie obracało się dalej. W chwili tryumfu przeczesał zieloną, równo przyciętą, grzywkę. Już nie tylko dłonie, ale też całe ramiona nieprzyjemnie go świerzbiły. Unoszenie rąk w górę i ogólny ruch mięśni trochę pomagał. Kolektor ki był wymagający. Poczucie wyprania z energii doskwierało coraz bardziej. Na szczęście przez charakter współczesnych potyczek gwiezdnych znów miał moment dla siebie. Minię co najmniej kilka chwil, zanim pojawi się okazja, aby wznowić ostrzał.
 
  Okręt, który dopiero co trafił, był typowym niszczycielem Koalicji Systemów. Przypominał nieco te, które niegdyś używali Nameczanie. Był beczułkowaty i posiadał, przypominające kolce lub rogi, białe wypustki rozlokowane wzdłuż kadłuba. Od dawnych nameczańskich jednostek różnił się jednak gabarytami. Maszyny Koalicji były znacznie dłuższe i szersze. Dodatkowo miały długą wyciągniętą „szyje” zakończoną baryłkowatym mostkiem. Na poszyciu tego długiego „karku” rozlokowane były rzędy dział ki. Konstruktorzy Koalicji podeszli do problemu czasu ładowania armat zgoła odmiennie. Gardziel niszczyciela miała rozlokowane stanowiska artyleryjskie na grzbiecie, bokach i podbrzuszu wydłużonej sekcji. Gdy jeden z rzędów oddał salwę, okręt przewracał się o dziewięćdziesiąt stopni na następną stronę i odpalał kolejną skoordynowaną kanonadę. Koalicja postawiła na zmasowany ostrzał, natomiast Imperialne maszyny preferowały jednostkowy, ale, dzięki systemowi rotacyjnemu, ciągły ostrzał. Oba pomysły miały swoje wady i zalety.
 
  Kokpit artyleryjski zatrząsł się nieprzyjemnie wyrywając Monsturna z wypełnionego przemyśleniami oczekiwania. Tylko dzięki pasom Zerd nie wypadł z siedzenia prosto na ścianę po prawej. Musieli zostać trafieni przez jednostkę, która była obecnie poza zasięgiem jego wzroku. Monsturn był wdzięczny, że nie stał na poszyciu okrętu jak niegdyś jego przodkowie. Taka salwa z pewnością rozniosłaby w pył wielu przytwierdzonych do opancerzenia żołnierzy. On za to siedział w relatywnie bezpiecznym stanowisku strzeleckim i napełniał kondensator. Armata w tym czasie zajmowała się tym, do czego została zaprojektowana. Miksowała nagromadzoną ki ze specjalnie przygotowaną mieszanką gazów i konwertowała energię w coś zbliżonego do plazmy. Taki pocisk trzymał stabilność w próżni zadziwiająco długo. Działo rozwiązywało też inny problem. W zwyczajnych okolicznościach wojownik posiadał limit, ile mocy potrafił jednorazowo zgromadzić poza ciałem. Wynikało to z wielu czynników. Jak choćby naturalnego potencjału, zakresu kontroli nad ki, wytrzymałości, czy choćby prostej tolerancji na wysiłek i ból. Kanał zbiorczy kolektora omijał to utrudnienie, wysysając energię z użytkownika samodzielnie. Wystarczyło się na niego otworzyć i uwolnić moc. Monsturnowi przypominało to trochę pobieranie krwi. Urządzenie stabilizowało też magazynowaną energię, dzięki czemu można było powiększać pulę kolejnymi impulsami. W praktyce oznaczało to, że ostateczny wystrzał był z reguły znacznie silniejszy niż to, co żołnierz byłby w stanie samodzielnie jednorazowo wytoczyć. Wyjątkiem byli jedynie wojownicy posiadający tyle mocy, że kondensator napełniał się od jednorazowego pobrania ki. Ale tacy byli rzadkością i w Imperium w większości byli to Changelingowie. Tacy jak cesarzewicz Freezer czy inni członkowie rodziny cesarskiej. Zapewne dlatego też w przeszłości tak łatwo udawało się Changelingom podbijać kosmos. Ich wysoki potencjał oraz to, że bez problemu potrafili egzystować w próżni, przekładało się na dominację we wszystkich dawnych kosmicznych starciach.
 
  Dopiero Nameczanie i ich umiejętność zamiany czystej energii w materię, tak zwany Smoczy Kryształ, okazała się dla nich wyzwaniem. Na szczęście dla Imperium. Planeta Namek już nie istniała.
 
  Kontrolka poinformowała Zerda o zakończeniu procesu ładowania. Monsturn po raz trzeci nacisnął mechanizm spustowy. Trafił i tym razem. Efekt nie był już jednak tak spektakularny. Osłona przeciwnika przyjęła większość ładunku. Kadłub otrzymał zaledwie powierzchowne uszkodzenia.
  Wyświetlacz na iluminatorze oceniał integralność osłon nieprzyjaciela na trzydzieści cztery procent. Jeszcze jeden lub dwa pociski powinny zniszczyć wrogą jednostkę.
 
  Nagły oślepiający blask zmusił mężczyznę do odwrócenia wzroku od bulaja. Na kryształowym szkle zamigotały złowróżbnie ostrzeżenia, a po chwili cały kokpit zatrząsł się brutalnie.
  „Trafili coś ważnego!” pomyślał Zerd. Stanowisko zawibrowało ponownie. Monsturn musiał się zaprzeć. Miał wrażenie, że zaraz wyślizgnie się z pasów i wyleci na jedną z kulistych ścian.
  „Co ten Zorak wyprawia!? Musiał wprowadzić nas w ogień krzyżowy pozostałych dwóch okrętów! Oby nasz reaktor był cały!”
  W kokpicie dało się odczuć kolejny wstrząs. A na półsferycznym oknie pojawiły się pęknięcia i komunikaty o nieuchronnej dekompresji.
  „Szlag! Przegraliśmy!”.
  Wirujący dysk trafiony jeszcze kilkoma salwami strug energetycznych płonął. Konstrukcja wydęła się, gdy wewnętrzne eksplozje zaczęły rozrywać kolejne pokłady. Po chwili z okrętu Imperium pozostały tylko odłamki i kosmiczny pył.
 
  „Koniec symulacji. Proszę opuścić symulator". Głos komputera skwitował ich porażkę. Zerd skrzywił się, gdy polecenie jawnie drwiło z jego wcześniejszych starań. Byli już tak blisko.
  „Szlag!” powtórzył w myślach, po czym odpiął się i wyszedł na zewnątrz.
 
  Gdy wyłaził z zagłębienia w podłodze, w którym znajdował się kokpit symulatora, przywitały go wiwaty tłumku gapiów. Podłoga niecki grawitacyjnej, obok metalowego kokonu trenażera, wciąż była ciepła. Monsturn czuł to nawet przez buty. Nie zdziwiło go to jednak. Emulacja nagłych manewrów i tak wielkiej siły odśrodkowej musiała nieźle dawać silnikowi grawitacyjnemu w kość. Przeciążenia były co najmniej dwudziestokrotnie większe od grawitacji, do jakiej Zerd był przyzwyczajony. Gdyby nie jego umiejętności panowania nad ki i utwardzania ciała z pewnością by zemdlał. Szaroczerwony mundurek Monsturna nie wyszedł z doświadczenia jednak w tak dobrym stanie, jak jego właściciel. Zielonowłosy chłopak poprawił zmięty i pognieciony uniform, po czym wyskoczył z zagłębienia.
 
  Przedstawiciele najróżniejszych gatunków oczekiwali, aby sami popróbować szczęścia w wirtualnej walce lub najzwyklej w świecie przyszli oglądać potyczki innych. Nad niecką, w której znajdowały się kabiny, wisiał sporych rozmiarów ekran. Umożliwiał obserwację zmagań uczestników, chociaż teraz pokazywał punktację, jaką udało się osiągnąć zgrai Zerda. Po chwili obraz zmienił się, dzieląc na kilka sekcji. Rejestratory skupione zostały na samym Monsturnie oraz pozostałych właśnie otwieranych kokpitach. Seledynowoskóry widząc siebie na telebimie, trochę się zmieszał i ponownie poprawił popielatokarminowy mundurek Akademii Techniczno-Ekonomicznej imienia imperatora Glaciera Niezłomnego. Niefortunna zielona przypominająca grzyba fryzura i wciąż, pomimo wcześniejszych starań, pomięty strój nie robiły dobrego wrażenia na wielkim podwieszonym ekranie. Jak każdy oficjalny strój ATEG-u uniform przypominał pancerz. Pomimo że mundurek wykonany był z normalnej tkaniny, to jego krój wzorowano na imperialnych zbrojach. Chociaż same naramienniki były znacznie mniejsze i, oczywiście z racji niezastosowania hipergumy, miękkie.
 
  Zerd czuł się nieswojo, wiedząc, że kilkadziesiąt osób mogło dokładnie obejrzeć wszystkie jego wady. Nie uważał się za przystojnego. Tej cechy nie odziedziczył po ojcu. Skorzystał z okazji, aby też przyjrzeć się sobie bliżej. Zielony półmisek włosów nie komponował się dobrze z trochę za dużym nosem, pociągłymi rysami i stanowczo zbyt szeroko rozstawionymi złotymi oczyma. Cały czas żałował, że obciął się w ten sposób. Zwłaszcza że zrobił to z dość szczeniackich powodów. Ojciec, od najmłodszych lat, wymuszał na nim wygląd „godny Monsturna”. Zerd miał zawsze nosić długie włosy i biżuterię. Ale gdy tylko „wielki” Ambasador Zarbon wyleciał na misję, korzystając z wolności, seledynowy student zaraz pozbył się błyskotek i udał w podskokach do fryzjera. Chciał wyrazić siebie przez wygląd, który jak najbardziej rozjuszyłby rodzica. No, może z wyjątkiem golenia się na łyso. Niestety wyszło na to, że odmroził sobie metaforyczne uszy na złość tatusiowi.
 
  Wiwaty się nasiliły, a ekran skupił się na opuszczających niecki osobach. Zerd poczuł się od razu znacznie lepiej. Ferajna z roku wyglądała jeszcze gorzej niż on. Bardziej wymięci, mocniej rozczochrani. Dwoje potykało się, wychodząc z zagłębień. Wyraźnie kręciło im się w głowach. Znacznie gorzej znieśli symulowaną kosmiczną karuzelę.
  - Twoi kumple właśnie wyłażą, chociaż ledwo — operator atrakcji podchodząc, zwrócił się do czekającego na przyjaciół studenta ATEG-u. - Jak tylko nacieszycie się brawami, zróbcie miejsce dla następnej szóstki. Tylko nie pławić mi się tutaj w tej chwalę za długo. Nie jesteście sami.
 
  Trzej Monsturni i dwie Monsturnki, w takich samych przypominających zbroje akademickich mundurkach, dołączyło do Zerda. Jedna z kobiet pomachała do bijących brawo. Krótko przystrzyżona blondwłosa Corona pomimo lekkich trudności z utrzymaniem równowagi bawiła się wyśmienicie. Błękitnymi dłońmi posyłała kolejne całusy i mrugała figlarnie pomarańczowym okiem. Natomiast towarzysząca jej Fi'ia nie podzielała nastroju koleżanki. Była za bardzo skupiona, aby nie zaprezentować oklaskującym treści żołądka. Zerd, wyciągając polimerową chusteczkę, podszedł do niezdrowo wyglądającej dziewczyny. Ta jednak gestem dłoni odmówiła i wzięła głęboki oddech. Równo przycięty student nawet w takich okolicznościach musiał przyznać, że Fi'ia była po prostu zjawiskowa. Jej głębokie żółte oczy, oliwkowe zaczesane w kucyk włosy i delikatna, gładka, chabrowa skóra przyprawiały o zawrót głowy. Nie gorszy niż ten, z którym Fi'ia właśnie walczyła. Gdyby nie okrzyk Verna, Zerd stałby jak zahipnotyzowany z wyciągniętym przed siebie kawałkiem sztucznej tkaniny. Zbudowany jak czołg krzykacz za to wyszczerzył się po czym, demonstracyjnie, zdjął i odrzucił marynarkę. Prężył ciemnoniebieskie muskuły. Tryumfował, puszył się i popisywał. Zerd musiał przyznać, że w sumie miał dobry powód. Uplasowali się bardzo wysoko w rankingu punktowym. Niski i przysadzisty Zorak też był z tego faktu zadowolony, choćby sądząc po uśmiechu. Chociaż był wyraźnie mniej wylewny niż zwalisty kolega. Chyba dopiero co przestało się mu kręcić w głowie. Przykucnął i skoncentrował uwagę na skrzętnym złożeniu wyrzuconej przez Verna marynarki. Po czym ruszył udzielić pomocy ostatniemu członkowi paczki. Wysoki, chuderlawy Zyrion o smukłej pociągłej twarzy i długich kończynach wyglądał jak zupełne przeciwieństwo Zoraka. Dryblas również toczył podobną batalię co Fi'ia, starając się uspokoić rozszalałe i zdezorientowane ucho środkowe. Zorak pilnował, aby liczne elementy biżuterii Zyriona nie pospadały i nie pogubiły się, gdy ten próbował zahamować torsje. Przypominający tyczkę mężczyzna nosił najwięcej ozdób z całej ferajny. Nawet Fi'ia ani Corona nie miały tyle naszyjników, wisiorów i kolczyków. Zapewne ojciec byłby zadowolony z Zerda, gdyby bardziej upodobnił się do Zyriona. Fi'ia podeszła do ostrzyżonego na grzybka chłopaka, po czym poklepała go po ramieniu. Najwyraźniej w podzięce za zaoferowaną chustkę. Zerdowi zrobiło się cieplej.
  - No i klawo. - rzucił zniecierpliwiony operator atrakcji. - Wszyscy już się nacieszyli. Chyba nikt nie będzie rzygał. Przestaliście się zataczać jak menel po czterodniowej libacji. Możecie ruszać. Idźcie do graciarni po fanty. I zróbcie miejsce następnym. No już, już - zaraz do was dołączę, tylko współpracownik-leń wróci z przerwy.
 
  Dopiero gdy przeszli do mniejszej, zastawionej regałami pełnych precjozów, salki euforia po zestrzeleniu wirtualnej jednostki opadła na tyle, że mogli porozmawiać.
  - Widzieliście, jak się fajczył? - zapytał Vern, odbierając złożoną w kostkę kurtkę od niskiego kolegi. Zakrył imponującą muskulaturę i kontynuował. - Zacząłem nawet liczyć eksplozję, zanim okręt zniknął mi z oczu. Gdyby był prawdziwy, bylibyśmy bohaterami. A frajerom z Koalicji by się teraz smażyły dupy.
  - Obróbka graficzna jest niesamowita - ekscytował się, bujając na piętach, drobny, choć pękaty Zorak. Prawie podskakiwał. - Jeśliby mi ktoś pokazał to jako nagranie, to bym uwierzył, że to materiał z prawdziwej bitwy. Bez najmniejszych wątpliwości.
  - A skąd wiesz, że nie oglądałeś takich symulacji właśnie w wiadomościach. Pewnie wykorzystują je do propagandy co rusz, a nam wciskają kit, że wszystko zawsze idzie po ich myśli - dodał od siebie Zyrion poprawiając jeden ze zdobiących go licznych kolczyków oraz wisiorów. I tak dziwne, że żadnego nie brakowało, po jeździe jakiej zgotowały im trenażery. - Jak nic część, jeśli nie większość, z zamachów terrorystycznych w Ekspansywie, o których ciągle mówią to też to dezinformacja i czarna propaganda.
  - Tak, tak. - wtrąciła lekceważąco Corona - Dla ciebie wszystko to teoria spiskowa. Changelingi chcą ci wyprać mózg, rząd dodaje do wody chemikalia, które zmieniają orientację seksualną śnieżnych jaszczurek. Nameczanie wcale nie wyginęli, tylko ukrywają się w innym wymiarze tuż za twoją kanapą i czyhają na hasło do twojego scoutera, który jest oczywiście na ciągłym podsłuchu. Bo bogata elita Changelingów, co tak naprawdę jest ssakokształtnymi potworami w przebraniu, próbuje kraść dzieci i składać je w ofierze zapomnianym bogom, którzy to oczywiście mieli kiedyś latające pałace na każdej planecie. Słyszałam już to wszystko czy może coś pominęłam? - oburzyła się blondynka, pokazując koledze język.
  - Udowodnij mi, że któraś z tym hipotez to nieprawda to przestanę w nie wierzyć. Ale tego nie zrobisz, bo nie możesz - odgryzł się wyrośnięty galant.
  - W każdym razie - przerwał dyskusje Vern - jesteśmy dzisiaj pierwsi, którzy rozwalili wrogą jednostkę. Widzieliście listę rankingową? Wskoczyliśmy chyba na pierwsze miejsce. To dowód, że ATEGanie mogą wszystko, jeśli się tylko do tego przyłożą - kontynuował tryumfować mięśniak.
  - Drugie - poprawił przyjaciela Zerd - przed nami była jakaś paczka, która co prawda nie zniszczyła żadnego okrętu, to utrzymała się dużo dłużej oraz miała więcej trafień. No i wszystkie okręty poważnie uszkodziła.
  - Totalny przekręt - oburzył się demonstracyjnie osiłek. - Za zniszczenie wrogiej jednostki powinno być pierwsze miejsce z automatu.
  - Pewnie mielibyśmy znacznie więcej punktów, gdyby Zorak lepiej się przyłożył. Wprowadził nas w ogień krzyżowy na sam koniec. Gdyby nie on załatwilibyśmy co najmniej dwa niszczyciele - Zerd zwokalizował swoją opinię na temat zdolności pilotażu kolegi. Nie specjalnie podobało mu się, że towarzysze podeszli do tej konkurencji mniej poważnie niż by sobie tego życzył. - Mogliśmy to nawet wygrać.
  - Hej. Ty tylko siedziałeś i sobie strzelałeś. To na mnie spoczywała najcięższa robota i zapewniam cię, nie była taka łatwa, jak ci się wydaje. Ten fotel nie jest przystosowany do poważnego pilotowania. Pasy nie były dość ciasne i prawie się z niego wyślizgnąłem.
  - Bo jesteś po prostu za mały. Widać muszą postawić bramkę i mierzyć wzrost, zanim wpuszczą - zakpił Vern szczerząc zęby. - Ale hej marynarki składasz wzorowo. Na pocieszenie możesz zajmować się moim praniem, kiedy tylko chcesz.
  - Gdyby przed wejście był test na inteligencję, to ty byś nie wszedł w ogóle. To nie ja powtarzam rok. Nic dziwnego, że potrzebujesz mnie, żebym ganiał ci za uniformem - odgryzł się Zorak.
  - No już, już. Starczy nie naróbmy sobie wstydu - ostudziła atmosferę Fi'ia zarzucając kucykiem i kładąc dłonie na ramionach dogryzających sobie towarzyszy. Z Zerda momentalnie uleciały irytacja, naburmuszenie i wszelkie dąsy. Wystarczyło tylko słowo chabrowej dziewczyny. Starał się nie gapić, ale ciężko było oderwać od niej oczy. Ładniejszej kobiety niż Fi'ia chyba nie dało się znaleźć. Zapewne byłoby to równie trudne co odszukanie porcelanowej filiżanki podczas zamieci śnieżniej.
  - Dobra robota! - usłyszeli znajomy głos. Do pomieszczenia wszedł obcy kosmita. - Jestem chorąży Ledgic. Koordynator wirtualnego placu ćwiczebnego.
  Zerd widział go przez chwilę wcześniej przy symulatorach. Ale dopiero teraz, gdy opadły już emocje, uważniej go zlustrował. Nie potrafił jednak rozpoznać gatunku. Ogromne, skórzaste, połączone z szerokim i łysym czołem uszy oraz czarne cętki na skórze koloru ciemnego morza były dla chłopaka całkowitą nowością. Do tego ten kołyszący się za obcym cienki ogon. Nawet pancerz z hipergumy był dość nietypowy. Spod naramienników zwisały dwa długie obszerne rękawy. Operator symulatorów wyraźnie należał do Imperialnych Sił Zbrojnych, ale student ATEG-u nie widział wcześniej takiego kroju zbroi. I to pomimo nauk na temat wojskowości, jakie udzielał mu Zarbon.
 
  - Udało wam się zniszczyć jeden cel, a drugi lekko uszkodzić. To imponujące. Mało którzy cywile trafiają choćby jeden. Grupka, która była tutaj wcześniej i was pokonała to żołnierze na przepustce, więc nie ma się co łamać. Może nie zniszczyli żadnego celu, ale wszystkie wrogie okręty byłyby wyłączone ze służby na co najmniej kilka miesięcy po tym, czym od nich oberwały - zaczął tłumaczyć uszaty żołnierz. - Na wojnie to się często liczy najbardziej. Czasami lepiej ranić niż zabijać. Wróg ma potem więcej roboty. Ale wy też Changeligowi spod ogona nie wypadliście. Zwłaszcza ty się dobrze spisałeś młodzieńcze - Ledgic huknął obciętego równo Monsturna w plecy. - Trzy bezpośrednie trafienia z rzędu!
  - To prawda! Ja trafiłam tylko raz! - rzuciła Corona, dając koledze kuksańca. - Zerd dajesz radę! Ty wybierz dla nas nagrodę! - Puściła mu oko spod blond grzywki.
  - Ale nie myślcie sobie, że w rzeczywistości byłoby tak łatwo - zastrzegł kosmita. - Symulator ma swoje ograniczenia. Mimo że korytarz grawitacyjny symulował przeciążenia, które można wtedy napotkać, to kokpit pobierał od was tylko nieduże ilości ki. W prawdziwej bitwie każdy strzał kosztowałby was znacznie więcej siły. Takie chuchra jak wy już po dwóch padałyby z wycieńczenia.
  - Słyszeliście pana oficera? - zapytał retorycznie Vern. - Trzeba się za siebie wziąć, zwłaszcza wy, Zorak i Zyrion. Zerda przynajmniej tata trenował. Wy byście padli po jednym strzale i to ja pewnie musiałbym nadrabiać za resztę drużyny - mięśniak przechwalał się, klepiąc po bicepsie.
  - Ty mój drogi pewnie byś zemdlał, nawet nie oddając strzału. Jedno siorbnięcie mocy kolektora i zgon. Takie chwalipięty przeważnie padają jako pierwsze - obcy żołnierz zgasił pyszniącego się umięśnionego Monsturna.
  - Ale, ale. To gdzie w takim razie moje ki trafi teraz? - zainteresował się Zyrion, spoglądając uszatemu w oczy - żołnierz wytrzymał spojrzenie chyba nie biorąc rozmówcy na poważnie. - Pewnie zostanie wywiezione gdzieś i zmagazynowane, żeby później wykorzystywać do tajnych nielegalnych operacji wojskowych. Albo politycy i inne męty będą ja absorbować, żeby przedłużać swoją młodość.
  - Litości, nikt nie chciałby niczego, co należy do ciebie w sobie. Mogę o tym zaświadczyć z pierwszej ręki - włączyła się Corona, najwyraźniej zirytowana. Zerd mógłby przysiąc, że włosy stanęły jej dęba na głowie z rozdrażnienia.
  - Bez obaw nikt nie będzie sobie robił lewatyw z twojej ki, czy co to uważasz, że tam z nią robią - zaprzeczył egzotycznie wyglądający Ledgic z wyraźnym rozbawieniem. - Twoja moc zostanie obrobiona i wykorzystana do wzmacniania osłon okrętowych jednej z wielu jednostek Imperium. To, co potrafi wytworzyć generator pokładowy, nie wytrzymałoby długo w walce, gdybyśmy nie iniektowali do niego naładowanej przez ki plazmy. Dość podobnej, którą się wykorzystuje w samych armatach.
  - No to my płacimy krocie za możliwość wzięcia udziału w konkursie, a wy oprócz pieniędzy zabieracie też nam energię? - zapytała lekko oskarżycielskim, ale wciąż przyjemnym dla ucha, tonem głosu Fi'ia. - Zbijacie na tym niezły interes.
  - A co ja mogę wam powiedzieć. Imperium zawsze wygrywa. Dowiedziałem się tego bardzo dawno temu na własnej skórze - operator rozłożył ramiona, po czym zmienił temat i zwrócił się do Zerda. - No, ale panie strzelcu wyborowy. Wybieraj jaką nagrodę byś chciał, ale tylko jedną.
  - Jak to jedną? - zainteresował się Zyrion - Nie dostaniemy nagrody dla całej drużyny?
  - Regulamin o tym uprzedzał. Czytaliście go przecież, prawda? Jeden zniszczony niszczyciel — jedna nagroda. Dwa zniszczone niszczyciele — trzy nagrody. Trzy zniszczone niszczyciele — sześć nagród. I sześć fantów za pierwsze miejsce w rankingu. Eh! Cywile. Nigdy nie czytacie regulaminu. - koordynator placu popatrzył z politowaniem na Monsturnów.
  - Ale my jesteśmy dzisiaj pierwszymi, którym udało się zdjąć chociaż jeden cel, a bilety tanie nie były. No i jak mówiłeś, zabieracie naszą energię. Zarobicie więcej niż wartość wszystkich nagród razem wzięta. Zlituj się - drążył temat wysoki chuderlawiec.
  - A co ja mogę? - Ledgic puścił prośby Zyriona mimo uszu. - Imperium zawsze wygrywa. Zawsze.
  - Oj daj już panu chorążemu spokój i nie szukaj kolejnych spisków - wtrąciła się Corona. - Zerd co wybierzesz? O tam z lewej stoi chyba jakiś tort może to. Będzie coś słodkiego dla każdego. Albo naszyjnik dla jednej z nas? - Krótko ostrzyżona Monsturnka zatrzepotała rzęsami w stronę podejmującego decyzję chłopaka. Jednak jej kokieteryjne zachowanie nie przynosiło zamierzonych rezultatów. Zerd skupił uwagę na tym, co powie Fi'ia.
  - Te naszyjniki wyglądają na drogie. Starczy nam punktów w ogóle na coś takiego? - zapytała oliwkowowłosa piękność wyraźnie zauroczona biżuterią. A obserwujący ją chłopak od razu zdecydował co i dla kogo wybierze.
  - Tak, naszyjnik możecie wziąć. Bierzecie fanty od sztuki, a nie od ceny. - odparł szybko uszaty żołnierz, wskazując na szeroki regał z nagrodami. Zerd spojrzał jeszcze raz na imponujący zestaw kosztowności, smakołyków i upominków. Próbował zgadnąć, który z naszyjników spodobał się tak bardzo Fi'ii, nie pytając jej o to bezpośrednio. Gdyby wstrzelił się samemu, zapunktowałby o wiele bardziej.
  - Swoją drogą, nie mogę uwierzyć, jak dobrze te symulatory tłumią dźwięk. Prawie zapomniałem, że jesteśmy na festynie. Mogłem całkowicie skupić się na pilotowaniu - podsumował doświadczenie Zorak, obserwując wybierającego nagrody kolegę.
  - A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że Zerd obciął się na grzybka! - naigrawał się Vern. - Sam sobie z garnkiem na głowie stylizowałeś fryzurę, czy komuś zapłaciłeś, żeby tak cię skrzywdził? - umięśniony Monsturn po raz kolejny tego dnia zakpił z włosów przyjaciela.
  - To ja już wiem, kto upominku nie dostanie - dodała Fi'ia patrząc na siłacza z nieprzychylnym wyrazem twarzy. - Zerd nie musisz się nami przejmować. Niektórzy i tak nie zasłużyli dzisiaj na nagrodę. Wybierz coś szczególnego. Choćby dla siebie.
  - Już wybieram - odparł chłopak, uśmiechając się do chabrowej piękności, po czym przeniósł wzrok na kolegę - a ty Vern... tak zmieniłem fryzurę. Chciałem spróbować czegoś nowego, bo wiesz co? Tylko lodowce i ty nie zmieniają nigdy kursu.
  - Ha, ha. Dobre porównanie. Vern faktyczne jest wielki jak lądolód. I myśli równie szybko, jak góra lodowa. Widzieliście jego oceny z ostatnich egzaminów? - dogryzała koledze Corona.
 
  Zerd w tym czasie miał już sięgnąć po jeden z naszyjników. Regały obłożone były najróżniejszymi fantami. Od elektronicznych gadżetów przez smakołyki aż do biżuterii. Dla każdego coś dobrego. Ale dla Zerda liczyło się teraz, tylko aby znaleźć idealny naszyjnik dla Fi'ii. Wstrzymał jednak poszukiwania, gdy zauważył stojący nieopodal globus planety z napisem Ankstaria. Pomoc dydaktyczna całkowicie przyciągnęła jego uwagę. Obecność sztucznego globu z taką nazwą wydała mu się nadzwyczaj dziwna. Oficjalnie nikt nie nazywał jego rodzinnej planety w ten sposób od wieków. Od czasu, gdy genetyczni kuzyni Monsturnów, Changelingowie zdominowali planetę i przemianowali ją na Ksenomorf. Gdyby historia świata potoczyła się trochę inaczej, Zerd zapewne mówiłby o sobie, że jest Ankstarianinem, a nie Monsturnem. Globus intrygował go. Nie miał pojęcia, w jaki sposób model planety tutaj trafił. Czyżby organizatorzy dostali go od jakiegoś historyka? Przez chwilę rozważał nawet, czy nie zabrać globu do domu, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Podniósł najpiękniej zdobiony naszyjnik, jaki leżał na wystawie. Taki, który najbardziej pasował mu do oliwkowych włosów i chabrowej skóry. Kamienie szlachetne wyglądały co prawda na raczej sztuczne, ale wykonanie i tak robiło wrażenie.
  - Proszę Fi'io. Najlepszą nagrodą dla mnie będzie, jeśli przyjmiesz ode mnie ten prezent - powiedział Zerd uśmiechając się szczerze.
  - Uuu, co tu się dzieje!? - zadudnił wysoki Zyrion, poprawiając tradycyjne monsturnskie naszyjniki. Najwyraźniej wciąż trzymały się zbyt luźno po perypetiach w kokpicie. - Czyżby kroił się nam początek romansu?
  - Z gościem z taką fryzurą? Chyba Fi'ia musiałaby upaść na głowę - dorzucił szybko Vern.
  - Dobra, dobra. Zerd miał prawo wybierać, bo to on zarobił punkty za rozwalony okręt. Dorośnijcie. Jeśli chce, żebym go przyjęła, to z radością to zrobię. A teraz chodźmy. Zostało nam jeszcze dużo festynu do obejrzenia. I... dziękuję - obdarowana dziewczyna pogłaskała Zerda po ramieniu i pocałowała go w policzek.
  - Oj, no smutek - blondwłosa korona zrobiła demonstracyjnie rozżaloną minę. - A ja nic nie dostałam. Słyszycie chłopaki? Jeśli któryś z was coś wygra, to teraz ja oczekuję prezentu. Nie bądźcie gorsi niż Zerd i też coś dajcie swojej pięknej koleżance. A teraz chodźmy. Fi'ia ma rację. Jest jeszcze sporo atrakcji.
 
 
  Gdy grupa zbierała się do wyjścia, niefortunnie ostrzyżony student ATEG-u miał już ruszyć za towarzyszami, gdy zatrzymał go obsługujący ich uszaty kosmita.
  - Zanim pójdziesz, może weźmiesz to ze sobą - wielkouchy żołnierz wręczył pozostałemu z tyłu Monsturnowi ulotkę rekrutacyjną. Agitka próbowała zachęcić czytelnika do wstąpienia w imperialne szeregi. - Dobrych, opanowanych strzelców zawsze jest potrzeba. Takich jak ty. Widać, że jako jedyny potraktowałeś wszystko poważnie - żołnierz powiedział to trochę głośniej, niż musiał i dał Zerdowi lekkiego kuksańca, najwyraźniej próbując połechtać jego ego. Zwłaszcza że Fi'ia, czekając na kolegę, zatrzymała się i spojrzała w ich kierunku. Imperialny najwyraźniej stosował jakąś zagrywkę rekrutacyjną. Próbował przedstawić studenta w dobrym świetle przed dziewczyną, na której chłopakowi zależało. Niestety dla rekrutera fortel nie zadziałał. Monsturn nie zamierzał wstępować do wojska ani wdawać się w rozmowę, dlaczego nie pała miłością do Changelingów. Nie po tym, jak urządzili jego ojca.
  - Raczej się nie zanosi, że zostanę strzelcem, ale wezmę to pod uwagę. Dziękuję - rzucił wymijająco chowając ulotkę do kieszeni.
  - To dobry kawałek chleba. Porządna pensja, stabilność, wikt i opierunek zapewniony. Mieszkasz, jesz i pierdzisz, wszystko na koszt państwa - próbował zachęcać wielkouchy, po czym ściszył głos. - A i pancerz działa na panienki.
  - A więc to kolejne zadanie symulatorów? Zarobić, pobrać energię i nałapać ochotników? - zapytał student, zmieniając temat.
  - Wiesz jak to jest. Ktoś na górze miał łeb do takich spraw - odparł obcy. - To jak może się jednak skusisz? Jeśli martwisz się o studia to żaden problem. Zawsze możesz dokończyć je już w wojsku.
  - Jak mówiłem, przemyślę. A teraz chyba powinienem już iść. Dzięki za naszyjnik - Zerd odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę Fi'ii, która uraczyła go najpiękniejszym uśmiechem, jakim ktokolwiek został obdarowany w całej historii Imperium. Monsturn był tego pewien.
 
 
  Festyn Potrójnego Księżyca trwał w najlepsze. Powtarzająca się co dwa lata impreza z okazji koniunkcji naturalnych satelitów zawsze przyciągała wiele osób. Ale ta edycja przeszła samą siebie. Na ulicach Ksenomorf oprócz autochtonów pojawili się też turyści ze wszystkich zakątków Imperium Changelingów. Wszystko za sprawą wyjątkowości tegorocznej koniunkcji. Ustawione w jednej linii księżyce zamierzały przeciąć drogę jednemu z dwóch słońc. Gigerr, Sydd i Cobb parły na spotkanie ze świetlistą Alią. Gdy przesłonią jej blask tylko Proma, mniejsza z gwiazd, będzie oświetlała powierzchnię planety. Efekt podobno był piorunujący. Zazwyczaj purpurowe niebo przechodziło w głębokie przygaszone indygo. Zerd nie miał okazji jeszcze go doświadczyć na żywo. Zaćmienie miało miejsce średnio raz na dwadzieścia cztery lata. Gdy doszło do niego poprzednim razem, Monsturna nie było jeszcze na świecie. Tym razem miał szczęście. Stolica Ksenomorf znajdowała się na idealnej szerokości geograficznej, aby oglądać zbliżające się zaćmienie. Legenda głosiła nawet, że Metamorfis została założona w tym miejscu właśnie z powodu dobrej widoczności tego zjawiska astronomicznego. To w stolicy, gdzie studiował, znajdowały się najlepsze miejscówki na obejrzenie przysłoniętej gwiazdy w pełnej jej krasie. Stąd i te tłumy.
 
  Zerd nie mógł nie przyznać, że przygotowana na festyn Metamorfis wyglądała rewelacyjnie. Z budynków zwisały długie, szerokie flagi z godłami miasta stołecznego, Ksenomorf i Imperium. Gdzieniegdzie można było też dostrzec herby rodziny Cesarskiej, a nawet insygnia co ważniejszych magnatów, którzy sponsorowali imprezę. Pod sztandarami mieniły się miriady trójwymiarowych hologramów. Projekcje przedstawiały ważne wydarzenia historyczne, znane dzieła sztuki czy po prostu skupiały się na symbolice samego festynu. Zarówno świeckiej, jak i religijnej.
 
  Atrakcji festynu z okazji koniunkcji trzech księżyców Ksenomorf ciężko było zliczyć. Część miasta gdzie znajdowały się rynki, place, parki i kampusy została zaadaptowana na potrzeby całej imprezy. Ulice zamknięto dla ruchu pojazdów i wprowadzano całkowity zakaz latania na obszarach przeznaczonych do obserwacji. Dekret zarówno obejmował używania maszyn, jak i samodzielnego, wspomaganego ki lotu. Władze miasta nie chciały, aby jakieś grupki łapserdaków pojawiły się na niebie w najmniej odpowiednim momencie i zrujnowały zaćmienie dla tłumnie zebranych turystów.
 
  Aby umilić oczekiwanie na zjawisko, stolica przygotowała multum większych i mniejszych atrakcji, a wzdłuż wyłączonych z ruchu ulic rozstawiono prawie niekończące się rzędy straganów z jedzeniem, pamiątkami i innymi upominkami.
 
  Stojąca na uboczu, grupka uczniów akademii techniczno-ekonomicznej, głośno debatowała, co powinno zostać przez nich odwiedzone w następnej kolejności. Ruch był tak duży, że ledwo znaleźli wąską alejkę, gdzie mogli zebrać się w kółko, wyciągnąć cywilne scoutery i w końcu rozsądzić spór.
 
  Urządzenia od swoich wojskowych odpowiedników różniły się, przede wszystkim wyglądem. Kontrakt Imperialnych Sił Zbrojnych wymagał standaryzacji. Żołnierze używali tylko kilka podobnych do siebie modeli. Natomiast ogół społeczeństwa mógł poszaleć. Cywilne scoutery robiono w najdziwniejszych kształtach i kolorach. Niektóre miały wbudowane nawet oświetlenie z trójkolorowym modelem barwnym. Te konkretne egzemplarze bardzo rzucały się w oczy i lekko irytowały Zerda. Oczywiście każdy cywilny okular nie miał możliwości pomiaru ki. Tę funkcję zarezerwowano dla wojska, sił porządkowych oraz przemysłu. W zamian za to cywilne aparaty napakowano ogromem programów i aplikacji.
  - O patrzcie grają za chwilę w odetnij ogon Oozaru! - ekscytowała się blondwłosa Corona, czytała spis atrakcji, z ekranu okrągłego, różowego scoutera. Nie ukrywała ekscytacji. - Podobno nawet zatrudnili prawdziwych emerytowanych Sajan, żeby nosili kostiumy wielkich małp. Nie będzie łatwo odczepić im te ogony. Jak nic będą próbować nam przywalić. Musimy na to iść. Brzmi świetnie. Vern złapie jednego, a ja zajdę od tyłu i urwę futrzaka.
  - Aha, to ja mam odwalać za ciebie całą robotę i pewnie jeszcze nagroda po wszystkim będzie cała twoja? - zainteresował się, mówiąc lekceważącym tonem, umięśniony student.
  - Myślicie, że będą mieli sztuczne ogony czy może będziemy urywać ich własne, no wiecie, te prawdziwe? - zapytała Corona, całkowicie ignorując przytyk kolegi.
  - To trochę uwłaczające. Nie powinno się tak ich wykorzystywać - zmartwiła się Fi'ia potrząsając z dezaprobatą głową. Jej rozhuśtany oliwkowy kucyk połaskotał Zoraka po nosie. Niewysoki mężczyzna, zajmując miejsce tuż za koleżanką, stał na palcach, trudząc się, aby wszyscy go dostrzegli.
  - To wina tego, że Sajanie nie mają emerytur ani innych realnych programów socjalnych. Jeśli nie dorobią się za młodu albo stracą pieniądze z jakiegoś innego powodu, to imają się później każdej roboty. Nawet takiej - wyjaśnił stroskanej niski Monsturn.
  - Jak ci łupie w kręgosłupie i bijatyką już zarobić nie możesz na życie to, co ci najemnicy mogą zrobić? Ale ja uważam, że małpoludy mają dobry pomysł na system. Podatki to kradzież i zasilają tylko kieszenie ultra bogatych. Lepiej odkładać wszystko dla siebie - wtrącił Zyrion, ledwo łapiąc zielony kamyk, który odpadł z pozłacanej opaski. - Cholera. No nic, to jak idziemy na tych Sajan? Chętnie zobaczę, jak Corona dostaje po głowie od małpoluda - dodał dryblas, a dziewczyna po raz kolejny pokazała mu język, po czym oboje się roześmiali.
  - Może nawet bym poszedł ale... no nie wiem - marudził Zorak, drapiąc się po nosie - Ja już wolę iść na pokaz komory regeneracyjnej i wykład o jej działaniu. To się może nam przydać. Zwłaszcza że zbliżają się nam egzaminy z mechaniki płynów, a to tam będzie też poruszane. To jednak tematy w pewnym sensie pokrewne.
  - Nudy! - skwitował propozycję Vern. - Jestem tutaj, żeby się bawić i odpocząć od nauki. To, co proponujesz, jest równie interesujące, jak oglądanie topniejącego lodu.
  - Vern chyba pierwszy raz powiedział dzisiaj coś z sensem. Mimo że on odpoczywa od nauki praktycznie każdego dnia - dodała Corona. - Może zamiast chodźmy na TO.
  Dziewczyna kliknęła kilka w razy w guziki na obudowie różowego urządzenia i przesłała kopie obrazu na cywilne scoutery reszty towarzyszy.
  - Rozciąganie Nameczanina? - Zdziwił się Zerd.
  - Ano! Zrobili manekina z utwardzonej hipergumy. Dwie osoby podchodzą po przeciwnych stronach i łapią za ramiona. Kto pierwszy po swojej dociągnie łapę do mety, wygrywa. Podobno wymaga dużo siły. Możemy się sprawdzić kto lepszy! A jak coś wygracie, to tym razem możecie to dać mnie. Skoro i tak ktoś tutaj uważa, że będzie odwalał za mnie całą robotę.
  - To ja już wiem, że wygra Vern - dodała Fi'ia bawiąc się otrzymanym od Zerda naszyjnikiem i co chwilę spoglądając na przyjaciela, sprawiając, że równo przystrzyżony chłopak oblewał się na twarzy purpurą. - Vern ma największe ramiona, a raczej tobie, Corono, nie będzie chciał nic dać, pewnie wybierze sobie nowe hantle czy coś takiego. Strata czasu.
  - Pokładacie tak mało wiary w moją szarmanckość? - żartobliwie obruszył się umięśniony Monsturn.
  - Ale wiecie, że to, co wmawiają nam o Nameczaninach to ściema, nie? Gadają, że prawie wyginęli, że ich planeta przestała istnieć. Ale nie chcą, żebyśmy znali prawdę.
  - A jaka jest ta prawda? - Corona przewróciła pomarańczowymi oczami.
  - Nameczanie ukrywają się w innym wymiarze i pojawiają się co jakiś czas, żeby porywać obywateli Imperium. Oni właśnie stoją za tymi wszystkimi niewyjaśnionymi zaginięciami, które miały miejsce na Ksenomorf w ostatnich latach - wyjaśnił pokrótce Zyrion najwyraźniej zadowolony, że otwiera oczy przyjaciół na tajemnice wszechświata.
  - Eee no, to już trochę naciągane - odezwała się Fi'ia, która zwyczajowo ignorowała teorie spiskowe Zyriona. Chyba nawet dla niej ta ostatnia przekroczyła jakąś niepisaną granicę.
  - Targi scouterów? - ścięty na grzyba Monsturn wysunął propozycję uniemożliwiając Coronie rozpoczęcie kolejnej kłótni z dryblasem na dobre. - Pewnie pokażą najnowsze modele. Podobno mają zaprezentować jakiś przełom w scouterach fotograficznych. Mają mieć przy okazji pokaz najnowszych modeli pancerzy. Chyba tylko po to, żeby można je tam też poprzymierzać i porobić sobie zdjęcie holograficzne.
  - Jak dla mnie za dużo tam monitoringu. A wszystkie scoutery na wystawach jak nic podłącza ci się do twojej prywatnej sieci i ściągną wszystkie pliki. Nie warto - podsumował drągal.
  - Nawet jeśli to, co Zyrion mówi to prawda, a wątpię - wtrącił Vern - to chcesz oglądać sprzęt wojskowy, Zerd? Co się dzieje? Tak śpieszno ci do wojska? Myślałem, że nie chcesz iść w ślady ojca.
  - Bo nie chcę, ale te nowe modele zbroi wyglądają fajnie. A można je przymierzyć i robią ci w nich profesjonalne zdjęcia. Mielibyśmy niezłą pamiątkę.
  - Mężczyźni w pancerzach wyglądają seksownie - dodała Fi'ia potwierdzając to, co Monsturn usłyszał od operatora symulatorów. - Chętnie bym cię w jednym zobaczyła, Zerd. - Na te słowa zaadresowany chłopak odruchowo wciągnął brzuch.
  - Za mundurem panny sznurem? - dociekał Zorak. - To czemu to nie działa w moim przypadku? Nosze ten mundurek tyle czasu, on taki do zbroi podobny, a tutaj wciąż nic. Przecież niby jest wzorowany na wojskowych uniformach. I co? Totalnie zero. Ani jednej randki.
  - Bo nie o taki mundur chodzi - odparła Corona.
  - I dlatego, że jesteś za niski. Nawet Changelinka w pierwszej formie kupiłaby ci buty na platformie - dopiekł Zyrion.
  - Hej, aż tak niski nie jestem!
  - Nie dokuczajcie Zorakowi. On jest doskonały taki jaki jest - Fi'ia stanęła w obronie kolegi z roku.
  - Musimy się na coś zdecydować - uciął przekomarzania Zerd, niezdecydowanie grupy zaczynało go powoli męczyć. - Inaczej spędzimy cały festyn tutaj i niczego nie zobaczymy.
  - Nie chciałem wam tego robić, ale chyba nie mam wyboru - Zorak wybrał funkcję dzielenia się folderami na swoim scouterze, po czym rozesłał pliki tekstowe do przyjaciół. - Stworzyłem listę z kategoriami i podkategoriami. Uporządkowałem na niej wszystkie atrakcje, jakie są dzisiaj dostępne. Miałem nadzieję, że nie będę jej musiał używać przeciwko wam, ale jak zwykle jesteście niezdecydowani i niepoukładani. Wysłałem wam też wersję alfabetyczną w oddzielnym pliku.
  - Wiesz Zorak. Czasami się ciebie boję - stwierdził Zyrion potrząsając głową i klekocząc kolekcją biżuterii. - Zmarnowałeś pewnie cały dzień, żeby to zrobić. Pewnie masz na nas wszystkich idealne posegregowane teczki pełne haków.
  - Kto wie może mam może nie. A bycie poukładanym popłaca. Ale do sedna. No to lecimy. Kategoria "drogie zabawki", podkategoria "rywalizacja". Co powiecie na pomiar na scouterze przemysłowym. Nie dość, że mierzy potencjał do czwartego miejsca po przecinku, to jeszcze jest połączony z maszyną pneumatyczną. Mierzy też siłę czystego ciosu. Można się przekonać, jaki jest stosunek ogółu waszej mocy do tego, co potraficie realnie wytoczyć. Najlepsza setka może wygrać choćby bilety do kina. Vern może się nam tutaj przydać.
  - Właśnie, Zorak wie, co mówi. Chodźcie mnie dopingować to, jak nic wygram nam miejscówki - umięśniony Monsturn poparł plan kolegi, uderzając pięścią w otwartą dłoń. - Chociaż zaczynam się czuć lekko urażony, że moje imię pada za każdym razem, jak mam za was harować i prężyć muskuły.
  - No nie wiem - pokręciła nosem Corona. - To ja już wole pokaz egzotycznych zwierząt, jest za godzinę. Albo to! Komory grawitacyjne. Z okazji zaćmienia symulują przyciągania, jakie panują na naszych księżycach. Nie chcecie się trochę powygłupiać przy niskim ciążeniu? Poskaczemy jakbyśmy byli na Gigerrze. Tam grawitacja to zaledwie jedna dwunasta naszej - podekscytowała się dziewczyna, korzystając z listy Zoraka.
  - Dobrze już. Starczy. Proponuję kompromis - powiedziała Fi'ia łapiąc Zerda za dłoń. - My pójdziemy na demonstrację scouterów i pancerzy, a wy też wybierzecie, sobie co chcecie. I spotkamy się za godzinę przy wejściu. Pasuje?
  - Fiu, fiu - zagwizdał Zyrion. - Dobra, nie będziemy im przeszkadzać. Rozdzielamy się, jak Fi'ia mówiła. Ale na koniec dnia jest turniej sztuk walki potrójnego księżyca. A przed nim jest też defilada wojska. Sam cesarzewicz Freezer ma się pojawić na niej i na turnieju. Chciałbym to z wami jednak zobaczyć. Kto wie, może maska mu spadnie i okaże się, że pod spodem jest ssakostwór. Więc żadnego uciekania na schadzki. Spotykamy się znów za godzinę pod starą bramą miejską. Zgoda?
  - Zgoda - odpowiedzieli chórkiem.
 
 
 
  Seledynowoskóry student ATEG-u prowadził fenomenalną chabrową dziewczynę pod rękę, chociaż po prawdzie to ona wyznaczała kierunek marszu. Zerdowi to nie przeszkadzało. Gdy przedzierali się przez morze turystów, po prostu cieszył się, że mógł zostać z Fi'ią sam na sam. Oprócz przepięknej twarzy i niesamowitego ciała dziewczyny przyciągała go do niej jej osobowość. Studentka była bystra, co wielokrotnie udowodniła na wykładach i egzaminach, ale nigdy się nie pyszniła ani nie wywyższała. Szczerze też przejmowała się innymi. Nawet tego dnia stanęła w obronie jego i Zoraka, gdy uznała, że droczenie posunęło się za daleko. A także martwiła się o samopoczucie pracujących przy atrakcji Sajan. Zerd zdążył zauważyć, że empatia wytaczana nawet wobec ludzi, których nigdy nie poznała, była u dziewczyny czymś naturalnym. Monsturn, gdyby próbował, nie znalazłby obecnie cechy, która by mu się w tej dziewczynie nie podobała. Może musiał poznać ją jeszcze bliżej, ale nawet jej perfumy przyprawiały go o pozytywny zawrót głowy.
  - Jeszcze raz dziękuje za naszyjnik, jest cudowny - przerwała chwilową ciszę oliwkowowłosa kobieta.
  - Cieszę się, że trafiłem w twój gust.
  - Całkowicie. A widziałeś ten globus Ankstarii? - zapytała, spoglądając na niego z ukosa.
  - Tak. Też go zauważyłaś? - odparł zaskoczony student. Zaimponowała mu samym faktem, że wiedziała czym była Ankstaria. Jakby na to nie patrzeć to bardzo niszowy temat. - Mnie też zaciekawił. Był całkiem fajny, ale nie wiem, skąd się tam wziął. Może nie mieli co rzucić jako nagrody i pozbywali się rzeczy, których normalnie nikt by nie chciał - spekulował Zerd wspominając nietypowy przedmiot. Towarzyszka na chwilę umilkła i spuściła głowę. Monsturn chciał już zapytać, czy powiedział coś nie tak, gdy ta zdecydowała się znów podjąć rozmowę.
  - Czy to, co kiedyś mówiłeś mi o swoim tacie i Changelingach jest wciąż aktualne? Znaczy, mam na myśli twoje nastawienie do Imperium i tego, jak to wszystko wokół nas działa - Fi'ia przygryzając wargę, nagle zmieniła temat. Coś wyraźnie ją trapiło, ale młody Monsturn nie potrafił stwierdzić co dokładnie. Nie potrafił rozszyfrować jej nagłej zmiany nastroju. Zwłaszcza że kierunek rozmowy nagle zwrócił się ku rozgrzebywaniu ran. Czyżby próbowała go w jakiś sposób wybadać? Zerd nie chciał zawalić szansy, jaka mu się nadarzyła. Postanowił być szczery i liczył, że tego właśnie odczekiwała od niego chabrowa studentka.
  - Tak. To, co mówiłem, jest aktualne. Ojciec służył państwu wiernie przez tyle lat. Poświęcał dla nich wszystko, co mógł, w tym relacje ze mną i moją matką a oni w „nagrodę” wywalili go na beznadziejne stanowisko. Takie, przed którym inni bronią się rękami i nogami - Monsturn przerwał na chwilę, uważając, aby nie zabrzmieć zbyt zgorzkniale. - No więc znika na całe miesiące i nie może mi nawet powiedzieć, gdzie się udaje. Tak jak teraz. Zaledwie miesiąc temu musiał wylecieć, a ja nie wiem, kiedy wróci i czy w ogóle wróci. Bo jak niebezpieczne są te misje, też nie może mi powiedzieć. A najgorsze jest to, że on dalej chce robić dla nich wszystko, czego będą oczekiwali. Wypruje sobie flaki i złoży im je na ołtarzu lojalności. Tuż obok całego swojego życia, a gdy go to już zabije, oni nawet tego nie docenią. I to tylko dlatego, że przyjaźnił się z cesarzewiczem Freezerem. Gdyby chociaż zrobił coś złego, ale nie. Wystarczyło, że Freezer podpadł ojcu i komuś z changelinskiej elity. - Skoro Fi'ia chciała poruszyć ten nieprzyjemny temat, to zdecydował się przed nią otworzyć. Zrobił to już raz w przeszłości, ale tym razem czuł się znacznie pewniej. Miał wrażenie, że może powiedzieć jej więcej niż wtedy. - Mam Changelingów dość po sople na dachu. Uważają się za lepszych, za jedynych, którzy wiedzą, jak powinno się zarządzać całym wszechświatem, a gdy przychodzi co do czego, tak naprawdę obchodzi ich tylko czubek własnego ogona i małostkowe porachunki. A my wszyscy na tym cierpimy. Bo co ich obchodzą problemy maluczkich. Nic. Tyle, co zeszłoroczny śnieg.
  - Mhm, rozumiem cię całkowicie, Zerd - usta dziewczyny zwęziły się w kreskę. Wyglądała na poddenerwowaną, ale też zdeterminowaną. - Nie tylko rozumiem. Myślę, że masz rację. Absolutną. Mój tata też był w wojsku. I jak miałam osiem lat, nigdy nie wrócił do domu. Dostaliśmy tylko list, że zginął na jakimś księżycu i trochę pieniędzy na otarcie łez. Ale kilka kredytów nie mogło mi wynagrodzić braku ojca. - Fi'ia wzięła głęboki oddech chyba próbując powstrzymać łzy. Najwyraźniej do końca nie pogodziła się ze stratą.
  - Nigdy mi tego nie mówiłaś. Wiedziałem, że twój tata nie żyje, ale nigdy nie wspominałaś, że był w wojsku.
  - Nie lubię o tym mówić. Ale to tylko dowodzi, że masz rację. Całkowitą. I uważam, że więcej osób powinno rozumować, jak ty. Myśleć tak jak... MY - odparła dziewczyna, akcentując ostatnie słowo. Zatrzymała marsz i wyślizgnęła się spod ramienia chłopaka. Stanęła przed nim i ujęła go za dłonie, po czym spojrzała mu w oczy. Zerd zaczął się denerwować. Miał wrażenie, że za chwilę zabraknie mu tchu. Spojrzenie kobiety było tak niesamowicie intensywne. Nie wiedział, czy powinien spróbować ją przeprosić, czy może raczej pocałować. Obawiał się też, że przez zbytnią wylewność, która sprowadziła ich na ten temat, zepsuł właśnie spacer. A ten przecież potencjalnie mógł przerodzić się w coś więcej. W to, czego tak bardzo chciał. W randkę. Chyba nie powinien był wchodzić tak bardzo na tematy związane z polityką i problemami rodzinnymi. Fi'ia najwyraźniej zauważyła wahanie przyjaciela, bo puściła seledynowe dłonie i znów stanęła po jego prawicy.
  - Przepraszam, że zarzuciłem cię taki dołującymi sprawami. Powinienem wiedzieć, żeby zostawić moje gorzkie żale na kiedy indziej.
  - Nie, nie! - odparła żywiołowo Fi'ia, wyraźnie przejęta. - To ja powinnam cię przeprosić. Widzisz ja... obserwowałam cię od jakiegoś czasu...
  - Słucham? Obserwowałaś mnie?
  - Tak i mogłam ci dzisiaj wysłać pewne sygnały na temat naszej znajomości, które mogły wprowadzić cię w błąd. Ale... chciałam odciągnąć cię od reszty grupy. Abyśmy mogli pogadać tak prawdziwie na osobności. I to tak, żeby nikt nie nabierał podejrzeń - tłumaczyła dziewczyna wpatrzona we własne buty. Chyba się wstydziła tego, co właśnie mówiła.
  - Przepraszam, ale totalnie nie rozumiem. Jeśli chciałaś ze mną porozmawiać prywatnie, mogłaś mnie o to poprosić, kiedy tylko chciałaś. Przecież bym się zgodził.
  - To prawda, ale.... to nie wszystko. Potrzebowałam cię wyciągnąć konkretnie dzisiaj, bo zabieram cię gdzieś. Festyn miał być przykrywką.
  - Przykrywką? To nie idziemy na pokaz scouterów? - żołądek seledynowoskórego chłopaka nagle stał się twardy i ciężki jak skała. Jeśli dziewczynie jego marzeń nie chodziło o spędzenie z nim trochę czasu na osobności, to co tutaj w ogóle się działo?
  - Nie. Scoutery muszą poczekać. Chcę ci kogoś przedstawić. Kogoś niesamowitego. Kogoś, kto może w przyszłości zmienić świat. Chciałabym, abyś go wysłuchał. Ale też mam do ciebie prośbę - prześliczna twarz spojrzała na niego takim wyrazem, że gdyby teraz kobieta poprosiła go o przyniesienie po kawałku każdego z trzech księżyców i ułożenie fragmentów na jej dłoniach pewnie nie potrafiłby odmówić.
  - Tak? O co chodzi?
  - Jeśli nie spodoba ci się to, co usłyszysz, zapomnisz, że do tej rozmowy kiedykolwiek doszło. Zapomnisz, że poznałeś tę osobę. Dobrze? To ważne. Jeśli uznasz, że to nie dla ciebie, to nigdy się to nie wydarzyło - głos dziewczyny słyszalnie zadrżał.
  - Fi'ia, w co ty nas pakujesz? - Zerd zaczął się martwić. Nie podobało mu się, dokąd to wszystko zmierza.
  - Obiecujesz? - Fi'ia powiedziała to w taki sposób, jakby jednocześnie błagała i wydawała rozkaz. Jednak to wyraz jej twarzy, nie słowa, odwalił całą robotę.
  - Tak...Fi'ia... obiecuję - wiedział, że nie powinien, ale nie potrafił się nie zgodzić.
 
 
 
  Dotarli do wyłączonego z użytkowania parku. Tymczasowo przekształcono go w składowisko zapasowych części do straganów. Cały obszar zawalony był, ułożonymi w stosy, nieskręconymi barierami, taśmami odgradzającymi czy niewykorzystanymi szyldami. Osoba, która na to zezwoliła, nie brała pod uwagę strat w parkowej roślinności. Typowa changelinska krótkowzroczność. Omijając ustawione w rzędy stalowe barykady, Zerd trochę martwił się o monitoring, gdy wchodzili na obszar skweru, ale Fi'ia zapewniła go, że jest nieaktywny. Skąd to wiedziała? Monsturn nie próbował nawet zgadywać. Chabrowa dziewczyna zamieszana była w coś, co zaczynało wyglądać coraz poważniej. Miał ochotę zmienić zdanie, wrócić na festyn i nie odzywać się do niej przez resztę dnia, ale... obiecał. Dał słowo, że pójdzie na spotkanie i utrzyma je w tajemnicy. Nie znajdywał w sobie siły, aby teraz te obietnice złamać. Fi'ia prowadziła go do jednej z czterech drewnianych altan. Rozstawione pośrodku ogrodu, ukrywały się pomiędzy prefabrykowanymi, ułożonymi na stercie, elementami kontenerów. Zanim jednak weszli do pawilonu po prawej. Studentka zdjęła wszystkie kolczyki oraz wisiory, w tym nowy otrzymany od Zerda naszyjnik, i schowała je do jednej z kieszeni popielato-czerwonego mundurku.
 
  Kobieta złapała towarzysza pod ramię, zapukała w jedną z drewnianych ścianek, po czym pociągnęła go do środka. Wewnątrz lekkiej, ażurowej budowli, na ławeczce, czekał na nich mężczyzna. Również był Monsturnem, chociaż dużo od nich starszym. Świdrował Zerda intensywnie pomarańczowymi oczyma, a jego skóra wyróżniała się wyjątkowo ciemnym odcieniem ultramaryny. Sądząc po ubiorze, modnym garniturze z długą sięgającą kostek peleryną, musiał być kimś zamożnym, pewnie wysoko postawionym. Zwłaszcza że strój połyskiwał. Najwyraźniej zrobiono go z najdroższych tkanin polimerowych. Pomimo takiego dbania o prezencję, dojrzały mężczyzna nie miał na sobie ani jednego tradycyjnego kolczyka czy wisiora. Wciągniętemu w nietypową sytuację Monsturnowi wydało się to dość dziwne. Typowo majętni ludzie, którzy dbali o blichtr, nie zapomnieliby o biżuterii. Ponieważ tajemniczy tuz wciąż go lustrował, Monsturn wykorzystał chwilę, aby lepiej ocenić jego wiek. Był co najmniej dwa lub trzy razy starszy od Zerda. Mocno malachitowe włosy zaczęły już niektórych miejscach matowieć i przechodzić w zgniłą zieleń. Student ATEG-u nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gdzieś już widział twarz rozmówcy.
  - Udało nam się dotrzeć bez problemów - Fi'ia przerwała ciszę. - To o nim ci opowiadałam.
  - Dobrze w takim razie możemy zaczynać - orzekł elegancko ubrany organizator spotkania, wstając z ławeczki. Chłopak poczuł, że jest coraz bardziej spięty.
  - Panie Zerd, nazywam się Rezun. Jestem Ankstarianinem. I mam nadzieję, że ty także nim jesteś. - Dojrzały Monsturn rozłożył ramiona na boki jakby zapraszał Zerda do uścisku. - Fi'ia bardzo cię zachwalała. A ja ufam jej ocenie.
  - Ankstarianin? Ale co to w ogóle znaczy? Przecież Ankstarii dawno już nie ma.
  - Nie zdradziłaś mu za wiele, prawda? - zapytał pół-retorycznie Rezun.
  - Nie wiedziałam, jak dużo mogę powiedzieć - odparł zmieszana dziewczyna - wolałam zostawić większość na wasze spotkanie.
  - Pochwalam ostrożność. W takim razie przejdźmy do rzeczy. Drogi Zerdzie... mylisz się. Ankstaria nigdy nie umarła. Nie, dopóki żyją osoby takie jak my. Ankstarianie, którzy wciąż pamiętają o jej istnieniu. I nie tylko żyją, ale pielęgnują jej pamięć. A pracując razem, możemy zapewnić, aby pewnego dnia powróciła. Może nie taka sama jak kiedyś, ale za to nowa, lepsza, niezłomna - ton głosu mężczyzny stawał się coraz bardziej podniosły. - Zbyt długo żyjemy jako obywatele drugiej kategorii na swojej własnej planecie. Zbyt długo musimy zaspokajać się resztkami i ochłapami, jakie rzucają nam Changelingowie. Zbyt długo musimy godzić się na ostatnie ich słowo w każdej ważnej dla nas kwestii.
  - Jesteście czym dokładnie? Aktywistami? Buntownikami? Ruchem oporu? - zapytał zaniepokojony student, po czym ściszył głos. - Terrorystami? Jak ci działający w Ekspansywie? Chcecie przenieść bunt na nasze podwórko? - Chłopak wyraźnie zmarkotniał, chociaż większe poruszenie wywołało w nim spojrzenie Fi'ii. Chabrowa kobieta, podczas popisu oratorskiego galanta, wpatrzona była w dojrzałego mężczyznę jak w obrazek. I to dokładnie w taki sposób, w jaki Zerd marzył, aby spoglądała na niego. W żołądku młodego Monsturna rozlało się nieprzyjemne zimno.
  - Nic z tych rzeczy. Nie wierzymy w przemoc. Zwłaszcza taką, która prowadzi tylko do samobójczego romantyzmu. Nie jesteśmy głupcami. Znamy historię zbyt dobrze, aby wiedzieć, jak to się skończy. Changelingowie są po prostu zbyt potężni, żeby dążyć do bezpośredniego starcia. Nameczanie stworzyli całą koalicję planet, starając się im przeciwstawić. A i tak wyszli na tym marnie. Mamy też inne przykłady bardziej adekwatne do naszej obecnej sytuacji. Jak choćby Sajan i Tsufuli. Gdy Tsufule zostali zniewoleni całe dziesięciolecia gromadzili broń i sprzęt. A ich powstania jedynie przyniosły im śmierć i koniec całego gatunku. Nie, Zerdzie. Gdy silniejsza rasa dominuje słabszą, przemoc zawsze finalnie wyjdzie tej słabszej bokiem.
  - W takim razie czym dokładnie jesteście i skąd te podchody? Może i nie zamierzacie posyłać gradu pocisków ki w tłum, ale gdyby nie było to nielegalne, nie krylibyście się tak.
  - Czy nielegalne... - Rezun zrobił pauzę. - Może czasami naginamy zasady, ale rzadko je łamiemy. Nie nazwałbym tego nielegalnym. Co najwyżej niepożądanym przez naszych opresorów - podsumował własne metody mężczyzna w pelerynie. - Widzisz, Ankstarianie tacy jak ja i mam nadzieję, że wkrótce również ty...
  - To się okaże - przerwał chłopak, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - Wyłączenie monitoringu, które sobie zapewniliście, też było całkowicie legalne?
  - Zerd proszę. Daj nam szansę... - głos Fi'ii był jak zwykle niesamowicie przyjemny dla ucha. Nawet, teraz gdy prosiła go o coś tak nietypowego. Krnąbrność studenta ATEG-u zaczęła się ulatniać.
  - Odpowiadając na twoje pytanie. Tak, było to całkowicie legalne. Zaprzyjaźniony pracownik w dziale miejskiej ochrony przełączył komputer sterujący tą sekcją w tryb diagnostyczny. To i tak należy robić co jakiś czas, a on tylko przyśpieszył rutynowe zadanie. Tak jak mówiłem. Naginamy zasady, ale staramy się ich nie łamać.
  - Rozumiesz teraz Zerd? Nie jesteśmy tacy źli, jak ci się wydaje - dodała oliwkowowłosa kobieta.
  - Nasz ruch próbuje osiągnąć zmiany w Imperium na poziomie systemowym - kontynuował Rezun. - Chcemy doprowadzić do reform. Jeśli zmusimy naszych ciemiężycieli, aby sami skodyfikowali nowy, korzystny dla nas system będzie to zwycięstwo, jakiego wszystkie gatunki w naszym położenie będą nam zazdrościć.
  - I jak niby proponujesz to zrobić? Jakoś nie wydaje mnie się, żeby parlament Changelingów, w którym przypominam, nie ma ani jednego Monsturna, palił się do przepychania takich praw, jakich sobie zażyczymy.
  - Z własnej woli? Oczywiście, że nie. Ale możemy ich do tego zmusić indywidualnie. Nie jako grupę. Jeśli będziemy zagrażać finansom, pozycji, reputacji i karierom poszczególnych polityków, lobbystów, potentatów czy szlachciców, to zmiany zaczną następować prawie naturalnie - wyjaśnił dojrzały mężczyzna, przestępując z nogi na nogę, a jego garnitur połyskiwał odbitym światłem dwóch słońc. Chyba zaczynał się niepokoić. - Tym się właśnie zajmujemy. Wystarczy mieć odpowiednio wypchane hakami i niedyskrecjami teczki. A jeśli będziemy mieli ich dość na wystarczającą ilość takich „pionków”, to my zaczniemy decydować, co dzieje się na planszy.
  - Chwila - Zerd zaczynał rozumieć, dlaczego znalazł się w tej altanie - chodzi o mojego ojca prawda? Interesuję was Ambasador Zarbon bardziej niż jego syn?
  - Tak... i NIE... - odparł Rezun, zaznaczając mocniej ostatnie słowo. - To prawda, że pojawiłeś się na naszym metaforycznym scouterze przez twoje pochodzenie. Twój ojciec zna osobiście Freezera. A z tego, co wiemy i ty miałeś okazję go poznać. Ale interesuje nas też twoja przyszłość.
  - A co takiego ciekawego jest w mojej przyszłości? Zwłaszcza że Freezer raczej nie ma już takiej pozycji jak kiedyś.
  - To prawda Cesarzewicz przechodzi teraz ciężki okres, ale to się z czasem zmieni. A gdybyśmy mieli kogoś, kto ma osobiste dojścia do rodziny Cesarskiej... - Rezun przerwał najwyraźniej pozostawiając wyobraźni Zerda wszystkie okazje i możliwości, jakie mogą się nadarzyć. - Pomyśl tylko. Osoba z dojściami na najwyższych poziomach władzy, gdyby została odpowiednio poprowadzona, byłaby niesamowitym atutem. Wyobraź sobie jak wiele informacji, mógłbyś zgromadzić. Ile niedyskrecji i ambarasów Changelingów ujrzałoby światło dnia. I ile dobra moglibyśmy uczynić, mając je pod ręką.
  - Chyba moje zdolności wizualizacji nie sięgają tak daleko - odparł sucho Zerd.
  - W takim razie. Wyobraź sobie co innego. Mniejszość Monsturnów w parlamencie imperialnym jeszcze za naszego życia. Zdolną sugerować prawa, ustawy, dekrety. Widzisz to w naszej przyszłości? Bo ja tak. A to wszystko może się spełnić, jeśli do nas dołączysz. - Rezun gestykulował żywo i przemawiał niemal na jednym tchu. Zerd nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to, co mówi orator, nie jest dla eleganta tylko sumiennie przygotowaną propagandą. Dojrzały Monsturn szczerze wierzył w swoje słowa. Sposób, w jaki perorował, otworzył w końcu jakąś klapkę w głowie studenta.
  - Teraz cię pamiętam. Byłeś w ATEG-u jako gościnny mówca. Prowadziłeś wykład o historii Ksenomorf.
  - Historii Ankstarii - poprawił Rezun - ale tak, to prawda. Wtedy poznałem właśnie Fi'ię. Przyszła do mnie, głodna wiedzy. A gdy przekonała się do naszej sprawy, opowiedziała mi o tobie. Ale powiedz mi, co o tym wszystkim myślisz?
  - Szczerze, nie wiem, co mam myśleć. To chyba nie dla mnie... - żołądek Zerda nieprzyjemnie się skręcił, gdy widział, jak pozytywnie oliwkowowłosa dziewczyna zareagowała na wzmiankę gdzie i kiedy poznała Rezuna. Chłopak zaczynał nienawidzić tego odpicowanego dandysa. Najgorsze jest to, że nie wiedział, co dokładnie łączy fircyka z dziewczyną jego marzeń. Byli razem? Oby nie. Chociaż sądząc po zachowaniu Fi'ii, ta zapewne by tego chciała. Monsturn miał nadzieję, że historyk-aktywista będzie miał wypadek i zadusi się przypadkiem własną peleryną.
  - Jesteś pewien, że to nie dla ciebie? Zauważyłem, że nie masz ani jednego tradycyjnego elementu biżuterii na sobie. W takim razie zapewne słyszałeś, że kiedyś, jeszcze przed naszą emancypacją, wykorzystywane były jako sposób znakowania niewolników. A czy też wiesz, że im bardziej niewolnicy danego Changelinga byli udekorowani, tym sygnalizowali większe bogactwo właściciela? Myślę, że już jesteś Ankstarianinem, ale sam jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Odrzucasz narzuconą nam sztuczną tradycję. To pierwszy krok na twojej ścieżce do pomocy w przywróceniu Ankstarii.
  - Może i masz rację - odparł zdawkowo student ATEG-u. Nie chciał wyjść na ignoranta i przyznać się do niewiedzy. Zwłaszcza że pozbył się ozdób, ponieważ buntował się przeciwko przekonaniom ojca. A nie dlatego, że niosły jakieś większe przesłanie. Niestety Zerd zrozumiał także powód, dlaczego Fi'ia schowała wygrany dla niej naszyjnik, jak i resztę biżuterii do kieszeni. Nie podzielała przekonań Rezuna w tej sprawie, ale wyraźnie chciała mu się przypodobać. Antypatia Monsturna do historyka-aktywisty rosła.
  - Zerd, wszystko, co on mówi to prawda - Fi'ia postanowiła dołączyć do rozmowy. - Proszę, przyłącz się do nas. Nie chcesz zmienić świata na lepsze? Nie chcesz, aby twój tata mógł żyć w sprawiedliwym państwie, gdzie oddaje mu się należyty szacunek? On z pewnością chciałby tego dla ciebie.
  - Fi'ia... - Zerd szukał odpowiednich słów, gdy do altany weszła kolejna osoba.
  - To jak chłopak już urobiony? Czy może przychodzę trochę za wcześnie?
  - Ledgic proszę cię - pokiwał głową z dezaprobatą Rezun. Student ATEG-u natychmiast rozpoznał nowoprzybyłego. Tych wielkich skórzanych uszu i cętek nie można było pomylić z nikim innym. To ten sam obcy, który obsługiwał symulatory. Ten sam, u którego zauważył globus Ankstarii pośród nagród. Zerd przypomniał sobie, że próbowanie sił na trenażerach było pomysłem Fi'ii. Czy to wszystko było ustawką? Czy ten cały Ledgic był zamieszany w ruch Ankstarian?
  - No co? Chyba chcemy, żeby się do nas przyłączył. Postanowiłem zajrzeć i trochę pomóc, jeśli będzie niezdecydowany - uszaty oparł się o jedną ze ścian pawilonu i spojrzał na seledynowoskórego chłopaka.
  - To już nie trzeba być Monsturnem, żeby być Ankstarianinem? - zapytał zbity z tropu chłopak.
  - To prawda. Aby być członkiem naszego ruchu, nie trzeba być Ankstarianinem. Monsturn to termin wymyślony przez Changelingów. Sugerowałbym go nie używać, jeśli nie jest to konieczne - ponownie poprawił Zerda historyk-aktywista.
  - No może mam trochę za duże uszy i za dużo cętek, żeby być Anksem, ale za to lepiej słyszę co Rezun ma do powiedzenia. I ma to sens.
  - A ma? - drążył młody student ciekawy opinii obcego.
  - A jakże. Jeśli Rezun i cała reszta waszego ruchu nazbiera brudu na tych zimnych drani i uda nam się wepchnąć Monsturnów do parlamentu to zgadnij jaki porządek będą chcieli tam zaprowadzić. A taki, żeby jak najwięcej gatunków w Imperium miało coraz większe prawa, bo im więcej władzy te kopulaste gady będą musiały oddać, tym mniej jej będą mieć. Prosta matematyka - wytłumaczył Ledgic.
  - I oczekujecie, że oni to zrobią od tak bez żadnego sprzeciwu? - zakpił Zerd.
  - No mam nadzieję, że nie poddadzą się bez walki. Chcę jak najwięcej sprzeciwu! - ożywił się wielkouchy. - Chcę zobaczyć jak zostaną pociągnięci za ogony przez gnój i syf ich własnych machlojek, piszcząc jak małe dziewczynki, którym ktoś zabrał ulubione lalki. A gdy ich mordy będą już całe umazane w gównie, jakie próbowali zataić, podpiszą każdą reformę, aby nikt nie poczuł smrodu. Na szczęście przy Changelingach można liczyć na jedno. Bardziej dbają o własne interesy niż o interesy ogółu. Jeśli jeden zasraniec z drugim na ten przykład będą mieli wybór przyznać się do tego, w jakich otworach ciała i komu dłubią ogonami albo poprzeć postępowo i miło brzmiący projekt reformy to zgadnij, co zrobią?
  - Poprą nasze interesy i wrócą do dłubania? - odparł Zerd, używając tej samej formy retorycznej co kosmita. Fi'ia słysząc wzmianki o gmeraniu, przewróciła oczyma, a Rezun pokiwał głową z dezaprobatą.
  - Dokładnie. Ale jeśli cię to nie przekonuje, to mam coś innego. Rezun, błogosławić jego idealizm w tym wieku, pewnie próbował odwoływać się do wartości wyższych. Ale to przychodzi bardzo łatwo komuś, kto ma tyle szmalu co on. Bez urazy Rezun - kosmita ukłonił się pojednawczo w stronę dojrzałego mężczyzny.
  - Bez obaw - odparł historyk-aktywista.
  - Jeśli strawa dla duszy w postaci podniosłych haseł ci nie wystarczy to, są bardziej wymierne korzyści z naszej współpracy. Masz jeszcze agitkę, którą ci dałem?
  - Tak - odparł Zerd sięgając do kieszeni.
  - To wyciągaj ją, załóż scouter i spójrz na nią w trybie ultrafioletu - polecił uszaty. Student ATEG-u zastosował się do polecenia. Gdy, ze wbudowanej w cywilny scouter lampki, na ulotkę padło światło ultrafioletowe na jej powierzchni pojawiły się symbole i liczby. Atrament na bazie fluorescencyjnego  fosforu ułożył się w ciągi cyfr identyfikacyjnych.
  - Tak to jest to, co myślisz. Dane kontaktowe - skwitował obcy. - Jeśli będziesz czegoś potrzebował, wystarczy, że nawiążesz połączenie z jednym z tych automatów. Nikt nie odbierze, ale będziemy wiedzieć, że czegoś potrzebujesz. Wtedy wkrótce ktoś się z tobą skontaktuję. A prosić będziesz mógł o wiele. Bardzo wiele. Rezun i jego ferajna ma chyba więcej kasy, niż jest lodu na czapach polarnych Ksenomorf.
  - Ankstarii - poprawił mężczyzna w pelerynie, ale jednocześnie nie zaprzeczył.
  - Tak, tak. Siła nawyku - machnął ręką Ledgic. Zerd wciąż nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Ale przynajmniej wiele rzeczy zaczęło układać się w jedną całość. To Fi'ia zaproponowała zabawę na symulatorach. Gdzie czekał na nich już Ledgic. Całość musiała być częścią jakiegoś sprawdzianu. Ale co testowali? Jego nastawienie do Imperium? Spostrzegawczość? Wiedzę? Umiejętności? To czy zrobi wszystko, co tylko będzie chciała Fi'ia? Poczuł się zdradzony.
  - A gdybym się nie zgodził? To czy mogę po prostu odejść? W końcu sam mówiłeś Ledgic, że Imperium zawsze wygrywa - Zerd próbował wybadać sytuację. Historyk-aktywista twierdził, że nie wierzy w przemoc. Co nie znaczy, że ktoś inny nie stosuje jej za niego.
  - Będziesz mógł odejść - odparł Rezun, ale na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas.
  - Zerd obiecał mi, że nic co tutaj się wydarzyło nie wyjdzie poza ten park - szybko dodała Fi'ia przejętym tonem. Prędkość i sposób wypowiedzi według Monsturna nie wróżyła nic dobrego. Chabrowa kobieta najwyraźniej nie spodziewała się odmowy. Zapewne przekonała tego całego Rezuna, że Zerd zgodzi się na dołączenie do nich od ręki. W co go ta dziewczyna wpakowała?
  - Tak, to prawda co mówiłem - przyznał wielkouchy, drapiąc się po jednej z czarnych cętek - Imperium wygrywa zawsze. Dlatego uważam, że to, co robią Anksowie to jedyne wyjście. Z Imperium nie wygramy, ale jeśli staniemy się jego prawdziwie integralną częścią to i my zaczniemy wygrywać. Słuchaj, Zerd. - Ledgic całkowicie zmienił podejście, stając się śmiertelnie poważny. - Mój gatunek żył sobie na uboczy galaktyki. Wiodło się nam dobrze. Mieliśmy nawet kilka dobrze prosperujących kolonii, ale ogólnie próbowaliśmy zachować neutralność. Podczas wojny Imperium z Koalicją nie sprzymierzyliśmy się z nikim. Za to dzięki naszemu dobrze rozwiniętemu sektorowi finansowemu prowadziliśmy z Changelingami poważne interesy. I to działało. Aż do czasu gdy, wtedy świeżo upieczony zafajdany Cesarz Cold potrzebował się wykazać. Chciał szybkiego sukcesu, aby umocnić swoją pozycję i obrał nas za cel. Teraz te kilka kolonii zmieniło się w przeludnione zadupia. Grajdoły siłą wcielone do Imperium, a nasz macierzysty świat został najpierw wyniszczony, a później sprzedany jednej z ras wasalnych Changelingów.
  - Więc co, chcesz zemsty? Tylko o to chodzi? - zapytał Zerd, chociaż po chwili pożałował. Pytanie zabrzmiało bardziej impertynencko, niż to zamierzał. Nie próbował umniejszać tragedii, jaka dotknęła lud Ledgica. Ale zaczynał czuć się coraz bardziej osaczony.
  - Nie. Zemsta w jakiejkolwiek formie przyjdzie, będzie tylko miłym dodatkiem. Dla mnie jest ważne, aby któregoś dnia znów coś nie odbiło Cesarzowi czy komukolwiek na górze i nie zdecydował, że nasze pozostałe kolonie też należałoby oczyścić z tych wielkouchych „pokrak". A co jeśli któregoś dnia znudzi im się mieszkanie z wami Monst... Ansktarianami na jednej planecie?
  - Zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim niezmiennokształtnym też będzie jednym z naszych głównych celów - Rezun ponownie dołączył do rozmowy. A sadząc po reakcji, docenił, że Ledgic tym razem użył poprawnej nazwy jego rasy. - Obecnie, jeśli nie jest się Changelingiem, w wojsku najwyżej można osiągnąć stopień pułkownika. Gdy uda nam się doprowadzić do reform upewnimy się, że generalicja i admiralicja będą pełne utalentowanych członków z innych gatunków. Utrudni to Changelingom pochopnych decyzji. Choćby wydawania osądów, która planeta ma zostać zniszczona, a która nie.
  - Ja... Muszę to przemyśleć. Jeśli podejmę decyzję, aby do was dołączyć, wiem, jak się z wami skontaktować - podsumował całe spotkanie student, pokazując ulotkę.
  - Nie marnuj takiej okazji, młody. Oprócz zrobienia czegoś dobrego dla wszystkich, pomyśl co cię może czekać. Kasa, kobiety, wino i śpiew, że tak to ujmę. - Legic wyraźnie się rozchmurzył i klepnął seledynowoskórego w plecy. Monsturn spojrzał na reakcje chabrowej dziewczyny, gdy uszaty wspomniał o kobietach. Nie poruszyło jej to zbytnio. To przelało czarę goryczy. Zerd miał dość.
  - Będę pamiętał, możecie mi wierzyć, a teraz wybaczcie, ale wracam na festyn - Fi'ia chciała już ruszyć za nim, ale zatrzymał ją gestem dłoni - Lepiej będzie, jak spotkamy się późnej w ustalonym z resztą grupy miejscu. Muszę na chwilę pobyć sam - Monsturn użył najbardziej stanowczego tonu, na jaki było go w tym momencie stać. Dziewczyna tylko pokiwała głową i pozwoliła mu odejść.
  - Nasze drzwi zawsze stoją przed tobą otworem! - głos Rezuna zdążył dosięgnąć Zerda, gdy ten opuszczał park.
 
 
  Student ATEG-u po wizycie w parku nie miał nastroju na sprawdzanie innych atrakcji festynu. Udał się na granice obszaru wydzielonego na festyn i usiadł na ławce, pod antyczną bramą miejską. Jedyną, która zachowała się z dawnych czasów. Świetność zabytku, pomimo prób konserwacji, dawno przeminęła, chociaż wciąż był imponujący. Ale ani trochę nie pasował do współczesnej, strzelistej i obłej, architektury Ksenomorf. Changelinscy budowniczy nie lubili kątów prostych czy nadmiernej ornamentyki na fasadach. Jakim cudem ta brama się uchowała, gdy inne zostały wyburzone było dla Zerda tajemnicą. Nie miało to jednak w tej chwili większego znaczenia. To właśnie pod tym łukiem umówił się na ponowne spotkanie z grupą przyjaciół. Perspektywa momentu, gdy znów zbiorą się do kupy, jednak nie uśmiechała mu się jakość szczególnie. Będzie musiał znów zobaczyć się z Fi'ią, a po wszystkim nawet nie wiedział, czy chce z nią rozmawiać. Dziewczyna próbowała go wciągnąć w... co dokładnie? Spisek przeciwko państwu? Grupę przestępczą, która zamierzała, szantażować bogatych? Organizację bojowników o wolność, przekonanych o swojej nieomylności? Nie ważne co to było. Seledynowy mężczyzna nigdy nie uważał się za osobę, która miała zacięcie do walki za podniosłe hasła czy romantyczne ideały. Nie, kiedy mogły zaszkodzić jego rodzinie. Jeśli ojciec miał problemy przez przyjaźń z Freezerem to, co dopiero by się z nim stało, gdyby wyszło na jaw, że syn planuje szemrane prowokacje.
 
  Zerd wciąż oglądał otrzymaną od Ledgica ulotkę. Kawałek barwionego, powlekanego papieru wywoływał w nim niepokój. Chciałby puścić całą sprawę w niepamięć. Ale nie było to takie proste. Obawiał się o swoje bezpieczeństwo. W końcu nie mógł mieć pewności co do prawdomówności Ankstarian. Poważnie zaryzykowali, sprowadzając go tam. Teraz pewnie kalkulują czy opłaci im się, sprzątniecie upartego Monsturna. No i miał agitkę z ich tajnymi numerami kontaktowymi. Zerd zastanawiał się, dlaczego puścili go z nią pomimo odmowy na ich propozycję. Ulotka ogólnie wydawała się złym pomysłem. Mógł ją w końcu wyrzucić, zanim dotarł do tej altany. Czyżby Fi'ia miała też za zadanie przypilnować, aby tego nie zrobił? A może numery założono tylko i wyłącznie dla niego i w razie czego zostaną natychmiast zdezaktywowane? No ale przecież zostanie zawsze jakiś ślad po tym, kto wykupił usługę. Może po prostu nie przejmowali się tym, bo nie zamierzali pozwolić mu żyć na tyle długo, aby mógł komukolwiek donieść. Czyżby właśnie go obserwowano? Monsturn rozejrzał się nerwowo, ale nie dostrzegł nic podejrzanego.
 
  Złożył broszurę i schował ją do kieszeni popielato-czerwonego mundurka. Przymknął oczy. Bał się nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale też o konsekwencje planu, jaki usłyszał w parku. Nawet jeśli wszystko poszłoby po myśli Ankstarian. Gdyby udało się zrealizować sto procent ich zamiarów, to w pewnym momencie spotkają się ze ścianą. Bardziej liberalny element w społeczeństwie Changelingów może zaakceptuję część reform, zwłaszcza jeśli będą wprowadzane etapowo. Gorzej będzie z tradycyjnym segmentem populacji. Przeciwnicy zmian mieli nawet określenie na osoby próbujące wprowadzać reformy. Nazywali ich Równouprawniakami. Termin pochodził od pogardliwej nazwy Uprawniaki, jakiej używano wobec sztucznie hodowanych potworów-wojownikow Saibamenów. Dla imperialnych ortodoksów w pewnym momencie transformacje w kraju dojdą do masy krytycznej i zostanie zaciągnięty hamulec ręczny. Szlachta Changelingów, konserwatyści i radykałowie spróbują wszystkiego, aby zatrzymać transformację. Może nawet ją odwrócić. A przy obecności innych gatunków w rządzie, generalicji i na wysokich stanowiskach urzędniczych oznaczało to tylko jedno. Wojnę domową. I to na skalę jakiej Imperium nigdy nie doświadczyło. Wszystkie przeszłe przepychanki magnatów będą przy tym konflikcie jak szkolna bójka w piaskownicy. Zerd nie wiedział, czy Rezun tego nie dostrzegał, czy raczej i na to miał przygotowany jakiś plan. Wojna domowa nie byłaby jednak jedynym problemem. Imperium wciąż miało wrogów. Koalicja Systemów może nie była już tak potężna, jak gdy przewodzili im Nameczanie, ale wciąż stanowiła poważne zagrożeniem. Każdy wewnętrzny konflikt w Imperium zostałby przez nią brutalnie wykorzystany. Zapewne podobnie postąpiliby wszyscy inni skrzywdzeni przez Changelingów. Nieprzyjaciele, którzy czekali tylko na okazję, żeby się odegrać. Może właśnie o to chodziło takim ludziom jak Ledgic? Podpuszczali Rezuna i resztę Ankstarian, aby ostatecznie doprowadzić do upadku Imperium.
 
  Zerd westchnął i postanowił przestawić ciąg myślowy na inny tor. Monsturn wyjął scouter z kieszeni w spodniach. Umieścił go na prawym uchu i sprawdził godzinę. Do spotkania został jeszcze kwadrans. Seledynowy mężczyzna miał już odpalić ulubiony utwór metalowej kapeli wielogatunkowej V.T.A., gdy usłyszał znajomy głos.
  - Zerd, Zerd! - Zorak wołał głośno. Student rozejrzał się za przyjacielem. Na szczęście nawet pomimo gęstości tłumu i niskiego wzrostu kolegi łatwo dało się go wypatrzeć dzięki popielato-karminowemu mundurkowi ATEG-u. Seledynowoskóry wstał i potruchtał na spotkanie.
  - Zorak co jest? Co się stało?
  - Vernowi... odbiło. Po prostu... mu... odbiło! - Zorak, dysząc i łapiąc oddech, próbował się wysłowić. Musiał biec całą drogę z... skądkolwiek pędził. Zerd z niecierpliwością czekał, aż niski kolega odzyska składną mowę.
  - Uspokój się i mów, o co chodzi. Powoli.
  - Ten skretyniały debil chcę się zapisać na Turniej Potrójnego Księżyca. Uwierzysz? Odradzaliśmy, prosiliśmy, żeby tego nie robił. Bo to super niebezpieczne. Dobrze, że jesteś przy bramie wcześniej.
  - Może nie zdawał sobie z tego sprawy, wiesz to jednak Vern. Jak coś mu wpadnie w oko, to nie zawsze podejmuję przemyślane decyzje.
  - Nie, dobrze wiedział, co robi. Wytłumaczyłem mu ze szczegółami, że w pierwszej fazie walki nie ma możliwości wycofania się. Dopiero jak bariery opadną, można się poddać. Ale to jednak wciąż dobrych kilka minut. Można wtedy nawet zginąć. Ale nie. On wiedział lepiej. Uznał, że się zapisuje i koniec.
  - Chodźmy, przemówimy tej górze mięsa do rozumu, ale... czemu tutaj gnałeś, nie mogłeś po prostu do mnie zadzwonić na scouter? - dociekał Zerd.
  - Myślisz, że nie próbowałem? W Metamorfis jest teraz taki ścisk, a każdy ma ze sobą jakiś komunikator. Mamy takie obciążenie, że cywilna sieć padła. Z nikim się teraz nie połączysz. Nawet wiadomości tekstowej nie poślesz. Czekaj, a gdzie jest Fi'ia? Myślałem, że będzie z tobą.
  - Rozdzieliliśmy się. Chyba poszła do... parku - tłumaczył z nieudolnie skrywanym zakłopotaniem Zerd, po czym szybko zmienił temat. - Man nadzieję, że nie zostawiłeś tam Verna samego? Jeśli tak to pewnie już się dawno zapisał.
  - Nie. Nie zostawiłem. Gdy się z nim kłóciłem to Zyrion i Corona na nas wpadli. Oni tam próbują teraz grać na zwłokę. Ale on nas na bank nie posłucha.
  - A mnie tak? - zdziwił się seledynowy.
  - Tak. I nie udawaj, że tego nie zauważyłeś. Nie wiem czemu, ale Vern z twoim zdaniem liczy się najbardziej. Jeśli ktoś go przekona, to tylko ty. No, chodź już.
  - Dobra, prowadź.
 
  Przeciskając się przez tłum najróżniejszej maści kosmitów, dotarli pod arenę sportową. To na niej, według rozeznania Zoraka, organizowano tegoroczny Turniej Potrójnego Księżyca. Pod wejściem do obiektu przypominającego ogromną kopułę, zwieńczoną wieżyczką z mansardowo-naczółkowym dachem, czekali już Corona z Zyrionem. Niestety po masywnym Vernie nie było śladu. Kolejka chętnych na zapisy zdążyła się uszczuplić. Przy stanowisku z komputerem do rejestracji stało już zaledwie kilka osób. Mięśniak zapewne musiał już wejść do środka.
  - Nie udało nam się go zatrzymać - zaczęła przejęta Corona. - Jak usłyszał, że niedługo zamykają zapisy, to nie chciał już na nic czekać. Prosiłam, żeby z nami postał i najpierw porozmawiał z tobą Zerd, ale tylko rzucił te swoje durne hasło - dziewczyna, przedrzeźniając wielkiego kolegę, obniżyła głos, uniosła ramiona i zaczęła tupać. - „Nieobecni racji nie mają” i nas zostawił.
  - Chcieliśmy iść za nim, ale ten żołnierz-bramkarz przy rejestracji nas zatrzymał. Dalej niby mogą wejść tylko zawodnicy albo obsługa imprezy. Według mnie coś tam ukrywają. Jak nic cały turniej jest ustawiony - pieklił się Zyrion, a kolczyki podskakiwały mu w rytm gestykulacji. Przez słowa podejrzanego historyka-aktywisty Rezuna, Zerd nie mógł teraz przestać myśleć, że jego wysoki kolega dekorował twarz niewolniczymi wyróżnikami. Monsturn jednak nie zamierzał pozwolić, aby spotkanie w parku rozproszyło go w ważnej chwili. Szybko powrócił myślami do stojącego przed nim problemu.
  - Ale czekajcie - rzekł obcięty na grzybka student spokojnym tonem, próbując uspokoić przyjaciół - czy te zawody nie są dla wojowników, którzy wykazali się w innych turniejach? Skąd w takim razie te zapisy?
  - To przez zaćmienie - wyjaśnił Zorak. - Z okazji zaćmienia oprócz grupy zawodników, którzy dostali się już dzięki poprzednim zwycięstwom, pozwalają też popróbować sił ludziom z ulicy. W środku mają się zaraz zacząć eliminacje.
  - A znając tego silnego jak Oozaru idiotę to jeszcze je przejdzie! - dodała wściekła Corona. - Za mądry to on nie jest, ale parę w łapie to ma.
  - Dobra. Zastanówmy się co zrobić. Może ja spróbuję pogadać z tym ochroniarzem. Jeśli wyjaśnimy, że mamy opóźnionego w rozwoju kolegę, może nas wpuści - stwierdził Zerd pocierając z irytacją Seledynową twarz i przeczesując równo obcięte włosy.
  - Próbowaliśmy, ale wal śmiało. Może ty coś więcej wskórasz - dryblas wzruszył ramionami i wskazał na stojącego obok wejścia wysokiego i równie szerokiego obcego.
 
  Fioletowóskóry kosmita podrapał się po chropowatej skórze i jednolitymi czerwonymi oczyma spojrzał na zbliżającego się do niego Monsturna. Zerd musiał mocno cofnąć głowę, aby złapać kontakt wzrokowy z rozmówcą. Na pozbawionej nosa głowie kosmity tuż pod jasnobrązową skórzastą kopułą wisiał wojskowy scouter. Sądząc po zmieniających się symbolach na wyświetlaczu, ochroniarz otrzymywał powiadomienia. Wojskowa sieć najwyraźniej nie borykała się z takimi samymi problemami jak cywilna.
  - Przepraszam pana, ale...
  - Jeśli jesteś od tych pajaców, co mnie przez ostatnie dziesięć minut gnębili, żebym ich wpuścił, to powiem ci to samo, co powiedziałem wcześniej. Nie wpuszczę cię. Bo po prostu nie mogę. Koniec kropka - żołnierz nie zamierzał nawet pozwolić, aby Zerd dokończył zdanie. Seledynowy westchnął i postanowił spróbować innego podejścia.
  - Całkowicie rozumiem, że ma pan nas dość, panie kapralu - zaczął Zerd zaznaczając stopień obcego, aby pokazać, że rozpoznaję insygnia na jego pancerzu. - Bo to jasne, że wykonuje pan tylko rozkazy. Wiem, jak to jest. Mój tata jest też w wojsku i niejednokrotnie narzekał na kiepskie przydziały, jakie miał podczas kariery. Nie mam do pana żadnych pretensji, bo nie stoi pan tutaj dla przyjemności. I bardzo doceniam, że zdecydował się pan służyć państwu. Przy okazji, nazywam się Zerd. Czy mógłbym przynajmniej wyjaśnić, o co chodzi? - Monsturn wyciągnął przed siebie dłoń. Gotowy szczerze przywitać kosmitę. Chyba podziałało. Obcy uścisnął rękę i też się przedstawił.
  - Margar. No dobra, Zerd. Mów co się dzieje.
  - Osoba, którą próbujemy wyciągnąć to nasz kolega z roku. Zapisał się na turniej i martwimy się, że ugryzł więcej niż jest w stanie przełknąć - kontynuował student. - Gdybym mógł wejść tylko na chwilę to opierniczę go i zaraz wyjdziemy. Nie zamierzam tam zostawać ani narobić nikomu kłopotów.
  - Słuchaj Zerd, rozumiem, że się martwicie. Nie jestem bez serca - odparł żołnierz - ale gdyby się wydało, miałbym przesrane. Nie mam nic przeciwko wam, ale jeśli będziecie próbować tam wejść, to będę zmuszony was zatrzymać.
  - Nie da się nic zrobić? Nie ma innego wyjścia? Może pan coś doradzi.
  - No zrobić się zawsze coś da. Wyjście jest jedno nawet całkiem proste. Po prostu też się zapisz na turniej. Wejdź do środka, wyciągnij gacha za fraki i tyle. Stracicie tylko wpisowe. Ale tyle chyba gotowi jesteście poświęcić - wyjaśnił kosmita, wciąż patrząc na Zerda jednolitymi oczyma. A przynajmniej tak się Monsturnowi wydawało. Brak widocznych tęczówek czy źrenic utrudniał stwierdzenie, na co konkretnie patrzy rozmówca.
  - To, czemu nie mogłeś nam tego powiedzieć!? - żachnęła się zirytowana Corona, która najwyraźniej podsłuchiwała wymianę zdań.
  - Bo nie pytaliście! - odparł równie oburzony żołnierz. - Próbowaliście jedynie albo mnie wybłagać, przekupić albo nieudolnie pogrozić nieistniejącymi wysoko postawionymi krewnymi. A ty kolczykarzu, wbij sobie do głowy, że nie próbuje zataić przed wami żadnej prawdy o turnieju. On mnie nawet nie interesuje.
  - Dziękujemy za pomoc - Zerd uciął niezręczną pyskówkę. - Może panu coś przynieść, jak już mnie zapiszemy?
  - Napój kofeinowy by się przydał - odparł żołnierz.
  - Robi się. Jak tylko wejdę do środka, moi znajomi się tym zajmą. Zyrion, Corona, Zorak chodźcie.
 
  Kolejnym problemem okazało się wpisowe, a raczej jego wysokość. Monsturn nie miał przy sobie tyle pieniędzy, a przez problemy z funkcjonowaniem działalnej sieci nie mógł się połączyć z kontem, które założył przed wylotem dla niego ojciec. Na szczęście dzięki szybkiej zrzutce udało się im zebrać wymaganą sumę. Zostało nawet trochę na napój dla Margara. Po uiszczeniu opłaty Seledynowy otrzymał przepustkę i upewniając przyjaciół, że postara się wyciągnąć Verna za uszy, ruszył wewnątrz kopuły.
 
  Chętnych spróbowania sił w eliminacjach było znacznie więcej, niż Zerd mógłby się spodziewać. Kilkadziesiąt osób zgromadziło się w specjalnej przygotowanej dla ochotników sali. Różnorodność zawodników odpowiadała przekrojowi turystów, jacy przyjechali na festyn. Prawdopodobnie ci kosmici przylecieli z różnych zakątków Imperium właśnie na Turniej Potrójnego Księżyca. Może szukali silnych wrażeń albo po prostu starali się ominąć wymóg brania udziału w innych imprezach. Zerd znalazł Verna opartego o jedną ze ścian. Mina przyjaciela była jednak dość ponura.
  - Vern - rzucił Seledynowy podchodząc.
  - Zerd? Co ty tutaj robisz? Też się zapisałeś?! - umięśniony kolega wyraźnie się ożywił.
  - Tak, zapisałem się, żeby cię stąd wyciągnąć. Coś ty sobie w ogóle myślał? - wyładowywał swoją frustrację równo obcięty student. - Nie słyszałeś, że w pierwszej fazie starcia ciężkie obrażenia, a nawet śmierć ponosi nawet czternaście procent uczestników? - zapytał Monsturn przypominając sobie co kiedyś ojciec mówił mu na temat turniejów sztuk walki.
  - Dziewiętnaście - poprawił Vern nonszalancko.
  - Co?
  - Jak już chcesz cytować statystyki, to przynajmniej rób to poprawnie. Poziom ciężkich obrażeń podczas początkowego etapu plasuje się na dziewiętnaście procent. Czternaście to było z pięć czy sześć lat temu. A wiem to, bo czytałem wszystko, co się dało na temat turniejów, zanim się zapisałem - ponura aura wokół przyjaciela powróciła. Zerd zrozumiał, że obecność kolegi z roku w tej sali nie była spowodowana nagłą zachcianką czy impulsywnością charakteru.
  - To nawet gorzej! Vern - Seledynowy Monsturn też stał się śmiertelnie poważny. - Co tutaj robisz? Ale tak naprawdę co tutaj robisz?
  - Walczę o swoją przyszłość - stwierdził przyjaciel, patrząc w tłum zgromadzonych nieobecnym spojrzeniem.
  - Co masz na myśli?
  - Nie idą mi studia Zerd. Nie dlatego, że jestem głupi, jak to niektórzy uważają. Po prostu nie chcę iść w rodzinny interes. Matka z ojcem wysłali mnie do wielkiej renomowanej Akademii Techniczo-Ekonomicznej, abym zdobył potrzebne papiery i zastąpił ojca w firmie, gdy przyjdzie na mnie czas. Nie słuchali, nawet gdy mówiłem, że to mnie nie interesuje. Pomimo kłótni i moich sprzeciwów i tak wylądowałem na ATEG-u. Dlatego powtarzam rok. Całe moje ciało broni się, gdy mam uczuć się materiału z perspektywą, że zaprowadzi mnie tam gdzie ojca. Do siedzenia przy biurku. Będę zakopany w papierach, tabelkach i wykresach przez resztę życia.
  - Nie wiedziałem, Vern. Przykro mi. Ale to chyba jeszcze nie powód, żeby... no, żeby co dokładnie. Chyba nie zamierzasz z tego powodu... no wiesz... - Zerd nie chciał powiedzieć tego, co miał na myśli na głos, ale przyjaciel na szczęście załapał sens jego obaw.
  - Nie. Nie jestem tutaj po to, żeby się zabić. Jeśli boisz się, że popełnię samobójstwo rękami kogoś innego, to możesz sobie darować obawy. Nie po to tutaj jestem - zaprzeczył mięśniak, niemal obrażony. - Udowodnię za to moim rodzicom, że mylą się co do mnie - postawny Monsturn zaczynał coraz bardziej się ekscytować. - Ja chcę być żołnierzem Zerd. Żołnierzem, albo chociaż, nie wiem, pracować w służbach porządkowych. Chcę być tam, gdzie coś naprawdę się dzieje. Gdzie będę mógł się wykazać.
  - I turniej ma ci w tym pomóc?
  - Tak. Jeśli przejdę eliminacje albo jeśli wygram chociaż jedną walkę. Będę mógł im pokazać, to czego we mnie nie widzą. Dla nich jestem tym samym chłopcem, który biegał po ich domu z zabawkami. Synem, któremu trzeba zapewnić dobrą, stabilną, bezpieczną i nudną przyszłość. Ale ja takiej nie chcę.
  - Vern, rozumiem cię, ale czy to nie jest trochę radykalne? Wiem, że chodzisz na siłownię i że poszedłeś na trening oporowy w sali grawitacyjnej, ale tutaj spotkasz ludzi, którzy naprawdę potrafią walczyć.
  - Ja też potrafię się bić - uciął obawy kolegi postawny mężczyzna. - I nie patrz tak na mnie. Mówię prawdę. Forsę, jaką rodzice mi przysyłali, wykorzystałem, żeby zatrudnić trenera. Gość jest byłym Coolantem. Pokazał mi naprawdę wiele.
  - Coolantem? Poważnie. Miałeś za trenera faceta, który należał do elitarnych oddziałów cesarzewicza Coolera? Aż nie chce mnie się wierzyć. Ile cię szkolił?
  - Prawie miesiąc.
  - Prawię miesiąc!? - Zerd myślał, że przez nie powagę przyjaciela zaraz wyskoczy z butów. - Nie no to teraz jesteś najlepszym wojownikiem we wszechświecie. Szkoda, że nie ma tutaj Corony. Ona znalazłaby teraz lepsze słowa na tę sytuację. Uszy by ci odpadły.
  - Nie drwij. Na więcej nie było mnie stać. Gość nieźle sobie liczył - bronił się Vern, a równo obcięty kolega pokręcił z dezaprobatą głową. - Zrozum, to moja jedyna szansa. Bez tego ostatnia alternatywa, jaka mi pozostanie to uciec i zapisać się do wojska na własną rękę, ale wtedy oni zerwą ze mną kontakt na dobre i zostanę wydziedziczony. Nie chce tracić rodziny. Ważne jest dla mnie, żeby oni zaakceptowali moje wybory.
  - I uważasz to, że to ich przekona?
  - Nic innego nie przychodzi mi do głowy - odparł Vern kładąc dłoń na miękkim naramienniku Zerda. - Proszę cię. Nie stawaj mi na drodze.
  - Chłopie jak ty mnie... - Zerd nie dokończył, po czym westchnął i potarł twarz. Przekonać przyjaciela nie będzie łatwo. Vern za bardzo się zafiksował.
 
  Seledynowoskóry miał już obmyślać nowy plan, gdy z głośników na sali rozległ się melodyjny alarm, a zaraz po nim w eter poleciał komunikat.
  - Zgłoszeni proszę ustawić się w kolejce do pokoju zero pięć. Czeka tam scouter przemysłowy. Po zmierzeniu waszych potencjałów wyłonimy dwadzieścia trzy osoby, które wezmą udział walkach eliminacyjnych. Surowo zakazuję się dzielenia się wynikami pomiaru. Te zostaną ujawnione dopiero stawiającej pieniądze na potyczki publiczności. Ostrzeżenie, wszelkie rozmowy są nagrywane. Powtarzam... - Głos rozbrzmiewał jeszcze kilka razy, aż wszyscy ustawili się wyznaczonym miejscu. Zerd pomyślał, że ostatecznie problem może rozwiążę się sam. Była duża szansa, że Vern po prostu odpadnie, gdy okaże się, że jego poziom mocy jest zbyt niski. Oby. Monsturn mógłby co prawda odejść już teraz. W końcu, jeśli Vern nie chcę się słuchać, to nie zmusi do go wyjścia. Ale tego dnia potencjalnie stracił już jedną przyjaciółkę. Zerd nie zamierzał stracić kolejnej ważnej dla niego osoby. Co prawda mięśniak dopiero w poprzednim semestrze dołączył do ich grupy akademickiej, ale zdążyli poznać się ponad dwa lata wcześniej. W organizowanym przez ATEG klubie. Jeśli byłby ktoś, kto zasługiwał na miano najlepszego przyjaciela, to z pewnością był to Vern. Wiele razy to on się za nim wstawiał i pomagał, gdy Zerd miał gorsze dni. Gdyby seledynowy chłopak teraz odszedł, okazałby się największą gnidą.
 
  Kolejka posuwała się bardzo sprawnie. Monsturn, wliczając stojącego tuż za nim Verna, naliczył ponad siedemdziesiąt osób. W jednym rzędzie stali Monsturni we wszystkich odcieniach niebieskiego i seledynu. Różowi i baryłkowaci Boneheadzi. A nawet kilku rogatych Brainhornów z tymi śmiesznie wygalającymi, przypominającymi mózgi, żylastymi głowami. Dostrzegł też podobnego do ptaków Birdbeaka oraz wiele innych gatunków. Seledynowy zachodził w głowę, jakie mogły być ich powody, aby wziąć udział w eliminacjach. Rozgłos, sława, pieniądze? W końcu na zwycięzcę turnieju czekała ogromna suma. A może starali się coś udowodnić jak Vern. Zapewne było tyle pobudek co uczestników.
 
  W końcu przyszła jego kolej. Zerd wszedł do pomieszczenia, mijając w przejściu wyjątkowo chudego pajęczego kosmitę. Gdy tylko był w środku, drzwi zamknęły się za Monsturnem z głośnym sykiem serwomotorków. Najwyraźniej organizatorzy nie żartowali o utrzymaniu wyników pomiaru w tajemnicy.
 
  Na środku sporej izby, popiskując i bucząc, stał scouter przemysłowy. Maszyna przypominała trochę wieloczynnościowy aparat dentystyczny. Ale zamiast lampy miała mierzący poziom mocy sensor. A okrągłe przypominające pufę siedzisko z powierzchnią z hipergumy było tak naprawdę maszyną pneumatyczną. To, co wystawało ponad podłogę, było jej zaledwie malutką częścią. Długa kolumna urządzenia ciągnęła się jeszcze wiele, wiele metrów w dół. Niewidoczny korpus urządzenia był też zapewne znacznie szerszy niż to, co sugerował pufiasty miernik. Szyb skonstruowano w taki sposób, aby mógł przyjąć i rozproszyć ogromne ilości energii kinetycznej. Maszyna pneumatyczna po prostu nie mogła być mniejsza. Inaczej biorąc pod uwagę, jaką siłę potrafiły generować wspomagane przez ki uderzenia, rozpadłaby się na kawałki. Z tego, co słyszał Zerd w bardziej ekologicznie nastawionych społecznościach, podobne urządzenia wykorzystuje się, aby przerabiać potencjał kinetyczny na najzwyklejszy w świecie prąd elektryczny. Czy ten konkretny model też to robił, tego już nie potrafił ocenić.
 
  Zerd zatrzymał się dokładnie pod umieszczonym nad nim sensorem. Z lewej strony stanowiska, gdzie u stomatologa znajdowałby się wysięgnik z pulpitem lekarza, wisiał wyświetlacz. Ekran, z wychodzącymi na wszystkie strony kablami i wtyczkami zaczął transmitować polecenia. Zerd stosując się do nich, odłączył jedną ze złączek i wpiął ją w gniazdo na obudowie swojego scoutera. Jak tylko maszyna potwierdziła synchronizację, przyjął pozycję, oczekując na sygnał startowy. Ta jednak musiała jeszcze coś przeanalizować. Takie przemysłowe urządzenia pomiarowe, zwyczajowo montowane na okrętach gwiezdnych, używano choćby do szybkiej lokalizacji sił wroga na planetach. I co ważniejsze także do identyfikacji elitarnych oddziałów przeciwnika. Przy dużej koncentracji żołnierzy w jednym miejscu zwykłe scoutery wojskowe sobie nie radziły. Ich bufory potrafiły nawet wybuchać. Przemysłowa wersja nie miała takich problemów. Mogła pobrać znacznie większą próbkę. Mierników tych nie wykorzystywano jednak tylko w wojsku. Jak sama nazwa wskazywała, dzięki mocy i dokładności miała też cywilne zastosowania.
  Scouterów przemysłowych używano choćby do szybkiego szacowania liczby ludności danego obszaru, miasta czy planety. A także do monitorowania zdrowia dużych grup zwierząt hodowlanych, czy nawet w szpitalach. Jednakowo przy zamkniętych w ciasnych fermach istotach oraz ciężko chorych czy rannych, nawet zmiana w postaci połowy jednostki mocy mogła sygnalizować zbliżające się nagłe pogorszenie. A wersje przemysłowe mierników potrafiły określać moc do czwartego miejsca po przecinku.
 
  - Rozpoczynam pomiar. Nie używać przemian ani transformacji. Zbadany zostanie bazowy poziom mocy - zaskrzeczał mały głośniczek pod wyświetlaczem. Zerd wyzwolił moc, a jego ciało oblekła bladoniebieska aura. Monsturn splótł palce, uniósł złączone dłonie i wykorzystując całą dostępną siłę, uderzył w powierzchnię maszyny pneumatycznej. Okrągły, przypominający przerośnięty guzik, miernik z hipergumy zapadł się głęboko wewnątrz kolumny. Podłoga zatrzęsła się, a z szybu dochodziły metaliczne odgłosy. Jakby pomimo oporu przestawiano jakieś przekładnie oraz kręcono zardzewiałymi i zapiekłymi kołami zębatymi.
  - Jednostki SR: czterdzieści siedem tysięcy trzysta pięćdziesiąt przecinek zero czterysta dwanaście. Jednostki BP: dwadzieścia dwa tysiące osiemset czternaście przecinek cztery jeden dziewięć siedem - oznajmiła maszyna, gdy siedzisko z hipergumy wróciło do początkowego kształtu. „Całkiem nieźle” pomyślał Monsturn. Jednostki SR odpowiadały pełnemu potencjałowi ki, a BP określały, ile realnie potrafił go zaktywizować. „Wytoczyłem blisko pięćdziesiąt procent mocy” ocenił młody mężczyzna, szybko dokonując obliczenia w głowie. Nie wiedział, jak uplasuje się w rankingu jednostek SR, ale w BP się spisał. Ludzie, którzy przeszli poważniejszy trening potrafili średnio spożytkować w ciosie od dwudziestu do trzydziestu procent potencjału. Nauki ojca nie poszły pod lód. Co prawda w walce nie byłby w stanie utrzymać takiego stosunku na długo, ale w postaci suchych danych wyglądało to imponująco. Wychodząc do głównej sali mógł już tylko czekać na wyniki pozostałych. W tym wchodzącego na jego miejsce Verna. Nigdy nie powiedziałby tego koledze, ale miał nadzieję, że odpadnie.
 
  - Zerd, zobacz! - Vern wskazał na telebim, który wysunął się sufitu. - Skończyli losować. Ty! Ja nie mogę! Jesteśmy w tej samej walce! Ale nie wyświetla się u nas trzeci uczestnik. Dziwne - Vern skrzywił się, próbując rozwikłać zagadkę. Seledynowy Monsturn, patrząc na ekran, potrząsnął zielonym grzybkiem z dezaprobatą. Ku jego rozczarowaniu Vern nie odpadł na pomiarach, on sam zresztą też nie.
  - A nie zdziwiło cię wcześniej czemu scouter miał wyłowić dwadzieścia trzy osoby, gdy jest osiem walk, a my walczymy trójkami? Ktoś się zakwalifikował do eliminacji już wcześniej. Albo dostał się tutaj w jakiś inny sposób.
  - Sugerujesz przekręt albo łapówkę?
  - Nic nie sugeruję. Tylko mówię, że mają już kogoś. I to właśnie my na tę osobę trafiliśmy - wyjasnił sucho Zerd. Stanowczo mu się to nie podobało. Dopadło go przeczucie, że tym razem Zyrion mógł mieć rację. Turniej był w jakiś sposób ustawiony. Czy dlatego tak bardzo zależało organizatorom, żeby wyniki pomiarów były utrzymane w tajemnicy?
  - Nieważne kto to jest, dam wam radę obydwu. Pewnie i jednocześnie - przechwalał się Vern. Duma z powodu przejścia fazy pomiarowej rozpierała go tak, że ledwo starczało miejsca dla kogokolwiek innego. A sala po odsianiu większości konkurencji ziała pustkami.
  - Nie byłbym tego taki pewien... - odparł zamyślony Monsturn, po czym włączył funkcję sporządzania wiadomości, chociaż nie zamierzał jej nigdzie wysyłać. Ruchami gałki ocznej niemal natychmiastowo spisał myśli. Miał w tym już wieloletnią wprawę. Gdy skończył, przekazał okular koledze. Byli podsłuchiwani, więc Zerd nie chciał, aby ktoś nieopatrznie zrozumiał jego słowa. Vern zaskoczony odebrał scouter i zaczął czytać. Zerd szybko jeszcze raz przerecytował wiadomość w głowie. Upewniał się, czy zawarł wszystko, co chciał powiedzieć. "Vern, słuchaj. Nie wiem, z kim będziemy walczyć, ale połączmy siły. Razem o wiele łatwiej go pokonamy, a gdy będzie już po wszystkim dam ci się pokonać. Dostaniesz swoje zwycięstwo. Wynagrodzisz mi to, rezygnując z dalszego udziału. Wiem, że pewnie nie jest to, co byś chciał, ale jeśli tego nie zrobisz, to ja zrobię wszystko, aby zatrzymać cię w pierwszej fazie. Nawet jeśli przez to obaj przegramy. A jeśli jakimś cudem przejdę dalej to później i tak zrezygnuję z dalszego udziału. Gdybyś przeszedł dalej, to w kolejnej rundzie będą już znacznie, ale to znacznie silniejsi przeciwnicy. A tak zaniesiesz wypis ze scoutera i pochwalisz się wygrana rodzicom. Powiesz im dlaczego to zrobiłeś i na co cię stać. Może to wystarczy. Zwłaszcza jeśli nie wrócisz półżywy. Gdyby przynieśli im do domu, ledwo wyciągniętego z komory regeneracyjnej syna, to wtedy już totalnie by ci wszystkiego zabronili”.
  - Mówisz serio? - zdumiony Vern zwrócił okular.
  - Tak, całkowicie - potwierdził seledynowy, kasując wiadomość.
  - Bo jak nie, to mnie udupisz?
  - Tak.
  - No dobrze. Poddaję się. Zerd... Niech będzie. - Vern klepnął seledynowego w ramię. - Jesteś naprawdę dobrym przyjacielem, stary.
  - Po co mi twoja przyjaźń? Rozsmaruję cię na ringu aż się posikasz - powiedział głośniej Zerd wskazując na swoje ucho. Vern zrozumiał.
  - Ciężko będzie ci to zrobić jak będziesz srał pod siebie z bólu - mięśniak odgryzł się demonstracyjnie.
  - No to ustalone, a teraz daj mi chwilę, pójdę powiedzieć naszym pod wejściem, co się dzieje. Pewnie już klną, czekając na nas tak długo. A Margar jak nic skończył już swój napój kofeinowy.
  - Kto? A, w sumie nieważne. Idź. Spotkamy się już na arenie. Ahh! Będzie się działo. Nie mogę się już doczekać! - Vern klasnął w ramiona i ruszył do szatni, ale po chwili się odwrócił. - Przekaż Zyrionowi i Coronie, że po tym, jak się rozdzieliliśmy, widziałem ich razem. I to, jak trzymali się z rączki. Wiec niech przestaną się kryć. Nie muszą się już na pokaz ciągnąć za warkoczyki.
  - A to cicha woda - podsumował Zerd i ruszył do wyjścia.
 
  Ring Turnieju Potrójnego Księżyca różnił się mocno od aren używanych na innych imprezach. Zamiast typowego kwadratu czy prostokąta zbudowany został na planie czterech kół. Największego centralnego i trzech mniejszych stykających się z jego obwodem w równomiernie rozmieszczonych odległościach. Wewnętrzne koło reprezentowało główną gwiazdę systemu Alię. A trzy zewnętrzne odpowiadały księżycom orbitującym wokół Ksenomorf. Gigerrowi, Cobbowi i Syddowi. Zawodnicy rozpoczynali na pozycjach satelitów. A po rozpoczęciu walki, mieli potykać się na powierzchni „słońca". Arenę turniejową otaczały trybuny. Pomimo że to zaledwie faza eliminacyjna dla ochotników widownia i tak pękała w szwach.
 
  Vern i Zerd zajęli swoje księżyce. Trzeci zawodnik spóźniał się z niewiadomego powodu. Aby osłodzić wywołane opóźnieniem rozczarowanie, kulisty ekran nad ringiem puszczał klipy z najlepszych momentów przeszłych turniejów. Swoiste wizualne czekadełko, które miało zaostrzyć apetyt widzów. Wiedza Seledynowego Monsturna na temat turniejów była dość powierzchowna, a ich walka została wyznaczona jako pierwsza. Nie miał więc okazji, żeby obejrzeć zmagania innych zawodników. W szatni próbował znaleźć jakieś nagrania na sieci, ale bez powodzenia. Cywilna sieć komunikacyjna wciąż dogorywała. Na szczęście umięśniony przyjaciel zdążył go pouczyć, gdy byli w szatni. Arena zostanie otoczona barierą energetyczną, a sama walka będzie obywać się w trzech fazach. W pierwszej nie było możliwości rezygnacji. W drugiej pojawią się przesmyki w polu siłowym, którymi będzie można uciec z ringu. Ale zawodnik decydujący się na to wyjście zostanie dożywotnio wykluczony ze wszystkich przyszłych imprez. Na domiar złego jego imię okryję się hańbą. Taki okaz tchórzostwa potrafił niszczyć życia nawet poza turniejem. Dopiero w trzeciej fazie, gdy całkowicie opadnie osłona, można bez konsekwencji się wycofać. Podczas ostatniego etapu zakazane jest też używanie energetycznych ataków ki.
 
  Seledynowy Monsturn spojrzał na trybuny. Nie miał pojęcia czy jego przyjaciele tam są. Gdy do nich wyszedł i wyjaśnił im wszystko, zdecydowali, że spróbują zdobyć bilety. Jednakże na ostatnią chwilę mogło im się nie udać. Zerd skrzywił się, myśląc o Fi'ii. Zorak zdołał ją znaleźć i przyprowadzić pod wejście, zanim Monsturn skończył rozmawiać z Vernem. Chabrowa dziewczyna na wieść, że Zerd bierze udział w turnieju, chyba szczerze się przejęła. Mimo to, interakcja z nią była dla seledynowoskórego niesamowicie niezręczna.
 
  Nagle sferyczny telebim przestał pokazywać urywki meczów, a głośniki zaryczały głosem prezentera.
  - Czy jesteście gotowi na krew, pot, łzy, wybite zęby i prawdziwe męskie zmagania? Chcę usłyszeć trzy razy „tak!”
  - Tak! Tak! Tak! - zawrzały trybuny.
  - Oto przed wami spóźniony Hayler! Oby pokaz jego umiejętności zrekompensował nam brak punktualności! - zawył prezenter sportowy. Żołądek Zerda przykleił się mu do kręgosłupa. Na ostatni pusty „księżyc” zmierzał Changeling. I to bardzo młody. Szedł do nich w pierwszej formie, a mimo to jego głowa była całkowicie pozbawiona rogów. Najwyraźniej nie zaczęły się jeszcze wyrzynać. „Nie podoba mi się to” pomyślał Monsturn. Turniej Potrójnego Księżyca miał jasne zasady. Jedną z nich był relatywny minimalny wiek zawodników. Każdy z uczestników musiał przekroczyć próg dojrzewania swojego gatunku. W przypadku Haylera zostało to bezczelnie zignorowane. Zresztą nie było to jedyne odstępstwo od reguł, na jakie pozwolono sobie w jego przypadku. Oprócz całkowitego pominięcia go podczas fazy pomiarowej za takie spóźnienie powinien być zdyskwalifikowany. Organizatorzy korzyli się przed młodziutkim Changelingiem. Dlaczego? Z pewnością sam Hayler sobie na to nie zasłużył. Za dzieciakiem musiał stać ktoś potężny. Może ojciec Magnat.
 
  Changeling zajął pozycję startową, a komentator znów zaczął podgrzewać atmosferę.
  - Spójrzcie na porównanie poziomów mocy! Czy postawiliście już na waszego ulubieńca? Zakłady są otwarte tylko do pierwszej wymiany ciosów! - Zerd ze swojego satelity nie mógł dostrzec poziomów mocy pojawiających się właśnie na sferycznym ekranie. Musiały być wyświetlane na górnej części kuli.
  - Zawodnicy gotowi?! - zaryczał prezenter. - Przypominam o zasadach! Walka trwa do momentu, aż tylko jedna osoba pozostanie przytomna lub przy życiu! Używanie energetycznych ataków ki jest dozwolone tylko podczas pierwszej i drugiej fazy. W trzeciej grozi za to dyskwalifikacja. Jedyny sposób na rezygnację z walki to ucieczka z ringu podczas drugiej lub trzeciej fazy. Jeśli któryś z zawodników zrezygnuję i opuści ring, inni uczestnicy nie mogą go już atakować. Za to też grozi dyskwalifikacja! Zrozumiano? A teraz do dzieła!
  - Pięć! - zawyła publiczność. Ciało Monsturna nagle stało się niesamowicie ciężkie, a posadzka pod stopami ciepła. Jego „księżyc” generował ogromne ciążenie.
  - Cztery! - Vern ledwo mógł utrzymać się na nogach. Hayler za to wydawał się niewzruszony. Seledynowy student nie potrafił stwierdzić czy to z powodu jego poziomu mocy, czy może tutaj też oszukiwano i grawitacja u Changelinga nie została podkręcona do takiego samego poziomu. W obu przypadkach nie wróżyło to dobrze.
  - Trzy! - Dół wiszącej nad ringiem kuli otworzył się jak kwiat. Schowany w niej emiter oblał cały ring ciemnoróżową barierą energetyczną.
  - Dwa! - Pojawiły się jeszcze dwie osłony. Jedna w odległości kilkunastu metrów za ringiem, a druga na przed samymi trybunami. Zerd skupił energię w nogach.
  - Jeden! - Nadmierne ciążenie zniknęło i cała trójka zawodników wystartowała jak wystrzelone z procy kamyki.
 
  Zderzyli się z Changelingiem na środku „słońca". Zmiennokształtny chłopiec pozostał niewzruszony. Przepychając ich bez trudu, jedynie się uśmiechał. Monsturni odskoczyli i rozpoczęli jednoczesne natarcie. Kopulasta głowa ruszała się z niesamowitą szybkością. Changeling uniknął wszystkich ataków. Zerd spróbował zajść go od tyłu, ale Vern mu to uniemożliwił. Osiłek nie patrzył na partnera, ciągle wchodząc mu w drogę. Hayler podskoczył, unikając ciemnoniebieskiej pięści Verna. Uderzenie ogonem w twarz posłało mięśniaka w tył. Zerd wykorzystał moment i zaatakował. Jego pięść przecięła powietrze. Ogon małego Changelinga trzasnął Monsturna w klatkę piersiową. Seledynowy wojownik, szorując plecami, sunął po „tarczy słońca”. Poderwał się impulsem ki i odskoczył w prawo. Niestety Vern wpadł na ten sam pomysł. Skacząc w tym samym kierunku, zderzyli się barkami. Nigdy razem nie walczyli i to się teraz na nich mściło.
  - Szlag - zakłął Vern i przyjął postawę obronną. Changeling jednak nie wykorzystał sytuacji.
  - Jeśli panienki potrzebują chwili, to służę uprzejmie - zakpił głośno i piskliwie Hayler. Mięśniak warknął, spojrzał na Zerda i zapytał.
  - Co robimy?
  - Jedziemy z nim jeszcze raz. Ale tym razem ja biorę jego przód, a ty skopiesz mu dupę. Nie wchodźmy sobie w drogę - poinstruował seledynowy.
  - Czaję. Na niego!
  - Panienki skończyły czy się boją? No chodźcie, chodźcie. Dam wam nawet fory. Nie będę używał rąk - drwił dalej zmiennokształtny podrostek, cofając ramiona za plecy. - Widzicie? Nawet nie będę używał gardy.
  - Jedziemy! - krzyknął Zerd.
 
  Obaj Monsturni odbili się od posadzki. Ciągiem skoków dotarli do przeciwnika. Mieli go jak na talerzu. Seledynowy wyprowadził błyskawiczną serię prostych. Ciemnoniebieski osiłek za to uderzał w pola uników Changelinga. Pudło za pudłem. Małe rozmiary chłopca i szybkość jego ruchów sprawiały, że cały czas pływał pomiędzy ich ramionami. Zerd zwiększył tempo. Lewa pięść prawie otarła się o policzek chłystka. „Jeszcze trochę i go mam!” Bordowa kopuła zanurkowała tuż pod kolejnym ciosem. Zerd zawył z bólu, gdy pięści Monsturnów zderzyły się ze sobą. Zaskoczeni przerwali natarcie. A Hayler znów podskoczył. Obracając się o trzysta sześćdziesiąt stopni, smagnął ogonem po twarzach obu przeciwników. Ciśnięty siłą uderzenia Zerd przeturlał się po ringu. A gdy tylko zwolnił, poderwał się i skoncentrował ładunek ki. Skoro publika była chroniona potrójną barierą czas z tego skorzystać. Bolid energetyczny poszybował wprost na zmiennokształtnego. A zaraz po nim następny i jeszcze jeden. Vern idąc za przykładem kolegi, rozpoczął kanonadę z przeciwnej strony areny. Changelinga to nie wzruszyło. Pociski często omijały go o milimetry, ale żaden nawet go nie zahaczył. Jedynie rozbijały się niegroźnie na ciemnoróżowej barierze. Smarkacz, wciąż unikając każdej energetycznej kuli, ruszył w stronę centrum „słońca”. Seledynowy szybko zorientował się, co przeciwnik zamierza i wstrzymał ostrzał. Vern niestety tego nie zauważył. Gdy Hayler dotarł do środka ringu, pociski, które go ominęły, spadły na Zerda.
  - Cholera! Vern! - Student ATEG-u odbił pierwszy z ładunków, ale kilka następnych eksplodowało tuż obok niego. Ratował się, wyskakując z inferna ognia, pyłu i fruwających odłamków rozrywanej posadzki. Na to czekał Hayler. Odbił się od ringu i w niesamowitym tempie znalazł się nad Zerdem. Kopnięcie z półobrotu posłało bezwładne ciało seledynowego w stronę umięśnionego przyjaciela. Vern ledwo uskoczył. Zerd uderzył w podłoże obok niego. Zaraz za nim leciał Hayler. Wbił się głową w splot słoneczny ciemnoniebieskiego osiłka i popchnął go wprost na pole siłowe. Mundurek ATEG-u zaskwierczał, a Vern zawył z bólu. Mężczyzna próbował oderwać plecy od bariery, ale Hayler niweczył każdą próbę. Na ratunek przybył Zerd. Uderzył na tułów zmiennokształtnego. Pleców Changelinga jednak już tam nie było. W ostatniej chwili Hayler uniknął natarcia, wyginając się nienaturalnie. Pięść Monsturna zagłębiła się w brzuch kolegi, ponownie wpychając go na osłonę. Tymczasem ogon zmiennokształtnego wbił seledynowego studenta w posadzkę. Changeling był niesamowicie szybki. Nie zdołał jednak uniknąć kopnięcia z prawej. Vern trafił w podbrzusze gnojka, w końcu odrywając się od bariery. Hayler odskoczył, ale nie wydawał się przejęty.
  - No panienki! Udało wam się mnie trafić. No czas najwyższy! Ale co to? Wyglądacie na wymęczonych. Cóż, mam taki wpływ na kobiety. Wasze matki mogą to potwierdzić - niedojrzałe szyderstwa bolały Zerda, bardziej niż powinny. Dziecięcy głos tylko potęgował absurd obelg.
  - Pieprznąłeś mnie w brzuch - skarżył się Vern.
  - A ty mnie ostrzelałeś. Jesteśmy kwita - odgryzł się seledynowy.
  - Jak moje plecy, wyglądają źle?
  Zerd rzucił okiem na spopielony tył mundurka.
  - Bardzo - zawyrokował posępnie.
  - Dobrze, że przez adrenalinę jeszcze tego w pełni nie czuję.
  - To jak, gotowi, żebym zrobił wam kolonoskopię ogonem? Zaczynam się nudzić - Changeling wciąż ubliżał przeciwnikom. Uważał ich za gorszych od siebie. A sądząc po okrzykach publiczności i wrzaskach komentatora to był też faworytem spotkania. Zerd nie zwracał uwagi na reakcje publiczności podczas walki, ale teraz stawały się na tyle deprymujące, że ciężko było je zignorować.
  - Opowiedzieć wam, mamusia, którego z was głośniej jęczała?
  - „Na brzydala” z nim? - zapytał osiłek, warcząc przez zaciśnięte zęby.
  - „Na brzydala” - fuknął Zerd.
 
  Monsturni ryknęli, a ich ciała zaczęły się powiększać. Postury i muskulatury urosły ponad dwukrotnie. A ich twarze zmieniły się w wypełnione ostrymi zębiskami paszcze. Mundurki ATEG-u nie zniosły tego najlepiej. Uniform Zerda popękał na szwach, a i tak ledwo trzymający się egzemplarz Verna po prostu z niego spadł. Większa z bestii sapiąc ciężko stała półnaga.
  - Zobaczcie jak, wzrosły ich poziomy mocy! Czy wciąż czujecie się pewnie ze swoimi zakładami!? Dwóch Monsturnów postanowiło połączyć siły i wykorzystać pełnię swoich możliwości! Czy młody Hayler podoła!? Czy to ostatnia nadzieja wszystkich Monsturnów, aby wszyscy zobaczyli, co naprawdę potrafi ich gatunek?! Czy nasi młodzi studenci zdobędą szacunek Changelingów i całej Ksenomorf?! - grzał atmosferę prezenter. A Zerd zdał sobie sprawę, że w środku sferycznego telebimu, który także rozciągał barierę wokół ringu, musiał znajdować się scouter. Tylko tak na bieżąco mogli monitorować ich poziomy mocy. Do podtrzymania barier używano pobranej od ludzi ki. Gdyby ktoś próbował sprawdzić poziom jednostek SR zawodników, pola siłowe zakłóciłyby pomiar. Prezenter wciąż rozwodził się nad ich potencjałami. Mimo że podkreślał jaką przewagę miał Hayler, Zerd stwierdził, że dobrze usłyszeć coś pozytywnego na swój temat.
  - Jesteś szybszy - Vern zadudnił głębokim basem nowej formy. - Zrób mu zmyłkę. Niech skupi uwagę i ki na plecach. A ja mu wtedy przypierdolę. Tak, że zachłyśnie się tym swoim poziomem mocy.
  - Dobra. Spróbujmy. To na trzy. Raz, dwa... trzy!
 
  Zaatakowali ponownie. Seledynowy potwór wystrzelił jak torpeda. Włożył w natarcie całą zgromadzoną w kolanach moc. Hayler wystartował mu na spotkanie. Zerd cofnął ramię, markując uderzenie, i w ostatniej chwili przeskoczył młokosa. Zaskoczony Changeling chlasnął ogonem za siebie. Nie trafił. Zerd nie próbował wylądować mu za plecami. Lewitując, parł dalej. Hayler załapał naturę fortelu, ułamek sekundy za późno. Stopa Verna utkwiła w jego podbrzuszu. Changeling cofnął się jednak tylko o krok. Następnego kopnięcia uniknął już z taką samą gracją, jaką prezentował wcześniej. Kilka kolejnych ciosów też nie napotkało celu. Zmiennokształtny niemal tańczył pomiędzy kończynami ciemnoniebieskiego mięśniaka. Zakończył pląsy i gruchnął napastnika w pachwinę. Verna aż zgięło. Był w opałach.
 
  Seledynowy Monsturn wylądował kilka metrów od walczących i rozbudził moc. Bladoniebieska aura ekslodowała z każdego centymetra jego monstrualnego ciała. Student nie zamierzał jednak przestać. Uruchamiał wszystkie rezerwy. Tymczasem Hayler owinął ogon wokół łydki, wciąż próbującego go trafić, pół-nagiego potwora. Ciągnąc bestię za nogę, uderzył nią o posadzkę. Raz, drugi i trzeci. Po czym cisnął ciałem ofiary w stronę drugiego szarżującego właśnie monstrum. Zerd szybkim saltem przeskoczył cielsko przyjaciela i użył impulsu ki. Złączonymi stopami runął prosto na przeciwnika. Wbił się niczym nóż. Hayler zatrzymał uderzenie na przedramionach. Na podłożu pod gówniarzem pojawiły się pęknięcia. Z furią strącił z siebie napastnika. Changeling był wściekły. Seledynowy stwór zmusił go do użycia rąk. Bordowa, błyszcząca kopuła zamigotała Zerdowi w kącie oka. Monsturn ledwo zdążył uskoczyć przed uderzeniem. Hayler chyba przestał się bawić. Smagnięcie ogonem sprowadziło Zerda na kolana. Podążające uderzenie pięścią, seledynowy zablokował masywnym przedramieniem. Nie bez konsekwencji. Niesamowity ból rozlał się po jego ciele. Nie miał pewności czy wzmocniona przez ki kość to wytrzymała. Kopnięcia w plecy Monsturn już nie zatrzymał. Zamroczyło go i stracił równowagę. Upadł pyskiem na ring. Tylko nadludzki wysiłek uchronił go przed utratą przytomności. Hayler nie dał mu czasu na odpoczynek. Złapał za kołnierzyk podartego mundurku i łupnął kolanem w mostek. Zerd miał wrażenie, że dostał arytmii, a w dłoni Changelinga pojawiły się nieforemne, różowe wyładowania energetyczne. Ki jednak zbierał jakoś wolnawo i nieporadnie.
  - Ścierwo ma jakieś ostatnie słowa? - zasyczał sopranem zmiennokształtny. - No co masz do powiedzenia, zanim wypalę ci dziurę w łepetynie? - Bezkształtny ładunek wciąż nie był gotowy. - Co im kazać wygrawerować na nagrobku?
  Zerd otworzył paszczę... i wypalił z trzewi najsilniejszym strumieniem ki, jaki w nich znalazł. Hayler pisnął i zasłonił się jedyną wolną ręką. Tą, którą wciąż kumulował ładunek. Ogień eksplozji pochłonął obu wojowników.
 
  *******
 
  - Nie mogę patrzeć! - wrzasnęła Fi'ia z trybun, zakrywając twarz, gdy Zerd i Hayler zniknęli w ognistej kuli. Przez pokrywającą ring barierę energetyczną, chmura pyłu nie miała gdzie uciec i utrudniała obserwację walki.
  - Niesamowite! Starcie nie przestaje nas zaskakiwać! Zastosować otwór wentylacyjny! - zarządził prezenter. Na styku sferycznego telebimo-emitera z polem siłowym pojawiła się wąska przerwa w osłonie. Jednocześnie wiatraki, które wysunęły się z sufitu, poszły w ruch. Dym i kurz, wysysane, zaczęły się ulatniać.
  - Patrzcie! Zerdowi nic nie jest! - wskazał palcem Zorak. Fi'ia przemogła się i spojrzała. Zerd, chociaż okopcony, żył i stał na dwóch nogach. Hayler za to, podskakując i złorzecząc, trzymał się za dłoń. Zbliżenie, wyświetlone na kulistym ekranie ujawniło liczne poparzenia na skórze ręki Changelinga. Vern za to wciąż bez skutku próbował się podnieść. Źle zniósł te wszystkie rąbnięcia głową o posadzkę.
  - Może mają jeszcze szansę. Zerd w końcu go zranił - zaczął ekscytować się Zyrion.
  - Chciałabym w to wierzyć, ale... - odparła Fi'ia, a głos uwiązł jej w gardle.
  - Nie traćmy nadziei, może dzisiaj jest dzień cudów - Zorak zwrócił się do chabrowej koleżanki. - Ty zdobyłaś dla nas bilety i to przed samym meczem. To może i Zerd wszystkich zaskoczy i też dokona czegoś niemożliwego. Wciąż nie wiem, jak to załatwiłaś.
  - Czysty fart. Nic więcej - odparła dziewczyna, ściskając naszyjnik jaki dostała od seledynowego Monsturna. Nie mogła powiedzieć przyjaciołom, że siedzą tutaj tylko dzięki ingerencji Rezuna i Ankstarian.
  - Coś jest nie tak - zaczął Zyrion. - Czy na telebimie nie powinno być, no nie wiem, jakiegoś zegara ile zostało czasu pomiędzy fazami walki?
  - Nie pomyślałem o tym, ale... to faktycznie dziwne - przyznał niski Zorak. Oliwkowowłosa kobieta zagryzła wargę i jeszcze mocniej zacisnęła prezent od Zerda. Rezun wspominał, że Hayler jest synem Whitefrosta, bardzo wpływowego polityka i potentata farmaceutycznego. Jego firma produkowała znaczną część komór regeneracyjnych w Imperium. A według kontaktów Ankstarian Whitefrost posmarował wszystkie możliwe dłonie, aby jego syn wygrał tę walkę. I to w jak najlepszym stylu. To zapewne dlatego ustawiono ten mecz w taki sposób, aby młody Changeling potykał się z dużo słabszymi przeciwnikami. Możliwe, że Zerd i Vern nie przeszliby nawet pierwszej fazy eliminacji, gdyby nie te machlojki. Fi'ia poczuła się bezsilna. Ledwo wstrzymywała łzy.
  - Zerd, Zerd, Zerd! - Corona zacisnęła dłonie. Skupiła całą uwagę na arenie, a wyraz determinacji zdominował jej twarz. Blondwłosa dziewczyna nie przejęła się, że nikt inny nie zagrzewał przyjaciela do walki. Uparcie skandowała dalej. - Zerd! Zerd! Zerd!
  Zyrion i Zorak spojrzeli na nią zaskoczeni, ale po chwili się przyłączyli. Fi'ia nie mogła nie iść w ich ślady. Początkowo nawoływali sami, ale powoli dołączało do nich coraz więcej osób. Nawet się nie obejrzeli, jak cała sekcja dopingowała seledynowego Monsturna.
  - Zerd! Zerd! Zerd! - powtarzała Fi'ia już nie próbując zatrzymać łez.
 
  *******
 
  Zerd! Zerd! Zerd!
  Coraz głośniejszy doping zaczął przebijać się przez ogólną wrzawę stadionu.
 
  - Zamknąć się! Zamknijcie się wszyscy! - szalał Changeling, nie radząc sobie z bólem poparzonej dłoni. Student ATEG-u rozważał, czy, nie zaatakować. Ostatecznie uznał, że lepiej wykorzysta tę przerwę i sprawdzi co z przyjacielem. Vernowi udało się stanąć na równe nogi, dopiero gdy Zerd mu w tym pomógł.
  - Vern nie wiem, dlaczego jeszcze nie przeszliśmy do drugiej fazy. To wszystko jest podejrzane i trwa stanowczo za długo, ale jak tylko ringi startowe się otworzą...
  - Nie! Nie ma mowy! Nigdy! Nie zejdę w drugiej fazie - żachnął się pół-nogi wyglądający jak potwór mięśniak, po czym odepchnął kolegę.
  - On nas zabije, Vern - odparł spokojnie seledynowoskóry ignorując zachowanie przyjaciela. - A raczej najpierw zabije ciebie, a potem mnie. Spójrz na siebie. Jesteś w kiepskim stanie. Ledwo trzymasz się na nogach. Vern. On jest dla mnie za szybki. Nie dam rady cię bronić i walczyć z nim jednocześnie. Ledwie sam się bronię.
  - To mnie nie broń! Rozumiesz! Zostaw mnie tutaj i zajmij się sobą! Dam radę!
  - Vern...
  - Nie, Zerd. Nie! Nie mogę! Jeśli zejdę w drugiej fazie, nigdzie już mnie nie zatrudnią. Moje życie będzie skończone. Żadne wojsko, żadne służby porządkowe. Pożarnictwo też odpada, nawet straż miejska będzie mną gardzić. Ja będę sobą gardził! - ryknął ciemnoniebieski. Głos wyraźnie zaczynał się mu łamać. - Nie mogę! Rozumiesz?! Nie mogę! Nie zostanę tchórzem! - pół-nagi przyjaciel wywrzeszczał się Zerdowi w twarz i zamilkł. Chyba powstrzymywał łzy. Seledynowy student chciał już przypomnieć upartej pale, że jeśli umrze, też nigdzie go nie zatrudnią. To jednak nic by nie wskórało. Nie w tym momencie. Zatrzymał język za ostrymi jak noże zębami masywnej szczęki.
  - W porządku. Trzymaj się z daleka i jeśli dasz radę wspieraj mnie dystansowo. Może jakoś dotrwamy do trze... - nie dokończył Monsturn. Cienki i wysoki sopranowy, przypominający pisk, ryk Changelinga rozniósł po arenie. Brzmiało to kuriozalnie. Hayler wydobył moc i okrył się różową aurą.
  - Mam dość! Nie odbierzesz mi przyszłości! Idź w cholerę! - wydarł się pół-nagi osiłek i skumulował resztę pozostałej mu energii w ramieniu. Zerd nie zdążył zareagować. Vern wyzwolił szerokie pasmo ciemnoniebieskiej ki. Fala, orząc rów w podłożu, pędziła wprost na Changelinga. Zmiennokształtny złożył ramiona wzdłuż tułowia i wystrzelił na jej spotkanie jakby z armaty. Spowita w aurze bordowa chitynowo-keratynowa kopuła uderzyła w niosącą śmierć strugę mocy. Strumień rozprysł się na wszystkie strony jak bieżąca woda z kranu w kontakcie z talerzem. Otaczająca ring bariera zadrżała, gdy rozbryzgnięta ki uderzyła w nią w wielu miejscach jednocześnie. Hayler zmierzał prosto na Verna. Jakby rozrywana przez niego śmiercionośna fala w ogóle nie istniała.
 
  Zerd zadziałał instynktownie. Rzucił się na przyjaciela. Niewidzialnym impulsem ki zepchnął go z toru lotu Changelinga i przyjął uderzenie na siebie. Głowa Haylera wbiła się głęboko w podbrzusze seledynowego potwora. Monsturn stracił dech, a jego paszcza eksplodowała mieszanką śliny, krwi i wymiocin. Złączeni wojownicy w ogromnym tempie zmierzali w stronę bariery. Zerd miał zaledwie kilka sekund. Siła, z jaką napierał Changeling, nie pozwalała mu ześlizgnąć się z jego głowy. Przynajmniej nie w tej formię. Monsturn przezwyciężając ból, zredukował swój rozmiar. Kopuła zaskoczonego Changelinga zjechała na prawą stronę brzucha kurczącego się ciała. Zerd wykorzystując okazję, zepchnął napastnika z tułowia. Hayler nie mógł się już zatrzymać. Miał zbyt duży impet. Uderzył w osłonę, niemal ja przebijając. Bariera wygięła się, ale wytrzymała. Wiszący nad ringiem emiter zatrząsł się groźnie z wysiłku.
 
  Zerd! Zerd! Zerd!
  Rozgorzały głosy. Tym razem bardziej liczne. O wiele. Prezenter próbował zahamować lawinę poparcia i przekierować ją na doping dla Haylera. Na próżno. Changeling upadł na posadzkę, po czym poderwał się jak kopnięty prądem. Oczy miał przekrwione, a z bordowej kopuły unosiła się para. Chitynowo-keratynowa powierzchnia przetrwała zderzenie bez większego szwanku, ale różowawe ciało wokół niej było paskudnie poparzone. Gnojek odchodził od zmysłów. Trzymał się za głowę, podskakiwał, wrzeszczał i klął.
 
  Seledynowy Monsturn klęczał i dyszał jak parowóz. Nie zamierzał atakować. Po ciosie, jaki właśnie otrzymały mięśnie jego brzucha, nie zdziałałby wiele. Potrzebował, chociaż chwili na regenerację. A Hayler nawet wyprowadzony z równowagi był po prostu za silny. Udowodnił to, kontrując fale uderzeniową Verna. Zerd dźwignął się z trudem i podkuśtykał do przyjaciela. Pół-nagi ciemnoniebieski osiłek także powrócił do formy bazowej. Siedział oparty o spory fragment ringu wyrwany techniką/atakiem mięśniaka. Nagle nad reprezentującymi księżyce Ksenomorf mniejszymi arenami zniknęła bariera.
  - Vern mogę cię stąd zabrać. Jeśli sam cię wyniosę, nie okryjesz się hańbą. Wtedy wszystko spadnie na mnie - zaproponował Zerd. Mięśniak wyglądał tragicznie. Plecy krwawiły mu obficie, a ostatni atak zużył chyba wszystkie jego rezerwy energii. Z wielkim trudem podniósł ramię i chwycił kolegę za dłoń.
  - Nie mogę odpaść w drugiej fazie. Nie mogę - płakał, nie potrafiąc przyznać, że nie jest już zdolny do walki.
 
  Seledynowoskóry rozważał, czy po prostu nie znokautować przyjaciela. Wtedy Vern zostałby wyeliminowany automatycznie. Bał się jednak, że bezwładne ciało będzie ciężej wynieść. A Hayler raczej nie zamierzał puścić ich wolno ot, tak. Przytomny Vern jednak mógł mu trochę pomóc. Choćby jako dodatkowa para oczu. Student nie rozumiał, dlaczego dopiero teraz walka weszła w drugą fazę. Powinno się to stać znacznie wcześniej. Jeśli dobrze liczył, powinni właśnie zbliżać się do trzeciego etapu. Czy o to właśnie chodziło? Dać okazję Haylerowi na jak największy szoł i zakończyć wszystko ucieczką przeciwników w hańbie? Jeśli tak, to oryginalny plan raczej wziął w łeb. Changeling będzie chciał zemsty. „Przykro mi stary. Wychodzimy." pomyślał seledynowy Monsturn, dźwigając kolegę.
 
  Zerd! Zerd! Zerd! Doping publiczności nie ustawał.
  - To koniec! Ta walka dobiegła końca! Słyszycie? Teraz zdechniecie! - charknął Changeling wysokim, piskliwym głosem i zaczął koncentrować energię w końcówce ogona. Po całej długości kończyny zaczęły prześlizgiwać się wyładowania. Student ATEG-u nie mógł nie zauważyć, że Hayler moc zbiera bardzo powoli. Nawet wolniej niż poprzednio. Do tego jego wcześniejsza próba zakończyła się sformowaniem czegoś bardziej przypominającego kłębka błyskawic niż prawdziwego ładunku. Czyżby gówniarz nie potrafił zbyt dobrze kontrolować własnej ki poza ciałem? Pióropusz ledwo opanowanych wyładowań, który z trudem materializował się nad czubkiem ogona Changelinga, potwierdzał tę hipotezę.
 
  Monsturn wykorzystał okazję. Wznosząc się w powietrze, uniósł kolegę z roku. Wystartowali wprost do najbliższej z trzech wyrw w barierze. Vern z desperacją złapał za resztki podartego mundurku na piersi seledynowego. Najwyraźniej chciał zaprotestować, ale na więcej nie było go już stać.
  - Zostaw mnie. Wolę już...
  - Znienawidzisz mnie później! Już prawie jesteśmy! - krzyknął Zerd, czując powiew świeżego powietrza. Przeliczył się. Hayler był szybszy, niż Monsturn mógł się spodziewać. Biegnąc po obwodzie okrągłego ringu, odciął im drogę.
  - Opuszczacie imprezkę tak szybko!? A wasz prezent na drogę?! Death Scourge! - Nitka energetycznego bata spadła na Monsturnów. Zerd złapał mocniej osiłka i uskoczył w prawo. Powietrze wypełniło się zapachem ozonu nawet bardziej niż po fali uderzeniowej Verna. Żeby woń była tak silna, technika Haylera musiała czerpać ogromne ilości mocy z atmosfery. I to tylko aby podtrzymać swoją formę. Changeling ledwo panował nad własną ki. Death Scourge spadł na nich ponownie. I znowu. I jeszcze raz. Zerd trzymając opartego na sobie przyjaciela, unikał trafień wyładowaniami każdego batoga. Ale to donikąd nie prowadziło. Nie mogli bawić się tak wiecznie. Za którymś razem nie zdąży odskoczyć. Hayler zakręcił się i w okamgnieniu zmienił trajektorie lotu ogona. Trzaskający błyskawicami bicz pofrunął poziomo, całkowicie zaskakując Zerda. Monsturn odrzucił przyjaciela i postawił gardę. Skoncentrował tyle mocy ile, w tak krótkiej chwili, mógł. Death Scourge chlasnął go po utwardzonych energią przedramionach. Zerd poczuł na łokciach ciepłą, cieknącą krew.
  - Nie przeciąłem cię na pół?! O jakże mi przykro! Już to naprawiam! - chełpił się Changeling, a jego ogon znów pokrył się piorunami. Zerd przez chwilę bał ruszyć się poranionymi rękami. Obawiał się, że rozcięcia mogą być tak głębokie, że dłonie mu po prostu odpadną. Przemógł jednak strach i skumulował znów energię. Mało się nie przewrócił. Ogarnął go niesamowity ból.
  - Giń! - Zmiennokształtny w ostatniej chwili zmienił cel. Bat ki, zamiast na Zerda, poleciał na próbującego się podnieść pół-nagiego towarzysza. Seledynowy w desperacji wystrzelił bardzo słaby i wąski strumień ki. Cienka struga trafiła nić batoga, całkowicie go rozrywając. Death Scourge wybuchł kilka metrów nad twarzą ciemnoniebieskiego osiłka.
  - Zostało ci jeszcze tyle mocy!? - zawył zaskoczony Changeling. - Trzeba było mówić od razu. Przygotowałbym coś mocniejszego! - Aura Haylera eksplodowała, a pióropusz wyładowań na czubku ogona zaczął rosnąć.
 
  Zerd! Zerd! Zerd!
  Changeling chyba nie zrozumiał co, dokładnie zaszło. Pasmo Zerda nie było silne. Wprost przeciwnie było żałośnie słabe. Technika zmiennokształtnego była jednak tak niespójna energetycznie, że pocisk zdołał przeniknąć jej strukturę i wysadzić ją od środka. Na twarzy Monsturna pojawił się paskudny grymas samozadowolenia. „Tu cię mam gówniarzu". Zerd skupił energię w dwóch palcach prawej ręki i wystrzelił. Strumień uderzył Haylera w bark i rozbryzgnął się bez żadnego efektu.
  - Co to miało być!? Chciałeś mnie posmyrać i zrobić mi dobrze?! Nie rozśmieszaj mnie! - zadrwił Changeling, gdy jego atak był już prawie gotowy. „Szlag". Ból wywołany wyprostowaniem ramienia utrudniał Monsturnowi celowanie. „Jeszcze raz. Jak najcieńszy! Muszę trafić!”
  - Death Sco... - Changeling nie dokończył. Pasemko ki przeleciało mu obok głowy i trafiło w pióropusz wyładowań na ogonie. Eksplozja pchnęła zmiennokształtnego w przód. Gnojek upadł na kolana zaszokowany. Hiperwentylował. Obejrzał się za siebie. Tam, gdzie kiedyś był jego ogon, została tylko krwawa miazga.
 
  Trybuny zatrzęsły się od wiwatów.
  Zerd spojrzał na Verna, który siedząc, obserwował akcję. Sądząc po minie, nie mógł uwierzyć własnym oczom. „Uciekać?” seledynowy student zadał sobie pytanie. „Nie!” Hayler wciąż był zbyt dużym zagrożeniem. Musiał upewnić się, że znów ich nie odetnie. „Jeśli wcisnę go w barierę z tym kikutem ogona, może gnój zemdleje z bólu". Monsturn zaparł się i, odbijając się od podłoża, ruszył na Changelinga. Zmiennokształtny zaczął po prostu płakać i wyć. Jak każde typowe dziecko, które zrobiło sobie krzywdę. Zerd nie miał czasu na litość. Bachor mógł opamiętać się w każdej chwili. Błyskawicznie znalazł się przy podrostku i z całej siły wyrżnął go prawym sierpowym w twarz. Pękająca szczęka chrupnęła nieprzyjemnie pod pięścią Monsturna. Changeling poleciał w tył, a z jego ust i nosa wylała się fontanna krwi. Gówniarz zamiast w pole siłowe zarył w grunt poza ringiem. Zaledwie chwilę po tym, jak zaczął płakać, bariera została wyłączona. Zerd nie zarejestrował tego od razu. Zaskoczony, oniemiał. Hayler, gdy się rozkleił, przestał całkowicie używać ki. Przestał nawet wzmacniać odporność ciała. Zerd równie dobrze mógłby uderzyć w kawał wiszącego na haku mięsa z chłodni. Efekt byłby podobny. Tkanki zostały upłynnione. Changelinga mogło ratować tylko to, że Zerd był już skrajnie wyczerpany.
 
  Zerd! Zerd! Zerd!
  Publiczność skandowała głośniej niż kiedykolwiek. Do Monsturna dopiero teraz docierał fakt, że wygrał. No prawie. Została jeszcze jedna formalność. Podszedł do kolegi i pomógł mu pierwszemu opuścić ring. Nie było nawet sensu realizować oryginalnej umowy. Nikt i tak by w to nie uwierzył, a Vern zapewne uznałby to za niechcianą jałmużnę. Gdy tylko stopy przyjaciela dotknęły podłoża poza areną, komentator w końcu odzyskał głos. Najwyraźniej jemu też zabrakło słów.
  - Co za emocje! Cóż za niespodzianka! Zwycięża Zerd reprezentujący Akademię Techniczno-Ekonomiczną imienia Imperatora Glaciera Niezłomnego! - Trybuny wiwatowały. - Zapewne wielu z was straciło na tej walce sporo pieniędzy, ale taki jest sport! Nieprzewidywalny! - stwierdził komentator i zaśmiał się dziwnie nerwowo na sam koniec. Zerd, dołączając do Verna, spojrzał jeszcze na Haylera. Nad jego ciałem zebrała się grupka ratowników i lekarzy. Z całych sił walczyli o jego życie. Monsturnowi zrobiło się trochę przykro. Przecież tak po prawdzie walczył z dzieckiem. Może porąbanym i wypaczonym przez złe wychowanie. Ale jednak wciąż tylko dzieckiem. Było mu żal małego psychopaty.
  - Mam nadzieję, że przeżyje - powiedział na głos.
  - Nie nastawiałbym się na to - odparł Vern, siadając i opierając się o ścianę ringu. - Zerd. Dziękuję. No wiesz... za wszystko.
  - Nie ma sprawy. - Zerd zajął miejsce obok przyjaciela. - Postawisz mi piwo dzisiaj.... i codziennie do końca mojego życia - wyłożył warunki Seledynowy. Obaj mężczyźni się zaśmiali, a kolejny zespół medyków podbiegł i do nich.
 
  Nie dane było mu nacieszyć się wygraną zbyt długo. Dopadli go w ambulatorium. Jeszcze, gdy kończył moczyć rozcięte przedramiona w płynie regeneracyjnym. Grupa Changelingów podająca się za funkcjonariuszy do spraw specjalnych skuła go i aresztowała. Zawieźli go na jeden z komisariatów Metamorfis i zamknęli w ciasnym pozbawionym okiem pomieszczeniu. W pokoju był tylko stół i dwa przeciwstawnie ustawione krzesła.
 
  Zmiennokształtni nie chcieli odpowiadać na żadne pytania. Zerd nie wiedział, o co jest oskarżony, ale domyślał się, że ma to związek z tym, jak zakończyła się walka. Zostawili mu scouter i poinstruowali, aby skontaktował się z każdym, kto może mu teraz pomóc.
  - Masz poważne kłopoty młody. Jeśli twoja rodzina ma jakiegoś prawnika lepiej dzwoń do niego teraz - pokręcił głową jeden z Changelingów.
 
  Zerd starał się dotrzeć do wszystkich znajomych ojca, jacy przychodzili mu na myśl. Popróbował nawet szczęścia z biurem Cesarzewicza Freezera. Na próżno. Sieć wciąż miała czkawkę, a tam, gdzie udawało mu się dodzwonić, był zbywany. Zostawił nawet krótką wiadomość ojcu na skrzynkę głosową w nadziei, że jego obecna misja okaże się krótka i Ambasador Zarbon wróci na dniach. Gdy opcję zaczęły mu się już wyczerpywać, coś go tknęło. Sięgnął do kieszeni. Agitka od Ledgica jakimś cudem przetrwała walkę, choć była dość poważnie wymiętoszona. Przełączył Scouter w tryb ultrafioletu i zaczął dzwonić na każdy numer z listy. Automaty odpowiadały sygnałem przyjęcia wiadomości, ale nie wiedział, czy przyniesie to jakikolwiek efekt. Odmówił przecież Rezunowi. Jednakże zaledwie dwie godziny później do ciasnego pokoiku wszedł, formalnie wyglądający, jasnobłękitny Monsturn.
  - Witaj, Zerd. Jestem Signet i będę cię reprezentował - przywitał się prawnik i usiadł naprzeciwko aresztanta. Seledynowy Monsturn nie miał pewności czy przysłali go Ankstarianie, czy może otrzymał adwokata z urzędu. - Na wstępie mam tylko jedno pytanie.
  - Tak?
  - Na jakiej planecie żyjesz? - zapytał poważnie mecenas.
  - Słucham? Czy to jakiś eufemizm? Próbuje mi pan zasugerować, że jestem niespełna rozumu?! - uniósł się gniewem student. Ten dzień doprowadził go na granicę wytrzymałości. A to pytanie bezwzględnie przeciągnęło strunę.
  - Nie. To proste i rzeczowe pytanie. Dlatego oczekuję rzeczowej odpowiedzi.
  - Na Ksenomorf - prychnął z irytacją Monsturn. - Coś jeszcze chcesz wie...
  - Jesteś tego pewien? - przerwał prawnik, spoglądając klientowi w oczy. Zerd w końcu zrozumiał ukryty sens pytania.
  - Na Ankstarii - odparł seledynowoskóry, prostując się na krześle.
  - Świetnie. W takim razie możemy zaczynać - zasądził adwokat, wyjmując spod płaszcza przenośny wyświetlacz. - Jesteś oskarżony o złamanie zasad turniejowych. Zaatakowanie zawodnika, który się poddał i zdążył, w trzeciej fazie walki, opuścić ring. A w zależności jak rozwinie się sytuacja poszkodowanego, może do tego dojść zarzut morderstwa.
  - Gówno prawda! On wciąż był na ringu! A osłona spadła na chwilę, zanim go uderzyłem!
  - Tak. Masz rację. Ale prawda nie gra tutaj większej roli - odrzekł prawnik, niemalże leniwie, nie patrząc seledynowemu Monsturnowi w twarz. Mecenas cały czas skupiony był na wyświetlaczu.
  - Ale przecież cała walka była filmowana. Wszystko widziały tysiące osób!
  - To też prawda. Wszystkie kamery zapewne jednak doznały poważnej usterki. Ot, złośliwość rzeczy martwych. A wśród widzów znajdą się świadkowie gotowi potwierdzić, że Hayler poddał się i był już poza ringiem, gdy go zaatakowałeś. Rozległość obrażeń malca będzie za to mówiła sama za siebie. Oczywiście pojawią się też biegli, którzy poświadczą, że kąt uderzenia wskazuję, że Hayler został zaatakowany, będąc już poza ringiem. W tym wypadku niestety wciąż żyjesz na Ksenomorf.
  - No to, co mogę... czy jest coś... dlaczego... - Zerd zaniemówił. Chyba właśnie w tym momencie poczuł ciężar ostatnich kilku godzin. Ogarnęło go ogromne zmęczenie i rezygnacja. Krzesło stało się nagle najmniej wygodnym siedziskiem na świecie.
  - Dlatego, że prawdopodobnie zabiłeś syna Changelinga, który ma stanowczo za dużo pieniędzy i całkowity zanik kręgosłupa moralnego - wyjaśnił adwokat. A to, co możemy zrobić, zależy już od ciebie. Mamy wspólnego przyjaciela, który może tutaj pomóc. Niestety nie obędzie się bez pewnych kompromisów. Nie wyciągnę cię całkowicie bez szwanku.
  Zerd westchnął, walcząc, aby, w poczuciu porażki, nie zsunąć się z krzesła.
  - Cokolwiek to jest. Zgadzam się. Przekaż Rezunowi, że wygrał. Zrobię wszystko, co będzie ode mnie chciał. Po prostu wyciągnijcie mnie jakoś z tego.
  - Rezun ma już oczywiście wobec ciebie plany, ale one będą musiały poczekać. Swoją drogą, ten ruch z uwolnieniem ki z paszczy w drugiej formie był bardzo imponujący - pochwalił klienta mecenas.
  - Był pan na meczu? - zdziwił się Zerd. - Ale to dzięki jednemu z dawnych współpracowników mojego ojca. Dodorii. On mnie tego nauczył.
  - Nie było mnie na stadionie, ale słyszałem relacje od kogoś, kto już walczy o te samą sprawę co my. Znasz ją nawet.
  - Fi'ia?
  - Tak, po wszystkim powinieneś jej podziękować. Naciskała na Rezuna, aby ci pomóc w sytuacji, w której się znalazłeś - zrelacjonował wydarzenia prawnik. - A ten cały Dodoria to pracuję chyba teraz bezpośrednio dla samego Freezera. Próbowałeś się z nim skontaktować?
  - Tak wielokrotnie. Nic z tego nie wyszło - Zerd pokręcił głową. - Nie wiem nawet, czy wciąż mam aktualny numer. Od kiedy go widziałem, minęło dobrych kilka lat.
  - Dobrze - odparł adwokat wprowadzając coś na przenośny wyświetlacz. - Postaram się podążyć tym tropem. Na wypadek, gdyby nic z tego nie wyszło, o to, co możemy dla ciebie zrobić... - rozpoczął wywód mecenas, a im więcej Zerd słyszał, tym mniej mu się to podobało.
 
  Nosek białego buta z hipergumy wbił się Zerdowi w prawy pośladek. A zaraz po tym i w lewy. Do ustawionych w rządku poborowych sformowała się kolejka żołnierzy. Każdy chciał odcisnąć swoją podeszwę na tyłkach „świeżyzny". Zerd przechodził właśnie rytualne otrzęsiny na Kopalni, obozie dla nowych rekrutów imperialnej armii. Jednostkę założono na Syddzie. Największym z księżyców Ksenomorf. I choć może grawitacja na nim była niższa niż ta, z która Monsturn obcował na co dzień, to kopnięcia nie bolały wcale jakoś mniej. Cierpiało zarówno ciało, jak i duma seledynowoskórego.
 
  Signet i Rezun nie mogli sprawić, aby gniew Whitefrosta zniknął. Byli za to w stanie ukryć samego Zerda. Oficjalnie Monsturn trafił do kompanii karnej gdzieś na zadupiu galaktyki. Miało to chwilowo uśmierzyć ból zamożnego Changelinga. Bo co z oczu to z serca. Były student ATEG-u w rzeczywistości, po przejściu szkolenia wstępnego, miał w przyśpieszonym tempie trafić tam, gdzie Rezun potrzebował wtyki i szpiega. Na kolejny księżyc. Tym razem należący do jakiejś planety o nazwie Kanassa. Zerd praktycznie nic o niej nie wiedział. Taka przymusowa podróż w nieznane miejsce trochę go przerażała. Ale Ankstarianie obiecali mu, że jak tylko jego ojciec wróci z wyprawy, sytuacja ulegnie zmianie. Znaczącej poprawie. Tymczasem miał siedzieć cicho i wykonywać rozkazy. Zerd oberwał jeszcze raz. A do końca została spora grupka żołdaków. Kopalnia wywiązywała się z nazwy. Zaciskając zęby i przyjmując kolejne kopnięcie, Monsturn miał nadzieję, że chociaż Zarbon radził sobie teraz lepiej niż on.



-> Odcinek Trzeci



Autor: Tytus




  Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
  Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.