
Dragon Ball Parallel History
 
Odcinek Drugi <-
Odcinek 3
 
Stalowy czubek okutego buta odnalazł cel. Nie po raz pierwszy tego dnia. Metalowy nosek wgryzł się w hipergumę majtadałów seledynowego Monsturna.
  Trafiony w zadek, oślepiony czarną opaską pozaziemianin aż podskoczył. Wywijając orła, upadł na twarz. Niesiony siłą impetu sunął po białej posadzce. Zatrzymał się dopiero na podłużnym trawniku, tuż obok jednej z palm. Nameczanin parsknął i opuścił nogę. Rozluźnił się, a metalowe poszycie obuwia brzdęknęło w zetknięciu z podłożem. Despota z nieukrywanym rozbawieniem spoglądał na przykrytego wygniecioną peleryną kosmitę. Przypominające granit jasne płyty były wyjątkowo twarde i chropowate. Przejechanie po nich facjatą nie mogło należeć do najprzyjemniejszych doświadczeń.
  Monsturn dźwignął się, wypluwając kilka grudek ziemi i otrzepując zielony warkocz ze źdźbeł trawy. Próbował odzyskać orientację w terenie, ale smolistoczarna przepaska na oczach tego nie ułatwiała. Nameczański satrapa, oceniając głębokość bruzdy w trawniku, uznał, że przy następnym podejściu ponownie wryje twarz ambasadora w zieleń pod rzędem palm. Jednak tym razem znacznie głębiej. Rozumne seledynowe łajno z kosmosu idealnie nadawało się na nawóz dla podłużnych ogrodów lewitującego zamku.
  Stojący nieopodal trzej podwładni Zarbona, chociaż początkowo oburzeni, już w okolicy piątego kopnięcia wyraźnie się rozluźnili. Chyba zaakceptowali poniżenie dowódcy jako naturalną część tego typu szkolenia. A może po prostu delektowali się niedolą przełożonego. Co więcej, po ostatniej rundzie dość nieudolnie próbowali też dławić śmiech. Ich pozaplanetarnego pochodzenia nie dało się przeoczyć. Zarbon zabrał ze sobą prawdziwe kreatury. Każda kolejna dziwniejsza niż poprzednia. Jeden z wojowników przypominał nawet humanoidalnego żółwia. Czerwona skorupa na głowie zachodziła mu na kark i niknęła pod rozciągliwą zbroją. Gdyby właśnie nie takie same elastyczne pancerze można by przysiąc, że żołnierzy nic nie łączyło. To nie wróżyło nic dobrego dla Ziemi i jej władcy. Imperium, z którego pochodził ambasador, zapewne miało pod butem ogrom takich ras. Słabeusze nie podporządkowaliby sobie tak wielu gatunków.
  Gdy tylko seledynowy uczeń doprowadził się do porządku despota użył impulsu ki, by zmaterializować się tuż za jego plecami.
  Pozbawiony wzroku Monsturn nie zdążył nawet zareagować. Kopniak w kuper posłał go z powrotem na trawnik.
  - Przestań kopać mnie w dupę! - ambasador, tracąc samokontrolę, pierwszy raz tego dnia użył wulgaryzmu. Niczym sprężyna skoczył na równe nogi i zerwał z oczu czarną opaskę.
  Piccolo brał w rachubę taką reakcję, ale nie spodziewał się jej tak szybko.
  Zgodnie z umową usiłował wpoić opornemu adeptowi sztukę wyczuwania energii. Przy okazji postanowił też trochę go upokorzyć.
  - Lekcja nie dobiegła końca - Nameczanin zignorował gniew niesfornego ucznia i wycelował w jego twarz jednym z pazurów czteropalczastej dłoni. Bladożółty promień wystrzelił dyktatorowi spod długiego szpona i ogarniając oczy Monsturna poświatą, zmaterializował kolejną hebanową wstęgę.
  Wyraźnie rozwścieczony pozaziemianin zdarł i tę przepaskę. Nie tłumiąc już frustracji, ryknął i dokonał błyskawicznej metamorfozy. Prawie ludzka twarz zmieniła się w potworną gadzią paszczę, a Monsturn urósł o dobre kilkadziesiąt centymetrów. Zarówno wszerz, jak i wzwyż. Nowa muskulatura była całkiem imponująca. Oprócz przemiany zaskoczeniem okazało się też zachowanie pancerza. Zbroja z higergumy nadążyła za tempem wzrostu i powiększyła się razem z obwodem mięśni użytkownika. Jednak bardziej godnym podziwu był potencjał ki dyplomaty. Poziom mocy przybysza wzrósł blisko o połowę.
  Nameczanin nie był zachwycony obrotem spraw i agresywnym zachowaniem gościa. Tym bardziej że dyplomata skrywał w sobie jeszcze aż tyle siły.
  Mimo to Piccolo nie zamierzał rezygnować z gry, jaką prowadził z imperialnym.
  - Jeśli chcesz, żebym przestał trafiać w twoją rzyć, to zacznij mnie w końcu blokować. Wtedy twoje cztery litery pozostaną nietknięte — zakpił Szatan, udając obojętność.
  - Jak mam blokować, gdy nie wiem, gdzie się pojawisz! - sarknął potwór, młócąc powietrze ogromnymi zębiskami. Zarbon najwyraźniej nie doceniał walorów rozrywkowych zabawy. Jego podwładni też spoważnieli. Transformacja zwierzchnika wyraźnie ich pobudziła. Żołnierze ruszyli, rozpraszając się po białej płycie pałacu, najwidoczniej próbując znaleźć lepszą pozycję.Jednakże nie spieszyło się im jakoś mocno.
  Piccolo wyczuł powoli aktywowane rezerwy mocy. Szykowali się do walki. Zapewne chcieli być gotowi na wypadek, gdyby kłótnia zawiodła zgromadzonych prosto do rozwiązań siłowych. Pewnie liczyli, że jeśli zachowają ostrożność, zaaferowany Nameczanin nie zwróci na nich uwagi. Wtedy będą mieli dość czasu, aby go niepostrzeżenie okrążyć. To też nie spodobało się Szatanowi.
  - Tak, nie wiesz, gdzie się pojawię, i o to właśnie chodzi w tych lekcjach - pouczał Monsturna Piccolo, jednocześnie monitorując umysłem położenie wszystkich wysłanników Imperium. - Nie próbuj zgadnąć, gdzie będę. Wyczuj, gdzie jestem. Skup się na mojej sygnaturze mocy. Chłoń moją ki. Wycisz się i spróbuj dostrzec to, czego normalnie nie widzisz w natłoku informacji, jakimi bombardowany jest twój mózg. Tłumaczyłem ci wielokrotnie jak to zrobić. Po prostu zastosuj się do moich instrukcji.
  Podwładni dyplomaty rozstawili się w równych odstępach. Idealnie, aby wziąć przeciwnika w ogień krzyżowy.
  „Sprytnie” pomyślał Nameczanin i wrócił do besztania ucznia. - Wciąż próbujesz opierać się na podstawowych pięciu zmysłach, a ignorujesz pozostałe dwa. Pozbawiłem cię wzroku, aby ci trochę to ułatwić. Gdy jesteś ślepy, słuch czy węch ci tutaj nie wystarczą. Nie przy mojej szybkości. Dlatego też je zignoruj. Zdaj się na energoczułość. W końcu czujesz swoją ki, gdy rozprowadzasz ją po ciele. A gdy wystrzelisz strumień mocy, to odczuwasz go przecież jak przedłużenie kończyny. To, co masz zrobić teraz, znajduje się zaledwie o krok dalej. Skup się więc na tym samym odczuciu, ale rozciągnij je poza ciało. Poczuj otaczającą cię energię. Nie skupiaj się tylko na własnej. Skoncentruj umysł na ki i oblej falą zmysłów moją sylwetkę. Postaraj się wyczuć, gdzie teraz stoję. Zlokalizuj usiłujących mnie okrążyć żołnierzy. - Zaskoczona obstawa Zarbona na te słowa jakby na chwilę zamarła. Piccolo chłonął z radością ich nagłe wątpliwości i wahanie. - Skorzystaj też z neurotransgresji. Telepatia pozwoli ci wyczuć fragmenty moich intencji, a nawet strzępki myśli... A no tak tego też nie potrafisz. Jakbym szkolił psa - podsumował, naigrawając się, dyktator.
  - To nie takie proste! - potwór zadudnił basem. - A ty jesteś nędznym nauczycielem. Najgorszym, jakiego miałem! Zacznij od podstaw! Każ mi przejść po śniegu, a nie wyrzucasz mnie od razu na gołoledź! Do tego jeszcze drwisz! - Irytacja dyplomaty rosła z każdą chwilą.
  - Mylisz się. To jest takie proste. Nie wiem, jak to się robi w wielkim imperium, ale tutaj wyczuwanie ki to najbardziej podstawowa zdolność, jakiej można się nauczyć. Nawet przed lewitacją czy formowaniem pocisków. Mam zacząć traktować cię jak dziecko? Tego chcesz?
  - Chcę, żebyś wziął się do roboty! Celowo utrudniasz mi naukę. Specjalnie robisz ze mnie pośmiewisko! Próbujesz mnie zniechęcić, żebym odpuścił. Nie taka była umowa! - pieklił się dalej Zarbon. Pod wpływem emocji grudkowata gadzia skóra na policzkach pyska stawała się coraz ciemniejsza. Gdyby Monsturn był człowiekiem, Piccolo powiedziałby, że dyplomata poczerwieniał z gniewu.
  - Zgodziłem się na to szkolenie i to jest forma nauk, jaką wybrałem - odburknął Tyran. - Pragniesz, żebym cię kształcił, to się z nią pogodzisz. A jeśli nie potrafisz tego przełknąć... To jest proste rozwiązanie. Wsiadaj w tę metalową kulę, którą tutaj przyleciałeś i wracaj w gwiazdy. Dość już nadużyłeś mojej gościnności.
  - Będziesz mnie gościł tak długo, jak będę tego od ciebie wymagał. Nie zapominaj, że sprawujesz tutaj rządy tylko dzięki dobrej woli Cesarza Colda. I nie próbuj zmieniać tematu - żachnął się ambasador. - Każesz mi rozszerzać percepcję. Ale ty używasz siedmiu zmysłów od lat. Ja się dopiero dzisiaj dowiedziałem, że mam jakieś ponad podstawowe pięć. Masz zwolnić. Wpój mi jakieś fundamenty.
  - Nie, nie. Chyba się nie zrozumieliśmy. Ja korzystam z ośmiu zmysłów - zaprzeczył, pyszniąc się, Nameczanin. - To ty możesz korzystać z siedmiu. Te wyrastające mi z głowy czułki wyczuwają zmiany w polu magnetycznym i elektrostatycznym. Moi naukowcy mi to uświadomili jakiś czas temu. Wcześniej sam nie wiedziałem, że to nawet robię. Było to dla mnie całkowicie podświadome. Dzięki temu zawsze wiem, gdzie jest magnetyczna północ, a także nigdy nie tracę orientacji góra-dół. To się przydaje, zwłaszcza w locie. Niestety nie wszystkie gatunki mogą być tak idealnie zbudowane, jak mój - Piccolo nie przestawał antagonizować ucznia. Uznał to za cenę, jaką Zarbon musiał zapłacić za wymuszenie nauk. Oczywiście miał świadomość, że powoli przeciąga strunę, ale Imperialny zdecydował się mu pogrozić. Niech więc troszkę pocierpi.
  - Namecki bydlak! - wypluł obelgę seledynowoskóry potwór. - Masz szczęście, że mieszkasz na tym kosmicznym wygwizdowie. Inaczej już dawno byś został rozjechany przez imperialną machinę wojenną. Ucz mnie zgodnie z naszą umową, bo jak nie to...
  - Dostosuj się albo bierz te żałosne, skopane cztery litery i odejdź precz. Zjeżdżaj z mojej planety! - postawił ultimatum Piccolo, przerywając wywód gościa.
  Ambasador miał dość. Rozlał ki po całym ciele i przyjął pozycję bojową. Postawił zasłonę prawym ramieniem, a drugie cofnął nieznacznie. Garda miała zaskakująco mało dziur. Hegemon nie widział oczywistej drogi ataku, zwłaszcza biorąc pod uwagę wielkość przedramienia potwora.
  Nagle Piccolo poczuł zagęszczenie energii w kończynach dyplomaty. Zarbon utwardził nogi i ramiona. Najwidoczniej nie interesowała go zwykła pokazówka. Podwładni Imperialnego też już całkiem przestali się kryć. Otwarcie okrążyli Nameczanina, również aktywując rezerwy mocy. Robili to jednak dość nerwowo. Co chwila zerkali na, siedzącego na stopniach minipałacyku, Gohana. Podczas całego zajścia chłopak tkwił przed wejściem do wnętrza latającego zamku z beznamiętnym wyrazem twarzy. Wojownicy Imperium zapewne martwili się też o każde potencjalne posiłki, jakie mogą wyprysnąć z podłużnej budowli. Scoutery nie informowały ich o żadnym zagrożeniu, ale bez wątpienia rozumieli, że jeśli Piccolo potrafił skrywać poziom mocy, mogli też to robić jego poddani.
  Instynkt Nameczanina zabił na alarm. Przeciwnicy zgromadzili w mięśniach niebezpieczne ilości ki. Raczej nie zamierzali już odpuścić. Na nieszczęście Despoty, Zarbon nie przywiózł ze sobą popychadeł. Szatan również powinien szykować się do walki. Postawił jednak na deeskalację, bez konieczności bezpośredniego starcia. Zamierzał pokonać przeciwników, obracając ich technologię przeciwko nim. Gwałtownie uwolnił potencjał energetyczny. I to najszybciej jak potrafił.
  Scoutery gwiezdnych przybyszów eksplodowały. Zaskoczeni żołnierze Zarbona zachwiali się, a niektórzy nawet upadli. Natomiast ambasador-potwór zakrzyknął zaskoczony i zaczął pocierać oko.
  Piccolo użył sztuczki, której nauczył się dzięki wiedzy technicznej doktora Wheelo. Detektory nie znosiły najlepiej natychmiastowego wzrostu mocy w otoczeniu. Ukryte wewnątrz kolektory ki zostały przeładowane i po prostu wybuchły, rozsadzając obudowę urządzeń.
  Podwładni dyplomaty gapili się na Nameczanina jak na zmorę. Natomiast Zarbon, gdy tylko upewnił się, że gałka oczna jest cała, spojrzał na nauczyciela z głupkowatym wyrazem paszczy. Szatan nie musiał znać mimiki obcych gatunków, aby wiedzieć, że nie mogą uwierzyć w to, co właśnie zaszło.
  - Naprawdę sądzisz, że dałbyś mi radę? - zaczął oschle Piccolo. - Myślicie, że nawet atakując razem, dalibyście mi radę? Jeśli tak to zapraszam. Będę musiał pewnie się tłumaczyć z waszych śmierci, ale stanowczo poprawicie mi dzień. Jeśli jednak szanowny Ambasador nie chce, aby mój but, zamiast na tyłku, znalazł się na jego paskudnej gębie, to sugeruję pohamować gniew.
  Demonstracja podziałała. Zarbon nieco ochłonął. Poprawił zielony warkocz i upewnił się, że wszystkie kolczyki wciąż są na miejscu. Grał na zwłokę. Najwyraźniej szukał sposobu, aby zachować twarz po odstąpieniu od konfrontacji. Zniszczone scoutery wyraźnie wyprowadziły go z równowagi. Nameczanin uśmiechnął się, zadowolony z osiągniętego efektu. Najlepsze w tym triku było to, że Piccolo wcale nie musiał używać dużo energii. Urządzenia pomiarowe chłonęły energię ki z otaczającej ich atmosfery, po czym przechowywały próbkę mocy do oszacowania jej poziomu. Robiły to jednak przy założeniu stabilności źródła pomiaru. Zostały zaprojektowane dla osób, które cały czas prezentowały pełnie swojego pasywnego potencjału energetycznego. Wynalazcy po prostu nie spodziewali się, że ktoś będzie mógł naturalnie manipulować własnym poziomem mocy. Wystarczył więc skondensowany szybki impuls, aby wykorzystać konstrukcję detektorów przeciwko nim.
  Nameczanin zdołał zaburzyć pewność siebie imperialnego, nawet się nie przemęczając. Nikt z wątpliwych sojuszników Szatana nie potrafił tak błyskawicznie operować energią. Dla nich interpretacja wydarzeń była prosta. Piccolo dysponował ogromnym zasobem wewnętrznej mocy. Rezerwą, którą właśnie pokazał w całości. Detektory napotkały przytłaczającą siłę i poległy. Prosty blef, ale skuteczny.
  - A z nim co? - odezwał się umięśniony gadzi dyplomata, wskazując na wciąż siedzącego Gohana. - W ogóle nie zareagował. Nawet się nami nie zainteresował. - Zarbon, prezentując przypominające sztylety zęby, całkowicie zmienił temat. Najwyraźniej była to próba ucieczki przed całkowitą kompromitacją. - Patrzy się na nas, ale równie dobrze mógłby gapić się w pustą przestrzeń. Jesteś pewien, że nie robisz mu marmolady z mózgu, tym złotym wihajstrem na jego głowie?
  - O to ja już muszę się martwić. Ty lepiej skup się na nauce. No to jak? Powrócimy do lekcji? - Piccolo nie zamierzał pozwolić, aby sługus Imperium tak łatwo się wymigał. Skoro kosmita wymusił na nim nauki z samego rana, to niech teraz z nich korzysta.
  - Jutro - odparł lakonicznie ambasador, redukując rozmiary ciała. - Na dzisiaj wszyscy chyba mamy dość wrażeń. Zwłaszcza że mam jeszcze trochę obowiązków. Twój pałac mnie rozleniwił i zaniedbałem raportowanie. A to nie przystoi. - Monsturn najwyraźniej próbował odzyskać przewagę w tworzącej się pomiędzy nimi dynamice. Decydując, kiedy odbędzie się następna sesja, pokazywał, że to on wciąż rozdaje karty. To gospodarz musi dopasować swój dzień pod jego harmonogram. Piccola lekko zirytowało takie posunięcie. Jednakże tyle pola mógł jeszcze ustąpić.
  - Jak sobie pan Ambasador życzy.
  - Jak mówiłem, muszę zdać raport i wyjaśnić czemu mój pobyt się przedłuży. Spodziewałem się, że nauki pójdą nam trochę szybciej. Gdzie jest urządzenie komunikacyjne, które ci zostawiliśmy? Korzystałem już z niego, ale twoja baza to straszny labirynt.
  - Strażnik! - krzyknął Piccolo. Ze stojącego na białej płycie małego pałacyku wybiegł mężczyzna w białym turbanie oraz fioletowym stroju skrytym pod ciemnym matowym kirysem. Minął obojętnego na cały świat Gohana i stanął przed władcą planety.
  - Zaprowadź naszych szanownych gości do kosmopisu - Piccolo wydał rozkaz, nie zrywając kontaktu wzrokowego z Zarbonem.
  - Tak jest!
  - Każ przynieść kilka dodatkowych poduszek do pokoju ambasadora. Teraz powinien siedzieć na miękkim.
  Zarbon zignorował zaczepkę. Jedynie posłał Nameczaninowi gniewne spojrzenie. Nie zwlekając dłużej, Monsturn ruszył za przywołanym sługą.
  Piccolo uznał, że czekające go dni nie będą należały do najłatwiejszych. „Do następnej rozgrywki, ambasadorze” pożegnał go w myślach.
 
  Gdy pozaziemianie zniknęli z pola widzenia, Nameczanin podszedł do potomka dawnego rywala. Spod metalicznych złotych pnączy na głowie chłopaka wystawały zwichrzone czarne włosy. Satrapie doskwierało, że imperialny mógł mieć rację. Urządzenie doktora Kochina raczej nie było dobre dla chłopaka na dłuższą metę. Szatan zastanawiał się, czy Gohan przypadkiem nie zmieni się w warzywo. Z dnia na dzień wykazywał coraz większą apatię. Dyktator nie był zadowolony z efektów Nadzorcy Nerwowego. Oplątany wokół głowy, przypominający złotą winorośl aparat, chyba jednak nie działał, jak powinien. Kochin zapewniał Szatana, że sieci neuronowe nie zostaną w żaden sposób naruszone. Młokos miał nie doświadczyć utraty pamięci, degradacji funkcji motorycznych czy innych efektów ubocznych. Piccolo zaczynał wątpić w deklarację starego naukowca. Zwłaszcza że efektywność bojowa pół-Sajana stopniowo spadała. Ich treningi stawały się bezcelowe. Gohan w każdą kolejną walkę wkładał coraz mniej serca, a co ważniejsze mniej energii. Piccolo sparował z żywą kukłą.
  - Idź na stołówkę i posil się - polecił Nameczanin. Rozkaz musiał być precyzyjny, inaczej Gohan po dotarciu na jadalnię nie wiedziałby, co ma tam w ogóle zrobić. Nadzorca Nerwowy za bardzo go ubezwłasnowalniał.
  Nastolatek rozprostował nogi i podniósł się bez słowa.
  - Jak skończysz jeść, udaj się do swojego pokoju i poczekaj tam na mnie. -
 
  Chłopak ruszył, nie patrząc na nich konkretnego. Jego ruchy z każdym dzień wyglądały na coraz bardziej robotyczne. Może nawet wymuszone? Czyżby Gohan próbował zwalczyć oddziaływanie Nadzorcy Nerwowego? Czy to stawiany gdzieś wewnątrz umysłu opór utrudniał pracę urządzenia? Piccolo nie znał odpowiedzi na te pytania. Tym bardziej frustrowało go, że pracujący dla niego uczeni też nie potrafili znaleźć jednoznacznego wytłumaczenia.
 
  *******
 
 
 
 
  Tao Pai Pai obserwował jak jednoosobowy, miniaturowy samolot ląduje na płycie boskiego pałacu. Koła białej, kompaktowej maszyny potoczyły się po posadzce i zatrzymała się blisko kolistej krawędzi powierzchni latającego zamku. Tak, aby zrobić miejsce dla podążających za nim, dwóch pozostałych pojazdów.
  Szary, przypominający kampera, transporter z więźniami, na pokładzie którego siedział asasyn i towarzysząca im latająca limuzyna rozsiadły się obok samolotu. Mało brakowało, a zepchnęłyby go z pałacowego pokładu w przepaść.
  Wysoki, umięśniony mężczyzna, z bujnym afro i równie imponującymi wąsami, wyskoczył z maszyny i zaczął złorzeczyć.
  Transporter wylądował trochę bliżej centrum pałacowego podłoża niż prywatny samolot złośnika. Kryminator dostrzegł dziwne czerwone okręgi na posadzce latającego zamku. Przypominały trampoliny, ale najemnik nie miał pojęcia, do czego mogły służyć. Lewitująca geostacjonarna platforma była imponująca, ale przez rozrastającą się gulę w gardle zabójca nie był w stanie tego docenić.
  Oprócz niego w przedziale dla więźniów siedział też Miedziany, wraz z czterema poturbowanymi podwładnymi. Generał był tak owinięty bandażami, że przypominał niedokończoną mumię. Zabrudzone, przesiąknięte opatrunki skrywały liczne rany i oparzenia. Oficer wyglądał upiornie, ale żył. Zarówno on, jak i najemnik mieli dużo szczęścia. Przebywanie na otwartej przestrzeni podczas detonacji bomby ki paradoksalnie uratowało im skóry. Pozostali członkowie Planetarnego Ruchu Oporu nie mieli tyle szczęścia. Zostali pogrzebani pod tonami żelbetonu. Może dałoby się ich jeszcze uratować, ale Piccolo nie zamierzał przeprowadzać żadnej akcji ratunkowej. Jedynie Kryminator, Miedziany oraz czterech poranionych inżynierów, którzy pomagali ustawić reflektory pod Taiyo-ken, uszli z zasadzki z życiem. Gdy bomba trafiła demonicznego władcę, znaleźli schronienie w starych rowach i kraterach zrujnowanego Central City. Fakt, że grad ki Szatana Piccolo, który uśmiercił stolicę tyle lat temu, stworzył też kryjówkę dla Kryminatora miał bardzo ironiczny posmak. Nie było jednak czego świętować. Z deszczu wpadli pod tsunami. Asasyn i piątka ocaleńców zmierzali ku wspólnej zgubie.
  Najemnik spojrzał na swoje prawe ramię. Cholernie brakowało mu dłoni. Odłączył ją, aby wystrzelić w demona strumień Dodon-Pa. Niestety śródręcze musiało zostać zdmuchnięte przez falę uderzeniową detonacji bomby ki. Może gdyby miał, chociaż kilkanaście minut, odnalazłby zgubioną prawicę. Ale luksus czasu im wtedy nie przysługiwał.
  Zielonoskóry dyktator zawisł nad nimi, zaraz po tym, jak otrząsnęli się ze skutków eksplozji. Kryminatorowi doskwierała nie tylko brakująca kończyna. Lewy z teleskopowych obiektywów jego sztucznych oczu wysunął się na pozycję zoomowania i tak zastygł. Najemnik musiał dezaktywować szwankującą soczewkę, ponieważ nie radził sobie, odbierając dwie tak szalenie odmienne perspektywy.
  Jeszcze raz uderzył się w metalową kopułę głowy w nadziei, że to coś pomoże. Niestety bez efektu. Kolejnych prób nie podejmował. Miał w końcu znacznie większe problemy.
 
  Bez uprzedzenia otwarto tylne drzwi transportera. Więźniowie zostali brutalnie wywleczeni na pokład fruwającej platformy. Po schwytaniu, Tao Pai Pai kontemplował ucieczkę wielokrotnie. Ale Piccolo obrał go sobie zapewne za osobisty cel. Próby zabójstwa szybko się nie zapomina. Do tego demon kontrolował cały świat. Zabójca nie miał nawet pomysłu, gdzie mógłby się ukryć. Nie po tamtym dniu. Jeśli istniała jakakolwiek szansa na przetrwanie to u stóp samego władcy. Najemnik Tao zdecydował, że spróbuje ułaskawić demona. Zacznie od trzech uklęknięć i dziewięciu czołobitnych pokłonów.
  Pojmanych zaprowadzono do sali tronowej Szatana Piccolo, gdzie zostali otoczeni z trzech stron przez wojowników demona. Despota z pewnością nie obawiał się o własne bezpieczeństwo. Żołnierze w fioletowych, ukrytych pod ciemnymi kirysami, mundurach oraz białych, przypominających turbany hełmach musieli tu być całkowicie na pokaz. Mieli dodawać powagi sytuacji i budzić grozę. To zapewne dlatego front kasków został udekorowany na wzór paszczy zielonych smoczych demonów.
  Kryminator słyszał kiedyś od starszego brata o zielonych biesach służących w armii poprzedniego Szatana. Obecni mieli zapewne przypominać wszystkim o tych bestiach. Ale dlaczego nowy Piccolo po prostu nie stworzył własnych, tego najemnik już nie wiedział. Może nie potrafił albo nie chciał.
  Hegemon przyjął ich w bardziej nieformalnym odzieniu niż to, w którym najemnik widział go ostatnio. Zamiast pancerza, suweren przywdział fioletowe gi, przepasane szerokim czerwonym pasem obi oraz białą, przypominająca kołnierz, owiniętą wokół szyi szarfę i miękkie brązowe buty. Strój wyglądał na bardzo wygodny. Odstawał jedynie misternie zdobiony srebrny sygnet zakrywający całkowicie jeden z zielonych palców prawej dłoni.
  Po bokach tronu, przerośniętego nawet jak na rozmiary demona, trwali dwaj dziwni mężczyźni. Nie mogli bardziej się od siebie różnić. Z lewej, opierający się na lasce do chodzenia, tkwił łysiejący staruszek. Wyraźnie się garbił. Wyglądał na wątłego i schorowanego. Mimo to cały czas głupio się szczerzył. Natomiast po prawicy siedziska sterczał najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego najemnik kiedykolwiek widział w życiu. Gdyby ten osobnik, zamiast pomagać despocie, pracował jako model, zapewne byłby liderem całej branży. Delikwent mierzył sobie ponad dwa metry wzrostu. A jego świdrujące niebieskie oczy próbowały przewiercić zebranych na wylot. Proporcję twarzy potencjalnego supermodela epatowały wręcz nienaturalną symetrią. Z harmonijnością fizjonomii współgrały długie, rozpuszczone blond włosy, które sięgały urodziwcowi do pasa. Tao Pai Pai przez chwilę myślał, że patrzy na coś sztucznego. Czyżby był to android? Podobny do tych, które zginęły w walce z Gohanem? Niemożliwe. Wyczuwał w nim tłumioną ki. Nawet dość jej pokaźny zapas. Anormalnie przystojny mężczyzna co chwila zapisywał coś w małym przenośnym komputerze. Pozostali jeńcy też zerkali na dziwnie urodziwego blondyna. Chyba mieli o nim takie samo zdanie jak zabójca.
  Oprócz więźniów, żołnierze despoty przyprowadzili też osoby, których najemnik nie rozpoznawał. Nieznajomi nie byli jednak otoczeni kordonem. Ustawiono ich w kilkumetrowym odstępie. Rozjuszony mężczyzna z afro, którego Tao widział na płycie lotniska, stał najbliżej. Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowało się też dwóch niskich osobników z własnymi ochroniarzami. Najbardziej z nich w oczy rzucał się niebieskoskóry knypek. Wyglądał, jakby przyszedł na bal przebierańców. Drapiąc się po wielkim, spiczastym uchu, przybył na wezwanie w tradycyjnym stroju longpao. Smoczych szatach noszonych niegdyś przez starożytnych cesarzy. Jego bezpieczeństwa strzegła całkiem przyjemna dla oka, choć dojrzała, kobieta i humanoidalny lis. Obok niskiego przebierańca czekał, równie niewysoki, wyglądający na potentata, czarnowłosy biznesmen. Ekstrawagancki purpurowy garnitur, cygaro i zapewne kompensująca kompleksy nieuzasadniona pewność siebie, opowiadały dość zrozumiałą historię. Przedsiębiorca pracował dla Hegemona z własnej woli. I prawdopodobnie dobrze na tym wychodził. Towarzyszył mu dryblas w czerwonym gajerze. Drab poprawiał właśnie postawioną do góry niedorzeczną fryzurę.
  Pilnujące więźniów fałszywe biesy zawęziły półksiężyc wokół pojmanych. Audiencja zapewne miała się za chwilę zacząć. Kryminator przyjrzał się bliżej wojownikom Piccola. Oprócz fioletowych oznakowanych symbolem demona mundurów każdy z nich dzierżył nowoczesny karabin. Choć zabójca był przekonany, że nie potrzebowali broni palnej. Żołnierze wydawali się ukrywać prawdziwą moc, ale nie dość umiejętnie, aby Tao Pai Pai nie wpadł na jej trop. Najemnik Tao otworzył umysł. Musiał się poważnie skupić, aby odkryć prawdę. Słudzy despoty bez wątpienia potrafili władać ki. Dobrze, jak na amatorów, maskowali swój potencjał, ale przy odrobinie wysiłku Kryminator zdołał go wyczuć. Jednakże ktoś z mniejszymi zdolnościami niż on już nie miałby tyle szczęścia. A więc Piccolo powoli szkolił siły umiejące używać wewnętrznej mocy. Tylko dlaczego ukrywali ki? Na pewno nie robili tego przed zabójcą ani nikim innym w pomieszczeniu. Zwłaszcza że Tao wyczuwał cztery olbrzymie potencjały gdzieś w czeluściach pałacu. Nie wiedział, kim mogli być ci osobnicy. Typ ich ki był przedziwny. Nawet bardziej niecodzienny niż moc Szatana. Niemal nieziemski. Kolejna zagadka, której Najemnik Tao nie potrafił rozwikłać. Obecność tych wojowników nawet bardziej niweczyła wszelkie potencjalne plany ucieczki.
  Fakt, że Piccolo nie rozdzielił osądu więźniów od audiencji czekających na posłuchanie popleczników, mówił wystarczająco wiele. Pokazywał im, że wszyscy ludzie przedstawiają dla niego taką samą wartość. Niezbyt dużą.
  Musieli się tym liczyć nawet jego sojusznicy. Chociaż może lepszym określeniem byłoby niewolnicy.
  Zgromadzeni oczekiwali na swoją kolej. Sądząc z podekscytowanej miny niebieskiego konusa-przebierańca, niektórzy czekali na nią bardziej niż inni.
  Wysoki, blondwłosy mężczyzna stojący po prawej hegemona pokazał władcy coś na ekranie przenośnego komputerka. Demon przytaknął, po czym audiencja się rozpoczęła.
  Dyktator spojrzał w kierunku płatnego zabójcy. Kryminator poczuł, że dusza kurczy się mu ze strachu i próbuje ukryć w zakamarkach cybernetycznego ciała.
  - Tao Pai Pai... - zaczął despota. Najemnik w odpowiedzi rzucił się na kolana i zaczął kłaniać. Metaliczne echo rozeszło się po pomieszczeniu, gdy tytanowy czerep huknął o podłogę.
  - Gnida! Padalec! Bydlak! - generał Miedziany ostrzelał najemnika serią wyzwisk. Tao się tym nie przejął. Kontynuował czołobitne pokłony, a uderzenia jego głowy rozbrzmiewały w pomieszczeniu niczym dzwon. - Walnij się tak mocno, żeby ci mózg odbiło!
  - Cisza! - zakrzyknął nieziemsko przystojny osobnik. Nawet jego głos był niesamowicie melodyjny i przyjemny dla ucha. - Wasz pan teraz mówi.
  - Oślepiłeś mnie - zaczął szorstko Piccolo. - Okaleczyłeś mnie. Przez ciebie część mnie umarła. I mimo że był to tylko ułamek mojej osoby to wciąż czułem cały związany z tym ból. - Ton dyktatora stał się, wręcz lodowaty.
  Kryminator zaczął się trząść z przerażenia i nie potrafił przestać. Miał wrażenie, jakby wpadł w rezonans.
  - Podniosłeś rękę na swojego suwerena. Za to powinienem cię rozczłonkować i zezłomować, ale...
  Najemnik Tao zawiesił uwagę na tym „ale”. Było to najpiękniejsze „ale”, jakie słyszał w życiu. Takich „ale” nigdy nie było dość. Zabójca modlił się, aby to konkretne „ale” zaprowadziło go do losu niekończącego się egzekucją.
  - Zaimponowałeś mi. Doceniam ludzi kompetentnych. Zwłaszcza takich, którzy potrafią improwizować i realizować polecone im zadania. Zagrywka z reflektorami była sprytna. Ta ocena tyczy się też ciebie generale Miedziany.
  - Udław się! - dowódca prędko podziękował za komplement. Jeden z żołnierzy zareagował na nienaganne maniery Miedzianego i zamierzył się kolbą karabinu. Jednak stanowczy gest dłoni Szatana powstrzymał cios.
  - Z tego, co mi wiadomo, za moją śmierć obiecano ci pieniądze, amnestię i nawet własną wyspę. Cóż w pewnym sensie wywiązałeś się z kontraktu. A ja bardzo nie lubię, gdy dobra praca pozostaje bez wynagrodzenia. Otrzymasz wszystko, co ci zostało obiecane, ale...
  To „ale” podobało się zabójcy już znacznie mniej. Należało do tych, które pojawiają się zaraz przed propozycjami nie do odrzucenia.
  - Wstąpisz w szeregi moich sił zbrojnych. Od dzisiaj będziesz wykonywał moją wolę - zawyrokował szatan. - A twoje wszczepy cybernetyczne otrzymają ulepszenia. Przebudowę.
  - Oczywiście panie. Wypełnię wszystkie twoje rozkazy co do joty. - Kryminator płaszczył się przed Szatanem, a Miedziany patrzył na najemnika z nieukrywaną pogardą. Zabójcy to nie przeszkadzało. Dożyje następnego dnia. Zdanie generała miał w głębokim poważaniu.
  - Wheelo, rozumiem, że dasz radę go ulepszyć... - władca zwrócił się do nierealnego mężczyzny. Ten popatrzył chwilę na klęczącego. Przyglądał mu się niepokojącymi, idealnie niebieskimi, świdrującymi ślepiami. Najwyraźniej coś obmyślał lub analizował.
  - Tak, mam już nawet pomysł. Zajmę się tym niezwłocznie - odparł dźwięcznym głosem tak nonszalancko, jakby rozmawiał o pogodzie.
  - Dobrze, jak tylko zakończymy audiencje, zabierz go do swojej pracowni. I przeprowadź wstępne oględziny - zakończył temat zabójcy despota.
  - Oczywiście. Jak wspominałem, nawet wiem, od czego zacznę.
  - Jeśli mogę się wtrącić - odezwał się milczący do tej pory staruszek stojący po lewicy władcy. - Może dobrze byłoby zastosować u zabójcy nadzorcę nerwowego? Użyliśmy go na okazie Alfa i w mojej ocenie się sprawdza.
  - Nie - odparł sucho Piccolo. Najwyraźniej coś mu się nie spodobało. - Ulepszenie asasyna pozostaje całkowicie w gestii Wheelo.
  - Jak sobie życzysz, panie - staruszek wycofał propozycję i znów ucichł.
  Demon lustrował generała i czwórkę jego podkomendnych. Kryminator zaciekawił się jaki los szykuje dla oficera władca świata. Dowódca był raczej zbyt dumny i uparty, aby ukorzyć się przed Szatanem.
  - Miedziany, złożę ci propozycję - rozpoczął wywód Piccolo. - Podobną, jaką złożyłem zabójcy. Bez twojego udziału tamten plan by nie wypalił. Do tego wymagał ogromnej odwagi. Zwłaszcza jak zdecydowaliście się mnie oślepić. Mogłem wtedy uderzyć falą ki w całą okolicę. Postawienie wszystkiego na jedną kartę wymagało brawury. - Szatan obserwował rozmówce, ale ten pozostawał niewzruszony. Według Tao Pai Pai'a oficer wiele ryzykował tym buntowniczym stoicyzmem. - Ale wytłumacz mi jedno. Naprawdę myśleliście, że nie wyczuję waszej ki pośród tamtych budynków? Na co liczyliście, że tak mała energia, jak wasza mi umknie?
  Najemnik Tao znał odpowiedź, ale nie pytany wolał się nie odzywać. Miedziany też milczał. Kryminator myślał już, że jednak będzie musiał się udzielić. Szatanowi nie odmawia się informacji. Nie w takiej sytuacji. Chociaż za odzywanie się poza kolejką, też mogły grozić konsekwencje. Na szczęście generał przemówił.
  - To faktycznie był rzut monetą. Gohan twierdził, że przy jego wysokim potencjale ki jest szansa, że nas przegapisz. Większe źródło energii mogło w teorii nas ochronić przed twoimi zmysłami. Sam nie był pewien czy to zadziała, ale zdecydowałem się podjąć to ryzyko. On stawiał na szali życie. Byliśmy mu winni, aby postąpić tak samo.
  - Założenie nie było takie złe - przyznał Tyran. - Faktycznie, potężne źródła energii potrafią maskować mniejsze znajdujące się obok nich. Zwłaszcza gdy kontrola ki rejestrującego okolicę nie jest najlepsza. Niestety dla was, moja jest. I to najlepsza ze wszystkich - chełpił się Piccolo. Chociaż czy była to naprawdę oznaka samouwielbienia, jeśli po prostu stwierdzał fakt? Tao Pai Pai nie miał wątpliwości, że zielonoskóry dyktator był najpotężniejszą istotą na planecie.
  - Generale Miedziany, moja propozycja brzmi następująco. Przyrzeknij mi wierność i pomóż mi zreformować siły porządkowe mojej planety. Potrzebuję kogoś takiego jak ty. Moja administracja zawsze łaknie talentów. I kto wie, jeśli się spiszesz, może nawet pewnego dnia przejmiesz dowodzenie nad całą moją armią.
  - Nie - burknął lakonicznie generał. Nawet się nie zastanowił. Zabójca zaklął w duchu. Dawno nie widział większego głupca. Oby nie wprawiło to despoty w zły nastrój. Kryminator obawiał się, że dyktator mógłby w złości wycofać też ofertę daną jemu.
  - Odrzucasz moją łaskę tak lekkomyślnie? Nawet tego nie przemyślisz? - zdziwił się Piccolo. Cyborg odetchnął, gdy nie wyczuł gniewu w głosie suwerena.
  - A co tutaj jest do przemyślenia? - prychnął oficer. Jego ludzie wyraźnie osowieli i spuścili głowy. Jeden z nich zaczął nawet po cichu łkać. Chyba właśnie po cichu żegnali się z życiem.
  - Wiele kwestii wypadałoby wziąć pod rozwagę. Bardzo wiele - odbił piłeczkę satrapa. - Wasz czempion, ostatnia nadzieja, Wielki Sajanman poległ w walce ze mną. Ostatnia aktywna brygada PRO przestała istnieć. Wasza siatka została rozpracowana - tryumfował Szatan. - Mam listę ludzi, którzy wam pomagali. Nawet jeśli ktoś mi umknie, to uważasz, że ktokolwiek z nich zdoła odbudować ruch oporu? A jeśli nawet znajdzie się ktoś nowy to, wokół kogo skupi cały trud. Gohan, jedyna osoba, która mogła mi realnie zagrozić, nie żyje. Każde kolejne próby będą tylko podgryzaniem mnie po kostkach. - Piccolo powoli wykładał sytuację Miedzianemu.
  Ten odwrócił głowę i z nienawiścią spojrzał na umięśnionego mężczyznę z afro. Miedziany splunął w stronę osiłka. Zaskoczony siłacz nie zdołał uniknąć trafienia. Plwocina spływała mu po bujnych zakręconych w dół wąsach, ale on nie próbował jej nawet zetrzeć. Pochylił tylko głowę do przodu i zgarbił ramiona. Wyglądał na człowieka złamanego i całkowicie pokonanego.
  - Zdrajca - oskarżył zawstydzonego mocarza Miedziany. - Masz szczęście, że nie jestem uzbrojony.
  - Zanim zgładziłem Gohana, dałem mu opcję - ciągnął monolog despota ignorując demonstracje uczuć oficera. - Opcję, którą teraz daje i tobie generale. Dołącz do mnie, a gwarantuję ci, że wszyscy pozostali przy życiu członkowie PRO, agenci, ich pomocnicy, a także rodziny wszystkich żywych i poległych bojowników zostaną nietknięte. - Szatan robił to, co diabły potrafią najlepiej; kusił. Miedziany umilkł i jakby bardziej skupił się na słowach czarta.
  - Pomyśl o tym. Mając wpływ na moje służby porządkowe, będziesz mógł też realnie kształtować rolę mojej władzy w życiu moich poddanych. Jeśli uznasz, że śruba jest dokręcona za ciasno, będziesz mógł mnie przekonać, aby spróbować innego podejścia - nęcił Szatan. - Jeśli jednak honor nie pozwala ci na takie posunięcie. - Piccolo strzelił palcami lewej ręki, a stojący za więźniami żołnierze podali Miedzianemu i jego ludziom małe buteleczki. „Drań musiał to zaplanować zawczasu. Chyba lubi takie przedstawienia” pomyślał Kryminator.
  - Co...co to jest?? - zapytał dowódca, ale sposób, w jaki zadrżał mu głos, poświadczył, że znał odpowiedź.
  - Czy to nie jest oczywiste? Trucizna. - Piccolo wzruszył ramionami. - Możecie wypić ją tu i teraz. Wtedy odejdziecie w chwale jak Gohan. Nieskalani. Niepokorni. Niezłomni. Umrzecie, stawiając opór mojej władzy aż do samego końca. - Według zabójcy Dyktator perorował w iście teatralnym stylu. Dbał o dramaturgię chwili. A jak tylko skończył, demonstracyjnie pochylił się do przodu. Oparł podbródek na podłużnym segmentowym pierścieniu, zakrywającym palec wskazujący. Despota był wyraźnie ciekawy, jak postąpi Miedziany, a Tao Pai Pai nie mógł odwrócić wzroku od przedziwnej ozdoby. Mógłby przysiąc, że bije z niej własna, niepowiązana z hegemonem aura ki.
  Dowódca ruchu oporu kontemplował sytuacje, nie spuszczając wzorku z buteleczki. Ludzie generała pobledli, a jeden z nich zaczął hiperwentylować.
  - A jeśli martwicie, że przez truciznę odejdziecie w męczarniach. To bez obaw. Upewniłem się, że substancja zabije was za szybko, abyście zdążyli cierpieć.
  - A jaką niby mam gwarancje, że jeśli nie wypiję to...
  - Żadnej Generale. Jedynie moje słowo. Ale tylko o to możesz oprzeć swoją decyzję - przerwał oficerowi władca. Miedziany patrzył jeszcze przez chwilę na naczynko, a pot zaczął spływać mu po śniadej, oliwkowej skórze. Odkorkował buteleczkę. Jego ludzie, trochę się ociągając, podążyli za przykładem. Generał powąchał znajdujący w środku we flakoniku płyn. Musiał nie mieć wyrazistego zapachu. Twarz Miedzianego przynajmniej niczego nie zdradzała. Oficer zacisnął pięść wokół trucizny. Stał tak dobrych kilka chwil. Myślał. Despota najwyraźniej zamierzał dać generałowi tyle czasu, ile będzie potrzebował. Dowódca przeniósł wzrok na stojących za nim podwładnych. Ich spojrzenia się spotkały. Wyraźnie przerażeni czekali na decyzję generała. Miedziany podniósł dłoń z naczynkiem, zamknął oczy i... wylał truciznę. Podwładni odetchnęli i postąpili tak samo. Jeden z nich musiał jednak nie wytrzymać emocji. Zemdlał.
  - Czy ja też mam uklęknąć? - zapytał zrezygnowanym tonem Miedziany. Wola walki chyba całkowicie go opuściła.
  - Nie. Płaszczenie się przede mną to był jego wybór - stwierdził despota odnosząc się do Kryminatora. - Nie zamierzam cię poniżać. Nie zasłużyłeś na to. Po prostu przyrzeknij mi wierność.
  - Przyrzekam ci służyć, najwierniej jak potrafię... panie. - Ostatnie słowo ledwo przeszło generałowi przez gardło. Najemnik Tao pokiwał z aprobatą głową. Oficer przed końcem jednak zmądrzał.
  - Czy to znaczy, że moja córka też jest uwzględniona w tej ofercie?! - umięśniony mężczyzna z afro nie wytrzymał i postąpił krok naprzód. - Ona też należała do ruchu oporu. Błagam mój panie. Zależy mi tylko na niej.
  - Czekaj na swoją kolej! - melodyjny głos doktora Wheelo zadudnił w pomieszczeniu.
  - W porządku - uspokoił pomocnika Szatan - i tak już kończyłem z Miedzianym. Przypomnij, jak się nazywasz?
  Kolejny punkt przedstawienia. Najemnik nawet przez chwilę nie uwierzył, że despota nie zna imion wszystkich zgromadzonych.
  - Mark Herkules Szatan, panie - odparł drżącym głosem siłacz. Najwyraźniej po reprymendzie stracił wcześniejszy tupet.
  - Głośniej! Twój pan się do ciebie zwraca! - wrzasnął dźwięcznym barytonem urodziwy przyboczny.
  - Nazywam się Mark Herkules Szatan, panie. Przybyłem tutaj błagać o życie mojej córki! - wykrzyczał osiłek, niemal się nie rozklejając.
  - Od razu lepiej. - Blondyn pokiwał głową. - Spotkanie dwóch szatanów. Całkiem zabawne, nie uważasz, panie? - dodał od siebie Wheelo.
  - Całkiem - potwiedził Piccolo. - Odpowiadając na twoje pytanie Herkulesie... Tak, uwzględnię twoją córkę w tej umowie. Nawet przymknę oko na to, że była partnerką Gohana. Odpuszczę jej nawet, mimo że nawet teraz stawia mi opór. Zaatakowała... co to było Wheelo?
  Poplecznik spojrzał ponownie na przenośny komputerek.
  - Wtargnęła na teren fabryki wyposażenia służb porządkowych - szybko wyrecytował supermodel. - Potrafi latać i używać ki. Choć w umiarkowanym zakresie. To jednak wystarczyło. Ochrona nie wiele mogła zdziałać. Maszyny zostały zniszczone, a budynek stanął w płomieniach. Co ciekawe, najpierw wszystkich przegoniła. Żadnych ofiar śmiertelnych.
  - Videl jest młoda i głupia. - Herkules upadł na kolana. - Jeśli tylko dasz mi szansę, żeby...
  - Powiedziałem, że uwzględnię ją w tej amnestii - przerwał Piccolo. - Nie jestem jeszcze pewien, co zamierzam zrobić z tobą. Wheelo, odczytaj listę jego zbrodni.
  - Z przyjemnością. - Wysoki blondyn ponownie wystukał coś na klawiaturze urządzenia. - Marku Herkulesie Szatan jesteś oskarżony o to, co następuje: Finansowanie Planetarnego Ruchu Oporu. Udzielanie miejsca schronienia buntownikom i umożliwianie im przeprowadzania wieców. Udział w buncie przeciwko Szatanowi Piccolo i bezpośrednią przynależność do organizacji terrorystycznej. Zaopatrywanie terrorystów w sprzęt i wszelkiego rodzaju zapasy. A także w pranie pieniędzy dla jednego z najbardziej poszukiwanych wrogów publicznych, Bulmy Briefs. Czy przyznajesz się do winy?
  - Tak. Przyznaję.
  - Do tego warto nadmienić, że w całym procederze wykorzystywałeś pieniądze swojego suwerena. Utrzymywałeś bojowników z wygranych, jakie uzyskałeś na turniejach sztuk walki. Zawodów, które nasz władca wspaniałomyślnie finansuje. A także z sieci szkół dojo, które nasz suweren pozwolił ci założyć. - Wheelo ciągnął oskarżycielską tyradę. - To, że zjawiłeś się tutaj z własnej winy, oraz dostarczone przez ciebie informacje, mogą zostać potraktowany jako okoliczności łagodzące. Czy przyznajesz się i do tych zarzutów?
  - Tak.
  - Masz coś na swoją obronę? - zauważalnie zaciekawił się despota.
  - To wszystko prawda mój panie. Ale proszę, pozwól mi wyjaśnić ci wszystko od początku.
  - Pozwalam.
  - Gdy dowiedziałem się, że moja córka zadaję się z Gohanem, a dokładniej, gdy odkryłem, że jest on Wielkim Sajanmanem, spanikowałem. - Głos mężczyzny drżał. Chyba także teraz był na granicy paniki. - Videl jest buntownicza. Wtedy nie widziałem nawet cienia szansy, żebym zdołał odwieść ją od przyłączenia się do misji Gohana. Na domiar złego była zakochana. Dlatego, zamiast próbować toczyć z nią bezsensowną walkę, postanowiłem iść w drugą stronę. Wykorzystałem fortunę ze zwycięstw w turniejach, sławę oraz zasięg mojej sieci siłowni, gimnazjonów i szkół. Pomogłem córce w jej dążeniach. - Osiłek chyba starał się upewnić, że nie rozwścieczył demona. Tłumaczył się przed suwerenem co chwila, sprawdzając jego reakcje. Nie miał jednak dość odwagi, żeby patrzeć mu bezpośrednio w oczy. - Pomagając ruchowi oporu, zdobyłem z czasem ich zaufanie. Zaczęli dzielić się mną coraz większą ilością informacji, a ja przeznaczałem coraz większe środki na wsparcie ich organizacji. Nawet w końcu przenieśli planowanie kolejnych posunięć do moich placówek. Rozpoczęli też akcję rekrutacyjną na terenie moich szkół. - Umięśniony mężczyzna na chwilę zamilkł. Westchnął, uciekając przed spojrzeniem Miedzianego. Po chwili znów się odezwał. - Ale nie wiedzieli, że umieściłem w budynkach podsłuchy i ukryte kamery. Zbierałem informacje. Kiedy miałem ich już wystarczająco dużo, zacząłem przekazywać je twoim ludziom, panie. Jak tylko dowiedziałem się o dużej operacji przeciwko tobie, mój panie, wtedy się z waszą wysokością skontaktowałem i przekazałem wszystko, co miałem. Rozmówiłem się też z Gohanem, aby nie wciągał w planowaną zasadzkę mojej córki. A po wszystkim zjawiłem się tutaj na twoje wezwanie.
  - Interesująca historia - podsumował Piccolo.
  - Ale nie trzyma się kupy - odezwał się Kochin. Starszy naukowiec zaskoczył najemnika, odzywając się nagle. - Bardziej prawdopodobnym wydaje się to, że zacząłeś pomagać siłom PRO szczerze i bez ukrytych motywów. Dopiero później obleciał cię strach i zmieniłeś front. Jeśli zamierzałeś pomóc wielkiemu Szatanowi to dlaczego nie stałeś się naszym agentem od samego początku? Twoje nagrania i podsłuchy mogły być stałą częścią naszych starań wywiadowczych.
  - Celna uwaga, doktorze Kochin - władca pochwalił podwładnego.
  - Nie, nie to nie tak! Zapewniam. Nie chciałem przychodzić do naszego pana z mało znaczącymi donosami. Wiedziałem, że aby ocalić córkę muszę mieć coś konkretnego.
  - Informacje gdzie przebywał i ukrywał się Gohan, uznałeś za mało ważną? - staruszek drążył temat. - Nie pomyślałeś może, że nasz oświecony pan chciałby to wiedzieć? Masz bardzo ciekawe podejście do oceny ważkości faktów, Herkulesie.
  - Ależ oczywiście, że to ważne, ale on mógł zniknąć w każdej chwili! Ja... ja po prostu chciałem... pomóc... - Język mistrza sztuk walki uwiązł pod ciężarem spojrzenia demona. Teraz to Herkules wpadł w rezonans ciarek.
  Piccolo milczał. Splótł dłonie pod brodą i zmiażdżył wzrokiem Herkulesa. Mężczyzna źle znosił oczekiwanie i jakby zmniejszył się kilkukrotnie. Pauza satrapy zapewne była tylko na pokaz. Najemnik domniemał, że despota dokładnie wiedział już, co zamierza zrobić z pomniejszym, zdradzieckim Szatanem.
  - Nie ukarzę cię - Piccolo zaczął ponownie, a z ramion Herkulesa spadł niewidzialny balast. - Ale też nie zamierzam nagradzać. Twój los będzie zależał wyłącznie od córki. Dam ci szansę przemówić jej do rozumu. Musisz mi jednak coś wyjaśnić. Dlaczego uważasz, że tym razem będziesz miał na nią jakikolwiek wpływ? Sam przyznałeś. Twój potomek nie szanuje władzy rodzicielskiej.
  - Teraz jest zupełnie inaczej. Wtedy Gohan dawał jej nadzieje na przyszłość. Gdy go zabiłeś, panie, dalsza walka nie ma sensu. Ona też to zrozumie. Jestem tego pewien. - Rosły mistrz sztuk walki był już gotowy iść w ślady Tao Pai Pai'a. Zabójca był niemal pewien, że za chwilę i Herkules zacznie uderzać czołem w podłogę.
  - Masz dokładnie sześćdziesiąt siedem dni na przekonanie jej. Do tego czasu przymknę oko na jej ekscesy. Zbliża się rocznica objęcia przeze mnie władzy nad światem. Zamierzam wtedy uroczyście świętować śmierć Wielkiego Sajanmana. Jeśli do tego czasu Videl nie zaniecha działalności albo zdecyduję się przerwać obchody, wasz los zostanie przypieczętowany.
  - Rozumiem i dziękuje, panie. Dam radę ją przekonać.
  - Obiecałem ci, że osobiście nie będę jej ścigał ani wysyłał za nią pogoni. Jednakże jeśli podczas z jednego jej nieprzemyślanych ataków ugryzie więcej, niż będzie mogła przełknąć, nie będę jej ratował.
  - Tak, rozumiem panie. Zajmę się nią. Przyrzekam! - Czoło Herkulesa dotknęło podłoża.
  - Tao Pai Pai. - Piccolo ponownie zwrócił się do najemnika. Ten aż się wyprostował. - Jeśli Herkules zawiedzie. On i Videl będą twoimi pierwszym zadaniem. Wheelo, dasz radę zdążyć z usprawnieniami przed uroczystością?
  - Dwa miesiące to dość czasu na to, co zaplanowałem - odparł blondyn.
  - Jak sobie życzysz, panie - dodał od siebie Kryminator. Zabójca spojrzał na drugiego, ludzkiego Szatana i jego imponujące afro. Osiłek zauważalnie pobladł.
  - Miedziany - dyktator jeszcze nie skończył - jak tylko opuścisz szpital, pomożesz zaplanować ochronę uroczystości. Pamiętaj, wymagam od ciebie lojalności, ale jeszcze ci nie ufam. Twoje oddanie zostanie przetestowane.
  - Rozumiem... panie. - Ostatnie słowo wciąż kosztowało generała dużo wysiłku.
  - W takim razie ta część audiencji dobiegła końca. Możecie odejść. - Despota gestem dłoni wskazał i przegonił Kryminatora, Herkulesa, a także Miedzianego i jego ludzi. - Pilaf, Magenta czym możecie się pochwalić?
  Najemnik, udając się za niesamowicie przystojnym blondynem, zdołał jeszcze usłyszeć strzęp rozmowy pomiędzy władcą, a niebieskoskórym karzełkiem.
  - Panie, wydobycie surowców z góry Frypan pod moim zarządem wzrosło trzykrotnie. May, szybko pokaż wielkiemu Szatanowi dokładny raport. Surowce płyną i to nawet pomimo starań Byczego Lucyfera, który tak usilnie próbuje nam przeszkodzić. Panie, nie chce okazać się impertynentem, ale obiecałeś, że jeśli osiągnę ten poziom wydobycia, zgodzisz się na sfinansowanie dla mnie pałacu.
  - Tak, Pilafie, faktycznie przystałem na coś takiego - westchnął dyktator. - Kochin wprowadź budowę nowego pałacu na listę...
 
  *******
 
  Korytarze podniebnego pałacu wiły się w nieskończoność. Jeśli nie znało się drogi, można było zgubić się w trzewiach budowli na całe dni. Jeśli nie tygodnie. Zamek posiadał niezliczoną wręcz liczbę pomieszczeń. Wiele z nich przeznaczone było po prostu na kwatery. W bardzo odległej przeszłości latająca konstrukcja musiała gościć tysiące, a może nawet i więcej osób. Aczkolwiek w lewitującym pałacu były też pokoje, których przeznaczenia dyktator nie potrafił nawet odgadnąć, albo nie wiedział, jak uruchomić ukryte w nich cuda. Obecnie tylko nieduża część wnętrz służyła jako zakwaterowanie dla kilkuset podwładnych Szatana Piccolo. Reszta z pokoi czekała na swoją kolej. Tak jak spoczywające w niektórych z nich skarby.
  Składowane w zamku przedziwne starożytne artefakty, urządzenia i broń wyglądały na kompletnie bezużyteczne. Jednakże kilka z nich Piccolo widział w akcji na własne oczy. Na myśl choćby nasuwały się latający dywan Pana Popo, chmurki Kinto czy Długokrótek. Należący niegdyś do Goku, magicznie wydłużający się kij, obecnie łączył pałac z wieżą boskiego kota Korina. Hegemon był niezmiernie wdzięczny dawnemu rywalowi. Zespolenie obu budowli sprawiło, że pałac przestał emanować pole negujące. Kiedyś uniemożliwiało ono dotarcie do pałacu jakąkolwiek maszyną latającą. Dezaktywacja bariery ułatwiła wiele rzeczy. Zwłaszcza przy transformacji fruwającego zamku w kwaterę główną Nameczanina. Szatan zamierzał jednak, jak już w pełni zdobędzie kontrolę nad pałacem, przywracać niewidzialny całun w miarę potrzeb. Przez pole negujące mogły teoretycznie przelecieć tylko chmurki Kinto czy magiczne dywany. Choć w praktyce ktoś z wystarczającą ilością ki zapewne też byłby w stanie przełamać magiczną osłonę. Żaden z podwładnych dyktatora raczej nie dysponował takim potencjałem. Piccolo sam nie był pewien czy dałby radę się przebić. Niestety, nie potrafił jeszcze kontrolować systemu, który odpowiadał za pole negujące. Nie wiedział nawet, gdzie może się on znajdować. Siewca Chmur Kinto oraz Boskie Krosno do produkcji latających kobierców co prawda znajdowały się w trzewiach lewitującej platformy. Ale niewiele to pomagało despocie. Nie potrafił z nich korzystać. Usunięcie Długokrótka nie wchodziło więc w grę. Przynajmniej tymczasowo. Z dzienników prowadzonych przez Kamiego i jego boskich poprzedników dowiedział się, że wszystkie cudowne narzędzia wymagają „klucza". Sposobem na ich uruchomienie było dostrojenie własnej sygnatury ki do typu mocy danego przedmiotu. Piccolo nie wyczuwał w artefaktach żadnej energii, ale to nie znaczyło, że jej nie mają. Jego wyrafinowanie w kontroli wewnętrznej siły musiało być zbyt niskie.
  Wkładał w studiowanie niebiańskiego pałacu dużo czasu i wysiłku. Niestety, oprócz uruchomienia Pierścienia Transmutacji nie udało mu się do tej pory zdziałać zbyt wiele. Otworzył jedynie dwie z nadnaturalnych sekcji zamku. Komnatę Ducha i Czasu oraz Pokój Czuwania. „Klucze” do tych pomieszczeń było po prostu najłatwiej rozgryźć. O ile Szatan znalazł zastosowanie, dla mieszczącej kieszonkowy wymiar Komnaty to Pokój Czuwania pozostawał dla niego tajemnicą. Monitorował on kogoś lub coś znajdującego się poza pałacem. Nazwa albo imię Majin Buu nic nie mówiło Nameczaninowi. Wskaźnik w pomieszczeniu stale pokazywał te same niskie wartości. Piccolo nie miał pojęcia, do czego się to odnosiło. Miał nadzieję poznać odpowiedź, czytając Boskie Dzienniki, opasłe księgi z nieznanego ziemskiej nauce tworzywa. Karty tych woluminów zapisano, wypalając tekst przy użyciu ki. Jak na złość nawet dzienniki sprawiały problemy. Duża część z nich również była zabezpieczona „kluczem". Gdy Nameczanin spróbował rozerwać zabezpieczenie jednej z ksiąg siłą, ta uległa autodezintegracji. Despota nigdy więcej nie uciekał się do takich barbarzyńskich rozwiązań. Nawet gdyby którymś razem zadziałało, straciłby zbyt dużo bezcennej wiedzy. Już teraz ciężko było mu się pogodzić, że sekrety jednego z boskich dzienników przepadły bezpowrotnie.
  Oprócz tego, co zdołał uruchomić, skupił zainteresowanie na kilku konkretnych niebiańskich akcesoriach. Najciekawszych, których zastosowanie wyczytał z dostępnych mu Boskich Dzienników. Po przeprowadzeniu selekcji przeniósł artefakty do prywatnej kwatery, aby mógł częściej z nimi obcować. Wielokrotnie szukał odpowiedniej sygnatury ki, która odblokowałaby ich moc. Na próżno. Było to dla niego niesamowicie frustrujące. Gdyby podołał wyzwaniu, mógłby przy pomocy niebiańskich obiektów rozwiązać wiele problemów. Jak choćby dzięki Złotemu Orkanowi Shinri, który owinięty na kimś zmuszał do mówienia tylko prawdy. Jednak bez aktywacji nie różnił się za bardzo od zwykłego sznura. Kuszący był też Rogaty Hełm Króla Yemmy. Według zapisków nie tylko sprawiał, że nikt nie mógł dojrzeć użytkownika, ale też całkowicie tłumił jego ki przed żyjącymi. Tymczasowo hełm służył mu jako kapalin dumania. Nameczanin miał nadzieję, że nosząc go za każdym razem, gdy próbował dostroić się do jednego z boskich narzędzi, może przypadkiem trafi i na „klucz” rogatego szyszaka.
  Oko Szatana przykuł również pomniejszy miecz Zet. Podobnież posiadający zdolność przecięcia każdego materiału. W tym momencie nie przeciąłby nawet kostki masła. Z tego, co Nameczanin wyczytał, miecz był pochodną innego artefaktu. Gdzie znajdował się oryginał, tego Piccolo już się nie dowiedział. Co prawda satrapie nie udało się zmusić ostrza do ujawnienia legendarnej ostrości, ale uznał, że może to i lepiej. Zakładanego na dłoń Kryształu Uzdrowienia hegemon też nie zdołał przebudzić. A według dzienników rany cięte zadane pomniejszym mieczem Zet nie chciały się zasklepiać. Gdyby przypadkowo się zaciął, bez artefaktu leczącego mógłby mieć poważny problem.
  Szatan na liście miał też Młot Ducha Walki. Jego jednak nie trzymał w osobistej komnacie. Wciąż spoczywał tam, gdzie Piccolo go znalazł. Kafar podczas walki używał energii napastnika przeciwko niemu. Miał też wbudowany mechanizm obronny. Gdyby ktoś inny niż właściciel próbował go podnieść, czerpał moc ze złodzieja i stawiał opór równy wysiłkowi. Despota przekonał się o tym empirycznie. Wstyd i gniew zalały go, gdy pomimo wielu prób ani razu nie zdołał podnieść magicznej broni. Boskie Dzienniki nie przychodziły mu z pomocą. Zbyt wiele z nich pozostawało zamkniętych.
  Jednymi z ostatnich cudownych narzędzi, jakie Szatan zaniósł do kwatery były Uskrzydlone Sandały Geta. Wykonane z niezidentyfikowanego drewna otwarte obuwie miało przytwierdzone do rzemyków płaskie metalowe skrzydełka. Boskie chodaki miały obdarzyć nogi właściciela niezrównaną szybkością i zwinnością. Piccolo czasami lubił pomarzyć. Gdyby udało mu się połączyć zabójczość Pomniejszego Miecza Zet, niewykrywalność Rogatego Hełmu Króla Yemmy i szybkość Uskrzydlonych Sandałów Geta stałby się niepokonany. Żadna pozaplanetarna inwazja nie byłaby już poważnym zagrożeniem.
  Nameczanin westchnął. W ciągu tych wszystkich lat poczynił tak mało postępów. Popatrzył na segmentowy pierścień pełnopalcowy. Umożliwiał on użytkownikowi tworzenie przedmiotów z czystej ki. Dyktator na własną rękę opanował podobną umiejętność w dość zaawansowanym stopniu. I to jeszcze w dość krótkim dzieciństwie. Nameczanin potrafił materializować odzienie, korzystając jedynie z wewnętrznej mocy. Uznał, że znajomość pokrewnej techniki ki pomoże mu w rozgryzieniu artefaktu. Nie mylił się. Chociaż początkowo nie było łatwo. Spędził nad pierścieniem wiele miesięcy, zanim uruchomił jego podstawowe funkcje. A praktycznie się z nim nie rozstawał. Piccolo zdejmował artefakt tylko wtedy, gdy musiał ruszyć do walki. Boskie narzędzie było zbyt cenne, aby narażać go na szwank. W końcu po wielu trudach i znojach zrozumiał, jaki trzeba zastosować „klucz". Jednak był to dopiero początek drogi. Z opisów wynikało jednak, że możliwości Pierścienia Transmutacji znacznie przerastają zdolności Nameczanina. Teoretycznie mogły być niemal nieograniczone. Przemiana jednej substancji w drugą samą myślą była niebywale nęcąca. Zwłaszcza na wypadek konfliktu. Gdyby mógł zamienić krew swoich wrogów w parę prostym ruchem ręki, nie musiałby obawiać się stojącego za Zarbonem Imperium. Dyktator był przekonany, że gdyby miał tyle czasu co Kami już dawno rozgryzłby wszystkie z boskich narzędzi. Nie mógł uwierzyć w bezdenną głupotę starca. Kami w pewnym momencie całkowicie poniechał dalszych prób odkrywania natury artefaktów.
  Wszechmogący. Dobra, starsza połowa, Szatana okazała się większym rozczarowaniem, niż obecny władca pałacu mógł kiedykolwiek przypuszczać. Podczas długiej kadencji, zasuszony Nameczanin nie opanował kontroli nad większością z pozostawionych mu boskich narzędzi. Co więcej, przestał nawet spisywać dzienniki. Na którymś etapie życia przekazał większą część odpowiedzialności Panowi Popo. Czarnoskóry dżin zaczął konserwować pałac bez pomocy swojego zwierzchnika. Wyręczał go też w wielu innych obowiązkach. Trenował nawet jego uczniów. Kami zaś po stworzeniu Smoczych Kul całkowicie spoczął na laurach. Oparł na nich cały swój styl rządzenia, całkowicie obchodząc niebiańskie narzędzia. Z czasem przestał też interweniować, gdy ludzie, którymi miał się opiekować, zaczęli nadużywać jego największego tworu. Bycie opiekunem stało się dla starego Nameczanina celem samym w sobie. Poprzednik satrapy pogrążył się w apatii i umysłowej atrofii. Piccolo uznał to za żałosne, ale i niesamowicie smutne. A los, jaki zgotował swojej boskiej połowie za zasłużony. Skoro Kami nie potrafił się zająć powierzonym mu światem, wieczny sen wewnątrz lodowca był sprawiedliwą emeryturą.
  Oprócz stworzenia Smoczych Kul prawdziwe sukcesy i osiągnięcia Wszechmogącego Piccolo mógł policzyć na palcach jednej ręki. A miał ich o jeden mniej niż większość mieszkańców planety. Do głowy satrapy przychodziło powstrzymanie najazdu demonów Makyo. Ich przywódca, Garlick, rywalizował z Kamim o pozycję strażnika planety. Gdy poprzednik starego Nameczanina odrzucił kandydaturę demona, ten sprowadził swych pobratymców, aby odebrać ją Kamiemu siłą. Piccolo często zastanawiał się, jak jego druga połowa tego dokonała, ale dzienniki nie wchodziły w szczegóły. Drugim godnym podziwu wyczynem było odtworzenie księżyca. Przynajmniej tak się Szatanowi początkowo wydawało. Ziemski księżyc był dużo mniejszy i dużo bliżej planety niż Piccolo kiedykolwiek myślał. Po prawdzie zarówno obecny jak oryginalny były sztucznymi tworami. Satelita był też boskim narzędziem, które pomimo małych rozmiarów dzięki jakiemuś mechanizmowi kontrolował pływy oceaniczne. Tylko dlatego Genialny Żółw był w stanie zniszczyć poprzednią wersję księżyca. Gdyby musiał mierzyć się z prawdziwym ciałem niebieskim, nie poszłoby mu tak łatwo. Choćby tylko dlatego, że podróż fali Kamehameha zajęłaby dużo dłużej. Cóż, Żółwi Pustelnik był wiekowy, może znał prawdziwą naturę fałszywego satelity i wiedział, na co się porywa.
  Piccolo długo zastanawiał się, dlaczego nigdy nie zauważył, że księżyc nie jest prawdziwym ciałem niebieskim. Ciekawił go też fakt braku paniki wśród ludzi po jego zniknięciu. Odpowiedź i na to pytanie znalazł w zapiskach. Pan Popo na rozkaz Kamiego używał czegoś, co nazywało się Wodą Błogostanu. Rozpylana z lewitującego pałacu zmieniała się w mgłę, która pokrywała cały świat. Magiczny płyn działał na umysły ludzkie jak filtr percepcji. Nie blokował myśli ani nie usuwał wspomnień, ale jednocześnie sprawiał, że ludzie przyjmowali pewnie fakty jak coś naturalnego, o czym nie trzeba zbyt często myśleć. Dopiero silne odczucia w danej kwestii rozrzedzały to umysłowe mleko. Kami używał tej wody, aby radzić sobie z wyrzutami sumienia. Zastosował ją po ekscesach Szatana Piccolo seniora. Według zapisków z dzienników, aby zniwelować traumę i ulżyć cierpieniom. Ale Nameczanin wiedział swoje. Wszechmogący zrobił to tylko dlatego, aby nie musieć katować się konsekwencjami rozdzielenia na dwie połowy i chaosem, jaki siał jego „brat". To natychmiastowo wyjaśniło despocie, dlaczego ludzie nie rozpoznali go na dwudziestym trzecim Turnieju Sztuk Walki o tytuł Najlepszego pod Słońcem, dopóki miał na sobie turban i cała jego głowa nie była widoczna. Woda Błogostanu robiła swoje, utrudniając ludziom połączenie faktów.
  Szatan nie zamierzał uciekać się do tak żałosnych posunięć. Nawet jeśli kiedyś odnajdzie Wodę Błogostanu. Postanowił zostać lepszym strażnikiem, niż Kami był kiedykolwiek. Może nie będzie takim patronem, którego ludzie by chcieli, ale takim, na jakiego zasługiwali i potrzebowali. Do tego jednak wciąż prowadziła droga długa i kręta jak korytarze samego pałacu.
  Władca świata wszedł do pracowni doktora Wheelo. Laboratorium znajdowało się na jednej z niższych kondygnacji lewitującej budowli. Naukowiec, od kiedy odzyskał ciało, otaczał się wianuszkiem kobiet. W jego pracowni wręcz roiło się od asystentek. Podobno były urodziwe, ale Piccolo nie potrafił tego ocenić. Dostrzegał tylko, że Wheelo był bardzo zadowolony z ich obecności. Wręcz nie mógł się nimi nacieszyć. Ale biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich Piccolo poznał naukowca, wcale go to nie dziwiło. W zamian za prace dla Szatana zamknięty niegdyś w mechanicznym egzoszkielecie mózg uczonego zażądał nowego ciała. Początkowo Wheelo planował przenieść swoją świadomość do głowy Gohana. Szybko jednak okazało się to niemożliwe. Pływający w płynie ustrojowym organ otrzymywał stałe dostawy najróżniejszych chemikaliów, hormonów i odżywek, które miały podtrzymać funkcje życiowe. Miało to jednak efekty uboczne. Mózg, jak i świadomość naukowca zaczęły się rozrastać. Jego intelekt urósł do takich rozmiarów, że żadna zwyczajna ludzka czaszka nie mogłaby go pomieścić. Dyktator zaproponował inne rozwiązanie. Smoczy Bóg stworzył dla uczonego ciało takie, jakie sobie wymarzył. Doskonałe organiczne naczynie w pełni zdolne przyjąć rozum i duszę Wheelo.
  - Czym mogę służyć, panie? - przywitał zwierzchnika naukowiec. Na stole sekcyjnym, za oszkloną sekcją pomieszczenia, leżał Tao Pai Pai. Do twarzy przytwierdzony miał, zakończony elastycznym wężem, korpus maski anestezjologicznej. Uśpiony narkozą asasyn był w trakcie operacji. Cybernetyczne kończyny najemnika zostały rozmontowane, a metalowy napierśnik usunięty. Na widoku była plątanina rurek, wszczepów i sztucznych narządów. Przy Kryminatorze uwijały się asystentki Wheelo.
  - Jak idzie? - zapytał Piccolo.
  - Właśnie katalogujemy wszystkie jego podzespoły - zaraportował blondyn. - To dość stara architektura. Mimo to wciąż imponująca. Ale to chyba można powiedzieć o wszystkich dziełach Gero, jakie do tej pory widziałem. Szkoda, że doktor zapadł się pod ziemię. Chętnie bym pogrzebał w jego mózgu. Dosłownie i w przenośni.
  - A właśnie. Co do zaginionych i ukrywających się - zainteresował się Nameczanin. - Jak poszedł rajd na Pingwinówek? - Satrapa był ostatnio pochłonięty treningami z Gohanem, a żadne informacje o rezultatach misji do niego nie dotarły. Podejrzewał, że jego ludzie bali się przynieść mu złe nowiny.
  - Niestety muszę was poinformować panie, że Bulma Briefs i jej ojciec zdołali nam umknąć. - Wheelo udzielił odpowiedzi bez zająknięcia. Jako jeden z nielicznych nie obawiał się Szatana. Znał swoją wartość. To jeden z wielu powodów, dlaczego Piccolo go cenił. - Wielka szkoda. Chętnie bym dołączył ją do mojego hmm... zespołu. - stwierdził blondyn i klepnął w tyłek jedną z przechodzących obok pomocnic. - Komponowałaby się tutaj idealnie, nieprawdaż? - Naukowiec ciągnął temat, patrząc na ubrane w fartuchy operacyjne, krzątające się przy cyborgu, asystentki. Kobiety służyły mu nie tylko jako pomoc laboratoryjna. Czy tego sobie życzyły, czy nie. Na szczęście dla naukowca, obawiały się gniewu Nameczanina, a także konsekwencji dla swych rodzin. Przez to godziły się na bardzo wiele.
  - Domyślam się, że bunkier Briefsów był pusty przed przybyciem moich żołnierzy? To babsko to utrapienie, wywija się mi już któryś raz.
  - Tak, ale... wystąpiła pewna mała anomalia. - Analityczny ton głosu uczonego powrócił. - Twoje siły napotkały na dziwną małą okularnicę o fioletowych włosach. Zdołała rozbić nasz oddział. Przegoniła nawet szkolonych przez ciebie wojowników ki. Ludzie twierdzili, że nie wyczuli w niej energii. Mamy chyba kolejnego androida na naszym podwórku. Kazałem już uzupełnić zapasy medyczne. Mam zorganizować akcję, żeby się nią zająć?
  - Nie - Piccolo stanowczo odmówił. - Wiem, o kogo chodzi. Przez te lata moich rządów poznałem większość zagrożeń. Dlatego też nakazałem, aby operacji dokonano z chirurgiczną precyzją. Miałem nadzieje, że ominą tę dziewczynę.
  - To szalenie interesujące, mój panie - odparł zaintrygowany Wheelo.
  - Nie zapędzaj się. Póki zostawimy ją w spokoju, jest niegroźna. W każdym razie jestem tutaj, bo chcę porozmawiać Kochinem. Potrzebuje go do wprowadzania pewnych zmian w nadzorcy nerwowym.
  - Już go wołam. - Wheelo nacisnął guzik interkomu i wezwał współpracownika. - A jeśli wybaczy mi pan śmiałość, mogę zadać kilka pytań?
  - Możesz.
  - A więc... - Blondyn zamilkł, najwyraźniej szukając odpowiednich słów. Nameczanin czekał cierpliwie. Uważał, że uczony powinien rozmawiać z nim otwarcie. Był jednym z niewielu jego prawdziwie lojalnych poddanych. Piccolo wypełnił złożoną mu obietnicę. Dzięki Smoczym Kulom stworzył mu nowe ciało, a także spełniał wszystkie jego zachcianki i finansował badania. Według hegemona podwładny był szczerze zadowolony z obecnej sytuacji. Wręcz szczęśliwy. Dało się to po prostu wyczuć. Naukowcowi pasował ten układ i nie zamierzał go zmieniać. Co prawda Kochin był równie wierny, ale nie wobec despoty. Jego lojalność opierała się o admirację i uwielbienie blondwłosego mężczyzny. Piccolo nie rozumiał dokładnie, jaka relacja łączyła uczonych. Wiele niuansów ludzkich interakcji mu wciąż umykało. Różnice gatunkowe utrudniały pełne zrozumienie. Ale póki Wheelo był po jego stronie to Kochin też.
  - Dlaczego nie użyłeś Smoczych Kul, aby oprócz przywrócenia Gohana do życia też narzucić mu swoją wolę? Albo, dlaczego po prostu nie użyłeś ich, aby narzucić wolę całemu światu? Tak jak próbował ten kurdupel Pilaf. Sam mi panie, opowiadałeś, że usiłował kiedyś zostać cesarzem świata przy pomocy smoka - ponaddwumetrowy naukowiec wypalił serią pytań po krótkiej chwili milczenia.
  - Nie chce rządzić światem bezmyślnych dronów. Niewolników, którzy myślą tylko o wypełnianiu moich rozkazów. A nawet gdybym chciał, to nie wiem, jaki miałoby to długofalowy wpływ na ich umysły. - Nameczanin odpowiedział zgodnie z prawdą. - Wbrew temu, co twierdzi Kochin, Nadzorca Nerwowy robi z niego półświadomą kukłę. Jeśli życzenie miałoby taki sam wpływ na całą planetę, to mielibyśmy poważny problem.
  - Rozumiem obawy, panie. A jak ćwiczenia z pierścieniem? - zapytał Wheelo, wskazując na dłoń władcy.
  - Poczyniłem pewne drobne postępy, ale wciąż idzie jak po grudzie.
  - To może Smoczy Bóg mógłby pomóc ci, chociaż z tym? Wypowiedz życzenie, abyś mógł kontrolować cały pałac i wszystko, co w nim jest.
  - Nie chcę ryzykować - Piccolo odrzucił pomysł. - Boskie narzędzia mają zabezpieczenia przed siłowymi rozwiązaniami. Nie wiem, jak zinterpretowałyby takie życzenie. Gdyby to zniszczyło je wszystkie naraz... Poza tym smok jest ograniczony możliwościami stwórcy. Kami nigdy nie nauczył się władać większością tych przedmiotów. Dlatego nie wiem, czy Smocze Kule w ogóle mogłoby w tym pomóc.
  - Nie musimy przecież próbować tego masowo. Wystarczy jeden artefakt na próbę - Wheelo drążył temat.
  - Nawet utrata jednego byłaby nieodżałowaną stratą. Nieopatrznie zniszczyłem już jeden z Boskich Dzienników. Nie zamierzam powtarzać tego błędu. Nawet jeśli jest szansa, że by się udało.
  - W takim razie. Może zażyczyłbyś sobie nieśmiertelności? Wtedy z pewnością nie musielibyśmy się nikogo obawiać - blondyn dociekał dalej.
  - Nieśmiertelność nie oznacza, że byłbym niezwyciężony. - Piccolo pokręcił głową. - Gdyby pojawił się ktoś ode mnie znacznie potężniejszy, powiedzmy jeden ze zwierzchników Zarbona. To nie chciałbym zostać pokonany, a później z racji mojej nieśmiertelności wyrzucony w próżnię kosmosu. - Dyktator wzdrygnął się wewnętrznie na samą myśl o takim losie. - Są wyroki gorsze niż śmierć.
  - To prawda - odparł naukowiec, zaciskając pięść. - Bycie samym mózgiem w metalowej powłoce jest jednym z nich. Tak czy siak... w tej chwili to rozważania czysto akademickie. I tak nie posiadamy obecnie Smoczych Kul. Więc, wybacz panie za kiepski dowcip, te pomysły na życzenia to obecnie tylko pobożne życzenia - spuentował rozmowę uczony.
  - Złapałem dwie kule, gdy się rozpierzchały po zniknięciu smoka - zapewnił Nameczanin. - Jesteśmy więc bezpieczni. Ale za około dziesięć miesięcy, gdy się znów uaktywnią, trzeba będzie zebrać pozostałe pięć.
  Do laboratorium wszedł Kochin. Podpierając się na lasce do chodzenia, przydreptał do górujących nad nim wzrostem zwierzchników. Używał jej chyba głównie z przyzwyczajenia albo lubił wyglądać niepozornie. W rzeczywistości nie potrzebował żadnej podpory. Liczba cybernetycznych protez i wszczepów zapewniała mu sprawność ruchową młodego człowieka.
  - Wzywałeś mnie, panie? - zaczął staruszek, kłaniając się nisko.
  - Tak. Chciałem się dowiedzieć czy można by wgrać do Nadzorcy dodatkowy tryb działania.
  - Infrastruktura i oprogramowanie są modułowe. Dołożenie funkcji to nie problem. Co konkretnego masz na myśli, panie?
  Piccolo uśmiechnął się pod nosem i opisał działanie Wody Błogostanu oraz pomysłu z nim związanego.
 
 
 
  Rosły żołnierz, odziany w fioletowy strój Smoczego Biesa, pchał stolik na kółkach w stronę wyznaczonego przez zwierzchnika miejsca. Ogromna postura wojownika sprawiała, że nawet Piccolo wydawał się przy nim niski. Podwładny rozmiarem przerastał każdego człowieka, jakiego dyktator zdążył poznać. Masywny wojownik wyglądał dość komicznie, wykonując tak prozaiczne zadanie. Zatrzymał mebel pod wejściem Komnaty Ducha i Czasu. Na blacie spoczywał duży odbiornik telewizyjny, a półeczkę poniżej zajmował, umieszczony we wnęce, odtwarzacz wideo.
  - Jeszcze głośniki - nadzorował Nameczanin.
  - Już idą, panie. Szybciej tam! - olbrzym pogonił idących z kolumnami ludzi. Zapewne dziwił się czemu akurat on, jeden z wojowników ki, został zdegradowany do roli tragarza. Jednak denerwował się na tyle, że prawdopodobnie coś przeczuwał. Piccolo zastanawiał się, co o tym wszystkim myślał Gohan. Chłopak stał oparty o drzwi Komnaty Ducha i Czasu. Jak zwykle na twarzy pół-Sajana nie można było dostrzec niczego oprócz obojętności.
  Jego Szara tunika, pokryta symbolami dawnych mistrzów, uwzględniała też emblemat Szatana. Logo zajmowało centralne miejsce na piersi nastolatka. Pozostałe insygnia były znacznie mniejsze i otaczały symbol Piccola. Nameczanin pragnął, aby kiedyś Gohan nosił ten strój z własnej woli. Może nawet z dumą. Do tego jednak prowadziła jeszcze długa droga.
  - Wszystko jest na miejscu, panie - zaraportował wielkolud, gdy urządzenia zostały podpięte do przenośnego akumulatora, a na ekranie odbiornika pojawił się śnieg zakłóceń.
  - Świetnie, możecie wszyscy odejść... oprócz ciebie Goliznowicz. Ty zostajesz. - Piccolo ostatnie słowa wypowiedział o oktawę niżej, przewiercając giganta spojrzeniem na wylot. Goliznowiczowi zatrzęsły się kolana, a reszta podwładnych ulotniła się niemal w popłochu.
  - Goliznowicz. Nigdy nie zapytałem to twoje prawdziwe nazwisko?
  - N... n... nie, panie. To przezwisko. T... t... to z czasu mojej kariery sportowej - tłumaczył olbrzym, jąkając się za strachu. - W...w...walczyłem w dość skąpych trykotach zapaśniczych. N... n... naprawdę nazywam się Sporowicz.
  - Sporowicz? - Piccolo uniósł zielony łuk brwiowy. - Faktycznie jesteś spory. Twoje nazwisko też brzmi jak przydomek.
  - Tak, chacha, to prawda! - zaśmiał się nerwowo wielkolud, szukając oczami ratunku. Zerkał co chwila na stojącego przy drzwiach pół-Sajana, ale chłopakowi los Sporowicza był obojętny. Tak samo zresztą, jak wszystko inne.
  - Dlaczego tak się denerwujesz? Czyżbyś zrobił coś, czego nie powinieneś?
  - Panie ja wszystko wyjaśnię! Naprawdę! Daj mi tylko szansę!
  - Dobrze - odparł groźnie Piccolo. - Wyjaśnij mi w takim razie, dlaczego dowiaduję się o niepowodzeniu misji porwania Bulmy Briefs od doktora Wheelo. Chyba powinienem dowiedzieć się tego od dowódcy całej operacji? Czy może się mylę? To w końcu możliwe. Nie jestem nieomylny. Uważasz, że się mylę, Sporowicz? - Nameczanin zaakcentował pytanie uwolnieniem części swojego potencjału. Wystarczająca na tyle, aby wielkolud się nim zachłysnął. - I zdejmij hełm, chcę spojrzeć ci w oczy, gdy będziesz karmił mnie kłamstwami. - Podczas pobytu Zarbona wszyscy władający ki poddani mieli nakaz ukrywania energii. Satrapa nie chciał niepotrzebnie odkrywać kart. W końcu nie wiadomo, ile egzemplarzy scouterów obcy ze sobą przywieźli. Samego hegemona to nie dotyczyło. Ambasador i tak wiedział, że Nameczanin dysponuje imponującym potencjałem. Tyran aktywował kolejne rezerwy, a Goliznowicz upadł na kolana. Zaczął panicznie odpinać paski kasku przypominającego głowę smoczego demona w białym turbanie. Spod wykrzywionej grymasem zielonej gęby hełmu wylały się rdzawe potargane kłaki zmierzwionej czupryny.
  - P... P... Panie, błagam o litość - płaszczył się gigant. Otoczona cienką brodą warga podwładnego drżała jak osika. W połączeniu z rozmiarami Goliznowicza wyglądało to dość kuriozalnie. - Panie, nie chciałem, abyś odebrał to jako brak szacunku - tłumaczył kolos odnajdując w sobie jakieś zapasy animuszu. - Nie przekazałem ci wyniku misji, ponieważ doktor Kochin zapewnił mnie, że zdążymy ją pojmać, zanim skończysz przyjmować delegację. Nie chciałem zawracać ci głowy naszymi niepotrzebnymi porażkami, zwłaszcza jeśli wciąż była szansa, aby przekuć je w zwycięstwo.
  - Nie. Nie chciałeś mi zawracać głowy „swoimi” porażkami - zaprzeczył satrapa, przypominając słudze o ciążącej na nim odpowiedzialności. - To dość poważna różnica. Wstawaj!
  Goliznowicz wyprostował się jak sprężyna. Na jego twarzy Nameczanin dostrzegał wyłącznie przerażenie. I bardzo dobrze. Taka samowolka nie powinna nigdy więcej mieć miejsca.
  - Zweryfikuję twoją wersję na temat udziału Kochina w tym wszystkim - orzekł Piccolo redukując wyczuwalny poziom mocy. - Mnie nic nie powiedział na temat żadnego tropu. Po rozmowie z nim zadecyduję co z tobą zrobić.
  - Tak, panie. Twierdził, że wpadł na ważny ślad, dzięki któremu damy radę ją dopaść. Przysięgam!
  - Masz szczęście Goliznowicz, że robisz takie postępy w rozwijaniu swojej ki. Gdyby nie twoje zdolności, inaczej bym cię potraktował. Jeśli jednak kłamiesz, odbędziemy tę rozmowę jeszcze raz. I nie skończy się ona dla ciebie już tak pomyślnie. A teraz stań za mną, będziesz obsługiwał sprzęt - zawyrokował Piccolo, a wielkolud potulnie wypełnił jego wolę. Ktoś tutaj łgał. Gdyby był to Sporowicz nie byłoby większego problemu. Głupie osiłki tego typu często mataczą w nadziei na uzyskanie korzyści lub uniknięcia kary. Gorzej, jeśli Kochin zaczynał knuć coś na boku. Był na tyle inteligentny, że należało się z nim liczyć. Do tego lojalność staruszka powiązana była z Wheelo. Czyżby blondyn też zaczynał spiskować? Piccolo zdecydował, że trzeba będzie to poważnie zbadać.
  Dyktator wyciągnął zza czerwonego pasa obi powlekany złotym tworzywem pilot. Połyskiwał tak samo, jak metaliczne pnącza na głowie czarnowłosego chłopaka. Piccolo skoncentrował moc i wychodząc z siebie, podzielił się na dwóch. Sporowiczowi opadła przysłowiowa kopara. Kopia byłaby praktycznie nie do odróżnienia, gdyby nie dwa szczegóły. Zdublowany Nameczanin nie posiadał złotego pilota ani Pierścienia Transmutacji. Urządzenie elektroniczne było po prostu zbyt skomplikowane, aby dyktator potrafił je skopiować. A boskiego narzędzia raczej nikt nie potrafiłby powielić. Nowy Piccolo zaszedł za plecy dawnego bohatera ludzkości. Zielone ramiona owinęły się wokół rąk i klatki piersiowej młodzieńca. Umieszczone na tunice symbole wszystkich jego mistrzów w tym insygnia samego Szatana zniknęły pod mięśniami tyrana.
  - Sporowicz, czy materiał został pocięty, tak jak poleciłem? - zainteresował się trzymający Gohana despota.
  - Tak panie! Technicy zapewnili mnie, że są tylko te sceny, których sobie zażyczyłeś.
  - Świetnie - odparł drugi hegemon, ruszając przed siebie.
  Gdy Piccolo upewnił się, że trzyma niedoszłego zbawcę świata wystarczająco mocno, druga połowa Nameczanina podeszła do drzwi komnaty Ducha i Czasu. Dyktator dostroił własną ki do sygnatury „klucza” wrót i je otworzył. Na wypadek, gdyby sprawy nie potoczyły się po myśli Szatana, zamierzał wrzucić nastolatka wewnątrz komory i zająć się nim już tam. W głębi pomieszczenia pół-Sajan nie będzie mógł uciec ani narobić zbyt wielu szkód. Zapewne rozsądniej byłoby przeprowadzić całą rozmowę wewnątrz komnaty, ale Gohan i tak będzie miał już dość do przetrawienia. Nameczanin nie chciał dokładać do tego jeszcze potrzeby ogarnięcia istnienia wymiarów kieszonkowych.
  - Sporowicz słuchaj uważnie. Jeśli ja i Gohan znajdziemy się w środku, a ja z jakiegoś powodu nie zdołam się tym zająć, masz natychmiast zamknąć komnatę - trzymający chłopaka despota kontynuował wydawać rozkazy. - Zrozumiałeś?
  - Tak, panie! - zakrzyknął olbrzym i zasalutował. Na szczęście, po aktywacji drzwi mógł używać praktycznie każdy. Był to chyba mechanizm bezpieczeństwa, aby nikt nie został przypadkiem uwięziony.
  Trzymający pilota, Piccolo zastanawiał się, czy nie powinien rozstać się z Pierścieniem Transmutacji na tę okoliczność. Mimo że nie planował walki, to będzie nęcił metaforyczne, pochwycone dzikie zwierzę wolnością. Intuicja podpowiadała mu jednak, że tym razem nie powinien zdejmować boskiego narzędzia. Obaj Nameczanie westchnęli, po czym ten stojący przed nastolatkiem nacisnął na jeden z guzików pozłacanego pilota.
 
  *******
 
  Gohan zamknął oczy i nagle zaczął się dusić. Jakby wstrzymywał oddech od wielu lat i dopiero teraz mógł zaczerpnąć świeżego powietrza. Przysłaniająca mu prawdziwy świat ciężka kurtyna płynnego złota, z którą tak uparcie walczył, została w końcu zwinięta. Chłopak mógł swobodnie myśleć. Pierwszy raz, od... nie wiedział nawet kiedy, formował myśli bez żadnych przeszkód. Uderzyła go fala pływowa wspomnień, rozlewając się po umyśle niczym tsunami po brzegu. Wracało wszystko. Nieudana zasadzka. Zagłada Planetarnego Ruchu Oporu. Śmierć Żarłomira i generała Miedzianego. A zaraz potem... jego własny koniec. Czy Piccolo naprawdę go zabił? Łzy zaczęły strugami spływać mu po twarzy. Natłok doznań i wrażeń nie pozwalał skupić się na jednej rzeczy. Kalejdoskop przewijających się w mózgu obrazów paraliżował. Chłopak nie potrafił nawet otworzyć oczu.
  - Co się mu dzieje, panie? - Wielki Sajanman usłyszał słowa nieznanego mężczyzny.
  - Daj mu chwilę. Musi dużo przetrawić. - Głos drugiej osoby był już paskudnie znajomy. Eksplozja nienawiści pozwoliła Gohanowi nareszcie się skoncentrować. Uniósł powieki z nadludzkim wręcz wysiłkiem. Wisiał w powietrzu w objęciach wroga, który znęcał się nad nim całe życie, a kopia potwora stała zaledwie kilka kroków od jego twarzy. Szatan przetransportował go do Boskiego Pałacu. Co prawda Gohan nie był wewnątrz lewitującego zamku od lat, od czasu nieudanej próby odbicia Smoczych Kul, ale architektury nie dało się z niczym pomylić. Były bohater ludzkości zaklął w duchu. Demon znów go pokonał. Tak jak zawsze, za porażkę Sajanmana zapłacili jego przyjaciele. Życiem. Co więcej, podzielony na dwóch potwór, trzymał go w żelaznym uścisku i głupawo szczerzył kły. Tryumfował i bezczelnie się chełpił. Nie założył nawet pancerza, w jakim walczył w Central City, tylko fioletowe gi z białym kołnierzem. Potwór lekceważył Sajnmana i puszył się jak praw. Oczy nastolatka znów zawilgły. Erupcji szału nie dało się już zatrzymać.
  - Piccolo! Piccolo, ty gnido! Zabiję cię! Tym razem zatłukę cię za to, co zrobiłeś! - krzyknął młody wojownik, przełamując okowy oszołomienia. Spróbował się wyrwać, ale uścisk Nameczanina był zbyt potężny. Gdy pół-Sajan spróbował wyzwolić ki, zielone ramiona zmieniły się w imadło. Miażdżone organy promieniowały bólem, uniemożliwiając dalszą koncentrację mocy.
  - No i proszę. Wrócił do nas - zaczął stojący mu przed twarzą Nameczanin. - Witaj z powrotem, Gohan. Długo się nie widzieliśmy, prawda? A przynajmniej ja dawno nie widziałem prawdziwego ciebie.
  Pół-Sajan ponownie spróbował aktywować wewnętrzną siłę. Niestety i tym razem okazał się za wolny. Szatan zacieśnił uścisk. Mało brakowało, a wycisnąłby czarnowłosego jak tubkę pasty. Gohan Desperacko uderzył Nameczanina potylicą w twarz. Niewzmocniony energią cios w twardą niczym skała czaszkę demona niczego nie wskórał. Chłopakowi zakręciło się jedynie w głowie. Ściskający go despota i jego kopia zarechotali. Zielonoskóry „klon” spojrzał pobłażliwie.
  - To wszystko, na co cię stać?
  - Ty kreaturo! Ty bydlaku! Ty parszywa mendo! Rozerwę cię na strzępy! - Wielki Sajanman bezsilnie wykrzykiwał obelgi. Następna próba oswobodzenia również zakończyła się porażką. Gohan zwrócił ostatni posiłek pod nogi obu dyktatorów. Oprócz wymiocin wypłynął z niego też cały nagromadzony gniew. Chłopak opadł z sił i patrząc na posadzkę, nie mógł sobie przypomnieć, kiedy jadł groszek z marchewką. Przecież nienawidził tej potrawy.
  - Łee! Paskudztwo - skrzywił się ogromny, nieznajomy mężczyzna. - Rzygnął tak daleko, że mało nie ochlapał mi munduru.
  - I jak tam Gohan? Już? Lepiej ci? - dociekało nameczańskie imadło, a jego duplikat zignorował komentarz podwładnego. - Wyrzuciłeś z siebie wszystko? Wściekłość, gniew, rozpacz, smutek, żal? Czy może mam ściskać dalej i sprawdzić, czy coś jeszcze zostało?
  - Goń się - zapyskował chłopak, ale w obecnej sytuacji riposta zabrzmiała wyjątkowo jałowo. Zakręciło mu się nagle w głowie. Miał wrażenie, że pierwszego pawia zaraz pogoni drugi.
  - Chyba w końcu jesteś gotowy na konstruktywną rozmowę - zadecydował stojący przed Gohanem satrapa. - Sporowicz puszczaj nagranie.
  Wielkolud podszedł do odbiornika i włączył odtwarzacz. Na ekranie budzącego się do życia dużego telewizora zamigotała sala tronowa Szatana Piccolo.
  - Co to jest?! Co ty chcesz mi pokazać?
  - Oglądaj, to się dowiesz. Młodzi. Zawsze tacy niecierpliwi - naigrawał się Piccolo wskazując palcem na nagranie. Gohan miał ochotę znów zamknąć oczy. Pod żadnym pozorem nie zamierzał współpracować z demonem. Nawet jeśli bunt miałby przyjąć tak nędzną formę. Ale na ekranie pojawiły się znajome twarze. „Tao, Miedziany! Przeżyli!” Radość Gohana trwała jednak tylko chwilę. „Pan Herkules? Co on tam robi?” Im dłużej Gohan oglądał nagranie, tym bardziej ogarniała go dojmująca beznadziejność. Totalna bezsensowność wszystkich dotychczas podjętych działań.
  Na powierzchni kineskopu zaczęły przewijać się kolejne ujęcia. Każde wbijało w serce chłopaka nową lodowato zimną szpilę. „Przyrzekam ci służyć, najwierniej jak potrafię... panie". Generał Miedziany korzył się przed demonem, a kłucie spłynęło do żołądka. Układ pokarmowy nastolatka powoli zmieniał się w kamień. Gdy tylko dowódca ruchu oporu przestał proklamować lojalność, nagranie przeskoczyło na następny kadr.
  „Ale nie wiedzieli, że umieściłem w budynkach podsłuchy i ukryte kamery”. Ojciec Videl płaszcząc się i drżąc, wyjaśniał, jak zdradził wszystkich, którzy walczyli o lepsze jutro. Ból z jamy brzusznej przepełzł do gardła i rozpoczął formowanie niemożliwej do przełknięcia guli. Po tym, jak Gohan związał się z córką mistrza sztuk walk, pan Szatan zaczął traktować go jak syna. Kłamstwo! To wszystko okazywało się jednym wielkim wierutnym kłamstwem.
  „Jeśli Herkules zawiedzie. On i Videl będą twoimi pierwszym zadaniem... Jak sobie życzysz, panie." Tao Pai Pai ot, tak zgodził się zabić dziewczynę, która była dla pół-Sajana tak niesamowicie ważna. Zrobił to, jakby przystawał na propozycję wspólnego spaceru. Gohan zawsze wiedział, że zabójcy nie należy do końca ufać, ale nie spodziewał się, że asasyn zmieni front z taką łatwością. Nie po tym, jak Piccolo uśmiercił mu brata. Widać własna skóra była dla tej hieny ważniejsza niż rodzina, honor, czy zwyczajna ludzka przyzwoitość.
  - Tak, to co widzisz, to wszystko prawda - zaczął trzymający chłopaka w imadle Piccolo.
  - Zdradzili cię, Gohan - wtórował drugi Szatan, podchodząc bliżej. - Nie tylko ciebie, ale wszystko o co do tej pory z takim uporem walczyłeś.
  - I nie możesz winić tutaj nikogo innego niż siebie - uzupełniał demon zza pleców pół-Sajana.
  - Poniosłeś największą porażkę w całym swoim życiu. Poległeś w walce. Zginąłeś z mojej ręki. - Nameczanin położył dłoń na ramieniu Wielkiego Sajanmana i zacisnął uścisk. Zakrywający cały palec, przypominający metalowy segmentowy szpon, pierścień nieprzyjemnie wbijał się w bark młodego wojownika. Nagle obaj despoci przemówili jednocześnie.
  - Za to, że pomagali ci walczyć ze mną, mogłem ich zabić. A jednak wykazałem się wstrzemięźliwością. Mogłem zemścić się nie tylko na nich, ale zgładzić wszystkie rodziny członków ruchu oporu. Wyrwać z korzeniami ich drzewa genealogiczne. Zniszczyć każdego, kto choćby tylko usłyszał o działalności PRO w swojej okolicy. Unicestwić do trzeciego pokolenia. Tak zapewne zrobiłby mój ojciec. Ale ani ja, ani ty nie musimy postępować tak jak nasi rodziciele. - Szatańskie stereo bombardowało uszy Gohana. Dyktator starał się rozbić resztki oporu chłopaka, ale czarnowłosy nie zamierzał, tak łatwo ulegać.
  - Sporowicz zatrzymaj nagranie, jak tylko ci powiem. - Demon stojący przed pół-Sajanem odwrócił się do podwładnego. - Teraz!
  Odtwarzacz zaklekotał i obraz zamarł. Spod czarnych, poziomych linii wystawała przepełniona przerażeniem twarz Marka Herkulesa Szatana. Gohan skrzywił się i spuścił wzrok. Ciężko mu było nawet spojrzeć nagraniu tego człowieka w oczy. Pan Szatan od kilku lat był mu naprawdę bliski. Wielki Sajanman myślał o ojcu Videl jak o mentorze. Herkules stał się wręcz członkiem rodziny. Jego zdrada bolała najbardziej.
  - O waszym planie dowiedziałem się tylko i wyłącznie dzięki niemu. Spójrz na niego. - Przedni Piccolo chwycił czarnowłosego za twarz i uniósł jego głowę.
  - Spójrz, jak bardzo jest przerażony. On nigdy w ciebie nie wierzył. Nigdy nie uważał, że jesteś w stanie mnie pokonać. Szpiegował was od samego początku. Uznał, że prowadzisz jego córkę na rzeź. I jakże można się z nim nie zgodzić. Gdyby Videl była obecna tamtego dnia, rzuciłaby ci się na pomoc i też pewnie by zginęła. - Szatan puścił szczękę chłopaka i spojrzał mu w oczy. - Zginąłeś Gohan. Zabiłem cię. Mogłeś pozostać martwy jak Goku. A mimo to wskrzesiłem cię - obaj Szatanowie odezwali się razem. - Zawdzięczasz mi życie.
  - Odwal się z tym pieprzonym stereo! - zapyskował Gohan. - Nic ci nie zawdzięczam. Kto odbiera i daje, w rzeczywistości niczego nie podarował. Po co w ogóle mnie ożywiłeś. Żeby się nade mną pastwić? Będziesz się pysznił, aż umrę znowu? Tym razem z zażenowania?
  - Użyj szóstego zmysłu! - warknął Piccolo i uderzył więźnia otwartą dłonią w twarz. - Nienawiść do mnie przesłania ci to, co najważniejsze. Poczuj obecna w pałacu ki. O tak, właśnie! Czujesz ich prawda? Nie potrafią ukrywać swojego poziomu, nie potrafią nawet wprowadzić jej w tryb pasywny, ale czujesz ich rozmiar.
  - Kto to? - Gohan na chwilę spuścił z tonu, dostrajając się do czterech niebezpiecznie wysokich potencjałów. - Jakieś nowe stworzone przez ciebie potwory? Próbujesz mnie nimi przestraszyć? Nie bądź żałosny - kpił chłopak, odzyskując śmiałość. Zastosował się do polecenia Szatana, ale nie zamierzał okazywać mu krzty szacunku.
  - Nie przestawaj chłonąć ich mocy. Nie czujesz tego? To przybysze z gwiazd - wyjaśnił stojący przed pół-Sajanem dyktator. - Podobni do tych, którzy odebrali pierwszy żywot twojemu ojcu. Do tych, którzy cię porwali.
  Gohan zaczął analizować obcą ki. Piccolo miał racje. Energia była przerażająco podobna.
  - To ci najeźdźcy! A ty się z nimi układasz?! - zawył Wielki Sajanman. - Ty Kłamco! Wiedziałem! Wiedziałem, że zamierzasz nas sprzedać! - Gohan znów próbował sięgnąć do rezerw ki. Piccolo jednak wciąż był szybszy. Zielone mięśnie wżarły się chłopakowi w klatkę piersiową. Żebra Wielkiego Sajanmana błagały o litość. Jakakolwiek zebrana energia wyparowała niczym para wodna.
  - Nie układam się z nimi. Stałem się ich fałszywym wasalem i gram na czas. To spora różnica - zaprzeczył ściskający go hegemon. - I dlatego właśnie przywróciłem cię do życia. Czujesz, jak potężni są, prawda? A ta najsilniejsza sygnatura, to ich przywódca. On potrafi podnieść swój poziom mocy nawet wyżej. Gohan, jeśli chcemy obronić nasz świat, musimy ze sobą współpracować.
  - Skoro jesteś taki silny, że nie mam szans cię pokonać to, do czego niby mnie potrzebujesz, co?
  - No dobrze. Załóżmy, że uda ci się teraz uciec, a później jakimś cudem mnie uśmiercić. - Rolę mówcy przejął Piccolo z przodu. Nameczanin zaczął dreptać w te i nazad bawiąc się jakimś dziwnym złotawym pilotem. - Myślisz, że na rozmowy ze mną wysłaliby do nas najsilniejszego spośród nich? Jesteśmy mało znaczącym światem. Ten, który do nas przyleciał, jest zaledwie próbką ich prawdziwej mocy. Co, jeśli zaczną pojawiać się tu jego zwierzchnicy. I to dużo mocniejsi od niego. Co, jeśli pojawi się tu tutaj takich pięciu, dziesięciu, dwudziestu, trzystu! Jak zamierzasz ich pokonać. Nawet gdyby udało ci się zabić mnie. Co byś na nich poradził?! Ja jestem w podobnej sytuacji. A ty po mojej śmierci nie miałbyś już nawet Smoczych Kul. Kami umrze razem ze mną.
  - I z tego powodu mam się do ciebie przyłączyć? Tak?
  - Dokładnie tak! Tylko łącząc siły, mamy szansę obronić planetę.
  - Grozisz mi kimś, kto nawet może nie istnieć. A nawet jeśli to prawda, to gdy nie będę już potrzebny, zaatakujesz mnie od tyłu, jak tchórz od i zabijesz. Nie mylę się? Tak jak zamordowałeś mojego ojca.
  - Nie. - Piccolo przestał kroczyć i potrząsnął głową. - Chce, abyśmy wyszli z tej spirali nienawiści, która prowadzi tylko do zagłady całego świata. Dlatego właśnie dałem Herkulesowi czas, aby zapanował nad swoją córką. Chyba chcesz, żeby Videl żyła prawda? Sporowicz puść następne nagranie! - Żołnierz nachylił się, a obraz na telewizorze znów się zmienił. Na ekranie pojawiła się Videl, mistrzowsko unikając pocisków karabinowych. Gohan nie mógł powstrzymać uśmiechu. Wciąż była cała i zdrowa. Do tego bezbłędnie wykorzystywała jego nauki. Niestety jej przebranie nie było już tak imponujące. Owinięta bandaną głowa i ciemne okulary pozostawiały wiele do życzenia. Zbyt łatwo można było ją zidentyfikować.
  - Dałem Herkulesowi sześćdziesiąt siedem dni na ujarzmienie jej. Zostało mu pięćdziesiąt cztery, a mimo to ona wciąż atakuje moje placówki - skomentował Nameczanin kładąc dłoń na obudowie odbiornika. - Naprawdę myślisz, że jej ojciec przekona ją i namówi do odstąpienia od zemsty? Ona teraz szaleje, myśląc, że zginąłeś. Herkulesa nigdy nie posłucha. A to doprowadzi ją do starcia z Tao Pai Paiem. Tej walki już tak łatwo nie wygra.
  - W takim razie zostaw ją w spokoju! Nie zagraża ci! Nawet cię nie draśnie! Ona nie ma nawet jednej dziesiątej mojej mocy! - Gohan próbował przemówić zielonemu potworowi do rozumu, chociaż wiedział, że to zadanie skazane na porażkę.
  - Bardzo bym tego chciał. - Piccolo spojrzał na odgrywane na ekranie wyczyny dziewczyny i chyba próbował udawać smutek. - Niestety nie mogę długo tolerować jej zachowania. Nie, gdy nad planetą wisi wymierzony w nas miecz. Jeśli chcemy odeprzeć wroga, wszyscy muszą znać swoje miejsce i działać razem jak dobrze naoliwiona maszyna. A ona sieje ferment i opóźnia produkcję wyposażenia dla przyszłych obrońców świata. Na to nie mogę przymknąć oka. Videl zmierza ku swojej zagładzie, a ojca nie posłucha. Ale ciebie? Ciebie by posłuchała. Uratuj ją Gohan.
  - Uratować? Jedyne co jej teraz grozi to ty! Uratuję ją, jeśli uda mi się zabić ciebie!
  - A zdołasz zrobić to przed upływem czasu, jaki wyznaczyłem? Co jest dla ciebie ważniejsze? Twoje ego i zemsta na mnie, czy jej życie? Jeśli Videl zobaczy, jak nawet jej ukochany radzi jej, aby zaakceptowała obecne status quo. Zrobi to. W przeciwnym razie. Umrze za niecałe dwa miesiące pod ulepszoną nogą Tao Pai Pai'a. Moi uczeni już zadbają o to, aby Kryminator był potężniejszy niż kiedykolwiek. - Usta Nameczanina zza pleców nastolatka przysunęły się do jego prawego ucha. - Ocal ją, Gohan. Ocal siebie. I pomóż mi ocalić świat. Obiecałem wszystkim, którzy przeżyli, amnestię i zamierzam dotrzymać słowa. Pokonajmy najeźdźców i zbudujmy nową lepszą przyszłość. Razem.
  W głowie chłopaka zapanował mętlik. Targała nim nawałnica sprzecznych emocji. Gdyby coś stało się Videl, nie mógłby chyba się z tym pogodzić. Jednocześnie pomysł, że mógłby ulec i przystać na propozycje Szatana Piccola był równie ciężki do zaakceptowania. Ale czy w obecnych okolicznościach miał wybór? Jeśli się zgodzi, co pomyśleliby o nim Goku, mistrzowie Tenshinhan, Kuririn i Yamcha. Ich poświecenie poszłoby na marne. Nie. Nie mógł poddać się bez walki. Chociaż bez jednej ostatniej próby. Jeśli jednak miał mieć jakąkolwiek szansę, musiał wydobyć z siebie ukrytą moc. Nigdy nie chciała z nim współpracować, ale teraz go to nie obchodziło. Zmusi ją do tego. Innej realnej opcji nie widział.
  - Jeśli się zgodzę, mam pewne warunki - zaczął Gohan, próbując uśpić czujność przeciwnika. Gdyby Piccolo opuścił gardę i zwolnił uścisk, chociaż na sekundę pojawiłaby się nadzieja.
  - Oczywiście. Jestem gotowy na pewne drobne ustępstwa. Mów czego oczekujesz? - Szatan przed twarzą chłopaka odpowiedział niemal natychmiastowo, a objęcia tego z tyłu jakby troszeczkę zelżały. Niestety wciąż za mało. Nastolatek zaczął podejrzewać, że despota nie prowadził żadnej chorej gry. Chyba naprawdę pragnął tej ugody. Gdyby poważnie rozważał ofertę Piccola, może faktycznie dałoby się coś ugrać. Gohan starał się jednak osiągnąć coś zupełnie odwrotnego.
  - Masz przestać ścigać moją rodzinę i przyjaciół. Zostawisz w spokoju Videl, moją matkę i dziadka. Przestaniesz prześladować Bulmę i jej ojca. Odpuścisz też doktorowi Gero - Sajanman wyliczał żądania, jednocześnie starając się sobie przypomnieć uczucia, które w przeszłości wyzwalały w nim ukrytą ki. Wygrzebywał wszystkie przykrości, zawody i rozczarowania, jakie tylko zdołał sobie przypomnieć. Czuł się, jakby ekshumował świeżo zakopaną zbiorową mogiłę. I o to właśnie chodziło.
  - Zgoda. Twoja rodzina i przyjaciele są bezpieczni. Coś jeszcze?
  - Tak, wykroisz nam kawałek świata. Może to być enklawa czy nawet jakaś wyspa, gdzie twoja władza nie będzie sięgać, a jeśli ktoś będzie chciał przenieść się od ciebie do nas to ich nie zatrzymasz - pół-Sajan wymyślał warunki na poczekaniu. Starał się, aby brzmiało sensownie, ale też wymagająco. Mina demona zmieniła się w grymas. Ten punkt najwyraźniej był cięższy do przełknięcia.
  - Niech będzie - odparł Nameczanin z wyraźnym niezadowoleniem, bawiąc się pozłacanym urządzeniem. - To wszystko?
  - Nie, ale daj mi się chwilę zastanowić. Bo następny warunek nie spodoba ci się nawet bardziej. Muszę odpowiednio dobrać słowa.
  - Nie mogę się już doczekać - żachnął się Piccolo, a Gohan próbował odtworzyć mentalny obraz walki w ruinach Central City. Doszedł do wniosku, że za każdym razem, gdy jego ukryta moc się objawiała, zaczynała emanować spomiędzy łopatek. Dyktator nie pozwoli mu zebrać takiej mocy, ale gdyby udało się wykrzesać odpowiednio silny impuls...
  - Wciąż czekam! - ponagliło demoniczne stereo.
  - Następny warunek dotyczy Smoczych Kul. Jeśli poważnie chcesz, żebym pomógł bronić ci planety. Ożyw moich nauczycieli. To chyba sensowne bronić świata mając wsparcie prawdziwych i doświadczonych wojowników. No, chyba że twoim celem nie jest tak naprawdę ratowanie nas i tylko tak gadasz po próżnicy dla pozorów?
  - To nie takie proste. Smok może ożywić tylko jedną osobę za każdym razem. A możemy potrzebować Smoczych Kul jako planu awaryjnego. - Stojący przed Gohanem demon pokręcił głową. Jego usta zwęziły się w kreskę. Podniósł z pozłacanym pilotem i spojrzał pół-Sajanowi w oczy. - Poza tym, gdyby Goku i jego ferajna żyli, planeta już dawno zostałaby podbita. Oni nie potrafili spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy. Rzucaliby się do walki z każdym kolejnym najeźdźcą, nieważne jak silny by był. Oba starcia, z którymi musieliśmy się zmierzyć i tak wygraliśmy cudem. Gdyby twoi nauczyciele dalej antagonizowali w ten sposób Imperium, już dawno pojawiłby się tutaj ktoś, kto by nas poskładał. A ja, normując sytuację, kupiłem nam tak wiele lat. Zobacz tylko, jak bardzo potężniejsi staliśmy się w tym czasie. - Despota na chwilę zamilkł. Natomiast drugi Nameczanin, trzymający Gohana w niedźwiedzim uścisku, dodał zdecydowanym tonem. - Oni musieli umrzeć i muszą pozostać martwi.
  Wielki Sajanman nie wierzył w ani jedno słowo zielonych nikczemników. Dyktatorzy serwowali mu wymówki i dorabianie ideologii do zbrodni po fakcie. Musiał jednak dalej ciągnąć tę farsę. Była jego jedyną szansą.
  - W takim razie chcę, abyś oddał mi jedno życzenie - wypalił Gohan zaskakując stojące przed nim Szatana Piccolo. Imadło znów trochę popuściło.
  - Dobrze, oddam ci życzenie, ale tylko jeśli będę przy nim obecny i jeśli będę wiedział zawczasu, o co prosisz Boskiego Smoka.
  - Zgoda!
  - W takim razie rozumiem, że mamy umowę? - zapytał ostrożnie trzymający nastolatka Nameczanin. Chyba był gotowy uwolnić Gohana, ale wciąż się wahał.
  - Tak. Mamy umowę. Musisz już tylko mnie puścić - podsumował nastolatek, próbując ukryć swoje prawdziwe zamiary. Szatan spojrzał w oczy pół-Sajanowi i zmełł jakąś myśl w ustach. Twarz satrapy zmieniła się w grymas. Wyglądało na to, że, rozważa, czy faktycznie może zaufać nowemu sojusznikowi.
  - Puszczę cię - zadecydował obejmujący pół-Sajana dyktator. - Ale bez żadnych numerów. Jeśli ty dotrzymasz warunków naszej umowy, to ja też.
  Zielone imadło w końcu całkowicie rozluźniło chwyt. Stopy Gohana pierwszy raz od rozpoczęcia rozmowy dotknęły białej posadzki.
  - Jeśli chcesz, mogę ci już teraz nawet powiedzieć, jakie mam życzenie - zaproponował Gohan. Czekając na odpowiedź przywołał w myślach perspektywę martwej Videl w ramionach Tao Pai Pai'a. Cofnął się mentalnie do nagrania przerażonej twarzy jej ojca, gdy ten przyznawał się do zdrady. Do wspomnienia bezwładnego martwego ciała mistrza Tenshinhana. Kolejne tsunami uderzyło brzegi świadomości Sajanmana. To jednak połyskiwało czerwienią niepohamowanej furii. Ukierunkował falę do wewnątrz, podlewając nią i rozbudzając drzemiącą w nim moc. Gdy tylko poczuł, że ki się odzywa, przesłał ją niemal natychmiastowo między łopatki. W ten jeden konkretny punkt, który zawsze świerzbił go podczas eksplozji wyrywanego ze snu potencjału.
  - Słucham - zaciekawił się Piccolo, przesuwając kciuk na jeden z klawiszy pozłacanego pilota - co to za życzenie?
  - Żebyś sczezł!
  Mięśnie grzbietu Gohana eksplodowały impulsem złotawej energii. Szara tunika najpierw zajęła się ogniem, po czym niemal natychmiastowo została rozerwana na poszczególne włókna. Stojący za pół-Sajanem Piccolo nie miał szans w porę zareagować. Huragan mocy uderzył go w splot słoneczny. Podmuch roztrącił ramiona demona i pchnął go brutalnie w tył. Ta sama nawała, niczym proca, gwałtownie cisnęła chłopaka w przeciwnym kierunku. Zaskoczony duplikat satrapy nie zdążył się zasłonić. Gohan wyrżnął mu prawym prostym w nos. Despota zwalił się z nóg, uderzając łepetyną w telewizor i całkowicie go rozbijając. „Teraz! Muszę stąd uciekać!” Gohan aktywował aurę i przebijając się przez kamienny sufit, wystrzelił w przestworza. Chłopak był pewien, że jeśli ucieknie zdoła ochronić Videl! Będzie mógł też kontynuować walkę o wolność planety! Musiał już tylko umknąć!
  Niespodziewanie na trasie Gohana pojawił się rdzawowłosy wielkolud. Nastolatek był tak zafiksowany na Szatanie, że całkowicie zapomniał o olbrzymim pachołku. Sporowicz łupnął łokciem w naprędce postawioną gardę i kopnął z przewrotki w twarz. Olbrzym nie miał dość siły, aby poważniej zranić Gohana. Jednak ciosy były na tyle silne, że młody wojownik całkowicie wytracił impet. Wielki Sajanman bez trudu zablokował kolejny kopniak i odepchnął Sporowicza uderzeniem otwartej dłoni. Posłał za gigantem niewidzialny ładunek ki, który wypłaszczył sługusa na płycie pałacu. Niestety utracone sekundy dały Szatanowi czas na oprzytomnienie. Zielone ramię wypadając z dziury w baniastym dachu, rozciągnęło się na przerażająco nienaturalną długość. Czteropalczasta dłoń chwyciła młodego wojownika za kostkę. Zanim Gohan zdołał się uwolnić, szpon bezlitośnie ściągnął go z powrotem. Sajanman uderzył gołą klatą w kuliste zadaszenie minipałacyku i powiększył wyrwę, przez którą przed chwilą próbował uciec. Grzmotnął o posadzkę, a miażdżące mu kość pazury wbiły się głębiej.
  - Dość tego! - warknął dyktator i wcisnął klawisz na pozłacanym pilocie. Po głowie Gohana prześlizgnął się bolesny impuls elektryczny, ale po chwili zniknął. - Szlag! Czemu to nie działa!
  Nameczanin dusił kciukiem klawisz raz po raz. Irytacja tyrana rosła. Sajanman nie miał pojęcia, co Nameczanin próbował osiągnąć. Wezwać posiłki? Młody Wojownik nie zamierzał tego sprawdzać. Leżąc na plecach, włożył w uderzenie niepochwyconą stopą pełen zgromadzony potencjał. Coś chrupnęło w nadgarstku makabrycznie długiej kończyny. Piccolo zawył, puścił ofiarę i zredukował ramie do naturalnych rozmiarów.
  Niczym sprężyna, Gohan poderwał się na równe nogi i ruszył na demona. Satrapa ledwo uniknął kilku kolejnych ciosów. Lewa dłoń zwisała mu bezwładnie, a prawą najwyraźniej chronił pozłacany gadżet. W ogóle nie stawiał gard. Piącha w pachwinę i uderzenie przedramieniem w żuchwę pchnęły despotę na najbliższą ścianę. Gohan poprawił niewidzialną kulą naenergetyzowanego, skompresowanego powietrza. Podbrzusze tyrana jakby zapadło się do wewnątrz. Szatan zabulgotał, wymiotując śliną i przebił plecami ścianę.
  Nastolatek chciał znów uciekać, ale poczuł zbliżającą się ki. Z dziwnego, obszernego pomieszczenia wypadł „klon” dyktatora. Sajanman skoncentrował świetlistą sferę ki, ale zamiast w nadciągającego wroga uderzył nią podłoże tuż przed nadciągającym napastnikiem. Piccolo zniknął w gejzerze pyłu i odłamków białej posadzki. Młody wojownik ponownie wyskoczył do wyłomu w suficie. Jednak zanim zdążył czmychnąć, krawędzie dziury nagle ożyły i zmieniły się w sieć. Obnażony tors oplotły przypominające drut kolczasty poszarpane pnącza. Zaskoczony nastolatek zaplątał się, wystając ponad zadaszenie górną połową ciała, ale szybko rozerwał przeszkodę. Ostre włókna nawet nie zdołały go pokaleczyć. Niestety spełniły swoje zadanie. Jeden z Szatanów przebił się przez strop i biegnąc po cebulastych połaciach dachowych, kopnął Gohana w twarz. Głowa chłopaka odskoczyła niczym piłka. Żłobiąc jeszcze większą bruzdę w dachu, wbił się w podłogę. Ta też postanowiła go pochwycić. Zmieniła stan skupienia, przekształcając się w substancję przypominającą melasę. Gesta, lepka, ale jednocześnie jakimś sposobem ciężka i twarda ciecz wciągała coraz głębiej. Przytomniejąc, spojrzał na podchodzącego bliżej Nameczanina. Podłużny zakrywający cały palec pierścień, połyskiwał upiornym blado-purpurowym światłem. Drugi satrapa zeskoczył z dachu i doskakując sięgnął w stronę głowy pół-Sajana. Nie! Wewnętrzna moc zaprotestowała razem z nim. Złota aura rozsadziła pułapkę, ochlapując przeciwników, jak i całe pomieszczenie gęstym lepem. W żyłach chłopaka krążyła niesamowita wręcz energia. Resztki niby-melasy na jego ciele zawrzały i odparowały. Piccolo może i miał przewagę liczebną oraz potrafił tworzyć nadprzyrodzone zasadzki, ale tym razem Gohan nie zamierzał dać się pokonać. Ślepe próby ucieczki nie wchodziły więc już w grę. Nameczanin po prostu znów go odetnie. Sajanman musiał najpierw trochę zmęczyć demona, zanim nadarzy się odpowiedni moment.
  Nagle trzony znajdujących się w pomieszczeniu kolumn, na które wcześniej Gohan nie zwracał uwagi, odczepiły się od baz i zwieńczeń. Wirując, ruszyły na pół-Sajana. Błyskawicznie podjechały bliżej, a z ich zdobień wykluły się długie pajęcze odnóża. Wszystkie granitowe nogi celowały w szczyt głowy chłopaka. Wielki Sajanman nie rozumiał zasad gry, którą Piccolo z nim prowadził. Żaden z tych pseudo-ataków nie mógłby go nawet zadrapać, ale coś podpowiadało mu, że za wszelką cenę musi uniknąć trafienia. Kilka pierwszych kamiennych kończyn połamał przedramieniem. Po czym używając krzyku Kiai-Ho rozkruszył nacierające filary.
  Kamienne odłamki zawrzały i przeszły w gaz. Kłęby białego dymu otoczyły czarnowłosego niczym trąba powietrzna. Znalazł się w oku cyklonu, a gęste kamienne opary wdzierały się mu do ust i nosa. Piccolo próbował go udusić! Wypełniane trucizną płuca odwróciły uwagę chłopaka od prawdziwego zagrożenia. Z pyłowej zasłony wyskoczył jeden z dyktatorów. Prawie złapał nastolatka za głowę, ale smagnięcie ogonem w kość policzkową całkowicie zaskoczyło Nameczanina. Gohan poprawił prawym sierpowym w dokładnie to samo miejsce. Chrząsnęło. Zielonoskóry przekoziołkował po posadzce w lukę pozostawioną przez brakujące kolumny. Sajanman, obracając się w ostatniej chwili, odbił dłoń drugiego nacierającego satrapy. Podskoczył i rąbnął go głową centralnie w nos. Wzmocniona przez ki czaszka wyrządziła znacznie więcej szkód, niż gdy próbował tego zagrania w objęciach demona. Czarnowłosy cofnął prawą nogę i huknął piętą prosto w miednicę hegemona. Nameczanin zgiął się i opadł na jedno kolano. Hak w zielony podbródek przypieczętował kombinację. Despota zrobił fikołka i nakrył się nogami.
  Gohan wrzasnął tryumfalnie. Całkowicie wydalając z organizmu trujące opary, rozpędził duszącą zawieruchę. Jego poziom mocy wciąż rósł.
  - Nijuu Dodon-Pa! - Wielki Sajanman skrzyżował nadgarstki przed twarzą i wyprostował palce wskazujące. Po chwili posłał dwa wąskie pomarańczowe strumienie w ki w obie kopie Szatana Piccolo. Nameczanie zdążyli postawić zasłony, ale ich sylwetki zniknęły w świetlistych eksplozjach.
  Gohan wyczuł kilkanaście... nie, chyba nawet kilkadziesiąt aktywnych sygnatur ki. Niczym mrówki w labiryncie przemierzały korytarze pałacu, aby dołączyć do walki. To z pewnością sługusy Piccolo. Chyba ktoś w końcu zdecydował, że ich pan potrzebuje wsparcia. „Uciec muszę teraz albo nigdy się stąd nie wydostanę” pomyślał, blokując zespołowy atak demonów. Obie wersje Szatana zdążyły się otrząsnąć i zaatakowały jednocześnie, ale robiły to jakoś bez przekonania. Gohan, parując kolejne uderzenia, czuł, że satrapa nie wkłada w walkę całej energii. Wciąż z jakiegoś niezrozumiałego powodu próbował złapać go za głowę. Wielki Sajanman capnął jednego z duplikatów za uszkodzony przegub dłoni. Piccolo skrzywił się w grymasie bólu i spróbował wyrwać. Gohan ścisnął mocniej. O wiele mocniej. Przekierowując rezerwy ki do palców, szarpnął. Przedramię Nameczanina oderwało się od stawu łokciowego. Demon zaskowyczał nieziemsko, a chłopak użył, wciąż naładowanej energią, oderwanej kończyny jak maczugi i zdzielił nią drugiego potwora. Walnął jeszcze raz, i znów. Uderzenia posłały przeciwnika na posadzkę, ale zza pleców upadającego tyrana przybyła odsiecz. Niczym torpeda kolano Sporowicza grzmotnęło w Gohana w skroń. Nie zabolało jakość specjalnie, ale nieprzygotowany wojownik stracił równowagę. Przyjmując grad pocisków rdzawowłosego olbrzyma na skrzyżowane ramiona, chybotliwie odskoczył kilka razy w tył. Zatrzymał się dopiero przed wejściem do dziwnego białego pomieszczenia. Odzyskał balans, ale obaj dyktatorzy znów natarli na niego w tandemie. Staranowany dwoma zielonymi barkami wpadł do środka przepastnej komnaty razem z Nameczanami.
  - Sporowicz zamknij drzwi! - wrzasnęli obaj Szatani.
 
  *******
 
  Trzech wojowników, niesionych siłą wspomaganego ki rozpędu, przeleciało przez owalny przedsionek i wylądowało pośrodku białego pustkowia. A gdy tylko Sporowicz zapieczętował komorę, atmosfera w pomieszczeniu stała się wręcz przytłaczająca. Tryb treningowy Komnaty Ducha i Czasu został aktywowany. Piasek w wielkich klepsydrach, stojących po bokach sieni, zaczął się przesypywać. Czas względem zewnętrznego świata przyśpieszył. Wewnątrz płynął więc o wiele szybciej niż poza innowymiarowym pomieszczeniem. Co więcej, warunki fizyczne w komorze potrafiły zmieniać się gwałtownie, wywierając na organizmach użytkowników presję sprzyjającą wyczerpującym ćwiczeniom.
  Młody, półgoły bojownik odrzucił na bok obu tyranów, wciąż lepkich od paranormalnej melasy. Odbijając się od jednolicie białego podłoża, nabrał odległości. Lądując, lustrował okolicę z wyraźnym wymalowanym na twarzy niedowierzaniem. Chyba nie mógł uwierzyć, gdzie właśnie przebywa.
  Hegemon bez cienia wątpliwości stwierdził, że pół-Sajan nie zapamiętał ich wspólnych treningów. Zaklął w myślach. Kontroler Nadzorcy Nerwowego zawiódł. Pozwolił obniżyć zakres mocy, ale nie dało się już przywrócić poziomu oddziaływania do stanu początkowego. Ostatnią deską ratunku było naciśnięcie przełącznika awaryjnego resetu. Ale trafienie tego konkretnego elementu korpusu połyskujących pnączy okazało się niesamowicie trudnym zadaniem. Przynajmniej najnowsza funkcja Nadzorcy działała bez zarzutu. Filtrowała myśli niczym Woda Błogostanu. Urządzenie skupiało się na ukryciu przed chłopakiem faktu, że jego głowę owijał metaliczny bluszcz. Gdyby Piccolo wyłączył i to zabezpieczenie, pierwsze co zrobiłby Gohan, to zerwałby złote pędy z głowy.
  - Gdzie jesteśmy?! Co to za miejsce!? Coś ty znowu zrobił?! - żądał odpowiedzi nastolatek. Piccolo i tak potrzebował chwili oddechu, mógł więc równie dobrze wyjaśnić sytuację.
  - To jest Komnata Ducha i Czasu. To właśnie dzięki niej stałem się tak potężny w tak krótkim czasie. Rok tutaj to na zewnątrz zaledwie dzień. Nawet jeśli uciekniesz, to ja po prostu znów ją wykorzystam. I przepaść między nami zmieni się w kanion - blefował despota. Różnica ich mocy nie była aż tak wielka. Wskrzeszenie miało piorunujący wpływ na Gohana. Piccolo dopiero teraz to widział, ale w jakiś niezrozumiały sposób ki nastolatka urosła dwu-, a może nawet ponad trzykrotnie. Nameczanin nie mógł przypisać tego treningom w Komnacie. Pół-Sajan nigdy nie prezentował takiej mocy podczas starć ćwiczebnych. Nadzorca, oprócz woli, tłumił też jego moc. Czyżby przyrost ki był jakimś efektem ubocznym życzenia? Goku też powrócił znacznie potężniejszy z zaświatów. Tyran nigdy nie dowiedział się jaka była tego przyczyna.
  - Dzień tutaj to... rok? - Gohan nie dowierzał, ale po chwili zacisnął z determinacją pięści. - To tylko oznacza, że nie mam wyboru i muszę ubić cię tu i teraz - warknął.
  - A zdołasz? Na zewnątrz nie walczyłem z tobą na poważnie. Ograniczałem się, aby wróg nie poznał całego mojego potencjału. Tutaj nie muszę się miarkować. - Nowa dłoń wyskoczyła z kikuta lewej ręki z chlupotem fioletowej krwi i zielonkawego płynu. Po odzyskaniu lewicy Piccolo na powrót połączył się ze swoją kopią w jedną osobę. - Widzisz i rączka zupełnie jak nowa. Będę miał okazję ją rozruszać, tłukąc cię nią po gębie. No, chyba że jednak pójdziesz po rozum do głowy i wrócimy do negocjacji. Ja bym nie miał nic przeciwko. Mógłbym ci też „wyczarować” nową tunikę, żebyś nie stał jak golas. Chętnie bym porozmawiał, tak po ludzku... - przerwał dyktator, gdy obmył go podmuch nasilającego się pola aurycznego. - Ale z tego, co widzę ta, odziedziczona po Goku łepetyna potrafi myśleć tylko o jednym. O napierdalaniu. Wszyscy Sonowie są tacy sami. Udowodnij, proszę, że się mylę.
  - Zamknij się! - Ki w młokosie osiągnęła punkt wrzenia. Piccolo zastanawiał się, czy jego ocena na temat nowego potencjału chłopaka nie była zbyt zachowawcza. - Jak mam z tobą negocjować, jak nie wierzę w ani jedno twoje słowo. A nawet gdybym wierzył, to nie mogę ci darować tego wszystkiego, co zrobiłeś! Już samo zniszczenie Central City jest absolutnie niewybaczalne. Będziesz się smażył za to w piekle!
  - Cóż, mój tytuł bądź co bądź zobowiązuje - zakpił Szatan, strzelając kostkami nowej dłoni. - Ale tutaj nie chodzi o uczucia, przebaczanie czy jakiekolwiek odkupienie. Tutaj chodzi o czysty zimny pragmatyzm. Ty beze mnie planety nie obronisz. A ja bez ciebie z pewnością będę miał o wiele trudniej.
  - Nie! Tutaj chodzi o to, że jesteś okrutnikiem, mordercą i potworem, a teraz w obliczu kryzysu próbujesz sobie kupić naszą uległość i akceptacje twojej władzy! Nigdy! Uratuje świat od zagrożenia, jakim jesteś ty, a później pokonam każdego, kto będzie próbował go podbić!
  - Czyli miałem rację - westchnął dyktator. - Zaprogramowany na walkę, zupełnie jak ojciec. No to jak sobie chcesz. Czas się napierdalać.
  Zderzyli się ze sobą pośród bezkresnej bieli. Fala uderzeniowa omiotła okolicę, ale oprócz przedsionka i olbrzymich klepsydr nie napotkała żadnych przeszkód. Wojownikom towarzyszyła tylko pustka.
 
  Piccolo stawiając gardę, zablokował trzy kolejne kopniaki, jeden wysoki i dwa niskie. Odwinął się na pięcie i wbił łokieć pod mostek przeciwnika. Gohan upadł na kolana. Szatan już niemal czuł śliską powierzchnię Nadzorcy pod opuszkami palców, ale ciało chłopaka nagle zmieniło się w widmo Zanzoken. Satrapa, reagując instynktownie, sparował zamaszyste kopnięcie z lewej i skontrował szybkim uderzeniem w wątrobę. Gohan wyskoczył i nabrał dystansu.
  Nameczanin nie podążył za młodocianym wrogiem. Od ostatniego zablokowanego ciosu ramię wciąż pulsowało mu jak szalone. Ciężko było uwierzyć, jaką siłą dysponował młokos. Hegemon uważał, że gdyby wziął walkę w stu procentach na poważnie i użył pełni mocy, zwycięstwo miałby w kieszeni. To jednak wiązałoby się z uśmierceniem Gohana. Takiego rezultatu Szatan już sobie nie życzył. Uparł się obezwładnić niedoszłego bohatera i wziąć go żywcem. W końcu Smocze Kule mogły przywrócić kogoś do życia tylko raz.
  Półnagi, czarnowłosy wojownik wzleciał w powietrze i uniósł ramię.
  - Kienzan! - Energetyczny dysk o żarzącej się krawędzi spadł pod ostrym kątem. Gdy Piccolo spróbował uniknąć tarczy, ta nagle rozdzieliła się na kilka cieńszych, które cięły jednocześnie z kilku stron. Dyktator uwolnił ki z każdego centymetra zielonej skóry. Dyski zawisły, po czym rozpadły się na pasma niekontrolowanej ki. Satrapa zebrał ładunek w jamie ustnej i ziejąc mocą, kontratakował długim silnie skondensowanym promieniem. Gohan zszedł z trajektorii lotu wiązki, a ta zakręciła i podążyła za nim. Nastolatek, meandrując, próbował zgubić śmiercionośny energetyczny ogon, ale strumień był jak rakieta samonaprowadzająca.
  Na zielonej twarzy zagościł uśmiech. Piccolo obserwując desperackie zygzakowanie przeciwnika, musiał jedno przyznać Gohanowi. Ten numer z Kienzanem mógłby się źle dla Szatana skończyć, gdyby Kuririn nie wypróbował go na nim te wszystkie lata temu. Tarcze byłego mnicha były znacznie wolniejsze niż technika Gohana. Wtedy zdążył zareagować. W tym wypadku, nie spodziewając się takiej zagrywki, mógłby nie dać rady.
  Przypominający kometę pocisk prawie otarł się o gołe plecy. Chłopak raptownie zmienił kurs i właśnie pikował. Najwyraźniej zmierzał Nameczaninowi na spotkanie. Despota przewrócił oczami. Ten fortel też już zdążył poznać. Gohan cofnął dłoń do uderzenia, markując frontalny atak. W rzeczywistości nastolatek wpadł na ten sam pomysł co jego ojciec podczas walki turniejowej z Szatanem. Gdy młokos był tuż przed twarzą satrapy, odbił gwałtownie w prawo. Piccolo tylko na to czekał. Używając impulsu ki zmaterializował się na drodze nastolatka. Rąbnął go kolanem w biodro i posłał z powrotem na trasę bolidu. Eksplozja wstrząsnęła opustoszałą okolicą, a chłopak, dymiąc, przeturlał się po powierzchni białej pustyni. Mimo to wstał niemal natychmiastowo. Jakby nigdy nie oberwał. Piccolo nie był tym zachwycony. Liczył, że pocisk przynajmniej spowolni czarnowłosego.
  - Zapomnij o używaniu moich własnych ataków przeciwko mnie. Jestem stanowczo za stary na taką dziecinadę - pouczał młodszego wojownika Piccolo. - Lepiej wymyśl coś lepszego albo... może zakończymy te bezsensowną walkę. Rozejm, co ty na to?
  - Wsadź się sobie ten rozejm gdzieś! - Gohan uwolnił kolejną eksplozję żółtej aury i zniknął.
 
  Przeciwnicy zaczęli mnożyć mu się w oczach. Hegemon został otoczony. Kilkanaście przezroczystych widm pół-Sajana krążyło wokół niego, zawężając średnicę koła. Młokos poruszał się tak szybko, że dyktator od każdej z prześwitujących kopii wyczuwał ki. Sprytnie. Z pewnością podziałałoby na kogoś, kto gorzej radziłby sobie z wyczuwaniem energii. Ale on dokładnie wiedział, który z miraży jest tym prawdziwym. Wyprowadził uderzenie łokciem w prawo. Trafił czarnowłosego prosto w małżowinę ucha. Riposta nadeszła z góry. Noga drugiego Sajanmana grzmotnęła Nameczanina w łuk brwiowy.
  Piccolo za późno zorientował się, że walczy już z dwoma przeciwnikami.
  Przed chwilą trafiony pierwszy Gohan podskoczył i złączonymi stopami przygrzał w mięsień piersiowy tyrana. Piccolo miał wrażenie, że właśnie zapadło się mu płuco. Spróbował poharatać obydwu pół-Sajan jednocześnie. Ale pazurzasta zielona dłoń trafiła jedynie w iluzoryczne mamidła. W odpowiedzi zaatakowali zespołowo. Jeden z duplikatów złapał go za prawie ramię, a drugi pociągnął za biały kołnierz i przyfasolił kolanem w zielony nos. Ofensywa młodocianych „klonów” zepchnęła go do defensywy. Dał odpór napastnikom wzniecając ramionami niszczycielski wiatr Bakugaze. Naenergetyzowany podmuch pokaleczył obnażone torsy, a despota salwował się ucieczką, osłaniając odwrót kanonadą pomniejszych pocisków ki. Obaj pół-Sajanie zniknęli pośród łuny bombardowania. Piccolo wylądował kilkadziesiąt metrów dalej i z trudem łapał oddech. Ten szczyl niebezpiecznie go zaskoczył. Diabelnie sprytnie ukrył multiplikacje pośród widm Zanzoken. Gdy kurz upadł obaj Sajanmani stali wyraźnie z siebie zadowoleni.
  - Masz dość, ty zielona pokrako? - powiedział jeden z Gohanów, po czym scalił się z drugim. - Mistrz Tenshinhan nauczył mnie techniki Mnogiej Formy. Nie myśl sobie, że masz na nią monopol.
  - To wciąż za mało, żeby mnie.... pokonać - Nameczanin ostatnie słowo wypowiedział z trudem. Pierś wciąż promieniowała bólem, a chyba złamany, obficie krwawiący nos sprawiał, że brzmiał jak kaczka.
  - A co my mamy tutaj? - Pół-Sajan zaprezentował srebrny, przypominający szpon, pierścień pełnopalcowy. - Chyba to dla ciebie ważne.
  - Szlag! - wyrwało się Nameczaninowi. Nie poczuł, nawet gdy jeden z przeciwników mu go zdjął. Ogarnęła go panika. Jeśli przez tak głupi błąd Boskie Narzędzie zostanie zniszczone...
  - Łap! - Gohan rzucił pierścieniem prosto w górę i używając obu rąk, posłał za nim strumień ki. Piccolo nie miał wyboru, musiał ratować artefakt. Łapiąc i zasłaniając ramionami pierścień, doświadczył pełnej mocy śmiercionośnej fali. Miał wrażenie, że trafił do piekła. Struga energii rozprysła się na jego przedramionach, zdzierając skórę i przypiekając tkankę mięśniową. Zanim zdążył się otrząsnąć, wychwycił sylabę, jakiej nikt nie chciałby usłyszeć w tej sytuacji.
  - Ka! - Ranny Piccolo nie miał czasu na wyprowadzenie na tyle efektywnego kontrataku, aby przeszkodzić w kumulacji firmowej techniki Sonów.
  - Me! - Mógł jedynie zregenerować ramiona i zacząć formować własną niszczycielską falę.
  - Ha! - Pomimo nieprzewidzianych okoliczności w ostatecznym rozrachunku był wciąż silniejszy niż Gohan. Ubolewał nad tym, że będzie musiał zabić syna Goku, ale podlotek nie pozostawiał mu wyboru. Pół-Sajan pakował się w sytuację, którą przegra z kretesem.
  - Me! - Ale tylko, pod warunkiem że młokos nie wpadnie w ten sam dziwny trans, w którym Piccolo widział go w Central City. Satrapa musiał zakończyć te zmagania szybko i zdecydowanie.
  - HAAA! - Dwie potężne strugi gorejącej plazmy wystrzeliły sobie na spotkanie.
 
  Świetliście błękitna Kamehameha zderzyła się z promieniście platynową, Bakurikimahą. Strumienie ścierały się ze sobą, tworząc niby-pianę zjonizowanej materii. Zapach ozonu stał się wręcz przytłaczający. Piccolo wrzasnął i włożył w technikę dodatkowe pokłady energii, powoli przepychając spienioną masę bliżej Gohana. Chłopak po swojej stronie śmiercionośnej kolumny też wstrzykiwał coraz więcej ki, ale Nameczanin cały czas dotrzymywał mu kroku. Im mocniej pół-Sajan się starał, tym większy nacisk wywierał Szatan. Piccolo co prawda nie antycypował, że będzie musiał włożyć aż tyle wysiłku, ale wynik tej przepychanki był i tak przesądzony. Finał to już tylko kwestia czasu. Czas niestety grał na niekorzyść Nameczanina. Jeśli młokosa dopadnie desperacja, może znów zmienić się w tego zaślepionego furią potwora.
  - To nie musiało się tak skończyć, Gohan! I wciąż nie musi! Poddaj się, a daruję ci życie! - Piccolo, używając telepatii, kłamał jak z nut. Próbował zaaplikować trochę trującej płonnej nadziei. Wiary w lepszy koniec walki, która nadszarpnie zdecydowanie chłopaka i choćby na sekundę zmusi go do rozważenia przerwania walki.
  W rzeczywistości byli zbyt blisko siebie. Nikt nie opuściłby tych zmagań bez szwanku. Nawet gdyby jednocześnie zdecydowali się zaprzestać walki, to niby-piana wrzącej plazmy pomiędzy nimi już zdążyła osiągnąć masę krytyczną. Eksplodowałaby im w twarz na chwilę po zniknięciu energetycznego ekwilibrium. Przy takiej niedużej odległości, żaden z wojowników nie zdążyłby uciec przed skutkami detonacji. Pozostało tylko przepchnąć masę zjonizowanej materii na jeden ze skrajnych końców.
  - Nie zmuszaj mnie do tego, żebym cię zabił! Wciąż jestem gotowy wrócić do rozmów! Wciąż możemy się dogadać! - Gohan nie odpowiadał. Niby-piana nieubłaganie parła w dół. „Szybciej! Muszę przepchnąć ją szybciej!” ponaglał się w myślach Szatan Piccolo.
  Przez szósty zmysł Nameczanina przebiegł dreszcz. Pajęczyna złotych łuków energetycznym pokryła powierzchnię białej pustyni. „O nie!” To dziwne gęste pole auryczne obejmowało coraz większy obszar. Punkt, w którym fale ki się ścierały, stanął w miejscu. Piccolo zwiększył napór, ale nie przesunął go już ani o centymetr. Jeśli podczas ostatniej moc nastolatka skoczyła do poziomu, z którym dyktator nie mógł sobie poradzić, to, na jakie wyżyny młokos wzniesie się tym razem?!
  Dyktator musiał coś wykombinować, zanim będzie za późno. Do głowy przyszło mu tylko jedno wyjście. Szalenie ryzykowny gambit. Z ciała Nameczanina wyskoczył duplikat posiadający większość jego energii. Równowaga sił trących o siebie technik natychmiastowo się odwróciła. Nowy Piccolo złapał Pierścień Transmutacji schowany za pasem oryginału i formując na łokciu płaską tarczę czystej ki, ześlizgnął się po strumieniu energetycznym. Pozostawiona z tyłu kopia nie miała szans. Duplikat zielonoskórego wojownika został rozbity na atomy. Ale poświęcenie części potencjału dało despocie kilka sekund. Gohan nie będzie w stanie dezaktywować fali jeszcze przez chwilę. Przypominało to sytuacje z nagle ustępującymi przepychami drzwiami. Gdy w końcu się otworzą, człowiek leciał do przodu razem z nimi. Tutaj wyglądało to podobnie. Niespodziewane osłabienie jednej ze strony sprawiło, że ki wypływała z Gohana poza wszelką kontrolą.
  Płaska tarcza ki niemal zdążyła się rozpaść, zanim Piccolo przejechał po powierzchni kolumny i dotarł na sam dół. Wykorzystując impet, wyprostował nogę. Gohan nie miał możliwości postawienia zasłony. Brązowy nameczański but gruchnął chłopaka w kark. Szyja nastolatka odskoczyła pod nienaturalnym kątem, a gęsta formująca się wokół niego aura zelżała. Gohan rąbnął głową o białe niezidentyfikowane podłoże. Piccolo tupnął piętą w twarz leżącej ofiary, rozkwaszając nos. Ale młokos nie tracił przytomności. Dziwna poświata eksplodowała ze wzmożoną siłą. Pół-Sajan złapał napastnika na łydkę i przekręcił. Piccolo zawył. Jego noga została właśnie złamana.
  - No żesz... - warknął despota, wyrywając się i odlatując w tył. Ile trudności miał sprawić mu jeszcze ten szczyl? Gohan właśnie się podnosił, a z jego oczu całkowicie zniknęły źrenice. „To ta sama forma co w Central City!". Metalowe poszycie Nadzorcy Nerwowego zaczęło się topić niczym lody. Widząc to, Piccolo doznał olśnienia. Założył Pierścień Transmutacji i użył „klucza". Jedno z cieknących złotych nitek obudowy urządzenia wygięła się, utwardzając. Metalowy pazur uderzył w przecisk resetu. Gohan upadł na kolana szarpany konwulsjami i zemdlał. Rychło w czas. Jeszcze trochę a z Nadzorcy nic by nie zostało.
 
  Piccolo wygrał. Ledwo bo ledwo, ale zatryumfował. Spojrzał w niedowierzaniu na pierścień, po czym zaczął złorzeczyć, kląć i bluzgać. W Boskich Dziennikach wyczytał, że jednym z największych ograniczeń artefaktu była wyobraźnia użytkownika. Nigdy nie przypuszczał, że będzie służył jako przykład tej słabości. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Gdyby tylko wykazał się większą kreatywnością, zakończyłby tę walkę na samym jej początku.
  W oddali zamigotała bladoniebieska łuna detonacji, a chwilę później Komnatę Ducha i Czasu omiótł pachnący ozonem podmuch. Kamehameha Gohana lecąc po paraboli, w końcu uderzyła w powierzchnię bezkresnego pustkowia. Piccolo usiadł obok leżącego na brzuchu, nieprzytomnego pół-Sajana i trzepnął go w tył głowy.
  - Miałem dzięki tobie stawać się silniejszy, a już drugi raz musiałem poświecić część siebie. Sprawiasz więcej problemów, niż jesteś tego wart. Chyba faktycznie powinienem cię zabić. - Piccolo dotykając się poniżej kolana, syknął z bólu. - I znów złamałeś mi nogę! Ile razy będę musiał ją przez ciebie regenerować? Masz coś na swoją obronę?
  Pozbawiony przytomności Wielki Sajanman milczał.
  - Tak myślałem... jak zwykle nie masz nic konstruktywnego do powiedzenia - podsumował Piccolo i odetchnął. Przewrócił chłopaka i ułożył go na lewym boku w pozycji bezpiecznej, odkrywając kontrastującą plamę karminowej cieczy na jednolicie białym podłożu.
  - Przynajmniej nos masz tak samo złamany, jak ja.
  Miał już wstawać, ale wielkie klepsydry po bokach przedsionka zadrżały. Nameczanin nigdy wcześniej nie zaobserwował u nich takiego zachowania. Szmaragdowy pył, schowany za szkłem zegarów piaskowych, zaczął chaotycznie latać po całych ich wnętrzach. Po chwili się uspokoił i opadł na dno obydwu klepsydr. Piccolo usłyszał trzask łamanego drewna. Uniósł się w powietrze i lewitując, dotarł do drzwi wyjściowych. Ale ich już tam nie było. Zamiast tego zastał drzazgi i wióry. Wyjście z Komory zniknęło! Za framugą było tylko więcej białego pustkowia.
  Bluźnierstwa słały się nawet gęściej niż poprzednio. Tyle że tym razem podszyte były paniką. Szatan nie mógł zrozumieć, co dokładnie się wydarzyło. Byli z Gohanem w środku Komnaty maksimum kwadrans. Na zewnątrz nie mogło minąć więcej niż kilka sekund.
  - Sporowicz! - zakrzyknął, zdając sobie sprawę, kto za tym stoi. To on musiał zniszczyć wejście po swojej stronie. Nie minęło dość czasu, aby mógł zrobić to ktoś inny. Ale on przecież był za głupi, żeby uknuć to na własną rękę. Nawet nie wiedział, czym jest Komnata Ducha i Czasu ani jak działa. Prawie nikt nie wiedział. Oprócz... Kochina i Wheelo. Byli jego najbliższymi podwładnymi i wtajemniczył ich prawie we wszystko. Wiedzieli też o jego zamiarach rozmowy z Gohanem. Tajemnica zaczęła układać się w całość. Najpierw pilot Nadzorcy Nerwowego przestał działać, a teraz to. Kochin, a może nawet i Wheelo to ukartowali. Od początku zamierzali go tutaj uwięzić. Jeśli nic nie wymyśli, spędzi w tej pułapce resztę życia. Niestety nic nie przychodziło mu do głowy. Sytuacja wyglądała na całkowicie beznadziejną. Kolejna fala klątw rozeszła się po komorze. Liczył, że w końcu znalazł prawdziwie lojalnych sojuszników, ale bardzo się pomylił. Piccolo pierwszy raz od wielu lat poczuł się prawdziwie, przygnębiająco osamotniony.
Autor: Tytus
  Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
  Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.