Dragon Ball PH logo by Zaria
Część pierwsza: Ewolucja
Rozdział 15 | Rozdział 16
| Rozdział 17

Rozdział 16

  Układ oddechowy typowego Changelinga składał się z dwóch systemów. Podstawowego, którego narządy umieszczone za karetynowo-chitynowym ochraniaczem odpowiadały za spalanie białek i transformacje ich w tlen, oraz dodatkowego. Ten drugi o wiele bardziej przypominał rozwiązanie ewolucyjne bardzo szeroko rozpowszechnione w galaktyce. Płuca. Ich wielkość nie imponowała rozmiarem, ale zapewniała dostawy potrzebnego tlenu.
  Taka fizjologia miała swoje zalety. Zagazowanie czy uduszenie zmiennokształtnego należały do bardzo trudnych zadań, jednak mała powierzchnia płuc posiadała także wady. Podczas walki potrzebny do podtrzymana pracy mięśni tlen pobierany był w większości ze spalania białek, co ograniczało kondycję i zmuszało zimnokrwistego wojownika do bardziej drastycznych posunięć. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, że otoczona legendami changelinska brutalność wynikała nie tyle z sadyzmu, co przymusu w miarę szybkiego zakończenia walki.
  Freezer także miał na uwadze plusy i minusy wynikającego z budowy własnego układu oddechowego, jednakże odnosił je do całkiem innej dziedziny. Wciąganie białego proszku stało się ostatnio jego ulubionym zajęciem. Po pewnym czasie zapomniał nawet dlaczego to robi. Czy dlatego, że został sam, czy może z powodu sytuacji rodzinnej, albo komisji śledczej jaką chciano przeciwko niemu utworzyć. Osamotniony , porzucony i zaszczuty człowiek miał powód do ćpania, ale Freezer robił to chyba z braku lepszego zajęcia. Zażywał, bo nie miał nic innego do roboty. Narkotyki stały się jego najnowszym hobby. Wszystko inne przestało go cieszyć. Wciągając jeszcze jedną kreskę wstał, po czym runął na podłogę.

  - Więc? - zapytał Dyter patrząc na Zarię malująca się przed lustrem w łazience.
  - Więc co? - odpowiedziała pytaniem na pytanie kobieta.
  - Wychodzisz na kolejną randkę z Zerdem?
  - Skąd ten pomysł?
  - Seksowny makijaż, seksowna czarna sukienka, seksowne buty, seksowna biżuteria, seksowny lakier do paznokci, seksownie pachnące perfumy, seksowna fryzura... już nie tak seksowne spojrzenie, którym mnie raczysz. - Skończył swój wywód, gdy Zaria uciszyła go wzrokiem.
  - Znasz inne przymiotniki? - zapytała, nakładając tusz.
  - Znam, ale z zasady nie używam. Ten jeden z reguły wystarcza do opisania co czuję w danym momencie - odparł Dyter. - A ty wyglądasz... seksownie.
  - No dzięki, ale co ty w ogóle robisz w mojej łazience?
  - Naszej łazience. Mamy tylko jedną łazienkę - zripostował Jara-jin
  - No to poczekaj na zewnątrz.
  - Tylko Freezer dostał oddzielną kwaterę. Kivi i tak przesypia noce przy komputerze "wielmożnego". Ginyu zabunkrował się z tym kapitanem straży pałacu, Zugokiem, czy jak mu tam, a my musimy gnieść się w tej "dwójce". A wszystko przez to, żeby pokazać księciu gdzie jego miejsce - zmienił temat mężczyzna
  - Więc chcesz mnie wykopać z łóżka?
  - Nie, ale ty i Alora zajmujecie dwa jedyne łóżka. Dodoria śpi z Alorą, a przez twój brak empatii muszę się gnieść na dwóch złożonych fotelach.
  - Nieważne jak długo będziesz prosił, nie pozwolę ci spać ze sobą.
  - Wiem, więc pozwól, że ból karku i pleców zrekompensuję sobie widokiem pięknej kobiety podczas nakładania makijażu.
  - Słuchaj, Dyter...
  - Robiliście to już? - wystrzelił jak źle zabezpieczony gąsior z winem.
  - Dyter! Nie pytaj się mnie o takie rzeczy!
  - No ale wiesz, mój koleżka wraca i nie dzwoni do mnie, tylko do ciebie. I to już nie pierwszy raz. Coś musi być na rzeczy.
  - Zazdrosny?
  - Nie, nie, tylko wiesz, mógłbym bym mu dać parę porad jak się "wkręcić, zakręcić, odkręcić i wykręcić, żeby ze zmysłów kobiety zrobić prawdziwą kręciołę" - powiedział Dyter robiąc charakterystyczny ruch biodrami.
  - Na kaioshinów, czy ty musisz wszystko sprowadzać do seksu?
  - To nie ja sprowadzam wszystko do seksu, to społeczeństwo. Ja jestem tylko niewinną ofiarą systemu wychowaną w przesyconym seksem otoczeniu, które za swojego boga uznało kobiecy orgazm, przyjemność kobiety, a wszystkie inne wartości, w tym potrzeby mężczyzny, zepchnęło na dalszy plan. Mógłbym z tym walczyć, ale nie wygrałbym, więc płynę z prądem... motorówką o napędzie jonowym z wbudowanym taranem do przełamywania przeszkód i wyrzutnią pocisków do eliminowania konkurencji... przy mnie inni faceci płyną na źle przewiązanych tratwach.
  - Nawet tego nie skomentuję - odparła załamana Zaria. - Zobaczymy się później, marynarzu.
  - Dobra, na razie. Ale pamiętaj, że ja mam prawdziwy statek miłości. W razie jakiś problemów zgłoś się do kapitana - zakończył rozmowę, odprowadzając kobietę wzrokiem do drzwi.

  Gdy drzwi, z sykiem serwomotorów, zamknęły się za kobietą, Dyter rozsiadł się w jednym z piekielnych foteli, które co noc odkształcały jego kręgosłup. Niechętnie godząc się, ze skoliozą strukturalną, jaką w przyszłości miał zapewnić mu mebel, rozejrzał się. "Kanciapa" to pierwsze określenie jakie przyszło mu go głowy. Najwidoczniej pomieszczenie musiało służyć w przeszłości jako pokój gościnny dla mało ważnych dyplomatów.
  Jaran i pozostała trójka ludzi Freezera zostali podniesieni do rangi pseudo-przybocznych. Nie płynęły z tego żadne dodatkowe korzyści. Od poprzedniego stanowiska różniło się jedynie tym, że mogli mieszkać w pałacu na Core. A raczej gnieździć się w nieprzystosowanym pomieszczeniu.
  Freezer postąpił wbrew zasadom mianując aż tylu przybocznych i inne wysoko postawione Changelingi chciały tym sposobem, utrzeć mu nosa. I pewnie by się to im udało, gdyby książę interesował się losem podwładnych. Z relacji Kiviego, Freezer zbudował sobie wizerunek osoby, która bardziej przejmuję wyczerpaniem zapasu trawki niż politycznym kuksańcem. Jara-jin miał to wszystko jednak w głębokim poważaniu. Oprócz paru minusów, jak "krzesła niewypowiedzianych tortur", żyło mu się całkiem dobrze. Nie musiał praktycznie nic robić, a mimo to wciąż otrzymywał żołd. "I to właśnie nazywam armią!" myślał.
  Obracając się, postanowił włączyć holowizor. Szybko jednak zdał sobie sprawę ze straszliwej prawdy. W zasięgu jego ręki ani wzroku nie było pilota.
  - Świetnie, potrafią wynieść miliony ton na orbitę, zniszczyć planetę i wyleczyć prawie każdą chorobę, a nikt nie pomyślał, żeby zrobić samo-przylatującego pilota, albo lepiej holowizora sterowanego głosem! - powiedział do siebie Dyter ubolewając nad nieumiejętnością Changelingów w wyznaczaniu sobie priorytetów. Dźwignął swój czerwony tyłek z fotela, po czym rozpoczął poszukiwania. Po raz pierwszy uznał mały rozmiar pomieszczenia za plus. Gdy znalazł narzędzie władzy absolutnej, wrócił na swój tron, władcy pionu, poziomu i głębi.
  - Ufff - westchnął, usadawiając się wygodnie - Trochę się rozleniwiłem przez te stoliczne wakacje... stoliczne... lepiej zrezygnuje z tej nazwy - stwierdził, unosząc rękę z pilotem.
  - Kanał porno, kanał porno, kanał porno - powtarzał jak mantrę szukając upragnionego kanału. - Heh, brakuje mi tylko orzeszków.
Gdy od spoconych i sztucznie ulepszonych bądź retuszowanych ciał dzieliła go przepaść zaledwie kilku holowizyjnych światów, niczym międzywymiarowa czarna dziura, otworzyły się drzwi, przekreślając jego podróż do piersiastego raju. Zamiast jednak wessać go do środka czarny portal wypluł dziwnie wyglądającego najeźdźcę. Cudaczna głowa, brak nosa, zwisające skórzaste wąsy. Intruz musiał pochodzić z innego wymiaru.
Jednym z plusów wakacji Dytera, było nadrabianie zaległości filmowych jakie natworzyły mu się przez lata. Te właśnie produkcje nauczyły go jak radzić sobie z potworami z innych światów. Z braku promieni, które wyparowałyby bestię machinalnie rzucił w nią pilotem. Stwór wykazał się refleksem. Uniknął ataku, po czym przemówił w zrozumiałym dla czerwonoskórego języku.
  - Cholera, Dyter, ty też jesteś naćpany?
  Słowa bestii wyprowadziły Jara-jina z pół-transu spowodowanego nadmiernym lenistwem i odmóżdżającymi filmami. Czerwony mężczyzna westchnął rozpoznając swojego byłego przełożonego.
  - Nie, nie jestem naćpany. Czego chcesz, Kivi?
  - W sumie, to szukałem Dodorii, ale zadowolę się tobą - odparł wąsaty osobnik.
  - Zdajesz sobie sprawę jak to brzmi? Alora będzie zazdrosna, a ja zbije majątek kręcąc dokument o męskiej, międzygatunkowej miłości - wypalił Jaran.
  - Nie mam czasu na użeranie się z tobą, potrzebuję pomocy z Freezerem, rozumiesz?
  - No to niezły musi być niego buhaj, skoro nie dajesz mu rady - odparł Dyter, patrząc za Kiviego i starając określić miejsce upadku pilota.
  - Nie masz zamiaru mi pomóc? - zapytał Chinwiskers.
  - Nie. Teraz posiadam taką samą rangę jak ty. Nie możesz mi już rozkazywać, tylko Freezer może. A teraz bądź tak dobry i podaj mi pilota... i może jeszcze orzeszki.
  - Tak, to Freezer cię awansował, ale jak myślisz kto wciąż zajmuję się jego dokumentacją? Ja! Więc rusz dupę zanim cię zdegraduje i wyślę na front!
  - Nie strasz, nie strasz. Gdybyś mógł to zrobić, nie miotałbyś się tak teraz - zbył go Dyter.
  - Odetnę ci telewizję i zostawię tylko kanały informacyjne i dydaktyczne - dodał spokojnie Kivi.
  - Nie zrobisz tego! - krzyknął przerażony Jara-jin. - Nawet ty nie posunąłbyś do takiej potworności.
  - Jak mówiłem, mam kontrolę nad jego dokumentacją. Sfałszuje prośbę księcia o odcięcie tych kanałów do twojego pokoju.
  Wywiązała się wojna nerwów, która chwilę później przerodziła się w bitwę spojrzeń. Po kilku sekundach Dyter nie wytrzymał napięcia.
  - No tak, oczywiście, ja muszę wszystko tutaj robić! - powiedział zirytowany, wstając z krzesła.

  Gęsta warstwa siwego dymu snuła się po pokoju, ograniczając widoczność. Typowa po wypaleniu zbyt dużej ilości skrętów mgła, będąc lżejszą od powietrza, unosiła się mniej więcej na wysokości głowy Dytera.
  - Ale siekera - zaczął Jara-jin - będziemy potrzebować chyba syreny przeciwmgielnej, albo scoutera z funkcją podczerwieni.
  - To by nam raczej nie pomogło, zwłaszcza, że Freezer jest półprzytomny.
  - Aż tak się upalił?
  - Żeby tylko. Wcześniej nawciągał jakiegoś innego gówna, a i podejrzewam, że sobie coś wstrzyknął. Widywałem go już naćpanego, ale jeszcze nigdy nie było tak źle.
  - Może tym razem miał powód, żeby się narąbać.
  - Na przykład?
  - No... nie wiem jakie problemy może mieć książę. Zabrakło mu banknotów do podcierania tyłka, albo skończył się szampan do kąpieli, a może po prostu zrobili jego popiersie, ale użyli za małych diamentów na oczy. Skąd ja mogę wiedzieć, nigdy nie byłem bogaty.
  - I z takim rozumowaniem nigdy nie będziesz - odparł Kivi. - A teraz przestań zrzędzić i mi pomóż.
  Podeszli do leżącego na podłodze Changelinga. Żaden z nich nie potrafił stwierdzić czy zmiennokształtny jest przytomny. Miał otwarte, przekrwione oczy, ale to wszystko. Spojrzenie, całkowicie nieobecne, nie skupiało się na jednym punkcie dłużej niż kilka sekund. Jakby książę spał z otwartymi oczyma.
  Łapiąc za ramiona, mężczyźni podnieśli dostojnika, który od razy zwiesił głowę i wydał z siebie przeciągły jęk.
  - Znam ten dźwięk. Będzie rzygał - ostrzegł Dyter.
  - Do łazienki go! - natychmiast polecił Kivi.
  Transport nie należał do najłatwiejszych zadań. Ciało zmiennokształtnego było całkowicie bezwładne. Starając się nie uszkodzić cennego ładunku, a jednocześnie zdążyć przed uwolnieniem ptactwa, mężczyźni wparowali do łazienki.
  - Łap go za rogi, i nad muszlę! - ponaglił Chinwiskers. Zdążyli w ostatnim momencie.
  - Ha! - wypalił Dyter, gdy książę wyrzucał z siebie zawartość żołądka.
  - Co?
  - Teraz już wiem po co Changelingom rogi - odparł Dyter.
  Fioletowy spojrzał na niego z politowaniem.
  - Skoro taki z ciebie odkrywca, to go przytrzymaj. Ja muszę iść coś znaleźć - powiedział Kivi, przekazując drugi róg księcia Dyterowi, który stanął nad bezwładnym ciałem okrakiem.
  Gdy Freezer całkowicie opróżnił żołądek, czerwony przekręcił go frontem w stronę drzwi.
  - On mi to zawsze robi! - wściekał się Kivi. - Gdy mamy zrobić coś ważnego, on zawsze się upije, naćpa, upali... wiesz co, Dyter, po głębszym namyśle uważam, że nadawałbyś się na księcia.
  - Oczywiście - odparł białowłosy.
  - Pewnie nie wiesz gdzie on schował przemowę? - zapytał retorycznie Kivi przeglądając papierki na stole.
  - Niestety.
  - Jutro ma wystąpienie w parlamencie, a dzisiaj mieliśmy szlifować jego przemówienie. To wkurzające.
  - Oczywiście.
  Kivi przestał przeglądać leżące na stole papiery i odwrócił się, spodziewając najgorszego, ponieważ jeszcze nigdy jeszcze nie słyszał Dytera tak lakonicznego i ugodowego. Jara-jin, trzymając głowę księcia za rogi, potrząsał nią w gestach na "tak" i "nie".
  - Co ty robisz? - zapytał spokojnie Kivi.
  Czerwony przeniósł rękę na brodę Freezera i symulując ruchy szczęki podczas mowy, zaczął:
  - Oddałem się całkowicie pod kontrolę wielmożnemu panu Dyterowi. Teraz on decyduje o wszystkich moich ruchach i decyzjach... a w przyszłym roku wystartujemy w konkursie brzuchomówców.
  Kivi zakrył twarz dłonią i westchnął.
  - Zdajesz sobie sprawę, że on cię zabije za to później? - zapytał fioletowy. Dyter potrząsnął głową księcia.
  - Nie, on mnie nie zabije, on teraz w ogóle nie kontaktuje. Nie będzie nawet tego pamiętał, prawda, książę? - przerwał aby ponownie zasymulować odpowiedź pytanego: - Prawda, panie Dyter, jestem zbyt napruty, żeby cokolwiek zapamiętać.
  - Przestań! To poważne! - wypalił Kivi.
  - Nie ma mowy, zbyt dobrze się bawię - odparł Jara-jin. - Poza tym to jedyna taka okazja jaką będę miał w życiu żeby odegrać się na Changelingach. To o wiele lepsze niż bym napisał na murze HWDC.
- Po pierwsze, to pierwszy wyraz pisze się przez "ch" po drugie... posadź go kanapie i przestań się wydurniać - powiedział zrezygnowany Chinwiskers. W odpowiedzi usłyszał jedynie "wrrrumm, wrrrumm".
- A co teraz kurwa robisz?! - wypalił Kivi, będąc na granicy wytrzymałości.
- Odkryłem nowe zastosowanie ich rogów... patrz mam Zmiennocykl.
- No to, kurwa, zapal silnik i zaparkuj na kanapie, bo sadząc po nim to już tankował dzisiaj tyle, że dojedzie na drugą stronę galaktyki!!! - wydarł się Kivi, gdy nerwy mu puściły.
- Dobra, dobra, nie musisz się tak wściekać. Wystarczyło powiedzieć - odparł oburzony Dyter.
Chinwiskers miał ogromną ochotę wyrwać rogi księcia i zapakować je w tyłek czerwonego współpracownika, jednak hamując odruch znalazł interesujący go cyfronotes. Cały zalany alkoholem.
Migający obraz po naciśnięciu włącznika nie zwiastował niczego dobrego.
- Dyter pilnuj go... ja muszę zabrać ten notes... może uda się jeszcze niego coś uratować.
- Dobra - odparł czerwonoskóry, sadzając Changelinga na kanapie, po czym łapiąc go desperacko za tors, gdy ten leciał do przodu. Kivi, nie chcąc widzieć co jeszcze wymyśli Dyter, opuścił pomieszczenie i udał się na miasto.

Wrócił kilka godzin później. Firma odzyskująca dane z uszkodzonych dysków okazała się wybawieniem. Zadowolony z siebie wstukał kod otwierający drzwi do kwatery księcia. Przywitał go dość osobliwy widok. Dyter siedząc na sofie trzymał nogi na księciu, który był rozłożony częściowo na czterech taboretach i kanapie. Podparcia znajdowały się pod jego rogami i rozłożonymi na bok ramionami. Natomiast pomiędzy taboretami podtrzymujący jego głowę stała miska. Jara-jin oparty w tej osobliwej pozycji siedział i przełączał kanały na holowizorze.
- Coś ty wymyślił tym razem? - zapytał zdziwiony Kivi.
- Nie wymyśliłem jeszcze nazwy... ale może Zmiennomost... W każdym razie Freezer może rzygać, ja mam wolne miejsce.
- Twoja inwencja mnie przeraża - skomentował Chinwiskers.
- Co do tego... - Dyter wyciągnął butelkę alkoholu spod pachy księcia - Była w barku, ale trochę za ciepła, więc on mi ją trochę schłodził. Napijesz się?
- Nie, ale podsunąłeś mi pomysł. Zrobimy nową wersje mojego anty-kaca na wypłukanie tego świństwa z jego organizmu - zaczął Kivi. - Dyter, ale nie robiłeś z nim jeszcze jakichś innych głupot co nie?
- Nieee, skądże - odparł niewinnym tonem Jara-jin.

Niepewnie stawiał krok za krokiem na cienkiej, twardej niczym kamień, różowej linii. Nic poza nią nie istniało. Czarna pustka wypełniała horyzont. Dół i górę. Istniała tylko zawieszona w nicości różowa linia. Mężczyzna poruszał się coraz dalej, a jego trójpalczaste stopy chwytały cienką płaszczyznę pod nimi. Nie wiedział już jak długo idzie. Może minuty, godziny, lata, wieki, eony. Czas przestał istnieć od kiedy tu trafił. Gdzie się znajdował, pozostawało jednak tajemnicą.
Wreszcie po wieczności, a może po dwóch, z pustki coś się wyłoniło. Sylwetka, która zmaterializowała się w kogoś, kto wydawał się znajomy, ale jego tożsamość pozostawała nieuchwytna. Zarys postaci uniósł rękę. Stojący na linii mężczyzna uniósł się w powietrze, tracąc kontrole nad ciałem. Niewidzialna siła podtrzymywała go za rozpostarte na boki ręce.
  - Freezer! - zahuczał bezpłciowy głos. - Spójrz na siebie!
  Changeling nawet gdyby chciał, nie mógł tego zrobić. Ta sama siła, która podtrzymywała go w powietrzu unieruchamiała mu także głowę.
  - Brzydzę się tobą, Freezer - odezwała się ponownie sylwetka. - Czy ty się sobą brzydzisz?
  - Ja? - wymamrotał zmiennokształtny, gdy język przestał być drętwy. - Ja...
  - Tak ty! - odparła postać. - Spójrz tutaj.
  Zmiennokształtny został pochylony do przodu, a przed jego oczyma ukazał się wir. Wir brudnej, szlamiastej śmierdzącej wody.
  - Co to? - zapytał.
  - To jest twoje życie. - odparła sylwetka. - Wszystkie odpadki z twojego życia zgromadziły się tutaj.
  - Moje życie to... szambo?
  - Mmm... nie znalazłbym lepszego określenia.
  - Czym są te odpadki? - zapytał zdezorientowany Changeling.
  - Cóż, zobaczmy.
  Gdy tylko bezpłciowy głos ucichł, Freezer poczuł zbliżające się torsje. Wymiotując, widział jak treść żołądkowa wpada do szlamiastego wiru. Szambo zaczęło wirować coraz szybciej, aż zamiast brudnej wody pojawił się krystalicznie czysty obraz. Projekcja przedstawiała życie zmiennokształtnego, a raczej wyselekcjonowane jego momenty.
  - Przypatrz się! - huknął głos. - Za każdym razem gdy ćpałeś, piłeś do nieprzytomności, korzystałeś z dziwek, unikałeś obowiązków, odwiedzałeś burdele, cofałeś się przed podjęciem decyzji, olewałeś innych, raniłeś innych, ten wir gęstniał. I muszę ci pogratulować... już niewiele mu brakuje, aby zgęstniał na tyle, by przestać się kręcić.
  Kalejdoskop obrazów jego hedonistycznych postępków zaczął przyśpieszać. Wkrótce Freezer widział jedynie zmieniające się barwy i pulsujące światło. Po tym nadeszły kolejne torsje. Wymiociny uderzające w światło sprawiały, że dziwny obiekt zniknął.
  Nagle, niewidzialna siła podtrzymująca ciało zmiennokształtnego ustąpiła. Zaczął spadać. Tylko cudem udało mu się chwycić różową linię. Wisząc, miał okazję się jej przyjrzeć. To, co wcześniej uznał za pasmo różowej barwy, było tak naprawdę wstążką. Znał tą wstążkę aż nazbyt dobrze. Próbując wdrapać się na nienaturalnie twardy, napięty i wytrzymały materiał ponownie poczuł działanie niewidzialnej siły. Tym razem podniosła go trzymając za rogi. Sylwetka wisząca przed jego oczyma w końcu przyjęła materialna postać.
  - Mamo... - jęknął Freezer, ale nie zdołał nic dodać ponieważ jego język zdrętwiał.
  - Czemu szarpiesz i depczesz moją wstążkę - zapytała ciepłym tonem. - Chcesz mnie zranić?
  Niewidzialna siła nakazała Changelingowi przytaknąć ruchem głowy. Kobieta posmutniała.
  - Przecież wiesz jak ją lubiłam. Nie kochasz mnie już?
  Pomimo wewnętrznego sprzeciwu głowa zaprzeczyła.
  - Czy... czy obwiniasz mnie za to, że umarłam? - zapytała niepewnie.
  Przytaknął skinieniem, po czym zasmucona postać changelinskiej kobiety zniknęła. Chwilę później usłyszał głos swojej matki:
  - Obiecałeś.
  Słowo to powtórzone zostało jeszcze wielokrotnie, ale za każdym razem wypowiadała ja inna osoba. Zarbon, Cooler, Vami, Winter, Cold oraz wiele innych osób, które były ważne w jego życiu. Ostatnią osobą okazał się władca planety Makyo. On jednak powtarzał to bez przerwy "obiecałeś, obiecałeś, obiecałeś, obie...". Ten jeden wyraz zaczął świdrować dziurę w głowie Freezera.
  - Wiem, wiem! Przestań! Pamiętam! - zdołał wykrzyczeć. Chwilę później słowo dotarło do jego mózgu. Zmiennokształtny przestał czuć cokolwiek. Przed utratą świadomości usłyszał jedynie dziwny warkot jakiegoś silnika.

  Obudził się, leżąc przed dziwnymi, szklanymi drzwiami. Pomimo materiału z jakiego zostały wykonane, gruba warstwa brązowego brudu nie pozwalała dojrzeć co znajduje się za nimi. Freezer podniósł się, zdając sobie sprawę, że również pokryty jest lepkim osadem. Nie mając w sumie wielkiego wyboru, nacisnął na klamkę. W mgnieniu oka przeniósł się w zupełnie inne miejsce. Pomieszczenie przypominało mu salon piękności. Było tam wszystko co w takim miejscu być powinno. Obrotowe fotele, lustra, kosmetyki, zdjęcia różnych stylów monstunskiego uczesania czy makijażu dla Changelingów.
  - W czym mogę księciu służyć? - zapytał ochrypły głos. Freezer instynktownie odwrócił się stawiając gardę. Stał przed nim wysoki mężczyzna w pastelowym fartuchu. Świdrował go kryształowoniebieskimi oczami, które kontrastowały z jego czarnymi włosami oraz ciemnopomarańczową skórą.
  Mężczyzna wydał się Changelingowi dziwnie znajomy, ale nie potrafił go zidentyfikować.
  - Książę jest cały brudny - zaczął rozmówca - Nie możemy na to pozwolić.
  Fartuchowiec podszedł do jednego z krzeseł, obrócił je w stronę zmiennokształtnego, po czym gestem dłoni zaczął go zachęcać, aby usiadł. Freezer wahał się. Jednak stwierdził, że to jedyny sposób aby się czegoś dowiedzieć. Trochę niechętnie zbliżył się do fotela i nie spuszczając oka z mężczyzny usiadł.
  - Kim jesteś? - zapytał.
  Osobnik wyjmując z szafki kilka przyrządów spojrzał na księcia z wyrzutem.
  - Przykro mi, że mnie książę nie rozpoznaje, ale rozumiem. Ciągłe zalatanie, obowiązki następcy tronu - zaczął pomarańczowy spryskując Freezera lodowatą wodą i wycierając go ręcznikiem. - Gdybym ja miał tyle na głowie też pewnie nie pamiętałbym twarzy, na szczęście nie ma tu zbyt dużego ruchu. Freezer chciał zaprotestować, ale nim się obejrzał jego ciało było już wolne od brązowego osadu.
  - Och, paznokcie księcia to istna katastrofa. Nie ma rady trzeba się nimi zająć- powiedział czarnowłosy zdejmując fartuch. Usunięcie tej części odzieży ujawniło ziejąca dziurę w jego korpusie. Zmiennokształtny mało nie wyskoczył z fotela, gdy przekonał się, że przez osobę, która się nim zajmuje, można dosłownie przejrzeć na wylot. Krzystałowooki sięgnął dłonią w głąb dziury i wyciągnął, wbity w nieosłonięte mięso pilniczek do paznokci. Wytarł go z krwi ręcznikiem, po czym spytał:
  - Woli książę zacząć od prawej czy lewej dłoni?
  Freezer patrzył na mężczyznę zaszokowany. Ten podłapując jego spojrzenie wypalił:
  - A tak, moja "kieszeń". Wyśmienita robota. Muszę księciu pogratulować. Nikt tak precyzyjnie nie wypala dziur jak książę.
  - To moja robota? - zapytał zdezorientowany Changeling.
  - I to jeszcze jaka! Prawdziwy majstersztyk - odparł mężczyzna. - Pamiętam jakby to było wczoraj. Pocisk, dziesięcio... nie, piętnostocentymetrowej średnicy. Wystrzelił go książę we mnie. Ja zdołałem uniknąć, ale pocisk zawrócił i przebił mnie na wylot od tyłu.
  - Poważnie? - to pytanie okazało jedyną rzeczą jaką Freezer był w stanie z siebie wykrztusić.
  - Poważnie, nawet książę sobie nie wyobraża jaki byłem wtedy zdziwiony - powiedział rozbawiony pracownik zakładu. - Szkoda, że książę nie widział mojej miny w tamtym momencie... A nie, widział książę.
  Gdy pomarańczowy kończył już piłować paznokcie u jednej dłoni, Freezera oświeciło.
  - Byłeś moim pierwszym prawda?
  - Tak. Można powiedzieć, że w pewnym pokręconym i zboczonym sensie księcia rozdziewiczyłem - odparł czarnowłosy. - Jestem księcia pierwszą ofiarą i musze dodać, że to prawdziwy zaszczyt.
  - Nie jesteś zły? Nie chowasz urazy? Nie chcesz się zemścić? - zapytał Changeling napinając mięśnie. Pomarańczowy natomiast jedynie zaczął pielęgnować jego drugą dłoń.
  - Urazy? Ależ skądże! Ta dziura ułatwia mi wszystko. Mam nową kieszonkę, w tłumie nie zasłaniam nikomu widoku i książę nawet nie wie, jakie fajne sztuczki można dzięki niej robić. Na pewno słyszał książę o wyciąganiu monety z ucha, ja mogę, jeśli dość głęboko sięgnę wyciągnąć zwój banknotów z okrężnicy - manikiurzysta skrupulatnie wyliczał zalety swojego stanu i równie skrupulatnie piłował paznokcie Freezera. - Co prawda, przeszkadza mi to w paleniu... Cały dym ucieka jak tylko się zaciągnę, ale to tylko na plus, bo wyleczyło mnie z nałogu. Można powiedzieć, że jestem fanem księcia pracy.
  - Fanem mojej pracy? - zdziwił się książę.
  - Tak. Tutaj przybywają wszystkie pana ofiary - odparł pomarańczowy. - Niektóre tak finezyjnie sponiewierane, że aż chciałoby powiesić ich na haku w jakimś muzeum.
  - Skoro wszyscy tu przybywają, gdzie są inni?
  - System zmian. Zmieniamy się. Większość ma teraz wolne - stwierdził beznamiętnie manikiurzysta. - Dłonie gotowe, teraz weźmiemy się za stopy.
  Krzystałowooki nacisnął przycisk wbudowany w oparcie fotela. Siedzisko zmieniło rozstaw unosząc nogi Changelinga lekko w górę.
  - Ojejku, nogi zapuścił pan gorzej niż dłonie. Tutaj bez małego snap, snap się nie obędzie - mówiąc to mężczyzna sięgnął po raz kolejny w siebie i wyciągnął zakrwawione nożyczki. - Przydałby się jeszcze lakier, chyba miałem go w żołądku.
  Gdy już prawie całe ramię zagłębiło się w otworze, czarnowłosy wyciągnął małą buteleczkę z lakierem, po czym zaczął ją wycierać z wilgoci.
  - Cholerny kwas żołądkowy, nadpalił mi skórki. Jeszcze tylko pędzelek - powiedział, przygotowując się do ponownej ekspedycji w głąb ciała, jednak po chwili się zatrzymał. - Niee, przepraszam księcia, robię sobie z księcia jaja. Nikt by nie trzymał pędzelka w ciele. Włosie by nasiąkło i taki pędzelek byłby do niczego.
  Freezer nie bardzo wiedział jak ma zareagować. Powoli przyzwyczajał się do przedziwnej sytuacji, ale wciąż miał problemy z pozbieraniem myśli. Gdy zajmujący się nim pracownik wyjął pędzelek z szuflady zapytał:
  - Wspomniałeś, że wszyscy tu trafiacie. Jak dużo was tu jest?
  - Stracona rachuba? Nie dziwię się faktycznie można się pogubić. Powiem tak. Pracujemy po cztery zmiany na dobę, a w ciągu roku każdy z nas musi przepracować tylko jedną zmianę, a i tak pozostaje drugie tyle jeśli nie więcej nierobów.
  - Tak wielu? - zapytał Changeling. Nigdy nie zdawał sobie sprawy ile dokładnie osób tak naprawdę uśmiercił, ale nie spodziewał się takiej liczby. A raczej nie chciał się spodziewać. W ciągu stu dziewięćdziesięciu lat swojego życia zdążył zabić, własnoręcznie, ponad trzy tysiące ludzi. Statystycznie wychodziło około piętnastu osób rocznie.
  - Kiedy? - zapytał Freezer.
  - Kiedy zdążył książę ich wszystkich zabić? Najwięcej z nich podchodzi z okresu, gdy rywalizował książę ze swoim bratem. - odparł pracownik zaczynając nakładać bezbarwny lakier na paznokcie zmiennokształtnego. - Tych lubię najbardziej. Prawdziwa parada różnych sposobów uśmiercania. Ci nowsi to już, proszę o wybaczenie księcia, partactwo... no, ale każdy ma swoje gorsze okresy.
  Freezer nigdy nie zastanawiał się nad swoim życiem. Zaczął dopiero tutaj. W miejscu tak przedziwnym, że aż nie mogło być prawdziwe. Może nie było. Changelinga dopadło nieprzyjemne przeczucie.
  - Czy jestem martwy? Czy to jakiś rodzaj sądu osądzającego moją duszę? - Freezer nawet nie starał się ukryć strachu przepełniającego barwę jego głosu.
  - Oczywiście, że nie. Ja jestem nikim. Taki ktoś jak ja, nie ma nawet prawa osądzać księcia - odparł mężczyzna. Skończył zajmować się paznokciami przeniósł i swoje pomarańczowe dłonie na barki zmiennokształtnego. - Ojej, książę jest cały spięty, nie możemy na to pozwolić. Proszę za mną.
  Freezer nawet nie protestował. Uczucie, że jest to rodzaj przedziwnej rozprawy nad jego życiem, wciąż go nie opuszczało. Podążając za czarnowłosym mężczyzną, dotarł do tylnich drzwi. Gdy tylko pomarańczową dłoń nacisnęła na klamkę cały świat zaczął wirować.
  Zmiennokształtny obudził się czymś co przypominało stół do masażu. Czuł na swoich barkach czyjeś ręce. Spojrzał w bok. Obok stołu stał taboret na którym znajdował się ucięty w pasie osobnik. Na metalowym stołku znajdował się sam, pozbawiony nóg, tułów. Lekko skrócony mężczyzna miał na sobie fartuch, ale jego twarz znajdowała poza polem widzenia zmiennokształtnego.
  - Co tu się dzieje? - zapytał zdezorientowany Freezer.
  - Masaż, niech się odpręży - odparła mu połowa istoty, znudzonym tonem. Changeling dopiero w tamtym momencie zdał sobie sprawę w jak dziwnym położeniu się znalazł. Ramiona wyciągnięte na boki miał przytwierdzone czymś do leżanki. Stopy również zostały unieruchomione. Natomiast sama leżanka przypominała budową krzyż.
  - Co to ma być? Chcecie mnie ukrzyżować?! - spanikował Freezer, próbując oderwać kończyny od kozetki.
  - Niech nie wierzga - poinstruował go znudzony głos. - To masaż, a nie krucyfikacja, ale jeśli lubi możemy załatwić gwoździe.
  - Nie! - zaprotestował Freezer. - Nie trzeba, masaż wystarczy.
  - To dobrze, niech siedzi cicho - rozkazał głos. Changeling przestał się opierać. Zaczął nawet się odprężać gdy dłonie ugniatały muskulaturę jego ramion. Gdy w końcu poczuł, że jest naprawdę rozluźniony, coś uderzyło go w plecy. Monentalnie zaczął rozglądać się na boki. Z drugiej strony kozetki na identycznym taborecie siedziały czyjeś nogi, nieszlachetna cześć pleców oraz kawałek pasa. Freezer, który wyczerpał już swój przydział szoków na tę dobę, nawet się nie zdziwił. Zaintrygował go jednak fakt, dlaczego dół istoty trzyma na nim stopy.
  - O co chodzi z tymi stopami? - zapytał wprost.
  - Nowa usługa masaż piętami, niech nie marudzi, nogi myte - przyniósł mu odpowiedź znudzony głos.
  Zmiennokształtny chciał się wdać w dyskusję, ale nagle przed oczami pojawiła mu się twarz. Bardzo dziwna twarz. Jedna jej połowa należała do króla Makyo, a druga do Zarbona. "Obiecałeś" przemówiła dwugłosem twarz. "Obiecałeś, obiecałeś, obiecałeś..." oblicze powtarzało ten wyraz bez końca.
  - Dość! Przestańcie! Dość! - krzyczał Freezer, gdy słowo zaczęło wiercić dziurę w jego głowie.
  - Co się drze? Sesja masażu trwa dwie godziny, nie przerywa się w trakcie - odmówił znudzony głos, najwyraźniej nieświadomy obecności twarzy.
  - Nie zapomniałem! Nie zapomniałem! - wrzeszczał zmiennokształny, gdy słowo dostało się go głowy i zaczęło okręcać się wokół nerwów oka. Nagle twarz zamilkła. Freezer spojrzał na nią umęczonym wzrokiem, a ona chlusnęła na niego plwocinami.

  Duża ilość cieczy uderzyła w twarz zmiennokształtnego. Ciepłej, wyjątkowo nieprzyjemnej cieczy. Gdy kropelki skapywały z brody Freezera na podłogę, ten zaczął mozolnie otwierać jedno oko. Nie bez wysiłku. Miał wrażenie, że powieki przywarły mu do policzków. W końcu niesamowity ciężar został uniesiony, ale to nie był koniec udręki Changelinga. Oko musiał mieć zaszronione ponieważ cały obraz spowijała dziwna chropowata mgiełka. Bal się zaryzykować zamknięciem powieki w obawie, że nie będzie już jej w stanie unieść, jednak po chwili wahania podjął decyzje. Nadludzkim wysiłkiem mrugnął pozbywając się mgiełki. Po chwili wróciła również fonia.

  - To w ogóle nie działa - stwierdził Kivi, trzymając puste wiadro. - Ciepła woda w ogóle go nie cuci.
  - Warto było spróbować - odparł siedzący na fotelu Dyter.
  - Cholera, obiecał mi, że nie wywinie takiego numeru. Teraz wszystkie nasze tyłki jadą na jednym wózku, a on nim steruje.
  - Fajna analogia, ale masz nauczkę. Nie ufa się ćpunom i alkoholikom - stwierdził czerwonoskóry.
  - Więc to znaczy, że mam nie ufać tobie?
  - Wypraszam sobie. Nie jestem ćpunem.
  - Kivi, g... gdzie... gdzie jestem - odezwał się wątłym głosem wychodzący z narkotycznej komy Changeling. Kivi odstawił wiadro i westchnął z ulgą. Jara-jin tymczasem wystrzelił z fotela jak oparzony. Szybkim krokiem podszedł do Chinwiskersa i ustawił się na baczność obok niego.
  - Nie sądzisz, że słyszał to ostatnie o alkoholikach i ćpunach? - szepnął, do wąsacza, ale napotkał nieprzychylny wzrok przybocznego.
  Freezer odzyskawszy, już większość zmysłów spojrzał na własne dłonie i odetchnął z ulgą, gdy paznokcie nie nosiły śladów świeżego piłowania. Następnie złapał się za kostkę i podniósł stopę na wysokość twarzy. Powąchał ją aby upewnić się, czy można wyczuć zapach lakieru. Zmiennokształtny opadł na oparcie kanapy, zrelaksowany. Nigdy nie myślał, że będzie tak szczęśliwy czując swój naturalny zapach. Dwaj przyboczni, zdezorientowani zachowaniem księcia, stali przez chwilę w milczeniu.
  - Wszystko w porządku? - zaczął Kivi. Freezer miał ochotę odpowiedzieć, ale narkotyk postanowił się przypomnieć. Na białych policzkach następcy tronu pojawiły się fioletowe rumieńce. Treść żołądkowa Changelinga, pod przywództwem otumaniającego proszku, wszczęła rewolucję. Rezydenci układu trawiennego zażądali wolności. Książę ze wszystkich sił próbował ich powstrzymać, ale był skazany na porażkę. Nie minęła chwila, a wszystko co ostatnio zjadł zmiennokształtny wydostało się na wolność na wielkim, kolorowym ptaku.
  - Ja wiem, że wąchanie własnych stóp może być obrzydliwe, ale bez przesady - stwierdził Dyter. Kivi jedynie schował twarz w dłoniach.

  Wywar z ziół Bokesh. Najbardziej ohydna substancja jaką kiedykolwiek przyszło pić Freezerowi. Pomimo smaku, który był okrutną tortura dla kubków smakowych, napar stanowił świetną odtrutkę. Po wypiciu trzech porcji, prawie wszystkie sensacje wywołane narkotykiem ustąpiły. Changeling nie był do końca przekonany czy to dobrze.
  Gdy otrzeźwiał, dopadło go stado myśli i zaczęło przeciągać jego umysł między sobą. Zmiennokształtny nigdy wcześniej nie zastanawiał się poważnie nad własnym życiem, a wnioski do jakich dochodził, nie należały do najprzyjemniejszych. Przez całe życie potrafił tylko niszczyć. Niszczyć światy, ludzi, związki, przyjaźnie, własne życie. Nie przyczynił się do powstania ani jednej rzeczy. Gdy był młody rywalizował z bratem. Podejmował się każdej misji, na największych zadupiach kosmosu. Ojciec mimo to zawsze go w pewnym stopniu ignorował, a faworyzował pierworodnego. A im bardziej Cold go ignorował tym trudniejszych zadań się podejmował. Zlikwidował setki osób, a jedyne co osiągnął to zniszczenie relacji z matką.
  Icella próbowała mu wpoić swoje wartości, ale on, zaślepiony gniewem na brata, zawsze ją odtrącał. Gdy to zauważył, było za późno. Icella została zamordowana w zamachu. Od tej pory stał się bardziej oschły i niedostępny. Zaczął "gonić" Coolera jak szalony. Całe dnie spędzał na treningu i na obwinianiu całego świata.
  Nic to nie dało. W końcu, pierworodny syn Imperatora osiągnął piątą formę, a Freezer został momentalnie odstawiony na boczny tor.
  Dopił wywar ziołowy, po czym westchnął. Trening posłużył jedynie do skłócenia go z bratem, i gdyby nie dobra wola Coolera, pewnie nigdy by się nie pogodzili. Mimo to, Freezer zamknął się w sobie. Zbudował lodową ścianę wokół siebie i odtrącał każdego, kto próbował się zbliżyć. Stracił prawie wszystkich przyjaciół. Prawie wszystkich. Zarbon nigdy go nie opuścił.
  Freezer poczuł dziwne ukłucie w sercu. Zawsze mógł liczyć na Monsturna, ale jak się okazało, bez wzajemności. Odstawiając kubek, spojrzał na okno. Zniszczył nawet swojego najlepszego przyjaciela. Czy to wszyscy, których zranił? Nie. Pozostała jeszcze Winter. Jedyna kobieta, która naprawdę go kochała. Przymykała oko na jego wady i starała się dostrzegać tylko zalety, co musiało być trudne. Freezer traktował ja bardziej jak zabawkę i dawał jej to odczuć, a mimo to nigdy go nie opuściła. W podziękowaniu Changeling złamał jej serce i rzucił jej ochłap w postaci mieszkania.
  Kierowany impulsem, podniósł scouter leżący na stole. "Zadzwonię do niej i... i... Co jej powiem? Cześć, Winter, czuję się okropnie i przedawkowałem prochy. Przyjedź, może tym razem nie potraktuję cię jak torby nawozu" - zrezygnował. - "Tego nie da się już naprawić".
  Przez chwilę siedział w milczeniu, użalając się nad sobą. "Dość tego! Spaprałem sobie życie, ale są jeszcze rzeczy, które da się naprawić. Dość użalania się nad sobą! Poza tym, obiecałem... i dotrzymam słowa".

  Osłonięty białą rękawicą palec uderzył w przycisk cyfronotesu. Urządzenie wydało z siebie głośny pisk i zmieniło wyświetlany obraz na inny. Fioletowy chudzielec z dużą bulwiastą głową, wypustkami przypominające kominy oraz skórzastymi wąsami wyrastającymi z podbródka, założył na lewe oko scouter, po czym cienkim kabelkiem połączył go cyfronotesem.
  - Wszystko gotowe. Możemy zaczynać - powiedział siedzący na fotelu Chinwiskers i przeniósł wzrok na przełożonego.
  Changeling w pierwszej formie, którą cechowały rogi, naturalny pancerz ograniczony tylko do klatki piersiowej oraz nieduży wzrost, patrzył na niebo, stojąc przy oknie.
  - Jak wygląda sytuacja? - zapytał Freezer.
  - Udało mi się przełożyć pana wystąpienie w parlamencie na pojutrze.
  - Jak to zrobiłeś?
  - Cóż, pańska niedyspozycja lekko utrudniałaby przemowę, nie mówiąc już o utrzymaniu równowagi, więc musiałem coś wymyślić.
  - A co dokładnie?
  - Zatrucie energetyczne - odparł posiadacz skórzastych wąsów.
  - Co?
  -Wcześniej przejrzałem parę raportów z Tyrana. Cześć żołnierzy, która spędziła jakiś czas na Makyo, w drodze powrotnej cierpiała na nudności, migreny, torsje, zaburzenie błędnika i tego typu rzeczy. Według personelu medycznego "zatruli się" energią planety - tłumaczył Kivi.
  - Więc to samo przypisałeś mi - bardziej stwierdził niż zapytał Freezer.
  - Tak.
  - Jak myślisz, uwierzyli?
  - Nie mam pojęcia, ale nie przysłali nikogo, żeby to potwierdzić, więc przynajmniej zaakceptowali.
  Na chwilę, w pomieszczeniu zapanowała cisza. Changeling odwrócił się od okna i podszedł do, stojącego na postumencie w kącie, popiersia imperatora Glaciera. Władczy i złowrogi wyraz rzeźby oddawał charakter modela. Książę, co prawda nigdy nie znał swojego przodka, ale wysłuchał wystarczająco dużo opowieści, obejrzał dość nagrań archiwalnych i przeczytał tyle książek historycznych, aby mieć o nim wyrobione zdanie. Czas rządów Glaciera został ochrzczony złota erą. Nieżyjący już władca podźwignął gospodarkę z państwa ze stagnacji i powiększył terytorium Imperium prawie dwukrotnie. Jak na ironię, nie nacieszył się osiągnięciami zbyt długo. Umarł dwa lata po swoim największym wyczynie, zwycięstwie w Wojnach Ekspansywnych. W przeszłości Freezer wzorował się na Glacierze. Podczas prób doścignięcia brata wielokrotnie wyobrażał sobie, że jest równie potężny jak nieżyjący imperator.

  Dwa lata po zakończeniu Wojen Ekspansywnych na tronie zasiadł Cold. Mało kto ośmielił się powiedzieć to publiczne, ale Changeling okazał się wielkim rozczarowaniem. Nie potrafił kontynuować polityki ojca i doprowadził do militarnego osłabienia państwa, a niektórzy twierdzili, że obecna wojna to konsekwencje jego błędnych decyzji. Za rządów Colda więcej praw zyskali innorasowcy, a Monsturni zostali nawet uznani za równych Changelingom. Wielu zimnokrwistych uważało, że doprowadziło to do rozprężenia struktur Imperium.
  Freezer nie podzielał wszystkich opinii swoich rodaków, ale musiał pogodzić z jednym. Chciał być bohaterem jak Glacier, a okazał się rozczarowaniem jak Cold.

  Zmiennokształtny usiadł na kanapie naprzeciw Kiviego. Oddałby wszystko za butelkę wódki czy flakonu wina, ale postanowił nie pić do zakończenia spraw w parlamencie. Próbując oddalić umysł od niepożądanego pragnienia, zapytał:
  - Na czym stoimy?
  - Mam być szczery? - zapytał wprost Chinwiskers.
  - Tak.
  - Stoimy na kupie rzadkiego gnoju i zapadamy się dość szybko - odparł z niezadowolona miną fioletowy.
  - A dokładnie?
  - Dokładnie to pomimo pana aresztu domowego jeden z parlamentarzystów cały czas zabiega o powołanie komisji śledczej w sprawie naszej ekspedycji i blokuje pana starania o wysłanie pomocy dla Makyo.
  - Kto? - zapytał ponurym tonem Changeling.
  - A któżby inny...
  - Stonecold?
  - We własnej osobie.


-> Rozdział pierwszy <- | Rozdział piętnasty <- | -> Rozdział siedemnasty <-

Autor: Tytus




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.