Dragon Bols logo by Gemi



Rozdział pierwszy | Rozdział drugi | Rozdział trzeci | Rozdział czwarty | Rozdział piąty
Mółwi Łan

Mółwi Łan

Opowieść Pierwsza: Mroczna strefa - gdzie jest Gokart?

Czas akcji: wieczór poprzedzający wydarzenia z "Dragon Bols - Vendetta"

  Wyobraźcie sobie bar, średniej wielkości, typowy (no, może nie do końca "typowy") bar w mieście pełnym barów. Otóż "Nasz Świat" był właśnie takim lokalem, wystarczająco dużym by pomieścić wszystkich stałych bywalców i mieć jeszcze miejsce dla okazyjnych klientów. Była to bardzo przyzwoita knajpka, jedna z najlepszych w okolicy, a przez to przynosząca duże zyski. A tam, gdzie są pieniądze, są także kłopoty.
  Jednakże "Nasz Świat" słynął także z innej rzeczy. Mianowicie, ktoś z jej stałych bywalców znał sekret receptury "Dragon Bols", najbardziej pożądanego alkoholu świata. Jego możliwości były wręcz legendarne.
  Wieczór był chłodny. Co prawda nikogo to nie obchodziło, jako że "Nasz Świat" miał ogrzewanie, ale mimo wszystko - wieczór był chłodny. Knajpa wyjątkowo świeciła pustkami. Należało to tłumaczyć tym, że od rana urządzany był tu konkurs picia spirytusu i niewielu zwykle obecnych wytrwało tak długo. Większość z nich spała sobie wygodnie gdzieś na zapleczu. Na szczęście, turniej obył się bez ofiar śmiertelnych.
  Pijkole czuł się źle. Tak źle, że aż zrobił się zielony na twarzy. Trochę obawiał się, że już nigdy nie odzyska normalnych kolorów, no, ale nie było to chyba aż tak ważne dla kogoś, kto 99% swojego życia spędzał w knajpach. Przypomniał sobie ostatnie wydarzenia. Dotarł do finałów tutejszego konkursu picia i był bardzo blisko wygranej. Niestety, przegrał, co całkowicie uniemożliwiło mu przejęcie tego baru, na co miał wielką ochotę. Jego złe samopoczucie nie było jednak spowodowane samym faktem przegranej, co konsumpcją ogromnej ilości niekonwencjonalnych alkoholi w trakcie finałów. Musiał przyznać, że bywalcy tego baru zaskoczyli go swoją odpornością, pokonanie ich nie było dziecinną igraszką, wbrew temu co sądził.
  Potok myśli Pijkole został przerwany, kiedy drzwi do baru otworzyły się. Normalnie zielonoskóry nie zwróciłby na to uwagi, ale siedział blisko wyjścia i podmuch zimnego wiatru zrzucił mu z głowy jego ulubioną, jak zwykle założoną "na bakier" czapkę bejzbolówkę. Pijkole podniósł czapkę i odwrócił się w kierunku wejścia. Jego chęć ochrzanienia wchodzących przeszła jak ręką odjął, kiedy tylko ich zobaczył. Było ich czterech. Na czele stał obrzydliwy karzeł z wadą zgryzu, powodującą, że jeden z jego kłów wystawał nad wargę. Drugi z nich był trochę wyższy, a w oczach miał widoczną niezaspokojoną żądzę mordu. Trzeci był średniego wzrostu, raczej chudy i dokładnie w tym momencie pociągał łyka z butelki wina "Jabłuszko". Ostatni z nich, prawdziwy olbrzym, ledwo mieścił się w drzwiach "Naszego Świata".
  Pijkole, który utracił refleks z powodu swego ogólnego osłabienia, nie zdążył zareagować, kiedy właśnie ten największy z nich, zamachnął się na niego swą ogromną pięścią. Zielonoskóry wylądował na ścianie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.
  - Dobra! - powiedział ten karłowaty, z ledwo widocznym rosyjskim akcentem. - Szukajcie "Dragon Bols", wkrótce ta knajpa będzie nasza!
  Nowoprzybyli zaczęli rozglądać się po barze, mając ułatwione zadanie. Większość stałych bywalców, jak już zostało wspomniane, była nieobecna, nikt nawet nie zauważył ich przybycia. Nikt więc nie przeszkadzał im, kiedy podeszli do stolika w głębi baru, przy którym samotnie siedział mały chłopiec.
  - Te, mały! - zaczął ten z jabolem, z wyraźniejszymi wschodnimi naleciałościami. - Nie wiesz gdzie jest "Dragon Bols"?
  Chłopiec w żaden sposób nie zareagował na tę chęć nawiązania dialogu. Po prostu siedział i patrzył przed siebie. Trzymając coś kurczowo zaciśniętego w obu rękach przed sobą.
  - Te! Mały! Mówię do ciebie! - amator wina jabłkowego zaczynał się wyraźnie niecierpliwić.
  - Zostaw! - powiedział karzeł. - Zobacz tutaj! - wskazał na przedmiot w rękach małego, było to nic innego, jak wypisz-wymaluj butelka "Dragon Bols".
  Oczywiście mężczyźni spróbowali zabrać małemu butelkę, jednak okazało się to niemal niemożliwe. Uścisk chłopca był niczym imadło i za nic nie chciał on wypuścić jej z rąk. Co gorsza chłopiec nadal nie reagował na próby nawiązania rozmowy. Po chwili namysłu, uświadomili sobie, że mocowanie z pięcioletnim na oko chłopcem na środku baru może na nich zwrócić uwagę, więc przenieśli się do stolika pod ścianą i tam postanowili na spokojnie przemyśleć sprawę.
  - Nie idzie! Trzyma jak w cholera! - powiedział ten z "jabolem" znowu próbując wyrwać chłopcu butelkę.
  - Odetniemy mu paluszki! - powiedział ten z żądzą mordu w oczach.
  - A może go ogłuszyć? - zaproponował ten duży.
  - Idioci! - wysyczał karzeł. - Nie umiecie obchodzić się z dziećmi! Patrzcie i uczcie się! - Tu jego głos zmienił się na słodziutki. - Chłopcze, a może oddał byś mi butelkę?
Dziecko ponownie nie zareagowało. - Hmm. - karzeł spojrzał na swojego szczupłego współpracownika - Ty, Nikita, daj mu trochę wina. Jak się upije to zaśnie i zabierzemy butelkę!
  Nikita posłusznie wykonał polecenie, jednakże ze skutkiem zupełnie odmiennym od oczekiwanego. Kiedy tylko chłopiec poczuł smak alkoholu, natychmiast puścił "Dragon Bols" i w podobnym żelaznym uścisku chwycił butelkę jabłkowego wina, nie puszczając jej dopóki całej nie opróżnił. Co najbardziej zaskoczyło mężczyzn, nie padł po tym nieprzytomny, ale po prostu powrócił do swej poprzedniej pozycji, z jedną małą różnicą. Teraz trzymał w ręce pustą butelkę po "Jabłuszku".
  Bardziej kurduplowaty z pomocników karłowatego w panice doskoczył do upuszczonej butelki "Dragon Bols". Na szczęście nie stłukła się. O dziwo była też pełna. Należało to chyba przypisać zakrętce oznaczonej "anti-children". Była zabezpieczona przed dziećmi, aby ją odkręcić należało najpierw mocno przycisnąć. Pewnie tylko dlatego alkohol przetrwał tak długo w rękach tego dziwnego chłopca.
  Niestety, przybysz albo nie umiał czytać, albo nie znał języków obcych, ponieważ nie wyciągnął żadnych wniosków z zapisanej informacji. Jak oszalały próbował odkręcić butelkę, oczywiście bezskutecznie.
  - Cholera jasna! - krzyknął po około dziesięciu minutach. - Sasza! Otwórz to!
  - Jasne. - Wielki grubas chwycił butelkę i uderzył nią o kant stołu, chcąc odłamać szyjkę. To jednak była specjalna butelka na "Dragon Bols". Absolutnie nietłukąca.
  - Idioci! - ponownie wysyczał karzeł. - Z kim ja muszę pracować! Oddaj mi to!
  Sasza oddał karłowi butelkę, ten rzucił na nią okiem i zgodnie z instrukcją odkręcił zakrętkę. Z rozkoszą powąchał znajdujący się w środku płyn. Ten aromat, ten zapach! Najdoskonalszy trunek świata był w końcu jego. Po tylu latach!
  Przechylił butelkę i jednym duszkiem wypił całą jej zawartość. Na twarzach jego towarzyszy pojawiły się triumfalne uśmiechy.
  Tymczasem, przy dźwiękach spuszczanej wody, ze znajdującej się na zapleczu toalety do baru wszedł ktoś jeszcze. Był to młody mężczyzna ze strasznie zmierzwionymi włosami, ubrany w czerwony strój z napisem "Metallica" na przedzie. Był to nikt inny jak sam Gokurde - zwycięzca słynnego już konkursu picia spirytusu. Nieco chwiejnym krokiem podszedł do stolika przy którym siedział niewysoki, łysy grubas z odstającymi uszami i usiadł obok niego.
  - No, Koalan? - zaczął. - O czym to rozmawialiśmy?
  - Nie pamiętam - odpowiedział łysy z wyrazem bólu na twarzy. - Może się jeszcze napijemy? - zaproponował.
Wyraz zamyślenia zagościł na twarzy czarnowłosego.
  - Dobra - odpowiedział w końcu, zwracając się w stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwila siedział mały chłopiec z butelka w ręce. - Gokarciku, skocz i przynieś tatusiowi... - Zamarł nie widząc przed sobą swojego syna, przetarł oczy, co jednak nie sprawiło że Gokart pojawił się na swoim miejscu. Z jakiegoś nieokreślonego powodu nie wpadł na pomysł, by rozejrzeć się i go poszukać.
  - Te, Koalan! Nie widziałeś mojego syna?
  - Kogo? - grymas bólu nie schodził z twarzy Koalana.
  - Mojego syna, draniu! Taki mały chłopiec, chyba pięcioletni. Ten co nam nosił wódę!
  - A! - Łysy skojarzył słowo "wóda". - On! Zabrało go takich czterech rusków.
  - Aha. Jak tak to w porząd... CO? - Gokurde zdziwił się. Tu należy się na chwilę zatrzymać, by coś wyjaśnić. Była to dla niego niecodzienna reakcja, ale tym razem miał ku niej wyjątkowy powód: dowiedział się, że Koalan potrafi liczyć do czterech. - Możesz to powtórzyć?
Koalan zamyślił się głęboko.
  - Nie - odpowiedział po dłuższej chwili.
  - Właściwie, to gdzie oni są?
  - No, tam. - Koalan na tyle, na ile pozwalała jego trzęsąca się ręka wskazał kierunek, gdzie siedzieli nowoprzybyli.
  Czarnowłosy przeniósł wzrok na stolik, gdzie siedzieli "ruscy". Błyskawicznie staksował ich spojrzeniem. Gokart siedział w towarzystwie kilku bardzo sympatycznie (przynajmniej Gokurde był tak zalany, że tak mu się wydawało) wyglądających mężczyzn.
"Gokart zawsze umiał zjednywać sobie ludzi" - pomyślał. - "Może powinienem ich poznać?" - Po chwili zdecydował się właśnie tak zrobić. Skierował się w stronę Gokarta i jego nowych przyjaciół.
  Gokurde doszedł do stolika, który zajmowali nowi znajomi jego syna i odchrząknął lekko, by zwrócić na siebie uwagę. Całą czwórka spojrzała na niego spod oka. Z tej odległości Gokurde był w stanie dostrzec, że byli oni nieco starsi od jego syna, niestety nie zdążył dojść do żadnych więcej wniosków, gdyż zaczął mówić, a jednoczesne wykonywanie dwóch tak wymagających skupienia czynności, jak mówienie i myślenie, było dla niego niewykonalne.
  - Witajcie w "Naszym Świecie", mam na imię...
  - Hej, to on! - krzyknął ten od jabola.
  - Kto? - zapytał ten duży.
  - Gokurde, zwycięzca turnieju picia sprytu!
  - To on? - Duży zmarszczył brwi. - Nie wygląda na takiego twardziela.
  - No właśnie - zaczął Gokurde. - Miałem zamiar się przedstawić, ale widzę, że już mnie znacie. Miło mi...
  Gokurde przerwał słysząc głośny dźwięk uderzenia czyjejś szczęki o podłogę. Odwrócił się i dojrzał Kamyka - właściciela "Naszego Świata" podnoszącego się właśnie z podłogi, po uprzednim potknięciu się o leżący na posadzce kij golfowy. Kamyk był łysym staruszkiem nie rozstającym się ze swoim walkmanem, którego słuchawki nawet teraz wisiały przekrzywione na jego głowie.
  - O witaj - powiedział Gokurde, podnosząc kij. - A ja tak długo cię szukałem. - Przymocował kij do pleców sobie tylko znanym sposobem. Kamyk tymczasem podniósł się i także zbliżył do stolika. patrząc na nowoprzybyłych z nienawiścią. Gokurde spojrzał na niego z zaciekawieniem w oczach.
  - Znasz ich? Właśnie miałem się z nimi przywitać. Może nas przedstawisz?
  - Idioto! - krzyknął Kamyk. - Przywitać? Przedstawić? Kretyn! - Zapomniano tu wspomnieć, że Kamyk dość często się denerwował, dlatego zwykle nikt z nim nie rozmawiał. Jego pseudonim wziął się głównie od twardego łba. - Nie wiesz kto to jest? - Wskazał na najniższego z przybyszów. - To Junior Juniorowicz, syn słynnego Juniora, z którym rywalizowałem w przetargu na ten lokal.
  - Hę? - zapytał Gokurde z błyskiem inteligencji w oczach.
  - Junior i ja obaj chcieliśmy kupić ten budynek, jeszcze zanim stworzyłem tu bar. To ja wygrałem przetarg i Junior musiał dać za wygraną. Oni tu pewnie przyszli po to, żeby odebrać nam "Nasz Świat"!
  - Nie mylisz się staruszku - powiedział Junior Juniorowicz. - Zgodnie z ostatnim życzeniem mojego ojca, odbiorę ci tę knajpkę.
  - Czy myślisz, że ci na to pozwolę, Juniorowicz? - zapytał Kamyk dość głośno. - Żebyś tu zrobił rozlewnię rosyjskiego spirytusu? Nigdy!
  - To może nie jest aż taki zły pomysł - zaoponował Gokurde, któremu rozlewnia spirytusu kojarzyła się raczej pozytywnie.
  - Dokładnie tak zrobię! - krzyknął rozsierdzony Junior Juniorowicz. - Kto mnie powstrzyma? Mam trzech najlepszych ludzi w mieście! - wskazał na swoich pomocników.
  - JA! - krzyknął Kamyk, nagle uspokoił się i wskazał na Gokurde. - To znaczy: ON!
  - Ja? - zapytał Gokurde. - Ale dla...
  - Tak, TY! - krzyknął Kamyk, natomiast ciszej, tak aby tylko Gokurde go usłyszał dodał: - Jeśli mi pomożesz, to ty i twoi przyjaciele będziecie mogli tu pić za darmo przez następny rok.
  Gokurde milczał przez kilka sekund, kiedy słowa te wędrowały z jego uszu do ośrodka kojarzenia w mózgu.
  - Dobrze, pomogę ci - powiedział w końcu.
  - Świetnie! - ucieszył się Kamyk.
  Junior Juniorowicz z pobłażaniem spojrzał na Gokurde.
  - Jesteś żałosny. Nie wygrasz z moimi ludźmi. Chłopaki! Zajmijcie się nim! - Uśmiechnął się wrednie, ukazując krzywe zęby. - Ja wykończę staruszka.
  Trzech ludzi Juniora Juniorowicza wstało. Staksowali Gokurde wzrokiem.
  - Wkrótce będziesz błagał o litość. - powiedział ten niski, nieco tylko wyższy od swego szefa. Jego oczy przepełnione były żądzą mordu. - Jestem Bimber, zapamiętaj to.
  - Ja jestem Nikita - powiedział ten od wina jabłkowego.
  - A ja Sasza - stwierdził ten duży.
  Gokurde zatrzymał się. Potrafił się nieźle bić, najlepiej chyba spośród wszystkich bywalców "Naszego Świata", ale to było trzech Rosjan i to takich, którzy na obijaniu cudzych twarzy zarabiali na życie. Nie widział dla siebie żadnych szans. Spojrzał na Koalana w nadziei, że przyjaciel zechce mu pomóc, ten jednak spał położywszy głowę na stole. W rzeczywistości Koalan nie spał - udawał, aby nie zostać wciągniętym w walkę. To drań.
  Gokurde spojrzał na pomocników Juniora nie bardzo wiedząc co robić, kiedy nagle spod ziemi, a dokładniej spod stolika wyłonił się jakiś dziwny facet w czapce bejzbolówce na głowie o chorobliwie zielonej cerze.
  - Witam wszystkich. Już mnie znacie, więc nie będę się przedstawiał...
  - Eee... - zaczął Gokurde. - Ja nie. Kim jesteś?
  Zielony spojrzał na niego ze zdziwieniem. "No cóż, wypił tyle sprytu, że pewnie film mu się urwał" - pomyślał.
  - Jestem Pijkole. Zmierzyliśmy się w finale konkursu picia spirytusu.
  - Aha.
  - Co jest? - zapytał Bimber. - Co jest? Ignoruje się nas?
  - Ależ nie - śpiewnym głosem powiedział Pijkole. - Jakże moglibyśmy? Głupio tak jednak zaczynać znajomość od obelg i bijatyk, nie? Może na początek napijemy się czegoś?
  - No, nie wiem... - niepewnie zaczął Nikita, patrząc czy szefa nie ma w pobliżu, ale Junior Juniorowicz i jeszcze aktualny właściciel "Naszego Świata", Kamyk, oddalili się nieco od reszty. - Chyba nie zaszkodzi, nie chłopaki?
  - Jasne, jasne - skwapliwie zgodzili się Bimber i Sasza, z oczu tego ostatniego zniknął nawet zwyczajny morderczy wyraz, zastąpiony zupełnie innym.
  Chwilę potem cała piątka siedziała już przy stoliku popijając z kilku butelek, zarówno przyniesionych przez ludzi Juniorowicza jak i tych, które zawsze były obecne w "Naszym Świecie".
  - Widzicie, to przerąbana robota jest - mówił Sasza. - Szef wiecznie wściekły, mało płaci, niebezpiecznie i człowiek chciałby czasem usłyszeć dobre słowo.
  Wszyscy w milczeniu pokiwali głową, nie komentując, mieli podobne odczucia. Niemal wszyscy, oczywiście oprócz Gokurde, którego IQ=39 nie pozwalało nawet pojąć o czym Sasza mówi, a także oprócz Pijkole, który co prawda kiwał głową, ale myślał zupełnie o czymś innym.
  Minęło jeszcze trochę czasu rozmyślań i rozważań, głównie na temat wysokich cen, systemu podatkowego, złośliwych żon i niskich płac, kiedy Pijkole nagle zmienił ton.
  - Ha, a wy u siebie to pewnie pijecie takie rzeczy, że gardło pali! - Ludzie Juniora uśmiechnęli się, potwierdzając. - A próbowaliście może kiedyś czegoś takiego? - zapytał, nalewając do jednego z kieliszków Super Ponczu, znanego tu i ówdzie drinka, będącego jednym z częściej serwowanych stałym klientom baru trunków.
  Sasza popatrzył na niego pobłażliwie.
  - Takie rzeczy to na litry idą u nas - powiedział wychylając kieliszek, o dziwo wcale nie przeszedł nad nim do porządku dziennego, dość mocno skrzywił się po wypiciu.
"Draństwo mocne jest" - pomyślał, postanowił jednak robić dobrą minę do złej gry:
  - To wasze najmocniejsze? To w takim razie nie piliście...
  - Najmocniejsze? - przerwał Pijkole. - W żadnym wypadku! To jest mocniejsze - postawił przed Saszą szklankę pełną napoju o nazwie "Kib Last Drink", którego nazwa pochodziła od tego, że rzeczywiście była to ostatnia rzecz, którą niejaki Kib wypił przed śmiercią. Niektórzy twierdzą, że wypicie drinka dość mocno przyczyniło się do faktu tej śmierci, ale były to oczywiście tylko plotki. Drink, co prawda, był dość ostry, wydobywał się z niego czarny, gryzący dym.
  - Hmm. - Sasza miał wątpliwości, ale postanowił twardo bronić honoru narodu rosyjskiego. - No dobra. - Jednym duszkiem wypił postawiony przed sobą napój. Przez chwilę siedział w kompletnym bezruchu, jednak po kilku sekundach zaczął intensywnie drżeć, z jego ust wydobył się nieludzki charkot, a potem podobnie nieludzkie wycie. Ostatnią czynnością jaką Sasza wykonał w życiu było przewrócenie się obok stolika. Z jego ust wydobywała się cienki dymek. Nikita i Bimber patrzyli na to zamurowani. Odezwał się Pijkole.
  - To cię oduczy bić ludzi bez ostrzeżenia.
  - Co mu się stało? - zapytał Gokurde?
  - Wypił "Kib Last Drink" i padł.
  Nikita i Bimber błyskawicznie wstali.
  - To był podstęp? Chcieliście nas tu wytruć? Jak szczury? Teraz zobaczycie. Dość pijatyki, czas na bijatykę.
  - Gdzie tam wytruć - powiedział Gokurde w błogiej nieświadomości. - Takim słabym drinkiem? Pijkole, powiedz im, że nie chciałeś mu zrobić krzywdy.
  Pijkole tymczasem dawno już stał za plecami Gokurde.
  - Teraz załatw ich! Z dwoma sobie poradzisz! - powiedział.
  - Wiedziałem! - krzyknął Bimber. - Sam tego chciałeś! Nikita!
  Nikita i Bimber odchylili kurtki i oboje wyciągnęli składane noże. Bimber miał dwa, a Nikita tylko jeden.
  - No, no, bez takich - rozzłościł się Gokurde, który nie lubił ostrej broni - schowajcie to, zanim wam zrobię krzywdę!
  Ludzie Juniora popatrzyli po sobie i głośno się roześmiali. Gokurde postanowił się z nimi nie patyczkować. W końcu, mogli dać zły przykład Gokartowi, który swoją drogą, gdzieś się ulotnił.
  - Na waszym miejscu to bym się tak nie śmiał - powiedział Gokurde. - Skoro jesteście tak ciency, że padacie po jednym Kib Laście, to nie macie szans!
  W odpowiedzi tamci tylko rzucili się na niego z nożami, Gokurde jednak miał już w ręce swój kij golfowy, słynny "Lobo". Bez trudu odbił uzbrojoną rękę Bimbera, podobnie zresztą jak cios wymierzony w siebie przez Nikitę. Ludzie Juniora byli mocno zaskoczeni takim obrotem spraw, ale Gokurde i jego kij byli po prostu niepokonani, każdy to wiedział. Nie chcąc tracić czasu, dresiarz z całej siły wyrżnął "Lobo" w szczękę Nikity. Miłośnik wina jabłkowego przeleciał ze dwa metry rozbijając się o najbliższy stolik. Niestety cios był tak silny, że "Kij Lobo" wygiął się w połowie, co czyniło go kompletnie bezużytecznym. Bimber, początkowo zaskoczony utratą kumpla, uśmiechnął się triumfalnie mocniej chwytając noże.
  Gokurde zmartwił się trochę stratą oręża, ale cóż było zrobić - w końcu, po wielu przejściach "Lobo" dokonał żywota, spełniając swoje zadanie. - "Chyba nie będzie mi już potrzebny" - pomyślał czarnowłosy, spoglądając na szykującego się do ataku Bimbera.
  Gokurde jednym płynnym ruchem wyciągnął zza pleców przymocowany z tyłu do paska termos. Bimber zamarł niepewny co się dzieje.
  - Ka...
  - Wa...
  - Na...
  - Ma...
  - Chę...
  - Cha...
  - Ma...
  Obrońca "Naszego Świata" zamachnął się. Strumień gorącej, wrzącej niemal kawy wyleciał z termosu oblewając całą niemal sylwetkę Bimbera. Z powodu szoku termicznego od licznych oparzeń trzeciego stopnia, mężczyzna najpierw zawył, a potem zemdlał. Termos był naprawdę dobry i trzymał ciepło absolutnie (nazwę pomijamy by nie reklamować - przyp. autora).
  Pijkole patrzył na to wszystko z grozą. Pamiętał moment kiedy to stał się ofiarą tej techniki. Bolało. Gokurde uśmiechnął się zwycięsko.
  - Zawsze noszę przy sobie gorącą kawę. Nie wiadomo kiedy może się przydać.
  - Tak - odruchowo potwierdził Pijkole. - Pomóżmy Kamykowi, chyba ma kłopoty.
  Faktycznie, Kamyk leżał posiniaczony na środku baru. Nie wiedzieć jakim cudem, ale knypkowatemu Juniorowi udało się pobić dwukrotnie od siebie większego właściciela "Naszego Świata", nie zapominajmy jednak, że ten ostatni był już dość leciwy. Karzeł uśmiechnął się złośliwie do nadchodzących Pijkole i Gokurde.
  - A więc, pokonaliście moich ludzi? Nieźle. Ale ze mną nie wygracie.
  - A to niby dlaczego? - zapytał Pijkole pewnie, w końcu Juniorowicz był od nich dwukrotnie mniejszy, Gokurde na pewno sobie poradzi.
  - On ma rację - powiedział Gokurde. - Bez "Kija Lobo" i kawy chyba nie wygram. - Pijkole pytająco, z gasnącą nadzieją w oczach, spojrzał na niego, ale dresiarz zaprzeczył ruchem głowy. - Moje jedyne techniki walki opierają się na "Lobo" i kawie, nie potrafię bez nich walczyć, jestem uziemiony dopóki nie wymyślę czegoś nowego.
Pijkole mimo wszystko nie tracił nadziei. Wyciągnął w kierunku Juniorowicza szklankę z "Kib Last Drink".
  - Może się napijesz? - zaproponował.
  Junior Juniorowicz z szelmowskim uśmieszkiem wziął szklankę i wypił jej zawartość. Nic się nie stało. Pijkole niemal padł z wrażenia.
  - Jestem teraz niewrażliwy na alkohol - powiedział Junior. - Wypiłem "Dragon Bols".
  - A skąd je wziąłeś? - zapytał Pijkole z rozpaczą, Juniorowicz tylko się uśmiechnął. - No to ja odpadam, żadna moja mieszanka go nie ruszy. - Jednocześnie w głowie obmyślał nową recepturę, tym razem opartą na alkoholu metylowym. - Dobra, Juniorowicz, wygrałeś. Bar jest twój - powiedział zrezygnowany.
  Junior triumfował. Nareszcie, marzenie jego i jego ojca miało się spełnić, po tylu latach. W oczach Juniora pojawiły się łzy wzruszenia. W końcu. Tyle czasu. Okazał się jednak sprytniejszy od tych zachodnich, kapitalistycznych świń. Zwyciężył. Łzy tak gwałtownie napływały do oczu Juniora, że nie zauważył jednej bardzo ważnej rzeczy...
  Pewnie zastanawia niektórych co się w tym całym czasie działo z Gokartem. Otóż chłopiec po tym jak opróżnił butelkę "jabola" i wszyscy stracili nim zainteresowanie wyruszył na poszukiwanie jednej jedynej rzeczy na której mu w życiu zależało, czyli alkoholu. Ponieważ jednak wszelkie stoliki były dla niego za wysokie, aby mógł sam dosięgnąć jakiejkolwiek butelki na nich, musiał szukać niżej. Po dopiciu kilku nie do końca opróżnionych butelek słabszych i mocniejszych trunków, nos Gokarta wyczuł coś pięknego - piwniczkę. Nie zwlekając więc podszedł do klapy w podłodze oddzielającej go od, jak wnioskował z zapachu, prawdziwego raju i zaczął majstrować przy zamku. Był sprytnym chłopcem (choć nie potrafił czytać, nie udało mu się więc otworzyć butelki "Dragon Bols") i po jakimś czasie piwniczka stanęła otworem. Gokart miał właśnie wejść do środka, kiedy nagle coś mu przeszkodziło.
  Przeszkodziło mu nadejście Juniora Juniorowicza.
  Junior postanowił ogłosić całemu barowi nowinę o zmianie kierownictwa z samego środka baru. Jak już wspomniano, nic nie widział.
  No właśnie, musicie wiedzieć, że "Nasz Świat" miał dość nietypową konstrukcję. Kto by pomyślał, że wejście do piwniczki może być dokładnie na środku głównej sali baru.
  Na pewno nie Junior Juniorowicz.
  A już na pewno nie pomyślałby, że to wejście może być otwarte w ciągu dnia...

***ŁUP***

  Nie wszyscy od razu zorientowali się co się stało. Dla Gokurde i Pijkole Juniorowicz po prostu zniknął. Pierwszy w sytuacji zorientował się Gokurde, dostrzegając Gokarta siedzącego obok wejścia do piwniczki.
  - Gokart! Nie baw się kłódkami! Ile razy ci to powtarzałem! - podniósł syna z podłogi. - To niebezpieczne!
  Drugi zareagował Pijkole. Błyskawicznie zatrzasnął klapę do piwniczki, założył kłódkę i zamknął ją. Pijkole z uśmiechem podszedł do Kamyka, który właśnie się podniósł.
  - I jak? Ta twoja oferta jest nadal aktualna?
  - Oferta?
  - Darmowe drinki przez rok.
  - Słyszałeś to? - załamał się Kamyk, sądził (słusznie), że Gokurde zapomni o tym i będzie można wykpić się tanim kosztem.
  - Mam słuch absolutny - szeroki uśmiech nie schodził z warg Pijkole. - Na początek będę potrzebował trochę metylu.

Koniec

All rights (and lefts) reserved. Wszelkie podobieństwo do postaci z Dragon Ball Z jest przypadkowe i absolutnie niezamierzone.


-> Wstęp <- | -> Rozdział pierwszy <-

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.