Część pierwsza - Saiyański książę

Wstęp | Prolog
001 | 002 | 003 | 004 | 005 | 006 | 007 | 008 | 009 | 010 | 011 | 012

Rozdział X - Instynkt i ambicja

  Po niecałej półgodzinie umiarkowanie szybkiego lotu Amarant i jego towarzysze dotarli do celu - dużego domu kapsułkowego. Typowy model rodzinny przeznaczony dla tych, którzy nawet podczas wczasów w plenerze chcą mieć pełen komfort, i telewizję satelitarną.
  W środku panował artystyczny nieład... Nie, raczej po prostu bałagan. Całe wnętrze było zawalone różnego pochodzenia i przeznaczenia sprzętami: zarówno działającymi jak i zepsutymi, a czasami zwyczajnie rozmontowanymi na czynniki pierwsze. Niektórych przedmiotów książę nie potrafił zidentyfikować.
  Gospodyni nie wyszła im na powitanie, zaczęli więc jej szukać. Kuuja ruszył przodem, nawołując Brussel po imieniu. Półsaiyan wlókł się za nim z ledwo przytomną Pan na ramieniu. Obu młodych gdzieś wcięło.
  Obeszli prawie cały dom, co pozwoliło Amarantowi wyrobić sobie konkretną opinię o jego właścicielce. Nieco przeraził go pokój wypełniony kartonami, z których dosłownie wysypywały się tysiące kapsułek. Bardziej nawet niż ten, gdzie stały rozbebeszone i niedokończone metalowe sylwetki i szkielety humanoidów. Budowanie androidów było było zabronione juz od ładnych kilku, zarówno na Plant jak i Yasan. Ten, poniekąd makabryczny widok wzbudził w księciu wrażenie, że jak najbardziej słusznie.
  Odnaleźli Brussel dopiero w przerobionym na warsztat garażu. Okazała się starą, siwą już i pomarszczoną, ale wciąż rosłą Saiyanką o nadzwyczaj bujnej fryzurze i - co ciekawe - z ogonem. Ubrana w brudny od smaru kombinezon i z goglami na oczach, w towarzystwie snopów iskier spawała fragment jakiegoś dużego i skomplikowanego urządzenia zawieszonego na haku pod sufitem. Podśpiewywała sobie przy tym pod nosem piosenkę, prawdopodobnie tę samą, która wydobywała się z zakrywających jej uszy słuchawek. Nic dziwnego, że nie zauważyła ich przybycia.
  Dopiero kiedy Kuuja podszedł i pomachał jej dłonią przed oczami, zorientowała się, że nie jest już sama. Lekko zaskoczona, w kilka sekund pozbyła się ograniczającego jej zmysły sprzętu. Część twarzy miała osmaloną, .
  - Hej, Kuu! - przywitała się trochę za głośno, klepiąc Lanfana w ramię. - Co jest?
  - Włosy ci się palą... - Wskazał palcem płomyk na końcu jednego z kosmyków nad prawą brwią.
  - Hmm, no tak. - Pośliniła kciuk i zdusiła ogień. Sekundę później dostrzegła wiszącą na ramieniu księcia Pan. Zrobiła wielkie oczy i podbiegła do nich. - Na bogów, mała, co ci jest?
  - Nic takiego... - odparła słabo dziewczyna i prawie upadła. Amarant podtrzymał ją w ostatniej chwili.
  - To ty ją tak urządziłeś?! - Brussel warknęła na niego tak, że włosy zjeżyły mu się na głowie.
  - N-nie, proszę pani.
  - Dobra, nieważne, trzeba ją wsadzić do komory regeneracyjnej. Za mną.
  Ruszyła bez zwłoki i tak energicznie, że książę, chcąc nadążyć, musiał złapać półprzytomną obiema rękami i po prostu ją nieść. Kuuja szedł tuż za nim. Dotarli do jednego z zawalonych złomem pomieszczeń, gdzie Brussel triumfalnie zerwała pokrowiec z czegoś dużego stojącego pod ścianą. Była to bardzo stara komora regeneracyjna.
  Saiyanka uruchomiła urządzenie. Zabuczało nieco, jakby protestując przeciw temu, że ktoś wyrywa je z zasłużonego snu i... zgasło. Dopiero przy trzeciej próbie włączyło się na dobre. Kolejne polecenia wystukiwane na panelu nie przynosiły efektów. Aby otworzyć właz, pani mechanik musiała sobie pomóc kopniakiem.
  - Czy to na pewno bezpieczne? - zapytał z niepokojem Amarant.
  - Od dwudziestu lat działa bez zarzutu... - obruszyła się Brussel.
  - Cała wasza rodzina to konserwatyści, prawda?
  - Nie pitol, tylko popilnuj mi skautera. - Pan, która w międzyczasie odzyskała przytomność, podała mu urządzenie.
  - Wiesz, Pan - Kuuja zaczął z tajemniczym uśmieszkiem - właściwie powinnaś się rozebrać zanim tam wejdziesz.
  - Zboczeniec! - zdążyła jeszcze warknąć, nim założyła maskę tlenową. Po chwili była już zamknięta w wypełniającej się płynem regeneracyjnym komorze.
  Stara Saiyanka oparła ręce na biodrach i westchnęła z ulgą.
  - No, to jeden problem z głowy. Chcecie może piwa?
 
  Kapsułka od Korna zmieniła się w walizkę wypełnioną fiolkami zawierającymi fioletowy płyn. Choke wyjął jedną i obejrzał ją uważnie. Według oznaczeń na etykiecie środek nosił nazwę PFR-032. Saiyan rozpoznawał ten kod i szybko domyślił się o co chodziło w słowach "liczę, że macie dość odwagi".
  Chemia jako nauka nigdy nie cieszyła się specjalną estymą wśród Saiyanów. Słabo rozumieli tę gałąź wiedzy i nie czuli potrzeby jej poznawania. Pewien rozwój nastąpił dopiero po przybyciu na Nową Plant Lanfa-jin. Za najbardziej przydatne uznano oczywiście środki zwiększające siłę, refleks, czy wytrzymałość - wszystko, co pomagało w walce. Wkrótce jednak okazało się, że organizmy rasy Saiya same w sobie stanowią miniaturowe fabryczki naturalnych "dopalaczy". Dodatkowo ogoniaści mieli tak silne systemy immunologiczne, że większość chemikaliów zwyczajnie zawodziła lub działała w nikłym stopniu.
  Prac jednak nie zarzucono. Pchnięto je tylko w innym kierunku. Zamiast budować od zera zdecydowano się dołożyć cegiełek do już istniejących fundamentów. Powstały dziesiątki syntetycznych saiyańskich hormonów oraz środków pobudzających czy hamujących wydzielanie ich prawdziwych odpowiedników. Ogoniaści okazali się też bardzo podatni na psychotropy.
  Przeprowadzone testy dały zatrważające rezultaty. Saiyan z pobudzonym sztucznie ośrodkiem agresji, zniwelowanym odczuwaniem bólu i z poziomem hormonu transformacyjnego równym 400% był nie do zatrzymania. Dosłownie. Z dziesięciu lanfańskich wojowników, służących podczas eksperymentu za bufor bezpieczeństwa, trzech zginęło, dwóch odsunięto od służby ze względu na zbyt duże uszkodzenia ciała, jeden zrezygnował sam, a kolejny wrócił dopiero po tym jak wstawiono mu cybernetyczne nogi.
  Dopiero wówczas przerwano badania, ich wyniki utajniono, a produkcji jakichkolwiek substancji wpływających na fizjologię Saiyanów zabroniono. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja. W rzeczywistości istniało kilka nielegalnych fabryczek w Wolnej Strefie, a i rząd posiadał swoje źródła, tak na wszelki wypadek.
  Choke miał tylko ogólne pojęcie o tym wszystkim, ale wiedział do czego służy PFR-032. Wiedział też, a może przede wszystkim, że na pewno nie użyje go na samym sobie. A skoro nie na sobie, to pozostawał któryś z jego towarzyszy.
  Marrow (przez Amaranta nazwany Ponurym) był mało sympatycznym, agresywnym gburem, który wyznawał zasadę, że najpierw się uderza, a pytania zadaje tym, którzy ewentualnie przeżyją. Znali się z Zajęczą Wargą od paru lat, choć zaledwie od niecałego roku lepiej niż tylko z widzenia. Szesnastoletni Ginger natomiast dopiero co osiągnął status Super-Saiyana, będący wymogiem dołączenia do bojówki, szukał więc wolnego miejsca. Znalazł je u Choke'a, któremu brakowało trzeciego do sformowania własnego oddzialiku i w ten sposób się zgadali. Młody miał duży potencjał i chęć działania, co czyniło go bardzo przydatnym.
  Jeden z nich musiał zaryzykować swoje zdrowie, a może nawet i życie, jeśli mieli pokonać Kuuję. Środek który otrzymali od KoRna pozwalał Saiyanowi przemienić się w oozaru. Transformacja była natychmiastowa, zupełnie niezależna od natężenia księżycowych promieni Brute (Nowa Plant zresztą nie miała naturalnych satelitów), czy nawet od posiadania ogona. Jedyna różnica polegała na tym, że ci z ogonami mieli większą szansę, że powrócą jeszcze do poprzedniej postaci. Za życia, znaczy się. Zadaniem Choke'a, jako dowódcy było podjąć trudną decyzję wyznaczenia "ochotnika" do tego zadania.
  - Ginger - zaczął bez namysłu. - Mam dla ciebie zadanie...

  W kuchni Brussel stały dwie duże lodówki: jedna wypełniona jedzeniem, druga, z której właścicielka wydobyła trzy puszki piwa, napojami chłodzącymi. Trunek był strasznie gorzki i dość mocny, zdecydowanie warzony z myślą o Saiyanach.
  - No, Kuuja, przedstaw mi swojego przyjaciela i wytłumaczcie co się właściwie stało - zagaiła gospodyni, kiedy już się wygodnie rozsiedli.
  - Ma na imię Amarant, dopiero co przyleciał z Yasan-sei - wyjaśnił zdawkowo Lanfan, po czym błyskawicznie zmienił temat: - Nie kręcili się tu ostatnio jacyś trzej dziwni goście? - zapytał, pociągając łyka z puszki.
  - Saiyani?
  - Tak, jeden z takimi odsłoniętymi zębami.
  - No kręcili - przyznała. - Rozmawiałam z nimi raz. Mówili, że są z jakiegoś Legionu imienia Vegety, czy coś takiego. To miło, że ktoś pamięta o tradycji, nie? Wspominali też coś o tym, że teraz okolica będzie bezpieczniejsza, bo oni będą jej pilnować.
  - Tak sądziłem. - Pokiwał głową. - To oni załatwili Pan.
  - Ale dlaczego? - zdziwiła się.
  - Ogólnie rzecz biorąc, nie lubią mieszańców.
  - Przecież ja też jestem mieszańcem!
  - Widocznie masz za niski poziom mocy żeby ich skautery to wykryły... Cholera, nie pomyślałem o tym, że możesz mieć problemy przez to, że tu jesteśmy.
  Zaśmiała się.
  - Nie bój żaby, Kuu. Sal dba o swoją staruszkę. Nie ruszam się bez beepera. Wystarczy, że wcisnę przycisk, a zjawi się tu pół Złotego Szwadronu.
  Złoty Szwadron - saiyański odpowiednik Czerwonej Gwardii - był to elitarny, złożony z SSJ oddział podległy bezpośrednio królowi. Krążyły plotki, najwyraźniej nie bezpodstawne, że Saladin ma tam duże znajomości.
  - Pytanie, czy zdołasz go wcisnąć i czy zdążą na czas. - Zamyślił się białowłosy. - Martwi mnie, że NLV zaczyna się panoszyć po naszej strefie. Rok temu nigdy by się na to nie odważyli, to jak otwarte wyzwanie rzucone siłom bezpieczeństwa. Coś się zmieniło. Mają najnowocześniejszy sprzęt, taki, którego nie dostaje się za darmo.
  - I co z tego wynika?
  - Muszą mieć dojścia gdzieś wysoko. To już nie jest tylko zabawa w buntowników. Brussel, to przestaje być zabawne, powinnaś się przenieść w głąb Strefy Kontrolowanej.
  - Dlaczego właściwie mieszka pani na granicy? - zaciekawił się Amarant.
  - Mów mi po imieniu, chłopcze - upomniała łagodnie. - Tu mi dobrze. Im dalej od tego świrniętego króla, tym lepiej.
  - Pani nie lubi mojego ojca? - zapytał, nim Kuuja zdążył go powstrzymać.
  Saiyanka zmrużyła oczy i spojrzała na niego lodowato.
  - Jesteś jego synem? - Słowo "jego" wymówiła takim tonem, że momentalnie zapragnął być kim innym. Albo przynajmniej zapaść się pod ziemię.
  - R-rozumiem, że to źle? - wyjąkał.
  - Ha! - wykrzyknęła, uderzając puszką o stół. Cienka blacha pękła, piwo rozlało się po blacie i zaczęło ściekać na podłogę. - Chcesz wiedzieć czemu mieszkam tutaj? Właśnie przez takich dupków jak twój ojciec, którym się wydaje, że wszystko wiedzą najlepiej i chcą kontrolować wszystko i wszystkich!
  Na kilka sekund zapanowała niezręczna cisza, po czym nieoczekiwanie półsaiyan wybuchnął śmiechem.
  - Powinna pani poznać moją mamę - powiedział. - Dogadałybyście się!
  Brussel osłupiała, ale zaraz złagodniała. Także się roześmiała, klepiąc Amaranta w ramię.
  - Jesteś w porządku, Ammie - rzekła z uśmiechem. - Ale powiedz do mnie jeszcze raz "pani", to ci urwę jaja.
  - O-okej.
  W tym momencie całym budynkiem coś wstrząsnęło, niezbyt silnie, ale odczuwalnie. Książę popisał się refleksem i uratował swoje piwo przed upadkiem.
  - Czy to jest to co myślę? - zapytała z niepokojem gospodyni.
  - Obawiam się, że tak - odparł Kuuja, odrywając puszkę od ust. - To oni...
  - Diabły!! - krzyknęła i gwałtownie wybiegła z kuchni.

  - Jesteś pewien, że to bezpieczne? - Mimo że Ginger bardzo się starał tego nie okazywać, w ogóle nie czuł się komfortowo w zaistniałej sytuacji.
  Stał półnagi na skale, kilkaset metrów od budynku, który zaraz miał zniszczyć jako oozaru. Oozaru! Nie sądził, że dojdzie do czegoś takiego. Słyszał oczywiście o tym, że są środki, które to umożliwiają, ale nigdy się z nimi nie zetknął. A już na pewno nie planował używać.
  - Całkowicie bezpieczne - zaczął uspakajającym tonem Choke. - Owszem, gdybyś był jakimś stetryczałym dziadygą, istniałoby pewne ryzyko, bo to męczące dla organizmu. Ale przecież znasz swoją siłę. Przemienisz się zresztą tylko na kilka godzin, potem wszystko wróci do normy. To będzie jak zasnąć i obudzić się, nic nie będziesz pamiętał. Sam bym to zrobił, ale w walce z tą dziwką straciłem zbyt dużo energii.
  - No tak, po prostu to trochę dziwne...
  Zajęcza Warga westchnął, wyglądał na nieco zawiedzionego.
  - Słuchaj, nic na siłę. Jeśli się boisz, powiedz. Marrow w każdej chwili może cię zastąpić...
  - Nie, nie! - zaprotestował młody. - Nie boję się, wszystko w porządku.
  - Jesteś pewien?
  - Tak.
  - Świetnie. - Lider grupy uśmiechnął się i włożył ampułkę do dozownika. - Gotów?
  - Tak.
  Choke przyłożył wylot ciśnieniowej strzykawki do szyi Gingera i nacisnął spust, po czym odsunął się.
  - Powodzenia - rzucił jeszcze, zanim odlecieli z Marrowem na bezpieczną odległość i ukryli za skałą, tak by wściekły oozaru, który zaraz pojawi się w okolicy, nie uznał ich za cel.
  Wzrok młodego Saiyana przesłoniła krwawa chmura. Żyły na karku i rękach nabrzmiały, a serce już nie tyle biło, co raczej łomotało. Kilkanaście sekund później Ginger zaczął rosnąć, jednocześnie coraz gęściej pokrywała go małpia sierść. Myśli znikły niemal, wyparte przez instynkt i żądzę mordu. Wkrótce czerwone oczy omiatały okolicę w poszukiwaniu ofiary. I znalazły.

  Amarant nie wiedział jak reagować na odgłosy upadania czegoś ciężkiego i rozbijania czegoś kruchego, oraz krzyki rozpaczy i bólu dochodzące z pomieszczenia do którego wybiegła Brussel. Ostatecznie postanowił pójść w ślady Kuuji, który nie zrobił nic, tylko w spokoju popijał piwo.
  Po chwili Saiyanka wkroczyła triumfalnie do kuchni, ciągnąc roześmianego, rozpłaszczonego na podłodze Brolliego za ogon. Równie rozbawiony Vivi wisiał na jej szyi.
  - Mam was!
  - Jeszcze raz, jeszcze raz! - krzyczał mały Lanfan.
  - Wystarczy... - sapnęła ciężko, stawiając go na podłodze. - Was nie warto łapać, bo trudno się potem pozbyć. To już nie na moje stare kości.
  - Nie jesteś stara! Jesteś... dojrzała!
  Pogłaskała go zidanowej czuprynce na głowie.
  - Dzięki, Veggie, ale dojrzała to ja byłam trzydzieści lat temu.
  Nagle Kuuja wstał gwałtownie, niemal przewracając stół. Piwo księcia zakończyło żywot na podłodze.
  - Zostańcie tutaj - krzyknął Lanfan, dosłownie wylatując z kuchni. Amarant, niewiele myśląc, rzucił się za nim. Ułamki sekundy później to samo uczynili obaj chłopcy. Tylko Brussel została na miejscu.
  - Ech, młodzi - westchnęła, rzucając szmatę do podłogi na kałużę piwa.
  Młodzi tymczasem wyskoczyli przed dom. Widok, który zastali sprawił, że zamarli bez słowa. Prawie wszyscy. Kuuja nie zamarł - po prostu nic nie mówił.
  Na pobliskim wzgórzu stała ogromna, czerwonooka małpa o wykrzywionym z wściekłości pysku. Wyczucie jej ogromnej energii wymagało od księcia tylko minimalnego skupienia, skauter był zbędny. Tylko, że to się zupełnie nie zgadzało! Moc oozaru nie powinna przecież przekraczać 0,25 megajednostki. Chyba, że...
  Czytał o takich przypadkach - niektórzy Saiyani kazali sobie odtwarzać ogony, żeby choć raz w życiu poczuć jak to jest być gigantem. Proces był długotrwały, a konieczna operacja chirurgiczna trudna i bolesna. Niewielu się na to decydowało, gdyż wkrótce potem następowały skutki uboczne. Do wyboru: odzyskane "atrybuty saiyańskiej dumy" degenerowały się i należało je usunąć albo zdobyty przez lata poziom mocy, mimo treningów, spadał w zastraszającym tempie.
  Szansa, że spotkali takiego Saiyana, i to dodatkowo owładniętego furią, była bardzo nikła. Ale najwyraźniej wystarczająco duża, by to nastąpiło. I to już drugiego dnia pobytu na planecie! Zaklął w myślach i obiecał sobie już niczemu więcej tutaj się nie dziwić. Nie mógł wiedzieć, że to postanowienie przetrwa zaledwie kilka minut.
  - Prawdziwy oozaru! - wykrzyknął Vivi. Brolly tymczasem cofnął się, z powrotem do środka.
  - Pewnie pierwszy raz coś takiego widzisz? - zapytał Amaranta Kuuja.
  - Do tej pory tylko na filmach. Cholera! - wykrzyknął, widząc że wielka małpa zaczęła kroczyć w ich kierunku, wywołując lekkie wstrząsy gruntu. Najwyraźniej uznała biały, wyraźnie odcinający się na tle zielonych wzgórz, kapsułkowy dom za rzecz wartą uwagi. Ich samych chyba nie mogła dostrzec z tej odległości. - Idzie w naszą stronę! Powiedz, że wiesz co się robi w takiej sytuacji!
  - Ucieka się.
  - Ale my nie bedziemy uciekać...? - ni to stwierdził ni zapytał szarowłosy.
  - Musimy odwrócić jego uwagę. - Krępy Lanfan wyjął z kieszeni kapsułkę, przemienił ją w skauter i założył go. - Kontaktujemy się na kanale 104, żeby nie musieć krzyczeć.
  - Dobra. - Książę powtórzył jego manewr.
  - Ja zaczynam. Jak zobaczysz, że mam problemy, wchodzisz. Tylko bądź ostrożny, nie wchodź mu w zasięg łap. Vivi, ty zostajesz tutaj. Pilnuj Brolliego.
  Wystartował, nie czekając na odpowiedź. Szarowłosy został na ziemi, z mieszanymi uczuciami. Kuuja mu imponował. Odnosiło się wrażenie jakby nigdy nie tracił zimnej krwi i był przygotowany do każdej sytuacji. Amarant nie dziwił się już, że udało mu się zwyciężyć we wszystkich pojedynkach w "Pod Pełnią...". Nie dziwił się też, że tamtejsi Saiyani nienawidzili go. Poczucie wyższości jakie wszystkim okazywał - trudno powiedzieć czy świadomie - stanowiło swoisty nakaz, by go uwielbiać albo nie znosić. Wyglądało, że obie opcje odpowiadały Lanfanowi jednakowo.
  W tej chwili książę jednak bardziej go podziwiał. Właściwie po raz pierwszy widział białowłosego w akcji i widok ten wywoływał u niego zgrzytanie zębów. Kuuja był szybki, naprawdę szybki. I świetnie panował nad ki, co dało się zauważyć po gwałtownych zmianach prędkości czy kierunku lotu. Zdezorientowana wielka małpa nie mogła uchwycić go nawet wzrokiem, nie mówiąc już o ataku. Cel trzymał się nieco poza zasięgiem ogromnych łap, powoli odciągając cięzko stąpającego giganta od domu Brussel.
  Nie to jednak wywarło na szarowłosym największe wrażenie.
  - Kuuja! - prawie krzyknął do głośnika. - Ten oozaru nie ma ogona!
  - No jasne, że nie - odparł lekko zniecierpliwionym głosem Lanfan. - Zamierzasz... - Mówił urywanie, w przerwach między unikami. - Tam... Tak stać? Przydałaby mi... się pomoc.
  Amarant lekko się speszył, a jednocześnie rozdrażnił. Obserwacje i przemyślenia nieco przesłoniły mu fakty - przeciwnik był niezwykle silny i walka z nim wymagała od jego białowłosego towarzysza maksimum koncentracji oraz wysiłku.
  Ale, tak dla przyzwoitości, mógłby się chociaż trochę zdziwić brakiem tego ogona...
  Książę przymknął oczy, sięgając do zapasów ki swojego organizmu. Odpoczynek i obfity posiłek pozwoliły mu odzyskać pełnię sił. Wypite piwo pomogło te siły poczuć. Przez sekundę czy szacował poziom swojej ki, po czym, w jednej chwili, uwolnił ją całą.
  Otoczyła go czerwonawa aura, która moment później, gdy aktywował technikę Flair, przemieniła się w prawdziwe tornado energii. Jednocześnie odezwała się podrażniona ambicja. Czy naprawdę nie dorównywał Pan, jak jej to zasugerował? Teraz, gdy moc krążyła w nim, domagając się uwolnienia, trudno było mu w to uwierzyć. A zaakceptować już na pewno nie potrafił. Wszechogarniające uczucie euforii, które ogarniało go na samą myśl o walce, walczyło ze zdrowym rozsądkiem i zdobywało kolejne przyczółki.
  Nie szarżuj. Jeden cios i leżysz. Pamiętaj: poza zasięgiem łap - myślał, ale miał wrażenie, że sam nie słucha własnych rad.
  Wyczekał na odpowiedni moment i wystartował, od razu na pełnej prędkości, wprost na wielką małpę. Nadszedł czas, by się sprawdzić!

Koniec rozdziału dziesiątego.

Notka odautorska:
Końcówka tego rozdziału początkowo była nieco inna i została zmieniona jakiś dzień po jego premierze. Teraz bardziej pasuje do pierwotnej koncepcji fanfika (a szczególnie postaci Amaranta). Na powody dlaczego wtedy napisałem to inaczej, litościwie spuśćmy zasłonę milczenia.


-> Wstęp <- | Rozdział IX <- | -> Rozdział XI

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.

t ID="#(loc.ids_checking_configuratio