Częœć pierwsza - Saiyański ksišżę

Wstęp | Prolog
001 | 002 | 003 | 004 | 005 | 006 | 007 | 008 | 009 | 010 | 011 | 012

Rozdział II - "Pod Pełniš Księżyca"

  Wnętrze usytuowanego na obrzeżach Bardock City budynku wypełniały trzy rzeczy - półmrok, ostra muzyka i Saiyani. Lokal o nazwie "Pod Pełniš Księżyca" przypominał nocne kluby jakich pełno było na Yasan-sei i mieœcił kilkaset osób. Różnice miały zwišzek z naturš mieszkańców Nowej Plant. Zamiast parkietu tanecznego, na œrodku owalnej głównej sali znajdowała się arena walk. Brakowało także wszechobecnego w przybytkach dla Lanfanów dymu papierosowego. Ten nałóg z jakichœ powodów nie rozprzestrzenił się wœród Saiyanów.
  Zewnętrznš częœć pomieszczenia zajmowały stoliki, bary i automaty z darmowym jedzeniem i napojami. Uwagę zwracał też zestaw dużych tablic œwietlnych prezentujšcy listę nazwisk z przydzielonymi im liczbami oraz, zdaje się, wynik aktualnej walki. Ktoœ mocno obrywał, o ile Amarant dobrze interpretował cyfry.
  - Dużo tu Saiyanów - zauważył, gdy przeciskali się przez tłum utworzony wokół automatów z suchym i mniej suchym prowiantem.
  - Co!? - zapytał Kuuja, nie dosłyszawszy, bo słowa księcia zagłuszone zostały przez ostre riffy najnowszego kawałka Guano Oozaru, jednego z bardziej znanych undergroundowych saiyańskich zespołów metalowych.
  - Dużo tu Saiyanów! - powtórzył głoœniej szarowłosy. Kilku najbliższych przedstawicieli wspomnianej obrzuciło go złymi spojrzeniami.
  - A czego się spodziewałeœ?! - parsknšł œmiechem jego towarzysz. - To tak jakby ich planeta!
  - No tak! Ale czytałem, że Saiyani stanowiš tu zaledwie dwadzieœcia procent populacji!
  - W mordowniach, jak ta, zawsze majš co najmniej dziewięćdziesišt dziewięć!
  - Mordowniach!? - zapytał ksišżę, zmęczony już nieco wrzaskiem. Na szczęœcie w tym momencie utwór skończył się i mogli mówić normalnie. Kolejny kawałek puszczono znacznie ciszej.
Kuuja wyraŸnie kogoœ szukał, wcišż prowadzšc przez gromady "małpoludów" jak często nazywano Saiyanów na Yasan-sei. Okazyjnie Amarant wychwytywał rzucane jego przewodnikowi niechętne spojrzenia.
  - Oficjalnie nazywajš je "Centrami 3R" od rozrywki, rekreacji i rywalizacji. Ale potocznie mówi się raczej "mordownie". To miejsce, gdzie każdy Saiyan może przyjœć i całkowicie legalnie skopać komuœ tyłek. Albo samemu oberwać po zębach. Raz na wozie, raz pod wozem.
  - W przewodniku pisali o tych centrach, ale raczej w kontekœcie czegoœ w stylu hali sportowej...
  - Pewnie można to i tak nazwać. Po prostu jedyny sport jaki uznajš Saiyani to pranie się nawzajem po mordach. Lanfani tu raczej nie zaglšdajš. Czasem można spotkać szaraka, jak ty. No wiesz, mieszańca. Ale zwykłych Lanfanów prawie nie ma.
  - Ale ty jesteœ?
  - To długa historia. A wracajšc jeszcze do mordowni, większoœć jest całkowicie legalna, bo rzšd czasami szuka w nich rekrutów armii. Jest też trochę nielegalnych. Ta jest... półlegalna.
  - To znaczy? - zdziwił się szarowołosy.
  - Jak by to powiedzieć... Niektóre starcia nieco wykraczajš poza zatwierdzony ustawš poziom agresji, ale poza tym nie dzieje się nic złego. Żadnych prochów, ani nic z tych rzeczy. Tylko walka, może czasem nieco ostrzejsza niż gdzie indziej,...
  - Jak dokładnie się to odbywa? Sš jakieœ rundy? Punkty?
  - Zasady sš doœć œcisłe, ale wszystko sprowadza się do tego, że dwóch Saiyanów wchodzi na arenę i zaczyna się prać po mordach.
  Wyraz twarzy Amaranta sugerował, że takie wyjaœnienie mu nie wystarczy.
  - No dobra - westchnšł Lanfan, zatrzymujšc się. - Widzisz tamten ranking?
  - Ten, gdzie na pierwszym miejscu jest "Gruby Wacek"?
  - Właœnie. To pierwsza dziesištka listy. Całoœć można obejrzeć na wyœwietlaczach œciennych tu i ówdzie. Zarejestrowanych jest jakiœ tysišc. Stałych bywalców trzy-cztery razy mniej. Nie ma ustalonej kolejnoœci walk, odbywajš się wtedy, gdy ktoœ kogoœ wyzwie na pojedynek.
  - Trochę dziwnie. Pewnie sš przestoje?
  - Żartujesz? Mówimy o Saiyanach. Oni kochajš walczyć. Ciężko się czasami dopchać do kolejki. Jeœli jest wielu chętnych, walczš wojownicy z najlepszym rankingiem. Dobrze trafiłeœ. Mamy wieczór, więc może być ciekawie. Szara masa z dołu listy najczęœciej załatwia porachunki rankiem, gdy jest prawie pusto.
  - Lokal jest całodobowy?
  - Owszem, jak większoœć tego typu. Ale "pod pełniš" to nieduża mordownia. Najsłynniejsze 3R-ki jak "Pięœć Bardocka" majš po kilkanaœcie aren, w tym takie do walk oozaru. Przeprowadzajš stamtšd transmisje telewizyjne. Samo dostanie się jest zaszczytem. Ale nasza też ma swój urok - uzupełnił widzšc wielkie oczy i opadłš szczękę księcia.
  - W przewodniku pisali, że "Saiyani lubiš sporty walki", ale nie spodziewałem się, że do tego stopnia. A powiedz, co oznaczajš te liczby obok imion w rankingu. A raczej pseudonimów, jak zgaduję. Gruby Wacek, Super Super Saiyan. O, albo ten z szóstego miejsca: Zidane To Ch...
  - Tak, pseudonimy - przerwał mu Kuuja. - W większoœci kaszaniaste, bo Saiyani sami je wymyœlajš. Co do liczb, to, po kolei: iloœć stoczonych walk, iloœć wygranych, remisów i porażek. Przy czym remisy prawie się nie zdarzajš.
  Amarant przyjrzał się pierwszej pištce. Wyglšdała następujšco:

1. Gruby Wacek: 41-41-0-0
2. Kieł: 95-76-0-19
3. Œmierć Wœród Was: 74-54-0-20
4. Super Super Saiyan: 101-80-0-21
5. Nocny Motyl: 238-174-1-63

  - Dlaczego ten goœć z pierwszego ma czterdzieœci jeden zwycięstw, a ten z drugiego siedemdziesišt szeœć? - zapytał, zdziwiony.
  - Zauważ, że ten z pierwszego ma też zero porażek.
  - No widzę, ale nawet jeœli odjšć iloœć porażek tego drugiego od jego zwycięstw to wychodzi mu więcej punktów. Chyba, że to się liczy inaczej...
  - W tym sęk, że zupełnie inaczej. Tu nie ma wyników za całokształt dokonań. Jeœli, powiedzmy, hipotetycznie, Gruby Wacek przegrałby dzisiaj z tobš, wyleciałby nie tylko z pierwszej dziesištki, ale też z pierwszej setki. Bo ty jako nowy byłbyœ w rankingu na szarym końcu. Po walce przeskoczyłbyœ kilkaset miejsc, tak by znaleŸć się wyżej od niego.
  - Hę?
  - Dobra, proœciej. Powiedzmy, że walczy koleœ z miejsca szóstego z kolesiem z miejsca czwartego. Jeœli wygra ten z czwartego, ranking się nie zmieni. Ale jeœli wygra ten z szóstego, przesunie się na pište, a ten z czwartego spadnie na szóste.
  - Dlaczego tak?
  - Bo to œrednia ich poprzednich miejsc. Prawdziwym zwycięzcš będzie ten z pištego, bo przeskoczy dzięki temu na czwarte.
  - A jeœli œrednia miejsc dwóch zawodników wychodzi na przykład trzy i pół?
  - Wtedy, zakładajšc że zwycięży ten niżej w rankingu, zajmie miejsce trzecie, a ten drugi czwarte.
  - Ale zaraz... W takim razie walka z kimœ niżej w rankingu nie ma żadnego sensu, bo zwycięstwo nic nie daje.
  - Dokładnie. I normalnie nie masz obowišzku przyjmować wyzwania od kogoœ, kto jest niżej niż ty. Ale znowu, musisz pamiętać, że to Saiyani. Odmowa walki z kimœ teoretycznie słabszym jest często postrzegana jako tchórzostwo, więc rzadko się migajš. Poza tym sš pewne ograniczenia w samych zasadach. Zależnie od tego na którym miejscu jesteœ, masz obowišzek przyjšć ileœ tam wyzwań w konkretnym czasie. Na przykład Gruby Wacek musi walczyć minimum raz na tydzień i dodatkowo musi to być walka z kandydatem na lidera, czyli aktualnie... - rzucił okiem na tablicę - ...z Kłem. On natomiast musi raz na tydzień przyjšć wyzwanie od... Œmierci Wœród Was... Nas? - skrzywił się. - Jego nie kojarzę, musi być jakiœ nowy. Nie zaglšdałem tu od kilku dni - dodał wyjaœniajšco.
  - Ty też walczysz?
  - Rzadko. - Kuuja wzruszył ramionami. - Mnie to specjalnie nie bawi.
  - Bawi chyba za to tego goœcia z pištego. Dwieœcie trzydzieœci osiem walk!
  - Taa, to tutejszy rekord. Nocny Motyl zawsze kršży gdzieœ w okolicach czołówki niczym ćma przy żarówce. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie zbyt miękkie serce.
  - Jak to? - zdziwił się ksišżę.
  - Nie wszyscy Saiyani to honorowi wojownicy. Niektórzy silniejsi czasami dla zabawy wyzywajš tych słabszych, żeby się nad nimi poznęcać. Tak robi na przykład ten Super Super Saiyan z czwartego, dlatego ma tyle zwycięstw. Żałosne, wiem - dodał, widzšc minę Amaranta. - A czasami ktoœ po prostu zdenerwuje kogoœ silnego i zamiast oberwać od razu, zostanie oficjalnie wyzwany. Tak czy inaczej, każdy ma wtedy prawo poprosić o ochronę jakiegoœ przyjaciela będšcego wyżej w rankingu. Wtedy tamten walczy zamiast niego.
  - Rozumiem, że Nocny Motyl często jest o to proszony?
  Lanfan pokiwał głowš.
  - I prawie zawsze się zgadza. Czasami zbyt pochopnie. Gruby Wacek, na przykład, nigdy nikogo nie chroni. Walczy tylko kiedy musi, nie podejmuje nadprogramowych wyzwań.
  - Mówisz jakbyœ za nim nie przepadał.
  - Można tak powiedzieć. To straszny sukinsyn.
  - Bez urazy - Amarant œciszył głos - ale ciebie tu chyba też nie lubiš. Wszyscy jakoœ dziwnie patrzš w naszš stronę.
  - Jestem Lanfanem - wyjaœnił krótko Kuuja. - Ale fakt, nie tylko o to chodzi. Nie mam tu wielu przyjaciół.
  - Dlaczego właœciwie mnie tu przyprowadziłeœ?
  Białowłosy wzruszył ramionami.
  - Bo to ciekawsze niż bankiet z emerytowanymi oozaru. A poza tym chciałbym ci kogoœ przedstawić. O, wreszcie jest. Tam!
  Amarant szybko zorientował się o kogo chodzi. Szczupła, krótko obcięta Saiyanka w ciemnej zbroi wyraŸnie wyróżniała się z grupy ciemnowłosych dziewczšt siedzšcych przy jednym ze stolików. Choćby tym, że wyglšdała na strasznie wkurzonš, podczas gdy wszystkie jej koleżanki zanosiły się œmiechem. Po chwili wyraŸnych cierpień wstała i doœć demonstracyjnie oddaliła od rozchichotanego towarzystwa. Na widok Kuuji wyraŸnie się rozjaœniła.
Mogła sobie liczyć około osiemnastu lat. Miała bardzo ładnš, sympatycznš twarz. Jedno z ciemnych oczu przesłaniała zielona szybka skautera.
  - Hej, grubasie! - przywitała Lanfana klepnięciem w ramię. Amarant spojrzał na nowego kolegę krytycznym wzrokiem, nabierajšc podejrzeń jak dziurawa łódka wody.
- Dawno się nie pojawiałeœ! - ćwierkała dalej dziewczyna. - Co tu robisz?
  - Właœciwie, szukam ciebie. Poważnie narażasz się Saladinowi.
  - Ha! - dziewczyna znowu się zdenerwowała. - Jeœli myœli, że stracę cały dzień tylko po to, by przywitać jakiegoœ półlanfańskiego bękarta, to się grubo myli. Bez urazy - rzuciła do Amaranta. - Nie mam nic do mieszańców. Chodzi mi tylko o tego dupka, księcia. Jak można kogoœ uważać za lepszego tylko dlatego, że Gebacca kiedyœ spał z jego matkš! Swojš drogš, nie znam cię, chyba? Przyszedłeœ z Kuujš?
  - No cóż - wtršcił Lanfan - to jest właœnie...
  - Tępy Pazur - przerwał mu ksišżę, kłaniajšc się lekko, by ukryć wyraz twarzy. - Jestem tu nowy, na samym dole rankingu. Dopiero co przyleciałem z Yasan-sei.
  Kuuja odkaszlnšł.
  - Tak, dokładnie. Więc, Pazurze, to jest właœnie Nocny Motyl.
  Szarowłosy zdšżył już opanować mięœnie twarzy i nawet powieka mu nie drgnęła, gdy witali się uœciskiem dłoni - solidnym, aż zatrzeszczały mu koœci.
  - Jest pani tu prawdziwš legendš - powiedział z uznaniem. - Dwieœcie trzydzieœci osiem pojedynków. Imponujšce.
  Mimo panujšcego półmroku dało się zauważyć, że dziewczyna lekko się zarumieniła.
  - Kto by tam patrzył na liczby - machnęła dłoniš, zakłopotana. Nagle coœ jš tknęło. - Kurcze, teraz moja walka! Muszę lecieć!
  - No i odleciała - skwitował Kuuja, po czym rzucił okiem na tablice œwietlne. - Nocny Motyl kontra Wielka Stopa. Cholera. ChodŸ, musimy zajšć dobre miejsca.
  - Kim jest Wielka Stopa? - zapytał Amarant, który zdšżył dojrzeć, że przeciwnik dziewczyny jest na ósmym miejscu w rankingu.
  - Strasznie wielki i strasznie głupi Saiyan. Ale jest mocny. To ich druga walka.
  - Kto wygrał poprzednio?
  - Ona. O włos.
  O dziwo, nie mieli problemu z przeciœnięciem się na miejsca z najlepszym widokiem. Wyglšdało to jakby sama obecnoœć Kuuji wystarczała, by tłum wokół nich rzedniał. To utwierdziło księcia w przekonaniu, że jego towarzysz nie został nazwany "grubasem" przypadkowo.
  - Gruby Wacek to ty - bardziej stwierdził niż zapytał.
  - Cóż, tak. - Lanfan znowu wzruszył ramionami. WyraŸnie lubił ten gest.
  - To dlatego tak cię tu nie lubiš?
  - Na pewno jest to jeden z powodów.
  Szarowłosy postanowił nie dršżyć tematu, choćby dlatego, że wolał się zapoznać z poziomem na jakim toczono tutaj walki zanim zdšży zdenerwować lidera rankingu. Nawet gdyby był to lider przypadkowy.
  Ale o przypadku raczej nie mogło być mowy skoro "Gruby Wacek" nie zaliczył do tej pory żadnej porażki.
  Wojownicy stanęli po przeciwnych stronach owalnej areny. Amarantowi zrobiło się trochę słabo na widok przeciwnika Nocnego Motyla. Słyszał co prawda o tym, że najwięksi Saiyani potrafili być naprawdę potężni, ale co innego słyszeć czy czytać, a co innego ujrzeć na własne oczy prawie dwuipółmetrowego łysego mięœniaka o wzroku maniakalnego mordercy. Ksišżę pożałował, że jego kamera uwięzła gdzieœ w kapsułce wœród reszty bagaży. Bez dowodów znajomi nigdy mu nie uwierzš.
  Dziewczyna jednak nie wydawała się przerażona, jej twarz wyrażała stuprocentowe skupienie. Nie miała już na uchu skautera, więc zapewne odczytywała poziom ki przeciwnika za pomocš szóstego zmysłu.
  Zanim ksišżę zdołał skoncentrować się na tym samym (niestety, tu jego umiejętnoœci pozostawiały wiele do życzenia, a skauter także siedział w bagażowej kapsułce), arenę od publicznoœci oddzieliło przezroczyste, bladozielone pole siłowe. Na oko, niezbyt silne. Mocniejszy pocisk byłby w stanie je przebić. Czyli albo stanowiło symboliczne zabezpieczenie, wprowadzone dla uspokojenia sumienia organizatorów, albo tutejsi wojownicy dysponowali dużo mniejszš siła niż ksišżę oczekiwał.
  - Rozerwę cię na strzępy, mała suko! - ryknšł Wielka Stopa, a jego głos wzmocniony przez sprzęt nagłaœniajšcy wypełnił całš salę. - Nie wyjdziesz z tej walki cało!
  - Taaaak! Zabij jš! Wyrwij jej nogi! - krzyknęła jakaœ wyjštkowo brutalnie usposobiona przedstawicielka saiyańskiej płci pięknej stojšca obok Amaranta. - Wiel-ka Sto-pa! Wiel-ka Sto-pa!
  Do okrzyków dziewczyny przyłšczyli się inni okoliczni kibice, a po chwili pseudonim wojownika skandowała już cała sala, a on sam uœmiechał się triumfalnie i prezentujšc potężne muskuły napawał się chwilš.
  - Eee, wybacz - szarowłosy niepewnie zwrócił się do Kuuji - bo może o czymœ nie wiem, ale czemu wszyscy kibicujš temu kafarowi?
  - To normalne - stwierdził sucho Lanfan. - Zwykle tak jest, kiedy Saiyan czystej krwi walczy z mieszańcem.
  - To dziewczyna nie jest stuprocentowš Saiyankš?
  Lanfan spojrzał na niego dziwnie.
  - Jest Saiyankš bardziej niż którakolwiek z otaczajšcych nas "czystej krwi" lafirynd.
  Ostatnie zdanie wypowiedział na tyle głoœno, by wszystkie wymienione lafiryndy także go usłyszały. Poza dodatkowymi, pełnymi nienawiœci spojrzeniami, reakcji jednak nie było. Czyżby wszyscy aż tak bali się narazić Kuuji?
  Tablica œwietlna, ta sama na której wyœwietlany był wynik poprzedniej walki zabłysła feeriš barw, które przez kilkanaœcie sekund kotłowały się niczym w kalejdoskopie, po czym pojawił się tam napisy "wszystkie chwyty dozwolone" oraz "walka na ziemi".
  - A to co znowu? - mruknšł Amarant.
  - To jeszcze jeden powód dla którego to centrum nie jest do końca legalne. Specjalne okolicznoœci walki. Sš generowane losowo. Może być na przykład walka tylko na ziemi, tylko w powietrzu, bez pocisków ki. Różnie.
  - A te "wszystkie chwyty..."?
  - Cóż, zwykle jest tak, że niektóre ciosy sš zabronione. Na przykład w oczy, albo łamanie kończyn. Poza tym, walka jest przerywana, jeœli jeden z przeciwników straci przytomnoœć. W tych warunkach prawie wszystkie takie zasady sš anulowane. Walczy się do upływu regulaminowego czasu. Dziesięć minut. Chyba że zwycięzca zdecyduje się przerwać wczeœniej.
  - To chyba Ÿle dla... Jak ona ma właœciwie na imię?
  - Ma na imię Pan. Tak, to Ÿle dla niej. Jest doœć powolny, ale dużo silniejszy, na ziemi to on będzie miał przewagę.
  Tablica wyœwietliła imiona walczšcych, ich dotychczasowe osišgnięcia - Wielka Stopa miał na koncie pięćdziesišt dwa zwycięstwa i trzydzieœci trzy porażki - oraz wynik walki. Oczywiœcie, na razie oboje mieli po zero punktów.
  - Czyste ciosy warte sš jeden - wyjaœnił Kuuja. - Jeœli przeciwnik przy okazji upada, dwa. Pozbawienie przytomnoœci zwykle kończy walkę, ale przy tych zasadach daje trzy punkty...
  Przerwał mu kolejny atak głoœnej, ciężkiej muzyki oznaczajšcy najwyraŸniej poczštek pojedynku. Wielka Stopa zaszarżował od razu, a ziemia zadrżała. Wydawało się, że mięœniak najzwyczajniej zmiecie przeciwniczkę masš. Dziewczyna jednak zwinnie uniknęła ataku, przeskoczyła za plecy potężnego Saiyana i kopnęła go od tyłu w kolano. Olbrzym stracił równowagę i runšł na osłonę energetycznš wokół areny, przypalajšc sobie zarost. Coœ takiego jednak nawet go nie zabolało. Odskoczył szybko i rozwœcieczony ponownie runšł na Nocnego Motyla. Tym razem nie zamierzała uciekać. Mimo, że zakrawało to na samobójstwo ruszyła do czołowego starcia. Oczywiœcie, tylko pozornie. Wykorzystujšc dużo mniejszš bezwładnoœć ciała wyhamowała w ostatniej chwili. Wielka Stopa był za ciężki, by uczynić coœ podobnego, wyprowadził więc nieco rozpaczliwy, zamaszysty cios. Dziewczyna zanurkowała pod jego rękš i z całej siły kopnęła w krocze.
  Tablica wyœwietliła wynik 3:0 na korzyœć dziewczyny, a Amarantowi ponownie zrobiło się słabo. Kuuja także trochę zbladł, choć udało mu się zachować dobrš minę do złej gry.
  - Tak to bywa - stwierdził pozornie beznamiętnie. - Po walce czasami triumfuje kto inny niż przed.
  Ponieważ jej przeciwnik nie podnosił się, Nocny Motyl zdecydowała się zakończyć walkę. Chwilę potem dopadła jš grupa chwilowych fanów, lizusów i innych tego typów osobników chcšcych koniecznie pogratulować tak błyskotliwego zwycięstwa. A najlepiej przy okazji zwrócić na siebie nieco uwagi. Tym razem sam autorytet Kuuji nie wystarczał, by się przepchnšć i młodzieńcy na dłuższš chwilę utknęli w tłumie. W żółwim tempie zbliżali się do dziewczyny.
  - I co o niej sšdzisz? - zapytał Lanfan. - Niezła jest, co?
  Amarant postanowił błysnšć dowcipem.
  - Niezła, tylko trochę płaska - rzucił, ale jego słowa znowu zagłuszone zostały przez potwornie głoœnš muzykę.
  - Że jak!?
  - Nieeezła! - krzyknšł ksišżę. - Tylko troooochę płaaaska!!
  Pech chciał, że ułamek sekundy wczeœniej utwór dobiegł końca i słowa te dotarły nie tylko do Kuuji, ale także do tej osoby do której dotrzeć na pewno nie miały. Właœciwie, słyszeli chyba wszyscy. Momentalnie kilkaset par oczu skierowało się w jego stronę. Zaległa potworna, nienaturalna cisza, którš przerwało dopiero kilka przytłumionych chichotów gdzieœ z głębi tłumu.
  Wœciekły wzrok Pan sugerował nieliche kłopoty.
  - Ty! - Wskazała go palcem. - Tępy Pazur, tak? Wyzywam cię!

Koniec rozdziału drugiego.

Notka odautorska (oryginalna, zmodyfikowana):
Pomysł Centrów 3R (w starszej wersji tekstu nazywanych OKWA-kami - Oœrodkami Kontrolowanego Wyzwalania Agresji) przyszedł mi do głowy, gdy zastanawiałem się nad jakimœ saiyańskim odpowiednikiem Tenkaichi Budokai. Stwierdziłem, że tak lubujšca się w walce rasa raczej nie zadowoliłaby się turniejem rozgrywanym co ileœ tam lat.


-> Wstęp <- | Rozdział I <- | -> Rozdział III

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należšcych do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi zwišzanych.

”@RpŹ°‚Ľí„ŽU+ž=>őe:ϧ% sĘţç! šŮžRW5\öˆ?ó*“s9Q˝5đW2SűĐűĹޛŸ:ČZ'éĺ{Â%)űŚĎŠęÚß˝rZVí@u!ĹŻ˜r˝˛M5 ‘Œ(8IŚ3ÎF/Oh´N}+ąČ[žéEAŕ1~ BK ­€Š€•ů› nč0¨ ĆĄ„EăĘ ĚśŔ|ţČĘŚ§ ćĘ|­j˙'(Ęôăazˆ o}ÂÓ&?ů[™¨ě>xťř—˛‚LoŠú Heu˛Ŕ,‰s­ôAFąÇĆ-`zŮ`J#ýS-,|Ó[’pé†`úV–or6ŃÇEŮP Ű/{Ô ^ĺ;I”Ü+BŤHŐkܡŤÍS0/ůĚńAŢ^śß+#uE^óŚaMťé*ţń>ä‚u˘gÖŐcë3s