Rozdział II - "Pod Pełniš Księżyca"
  Wnętrze usytuowanego na obrzeżach Bardock City budynku wypełniały trzy rzeczy - półmrok, ostra muzyka i Saiyani. Lokal o nazwie "Pod Pełniš Księżyca" przypominał nocne kluby jakich pełno było na Yasan-sei i miecił kilkaset osób. Różnice miały zwišzek z naturš mieszkańców Nowej Plant. Zamiast parkietu tanecznego, na rodku owalnej głównej sali znajdowała się arena walk. Brakowało także wszechobecnego w przybytkach dla Lanfanów dymu papierosowego. Ten nałóg z jakich powodów nie rozprzestrzenił się wród Saiyanów.
  Zewnętrznš częć pomieszczenia zajmowały stoliki, bary i automaty z darmowym jedzeniem i napojami. Uwagę zwracał też zestaw dużych tablic wietlnych prezentujšcy listę nazwisk z przydzielonymi im liczbami oraz, zdaje się, wynik aktualnej walki. Kto mocno obrywał, o ile Amarant dobrze interpretował cyfry.
  - Dużo tu Saiyanów - zauważył, gdy przeciskali się przez tłum utworzony wokół automatów z suchym i mniej suchym prowiantem.
  - Co!? - zapytał Kuuja, nie dosłyszawszy, bo słowa księcia zagłuszone zostały przez ostre riffy najnowszego kawałka Guano Oozaru, jednego z bardziej znanych undergroundowych saiyańskich zespołów metalowych.
  - Dużo tu Saiyanów! - powtórzył głoniej szarowłosy. Kilku najbliższych przedstawicieli wspomnianej obrzuciło go złymi spojrzeniami.
  - A czego się spodziewałe?! - parsknšł miechem jego towarzysz. - To tak jakby ich planeta!
  - No tak! Ale czytałem, że Saiyani stanowiš tu zaledwie dwadziecia procent populacji!
  - W mordowniach, jak ta, zawsze majš co najmniej dziewięćdziesišt dziewięć!
  - Mordowniach!? - zapytał ksišżę, zmęczony już nieco wrzaskiem. Na szczęcie w tym momencie utwór skończył się i mogli mówić normalnie. Kolejny kawałek puszczono znacznie ciszej.
Kuuja wyranie kogo szukał, wcišż prowadzšc przez gromady "małpoludów" jak często nazywano Saiyanów na Yasan-sei. Okazyjnie Amarant wychwytywał rzucane jego przewodnikowi niechętne spojrzenia.
  - Oficjalnie nazywajš je "Centrami 3R" od rozrywki, rekreacji i rywalizacji. Ale potocznie mówi się raczej "mordownie". To miejsce, gdzie każdy Saiyan może przyjć i całkowicie legalnie skopać komu tyłek. Albo samemu oberwać po zębach. Raz na wozie, raz pod wozem.
  - W przewodniku pisali o tych centrach, ale raczej w kontekcie czego w stylu hali sportowej...
  - Pewnie można to i tak nazwać. Po prostu jedyny sport jaki uznajš Saiyani to pranie się nawzajem po mordach. Lanfani tu raczej nie zaglšdajš. Czasem można spotkać szaraka, jak ty. No wiesz, mieszańca. Ale zwykłych Lanfanów prawie nie ma.
  - Ale ty jeste?
  - To długa historia. A wracajšc jeszcze do mordowni, większoć jest całkowicie legalna, bo rzšd czasami szuka w nich rekrutów armii. Jest też trochę nielegalnych. Ta jest... półlegalna.
  - To znaczy? - zdziwił się szarowołosy.
  - Jak by to powiedzieć... Niektóre starcia nieco wykraczajš poza zatwierdzony ustawš poziom agresji, ale poza tym nie dzieje się nic złego. Żadnych prochów, ani nic z tych rzeczy. Tylko walka, może czasem nieco ostrzejsza niż gdzie indziej,...
  - Jak dokładnie się to odbywa? Sš jakie rundy? Punkty?
  - Zasady sš doć cisłe, ale wszystko sprowadza się do tego, że dwóch Saiyanów wchodzi na arenę i zaczyna się prać po mordach.
  Wyraz twarzy Amaranta sugerował, że takie wyjanienie mu nie wystarczy.
  - No dobra - westchnšł Lanfan, zatrzymujšc się. - Widzisz tamten ranking?
  - Ten, gdzie na pierwszym miejscu jest "Gruby Wacek"?
  - Włanie. To pierwsza dziesištka listy. Całoć można obejrzeć na wywietlaczach ciennych tu i ówdzie. Zarejestrowanych jest jaki tysišc. Stałych bywalców trzy-cztery razy mniej. Nie ma ustalonej kolejnoci walk, odbywajš się wtedy, gdy kto kogo wyzwie na pojedynek.
  - Trochę dziwnie. Pewnie sš przestoje?
  - Żartujesz? Mówimy o Saiyanach. Oni kochajš walczyć. Ciężko się czasami dopchać do kolejki. Jeli jest wielu chętnych, walczš wojownicy z najlepszym rankingiem. Dobrze trafiłe. Mamy wieczór, więc może być ciekawie. Szara masa z dołu listy najczęciej załatwia porachunki rankiem, gdy jest prawie pusto.
  - Lokal jest całodobowy?
  - Owszem, jak większoć tego typu. Ale "pod pełniš" to nieduża mordownia. Najsłynniejsze 3R-ki jak "Pięć Bardocka" majš po kilkanacie aren, w tym takie do walk oozaru. Przeprowadzajš stamtšd transmisje telewizyjne. Samo dostanie się jest zaszczytem. Ale nasza też ma swój urok - uzupełnił widzšc wielkie oczy i opadłš szczękę księcia.
  - W przewodniku pisali, że "Saiyani lubiš sporty walki", ale nie spodziewałem się, że do tego stopnia. A powiedz, co oznaczajš te liczby obok imion w rankingu. A raczej pseudonimów, jak zgaduję. Gruby Wacek, Super Super Saiyan. O, albo ten z szóstego miejsca: Zidane To Ch...
  - Tak, pseudonimy - przerwał mu Kuuja. - W większoci kaszaniaste, bo Saiyani sami je wymylajš. Co do liczb, to, po kolei: iloć stoczonych walk, iloć wygranych, remisów i porażek. Przy czym remisy prawie się nie zdarzajš.
  Amarant przyjrzał się pierwszej pištce. Wyglšdała następujšco:
1. Gruby Wacek: 41-41-0-0
2. Kieł: 95-76-0-19
3. mierć Wród Was: 74-54-0-20
4. Super Super Saiyan: 101-80-0-21
5. Nocny Motyl: 238-174-1-63
  - Dlaczego ten goć z pierwszego ma czterdzieci jeden zwycięstw, a ten z drugiego siedemdziesišt szeć? - zapytał, zdziwiony.
  - Zauważ, że ten z pierwszego ma też zero porażek.
  - No widzę, ale nawet jeli odjšć iloć porażek tego drugiego od jego zwycięstw to wychodzi mu więcej punktów. Chyba, że to się liczy inaczej...
  - W tym sęk, że zupełnie inaczej. Tu nie ma wyników za całokształt dokonań. Jeli, powiedzmy, hipotetycznie, Gruby Wacek przegrałby dzisiaj z tobš, wyleciałby nie tylko z pierwszej dziesištki, ale też z pierwszej setki. Bo ty jako nowy byłby w rankingu na szarym końcu. Po walce przeskoczyłby kilkaset miejsc, tak by znaleć się wyżej od niego.
  - Hę?
  - Dobra, prociej. Powiedzmy, że walczy kole z miejsca szóstego z kolesiem z miejsca czwartego. Jeli wygra ten z czwartego, ranking się nie zmieni. Ale jeli wygra ten z szóstego, przesunie się na pište, a ten z czwartego spadnie na szóste.
  - Dlaczego tak?
  - Bo to rednia ich poprzednich miejsc. Prawdziwym zwycięzcš będzie ten z pištego, bo przeskoczy dzięki temu na czwarte.
  - A jeli rednia miejsc dwóch zawodników wychodzi na przykład trzy i pół?
  - Wtedy, zakładajšc że zwycięży ten niżej w rankingu, zajmie miejsce trzecie, a ten drugi czwarte.
  - Ale zaraz... W takim razie walka z kim niżej w rankingu nie ma żadnego sensu, bo zwycięstwo nic nie daje.
  - Dokładnie. I normalnie nie masz obowišzku przyjmować wyzwania od kogo, kto jest niżej niż ty. Ale znowu, musisz pamiętać, że to Saiyani. Odmowa walki z kim teoretycznie słabszym jest często postrzegana jako tchórzostwo, więc rzadko się migajš. Poza tym sš pewne ograniczenia w samych zasadach. Zależnie od tego na którym miejscu jeste, masz obowišzek przyjšć ile tam wyzwań w konkretnym czasie. Na przykład Gruby Wacek musi walczyć minimum raz na tydzień i dodatkowo musi to być walka z kandydatem na lidera, czyli aktualnie... - rzucił okiem na tablicę - ...z Kłem. On natomiast musi raz na tydzień przyjšć wyzwanie od... mierci Wród Was... Nas? - skrzywił się. - Jego nie kojarzę, musi być jaki nowy. Nie zaglšdałem tu od kilku dni - dodał wyjaniajšco.
  - Ty też walczysz?
  - Rzadko. - Kuuja wzruszył ramionami. - Mnie to specjalnie nie bawi.
  - Bawi chyba za to tego gocia z pištego. Dwiecie trzydzieci osiem walk!
  - Taa, to tutejszy rekord. Nocny Motyl zawsze kršży gdzie w okolicach czołówki niczym ćma przy żarówce. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie zbyt miękkie serce.
  - Jak to? - zdziwił się ksišżę.
  - Nie wszyscy Saiyani to honorowi wojownicy. Niektórzy silniejsi czasami dla zabawy wyzywajš tych słabszych, żeby się nad nimi poznęcać. Tak robi na przykład ten Super Super Saiyan z czwartego, dlatego ma tyle zwycięstw. Żałosne, wiem - dodał, widzšc minę Amaranta. - A czasami kto po prostu zdenerwuje kogo silnego i zamiast oberwać od razu, zostanie oficjalnie wyzwany. Tak czy inaczej, każdy ma wtedy prawo poprosić o ochronę jakiego przyjaciela będšcego wyżej w rankingu. Wtedy tamten walczy zamiast niego.
  - Rozumiem, że Nocny Motyl często jest o to proszony?
  Lanfan pokiwał głowš.
  - I prawie zawsze się zgadza. Czasami zbyt pochopnie. Gruby Wacek, na przykład, nigdy nikogo nie chroni. Walczy tylko kiedy musi, nie podejmuje nadprogramowych wyzwań.
  - Mówisz jakby za nim nie przepadał.
  - Można tak powiedzieć. To straszny sukinsyn.
  - Bez urazy - Amarant ciszył głos - ale ciebie tu chyba też nie lubiš. Wszyscy jako dziwnie patrzš w naszš stronę.
  - Jestem Lanfanem - wyjanił krótko Kuuja. - Ale fakt, nie tylko o to chodzi. Nie mam tu wielu przyjaciół.
  - Dlaczego właciwie mnie tu przyprowadziłe?
  Białowłosy wzruszył ramionami.
  - Bo to ciekawsze niż bankiet z emerytowanymi oozaru. A poza tym chciałbym ci kogo przedstawić. O, wreszcie jest. Tam!
  Amarant szybko zorientował się o kogo chodzi. Szczupła, krótko obcięta Saiyanka w ciemnej zbroi wyranie wyróżniała się z grupy ciemnowłosych dziewczšt siedzšcych przy jednym ze stolików. Choćby tym, że wyglšdała na strasznie wkurzonš, podczas gdy wszystkie jej koleżanki zanosiły się miechem. Po chwili wyranych cierpień wstała i doć demonstracyjnie oddaliła od rozchichotanego towarzystwa. Na widok Kuuji wyranie się rozjaniła.
Mogła sobie liczyć około osiemnastu lat. Miała bardzo ładnš, sympatycznš twarz. Jedno z ciemnych oczu przesłaniała zielona szybka skautera.
  - Hej, grubasie! - przywitała Lanfana klepnięciem w ramię. Amarant spojrzał na nowego kolegę krytycznym wzrokiem, nabierajšc podejrzeń jak dziurawa łódka wody.
- Dawno się nie pojawiałe! - ćwierkała dalej dziewczyna. - Co tu robisz?
  - Właciwie, szukam ciebie. Poważnie narażasz się Saladinowi.
  - Ha! - dziewczyna znowu się zdenerwowała. - Jeli myli, że stracę cały dzień tylko po to, by przywitać jakiego półlanfańskiego bękarta, to się grubo myli. Bez urazy - rzuciła do Amaranta. - Nie mam nic do mieszańców. Chodzi mi tylko o tego dupka, księcia. Jak można kogo uważać za lepszego tylko dlatego, że Gebacca kiedy spał z jego matkš! Swojš drogš, nie znam cię, chyba? Przyszedłe z Kuujš?
  - No cóż - wtršcił Lanfan - to jest włanie...
  - Tępy Pazur - przerwał mu ksišżę, kłaniajšc się lekko, by ukryć wyraz twarzy. - Jestem tu nowy, na samym dole rankingu. Dopiero co przyleciałem z Yasan-sei.
  Kuuja odkaszlnšł.
  - Tak, dokładnie. Więc, Pazurze, to jest włanie Nocny Motyl.
  Szarowłosy zdšżył już opanować mięnie twarzy i nawet powieka mu nie drgnęła, gdy witali się uciskiem dłoni - solidnym, aż zatrzeszczały mu koci.
  - Jest pani tu prawdziwš legendš - powiedział z uznaniem. - Dwiecie trzydzieci osiem pojedynków. Imponujšce.
  Mimo panujšcego półmroku dało się zauważyć, że dziewczyna lekko się zarumieniła.
  - Kto by tam patrzył na liczby - machnęła dłoniš, zakłopotana. Nagle co jš tknęło. - Kurcze, teraz moja walka! Muszę lecieć!
  - No i odleciała - skwitował Kuuja, po czym rzucił okiem na tablice wietlne. - Nocny Motyl kontra Wielka Stopa. Cholera. Chod, musimy zajšć dobre miejsca.
  - Kim jest Wielka Stopa? - zapytał Amarant, który zdšżył dojrzeć, że przeciwnik dziewczyny jest na ósmym miejscu w rankingu.
  - Strasznie wielki i strasznie głupi Saiyan. Ale jest mocny. To ich druga walka.
  - Kto wygrał poprzednio?
  - Ona. O włos.
  O dziwo, nie mieli problemu z przecinięciem się na miejsca z najlepszym widokiem. Wyglšdało to jakby sama obecnoć Kuuji wystarczała, by tłum wokół nich rzedniał. To utwierdziło księcia w przekonaniu, że jego towarzysz nie został nazwany "grubasem" przypadkowo.
  - Gruby Wacek to ty - bardziej stwierdził niż zapytał.
  - Cóż, tak. - Lanfan znowu wzruszył ramionami. Wyranie lubił ten gest.
  - To dlatego tak cię tu nie lubiš?
  - Na pewno jest to jeden z powodów.
  Szarowłosy postanowił nie dršżyć tematu, choćby dlatego, że wolał się zapoznać z poziomem na jakim toczono tutaj walki zanim zdšży zdenerwować lidera rankingu. Nawet gdyby był to lider przypadkowy.
  Ale o przypadku raczej nie mogło być mowy skoro "Gruby Wacek" nie zaliczył do tej pory żadnej porażki.
  Wojownicy stanęli po przeciwnych stronach owalnej areny. Amarantowi zrobiło się trochę słabo na widok przeciwnika Nocnego Motyla. Słyszał co prawda o tym, że najwięksi Saiyani potrafili być naprawdę potężni, ale co innego słyszeć czy czytać, a co innego ujrzeć na własne oczy prawie dwuipółmetrowego łysego mięniaka o wzroku maniakalnego mordercy. Ksišżę pożałował, że jego kamera uwięzła gdzie w kapsułce wród reszty bagaży. Bez dowodów znajomi nigdy mu nie uwierzš.
  Dziewczyna jednak nie wydawała się przerażona, jej twarz wyrażała stuprocentowe skupienie. Nie miała już na uchu skautera, więc zapewne odczytywała poziom ki przeciwnika za pomocš szóstego zmysłu.
  Zanim ksišżę zdołał skoncentrować się na tym samym (niestety, tu jego umiejętnoci pozostawiały wiele do życzenia, a skauter także siedział w bagażowej kapsułce), arenę od publicznoci oddzieliło przezroczyste, bladozielone pole siłowe. Na oko, niezbyt silne. Mocniejszy pocisk byłby w stanie je przebić. Czyli albo stanowiło symboliczne zabezpieczenie, wprowadzone dla uspokojenia sumienia organizatorów, albo tutejsi wojownicy dysponowali dużo mniejszš siła niż ksišżę oczekiwał.
  - Rozerwę cię na strzępy, mała suko! - ryknšł Wielka Stopa, a jego głos wzmocniony przez sprzęt nagłaniajšcy wypełnił całš salę. - Nie wyjdziesz z tej walki cało!
  - Taaaak! Zabij jš! Wyrwij jej nogi! - krzyknęła jaka wyjštkowo brutalnie usposobiona przedstawicielka saiyańskiej płci pięknej stojšca obok Amaranta. - Wiel-ka Sto-pa! Wiel-ka Sto-pa!
  Do okrzyków dziewczyny przyłšczyli się inni okoliczni kibice, a po chwili pseudonim wojownika skandowała już cała sala, a on sam umiechał się triumfalnie i prezentujšc potężne muskuły napawał się chwilš.
  - Eee, wybacz - szarowłosy niepewnie zwrócił się do Kuuji - bo może o czym nie wiem, ale czemu wszyscy kibicujš temu kafarowi?
  - To normalne - stwierdził sucho Lanfan. - Zwykle tak jest, kiedy Saiyan czystej krwi walczy z mieszańcem.
  - To dziewczyna nie jest stuprocentowš Saiyankš?
  Lanfan spojrzał na niego dziwnie.
  - Jest Saiyankš bardziej niż którakolwiek z otaczajšcych nas "czystej krwi" lafirynd.
  Ostatnie zdanie wypowiedział na tyle głono, by wszystkie wymienione lafiryndy także go usłyszały. Poza dodatkowymi, pełnymi nienawici spojrzeniami, reakcji jednak nie było. Czyżby wszyscy aż tak bali się narazić Kuuji?
  Tablica wietlna, ta sama na której wywietlany był wynik poprzedniej walki zabłysła feeriš barw, które przez kilkanacie sekund kotłowały się niczym w kalejdoskopie, po czym pojawił się tam napisy "wszystkie chwyty dozwolone" oraz "walka na ziemi".
  - A to co znowu? - mruknšł Amarant.
  - To jeszcze jeden powód dla którego to centrum nie jest do końca legalne. Specjalne okolicznoci walki. Sš generowane losowo. Może być na przykład walka tylko na ziemi, tylko w powietrzu, bez pocisków ki. Różnie.
  - A te "wszystkie chwyty..."?
  - Cóż, zwykle jest tak, że niektóre ciosy sš zabronione. Na przykład w oczy, albo łamanie kończyn. Poza tym, walka jest przerywana, jeli jeden z przeciwników straci przytomnoć. W tych warunkach prawie wszystkie takie zasady sš anulowane. Walczy się do upływu regulaminowego czasu. Dziesięć minut. Chyba że zwycięzca zdecyduje się przerwać wczeniej.
  - To chyba le dla... Jak ona ma właciwie na imię?
  - Ma na imię Pan. Tak, to le dla niej. Jest doć powolny, ale dużo silniejszy, na ziemi to on będzie miał przewagę.
  Tablica wywietliła imiona walczšcych, ich dotychczasowe osišgnięcia - Wielka Stopa miał na koncie pięćdziesišt dwa zwycięstwa i trzydzieci trzy porażki - oraz wynik walki. Oczywicie, na razie oboje mieli po zero punktów.
  - Czyste ciosy warte sš jeden - wyjanił Kuuja. - Jeli przeciwnik przy okazji upada, dwa. Pozbawienie przytomnoci zwykle kończy walkę, ale przy tych zasadach daje trzy punkty...
  Przerwał mu kolejny atak głonej, ciężkiej muzyki oznaczajšcy najwyraniej poczštek pojedynku. Wielka Stopa zaszarżował od razu, a ziemia zadrżała. Wydawało się, że mięniak najzwyczajniej zmiecie przeciwniczkę masš. Dziewczyna jednak zwinnie uniknęła ataku, przeskoczyła za plecy potężnego Saiyana i kopnęła go od tyłu w kolano. Olbrzym stracił równowagę i runšł na osłonę energetycznš wokół areny, przypalajšc sobie zarost. Co takiego jednak nawet go nie zabolało. Odskoczył szybko i rozwcieczony ponownie runšł na Nocnego Motyla. Tym razem nie zamierzała uciekać. Mimo, że zakrawało to na samobójstwo ruszyła do czołowego starcia. Oczywicie, tylko pozornie. Wykorzystujšc dużo mniejszš bezwładnoć ciała wyhamowała w ostatniej chwili. Wielka Stopa był za ciężki, by uczynić co podobnego, wyprowadził więc nieco rozpaczliwy, zamaszysty cios. Dziewczyna zanurkowała pod jego rękš i z całej siły kopnęła w krocze.
  Tablica wywietliła wynik 3:0 na korzyć dziewczyny, a Amarantowi ponownie zrobiło się słabo. Kuuja także trochę zbladł, choć udało mu się zachować dobrš minę do złej gry.
  - Tak to bywa - stwierdził pozornie beznamiętnie. - Po walce czasami triumfuje kto inny niż przed.
  Ponieważ jej przeciwnik nie podnosił się, Nocny Motyl zdecydowała się zakończyć walkę. Chwilę potem dopadła jš grupa chwilowych fanów, lizusów i innych tego typów osobników chcšcych koniecznie pogratulować tak błyskotliwego zwycięstwa. A najlepiej przy okazji zwrócić na siebie nieco uwagi. Tym razem sam autorytet Kuuji nie wystarczał, by się przepchnšć i młodzieńcy na dłuższš chwilę utknęli w tłumie. W żółwim tempie zbliżali się do dziewczyny.
  - I co o niej sšdzisz? - zapytał Lanfan. - Niezła jest, co?
  Amarant postanowił błysnšć dowcipem.
  - Niezła, tylko trochę płaska - rzucił, ale jego słowa znowu zagłuszone zostały przez potwornie głonš muzykę.
  - Że jak!?
  - Nieeezła! - krzyknšł ksišżę. - Tylko troooochę płaaaska!!
  Pech chciał, że ułamek sekundy wczeniej utwór dobiegł końca i słowa te dotarły nie tylko do Kuuji, ale także do tej osoby do której dotrzeć na pewno nie miały. Właciwie, słyszeli chyba wszyscy. Momentalnie kilkaset par oczu skierowało się w jego stronę. Zaległa potworna, nienaturalna cisza, którš przerwało dopiero kilka przytłumionych chichotów gdzie z głębi tłumu.
  Wciekły wzrok Pan sugerował nieliche kłopoty.
  - Ty! - Wskazała go palcem. - Tępy Pazur, tak? Wyzywam cię!
Koniec rozdziału drugiego.
Notka odautorska (oryginalna, zmodyfikowana):
Pomysł Centrów 3R (w starszej wersji tekstu nazywanych OKWA-kami - Orodkami Kontrolowanego Wyzwalania Agresji) przyszedł mi do głowy, gdy zastanawiałem się nad jakim saiyańskim odpowiednikiem Tenkaichi Budokai. Stwierdziłem, że tak lubujšca się w walce rasa raczej nie zadowoliłaby się turniejem rozgrywanym co ile tam lat.
Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należšcych do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi zwišzanych.