Dragon Ball AZ logo by Gemi

Dark Kaioshin Saga

Son Goten Special - Długa podróż do domu

Wstęp
Część druga: Wróg
Część trzecia: Nowe oblicza

Słowem wstępu:

Ten rozdział specjalny dedykuję Nathgartowi (aka GotenSSJ5), który bez specjalnych trudności rozszyfrował literki "AZ" w tytule tego fanfika. Pozdrowienia, stary!!
Specjal ten jest uzupełnieniem DBAZ-DKS, odpowiada czasowo rozdziałom 54-73.
Treści zawarte w tym tekście nie mają na celu obrażania niczyich uczuć ani żadnych osób.


Son Goten włączył otrzymane od Bulmy urządzenie, które zaczęło wytwarzać wyczuwalne, choć słabe fale energii. Syn Goku umieścił dwa palce na czole i teleportował się, wrażenie było inne, niż zwyczajna teleportacja za pomocą Shunkanido. Saiyanowi zakręciło się lekko w głowie, kiedy obraz wokół niego zamazał się, tworząc różnokolorowe połączenie różnych wzorów i kształtów. Po chwili wszystko zniknęło i Goten na ułamek sekundy znalazł się w całkowitej pustce. Na szczęście trwało to na tyle krótko, że niemal wcale. Już po momencie wokół niego utworzył się całkiem nowy krajobraz.
"Nareszcie w domu" - pomyślał Goten. To miejsce jednak w żadnym wypadku nie przypominało West Capital z jego świata. Son Goten stał na ulicy jakiegoś strasznie ponurego, zrujnowanego miasta. Nie, "zrujnowane" nie było właściwym określeniem dla tego miejsca, już raczej "zaniedbane". Po bliższym przyjrzeniu się Goten stwierdził, że to chyba tylko taka dzielnica - w oddali widać było potężne konstrukcje drapaczy chmur. Ulica nie była opustoszała. Mimo wczesnej pory na chodniku obok widać było grupkę czarnoskórej młodzieży w luźnych ciuchach. Z należącego do jednego z nich radia dało słychać było słowa jakiejś piosenki.

"The P, the D, the I, the D, the D, the Y.
It's Diddy...
It's Diddy...
The P, the D, the I, the D, the D, the Y."

Muzyka niespecjalnie przypadła Gotenowi do gustu, ale w tej chwili miał poważniejsze problemy niż kiepski dobór repertuaru wśród miejscowych. Najwyraźniej nie był w West Capital. Po chwili namysłu postanowił po prostu zapytać. Podszedł do umuzykalnionej młodzieży i przywitał się grzecznie.
- Witam, jestem Son Goten, czy...
- Skąd żeś takie ciuchy wytrzepał? - zapytał go jeden z tamtych, dwudziestolatek z zawiązaną na głowie chustą - Czy to styl na "Bruce'a-zombiego-Lee"?
- Słucham? - zapytał niepewnie Goten - Nie, to styl mojego ojca, Son Goku.
- Twojego ojca? Biedaczek pewnie leży pod którymś krawężnikiem, lepiej go poszukaj.
- Nie, nie. - zaprzeczył Goten - Mój ojciec jest w innym świecie...
- Nie dziwię mu się. - odparł tamten - Sam bym popełnił samobójstwo jakbym nosił takie łachy...
- Nie jest w tej chwili martwy... - Goten westchnął, znudziły mu się wyjaśnienia - Czy możecie mi powiedzieć co to za miasto?
- Miasto? Jak to jakie miasto? Najprawdziwszy Nowy Jork, chłopie. - powiedział tamten z pasją - Big Apple. Stolica USA.
- Nowy Jork nie jest stolicą. - poprawiła go jedna ze stojących w pobliżu dziewczyn - To Waszyngton.
- Co za różnica? - wzruszył ramionami ten z chustą.
- Aha... Eee... A wiecie jak stąd dojechać do West Capital? - zapytał jeszcze Saiyan ze słabą nadzieją w głosie.
- West Capital? Masz na myśli LA? ("LA" czytaj: EL-EJ, chodzi o Los Angeles)
- Nie sądzę... Dzięki za pomoc. - Goten postanowił wszystko przemyśleć na spokojnie, delikatnie oderwał się od Ziemi i powoli zaczął lecieć w kierunku dwóch wysokich bliźniaczych budynków. Czarnoskórą młodzież zaszokowało to dość mocno.
- Ten koleś to jakiś popieprzony Power Ranger! - krzyknął któryś - Hej, ty, stój!
Ale Goten ich nie słyszał, uważnie przyjrzał się urządzeniu, które otrzymał od Bulmy. Była to nieduża czarna skrzynka przypominająca z wyglądu kalkulator czy telefon komórkowy. Miała wyświetlacz na którym widniały jakieś cyfry i sporo przycisków.
"Czyżby to było zepsute?" - pomyślał Goten, zaczynając wciskać jakieś klawisze na chybił trafił. Urządzenie zapikało kilka razy i na wyświetlaczu pojawiła się zupełnie nowa cyfra. W końcu Goten wcisnął "start", ale nic się nie stało.
- Hmm... ciekawe... - zamyślony Goten nie zauważał co się wokół niego dzieje i o mało co nie został staranowany przez spory pasażerski samolot, który przeleciał mu dosłownie parę metrów nad głową.
- Co to? Rany, nie wiedziałem, że one latają na takich niskich wysokościach... Zaraz... nie latają...
Samolot wyraźnie zmierzał w kierunku jednego z wysokich bliźniaczych budynków wyrastających ponad poziom większości innych. Wyglądało to jakby pilot miał zamiar staranować budowlę.
Goten zareagował błyskawicznie, przyspieszył, wyprzedził samolot podleciał do niego, delikatnie złapał biały kadłub i przezwyciężając ciąg silników poszybował razem z ogromną maszyną w stronę najbliższego lotniska i posadził ją na ziemi. Następnie ulotnił się zanim ktokolwiek zdołał go zauważyć. Nie wyczuwał w tym świecie żadnych dużych źródeł ki co oznaczało, że prawdopodobnie nikt nie był tu przyzwyczajony do wszechmocnych latających facetów.
"Co to za świat? Czy ten pilot kompletnie oszalał?" - zastanawiał się Goten lecąc powoli nad miastem - "Mógł zabić bardzo wielu ludzi... Dobrze, że akurat się tu znalazłem. A, właśnie, wracając do sprawy..." - Saiyan ponownie wyjął z kieszeni urządzenie Bulmy - "To coś nie bardzo chce działać..." - ponownie wcisnął "start", bez skutku - "Beznadzieja..."
Goten doszedł do wniosku, że sam sobie nie poradzi. Potrzebował pomocy jakiegoś fachowca. Tyle tylko, że byle mechanik nie naprawi czegoś takiego, chyba, że w tym świecie także istniała Bulma. Goten skoncentrował się, próbując wyczuć ki żony Vegety, ale niemal od razu jego skupienie prysło. Zaskoczyło go, ile osób nagle wyczuł na tej planecie, było ich z dziesięć razy więcej niż na jego Ziemi. "Jakim cudem tyle osób może żyć na jednym świecie? Znalezienie Bulmy potrwa tu kilka godzin... o ile jest w pobliżu..."
Nie widząc innego wyjścia rozpoczął koncentrację. Błyskawicznie analizował jedną ki po drugiej. Mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy... energia życiowa każdej osoby jest niepowtarzalna niczym odciski palców, trzeba tylko umieć je rozpoznawać.
Minęła pewna ilość czasu, ciężko powiedzieć ile, kiedy nagle Goten poczuł zbliżającą się do niego sporą ilość ki. Otworzył oczy i ujrzał samolot, który dzisiaj zatrzymał... Nie, raczej taki sam niż ten sam. Ta maszyna także leciała prosto na jeden z dwóch bliźniaczych drapaczy chmur.
"Co to z mania?" - pomyślał syn Goku ruszając - "Czy piloci mają tu dzisiaj dzień gry traf-w-wieżowiec?"
Także ten samolot został bez trudu zatrzymany. Goten posadził go na tym samym lotnisku, ale zanim odleciał usłyszał jakiś głos wołający w jego stronę.
- Hej! To ty! Uratowałeś już dzisiaj tamtego siedem-sześć-siedem! - krzyczał jakiś facet w nieco przybrudzonym kombinezonie mechanika z lotniska.
- Heh... tak, to ja... - Goten uśmiechnął się głupawo - Przyłapałeś mnie...
- Jak to zrobiłeś? Aaa, nieważne, jesteś bohaterem! Uratowałeś setki a może i tysiące ludzi!
- Dzięki... ale muszę już lecieć... - nagle Gotena coś tknęło - A może wiesz gdzie mogę znaleźć Bulmę Briefs?
- Niby kogo? - zapytał tamten - Nie mam zielonego pojęcia, ale sprawdź w książce telefonicznej.
"Książka telefoniczna... genialne." - pomyślał Goten, odlatując - "W życiu bym na to nie wpadł..."
Znalezienie spisu telefonów zajęło Gotenowi dobrą chwilę, w końcu jednak dorwał opasłe tomisko w jakimś barze. Kilka stron było wyrwanych, ale akurat wszystkie interesujące jego były na miejscu. Nazwisk "Briefs" było tu dość sporo, ale żadne nie pasowało do znanej mu rodziny (było np. sporo John'ów Briefs'ów, ale ani jednego Dra Briefs'a, pani Briefs czy Bulmy Briefs). Lekko podłamany Goten wyszedł z lokalu i ponownie, choć wiedział, że to bez celu zaczął wciskać "start". Zadziwiająco, nagle urządzenie włączyło się, znowu wydzielając niewielkie energetyczne impulsy.
"Dziwna sprawa... Nie działało... teraz działa... Ech ten nowoczesny sprzęt." - pomyślał wzruszając ramionami i teleportując się.

- Alarm! Intruz na pokładzie! - usłyszał Goten, znajdował się w jasnym owalnym pomieszczeniu pełnym ludzi w czarno-kolorowych mundurach. Jeden z mężczyzn, ciemnoskóry i spiczastouchy ubrany w czarno-żółty strój zareagował błyskawicznie, wyciągając z kabury urządzenie przypominające pilota od telewizora i celując w Gotena.
- Rzuć broń! - powiedział stanowczo. Co ciekawe, mimo że podniósł głos Goten nie wyczuł w jego słowach żadnych emocji. Inni obecni w pomieszczenie także zaczęli reagować. Wszyscy mieli takie same "piloty" jak ten pierwszy. Najbliżej Gotena stali śniadoskóry mężczyzna z tatuażem na lewej części twarzy i kobieta. Ich mundury były czarno-czerwone.
"Jaką broń?" - przemknęło Gotenowi przez myśl, sekundę później uświadomił sobie, że tamten prawdopodobnie uważa za broń urządzenie Bulmy.
- To nie jest broń. - powiedział Goten, podnosząc prawą rękę, w której trzymał urządzenie - Nie mam złych zamiarów.
Kobieta stojąca przed Gotenem odezwała się:
- Jestem kapitan Cathryn Janeway z okrętu Gwiezdnej Floty Federacji "Voyager". Kim jesteś i czego chcesz?
- Nazywam się Son Goten i... właściwie niczego nie chcę... chcę trafić do swojego świata, ale najwyraźniej to znowu nie to miejsce...
To stwierdzenie wywarło pewne wrażenie na zgromadzonych.
- Czy możesz wyjaśnić to dokładniej. - zapytał ten z tatuażem.
- Nie bardzo potrafię... to urządzenie miało mnie przenieść ze świata Trunksa z przyszłości do mojego, ale pojawiłem się w jakimś mieście, w którym samoloty taranowały budynki... próbowałem znaleźć Bulmę, ale jej nie było w książce telefonicznej no i urządzenie znowu zaczęło działać, więc wcisnąłem start i znalazłem się tutaj...
- Czy ktoś rozumie to, co on powiedział? - zapytała kapitan.
Nikt się nie odezwał.
- Nie wykryłem w pobliżu żadnego statku. - powiedział stojący dalej ubrany na czarno-żółto azjata, nieco podobny do Gotena.
- Wydaje mi się, że nie ma złych zamiarów, kapitanie... - powiedział spokojnie spiczastouchy - Nie wyczuwam w nim agresji.
- Dobrze więc, możecie opuścić broń.
Wszyscy zgromadzeni uspokoili się i powrócili do swych zajęć. Cokolwiek by nie robili...
Dopiero teraz Goten miał okazję przyjrzeć się pomieszczeniu. Było owalne, i miało łagodny, pastelowy wystrój. Wokół ścian poustawiane były panele komputerowe, przy których pracowało się na siedząco. Dwa fotele ustawione były w kierunku ściany przy której pojawił się Goten, i na której znajdował się spory ekran. te dwa fotele zajmowali pani kapitan i ten z tatuażem. Za ich miejscami w półkolu ustawione były jeszcze dwa miejsca siedzące, zajmowane przez nieco cwaniaczkowatego faceta i jakaś kobietę, oraz trzy konsole komputera. Przy tych pracowało się na stojąco, jedną zajmował spiczastouchy, drugą młody Azjata, a trzecią kobieta ubrana w obcisły szary strój znacznie odbiegający wyglądem od reszty mundurów. Kobieta miała nad lewym łukiem brwiowym i przy prawym uchu metalowe implanty, ale poza tym była bardzo ładna.
- Czy mogę zapytać gdzie jestem? - powiedział Goten.
- Znajdujesz się na pokładzie Voyagera, statku Gwiezdnej Floty Federacji. - wyjaśnił ten z tatuażem - Jestem porucznik Chakotay, pierwszy oficer.
- Son Goten, miło mi... - powiedział Goten - Ale chyba będę się zbierał... Chciałbym wrócić do domu. - Goten zaczął wciskać przyciski na urządzeniu Bulmy, cyferki i literki z wyświetlacza ponownie zamigotały i pozmieniały kolejność. Wybaczcie, że nie zostanę dłużej... - Goten wcisnął "start"
- Zacze... - powiedziała kapitan.
Goten popatrzył na nią zdziwiony. urządzenie nie zadziałało.
- ...kaj. - dokończyła.
- Dziwne... znowu nie działa, zupełnie jak w tamtym mieście.
- Może potrzebujesz pomocy? - zapytał Chakotay.
- Heh, tak jakby, nie jestem specjalnie obyty z technologią...
- Mogę zerknąć? - zapytała kapitan, gestem zachęcając Gotena by podał jej urządzenie.
- Czemu nie? - syn Goku oddał jej "pilota".
- Wygląda na skomplikowane... - stwierdziła po chwili - Przydałoby się je dokładniej zbadać... tylko na to patrząc nic nie odgadnę.
Goten opuścił głowę i odetchnął głęboko.
- Nie krepujcie się... - powiedział - i tak nie działa.
- Spokojnie, mamy tu wyszkolonych techników, rozpracują to w mgnieniu oka. - rzucił Chakotay - Chorąży Kim - zwrócił się do Azjaty stojącego za środkową konsolą. - Ty i Siedem z Dziewięciu zajmiecie się tym.
- Tak jest - odparł Kim, spoglądając na kobietę w szarym stroju - Siedem z Dziewięciu?
- Zajmiemy się tym od razu. - odpowiedziała chłodno.
Kapitan podała Kimowi urządzenie Bulmy i oboje z Siedem z Dziewięciu wyszli przez rozsuwane drzwi z tyłu pomieszczenia.
- Na wszelki wypadek Doktor powinien go zbadać. - stwierdził Chakotay patrząc uważnie na Gotena - Jeśli naprawdę przemieszczał się między wymiarami, mogło to zostawić trwały ślad na jego organizmie.
- Racja. Panie Tuvok, zaprowadzi pan naszego gościa do ambulatorium.
Tuvok, czyli ten ciemnoskóry i spiczastouchy skinął głową i podszedł do drugich rozsuwanych drzwi.
- Proszę za mną, panie Son Goten. - powiedział powoli.
- Eee... - Saiyan speszył się, kiedy powiedziano do niego per "pan" - Wystarczy samo "Goten".
- Dobrze, w takim razie mnie proszę mówić Tuvok. - półsaiyan ponownie nie usłyszał w jego głosie żadnych emocji.
Przeszli przez drzwi i znaleźli się w małym pomieszczeniu, bez wyjścia.
- Czy to ambulatorium? - zapytał niepewnie Goten.
- Nie, to turbowinda. - wyjaśnił Tuvok - Pojedziemy nią na pokład z ambulatorium.
- Winda? Ten statek musi być ogromny!
- Ma prawie 350 metrów długości.
Chwilę później obaj byli już w ambulatorium. Było tu jeszcze jaśniej niż na mostku, poza tym wszędzie stało pełno różnych sprzętów, których przeznaczenia Goten nawet nie chciał odgadywać. Przywitał ich łysy lekarz, jego mundur, dla odmiany, był czarno-niebieski.
- Witam, panie Tuvok. - powiedział - A kim jest pana przyjaciel? - w jego głosie dało się wyczuć nutkę ironii.
- Nazywa się Son Goten. Gotenie, poznaj Doktora.
- Witam... - Goten czuł się dość dziwnie, żaden z tutejszych ludzi nie dysponował dużą ki, ale doktor by pod tym względem przesadzony, Goten w ogóle nie czuł od niego żadnej energii.
"Dziwny ten statek." - pomyślał, zaczynając mieć złe przeczucia.
- Son Goten powinien przejść gruntowne badania. - powiedział Tuvok - Prawdopodobnie przebył barierę międzywymiarową, trzeba sprawdzić czy nie wpłynęło to na jego organizm. Gotenie, zostawiam cię pod opieką doktora, muszę wracać na mostek. - powiedziawszy to, odwrócił się i wyszedł.
- Tuvok jak widzę cały czas w dobrym nastroju... - skomentował Doktor.
- Słucham?
- Nieważne. Mam ci więc sprawić generalne badania, tak? Jak się czujesz?
- Raczej dobrze... Czy mam wytknąć język i powiedzieć "aaa?".
- Niekoniecznie. - sucho odparł Doktor - Wystarczy, że położysz się tutaj. - podszedł do jednego ze stołów, przykrytego półokrągłą kopułą i wcisnąwszy jakiś przycisk sprawił, że całkowicie się ona otwarła.
Goten nieufnie podszedł i położył się. Kopuła zamknęła się nad nim częściowo, tylko głowę i stopy miał odkryte. Doktor zaczął wciskać jakieś klawisze.
Badania trwały kilka godzin, w tym czasie Tuvok dwukrotnie przyszedł sprawdzać czy wszystko w porządku. Po ich zakończeniu Doktor z osłupieniem wpatrywał się w wyniki, wyświetlone na czymś w rodzaju kalkulatora.
- Niemożliwe... Niesamowite... Niewiarygodne...
Goten chciał zapytać co takiego jest niemożliwe, ale Doktor ubiegł go, klepnął się w spinkę w kształcie odwróconego "V", którą miał na lewej piersi (nosili je wszyscy na statku) i powiedział:
- Kapitanie, proszę panią i pana Chakotaya do ambulatorium.
- Już idziemy. - Goten wyraźnie usłyszał głos kapitan - Panie Tuvok, proszę za mną, Paris, przejmuje pan mostek.
- Coś jest nie tak? - zapytał Saiyan, ale nie uzyskał odpowiedzi.
Kapitan, Chakotay i Tuvok pojawili się już po chwili. Doktor wręczył wyniki badań kapitan nie reagując na pytania Gotena.
- Proszę spojrzeć na odczyty energii. - powiedział doktor - Wychodzą znacznie poza skalę, poza ty mają jakieś pole tłumiące.
Kapitan rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
- To chyba jakiś błąd... - spojrzała na Gotena - Czy zdaje sobie pan sprawę ile energii jest w panu zgromadzone?
- Proszę, mówcie mi "Goten". - powiedział Saiyan - A energia... Czy u was nie ma ki-wojowników?
- Ki-wojowników? - zaciekawił się Chakotay.
- Heh, najwyraźniej nie ma... Więc jakby to wytłumaczyć, to energia, którą się posługuję by walczyć. Mówimy na to "ki". Dzięki niej jesteśmy silniejsi i w ogóle... To tak jakby wszystko...
- Nie bardzo rozumiem. - stwierdziła kapitan - Na jakiej zasadzie to działa?
- Mniej więcej tak... - Goten wystrzelił słabiutkiego ki-blasta w jakąś pustą fiolkę, która rozpadła się w drobny mak.
Chakotay i Tuvok błyskawicznie sięgnęli po broń.
- Spokojnie. - Goten zatrzymał ich gestem - Mówiłem przecież, że nie mam złych zamiarów.
Mężczyźni opuścili ręce.
- Dobrze. - zaczęła kapitan - Potrafię zrozumieć to, co mówisz o "ki", ale jakim cudem zgromadziłeś energię, której nawet nie jesteśmy w stanie zmierzyć? I jak ją tłumisz?
- Jestem silny, bo jestem Saiyanem.
- Saiyanem?
- Tak. - wyjaśnił doktor - Jego DNA jest tylko po części ludzkie, jak B'ellany Torez. Ale on nie jest pół-Klingonem, tylko pół...
- Saiyanem. - powiedział Goten - Nasza rasa może gromadzić dużo więcej tej energii niż ludzie.
- Aż tak dużo? - kapitan nie mogła uwierzyć w to, co widziała na ekranie. Ta energia była wielokrotnie większa niż ta, którą dysponował sam "Voyager". To się nie mieściło w głowie.
- Nie jestem zwykłym Saiyanem... Jestem Super-Saiyanem.
- Super-Saiyanem?
- To długa historia... ale mogę opowiedzieć, co mi tam...
- Proponuję abyśmy wszyscy najpierw przeszli do sali konferencyjnej, tam będzie wygodniej. Poza tym pozostali oficerowie także powinni tego posłuchać.

Kilka godzin później, kiedy Goten skończył swą opowieść na sali konferencyjnej zapadła cisza. Zgromadzili się tu wszyscy oficerowie i ważniejsze osobistości z Voyagera, kapitan Cathryn Janeway, pierwszy oficer Chakotay, szef ochrony Tuvok, pilot Tom Paris (ten z pozoru cwaniaczkowaty), oficer naukowy Harry Kim, główny inżynier B'ellana Torez (już na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest człowiekiem), Siedem z Dziewięciu, oraz szef dyplomacji o imieniu Neelix (był niskim gryzoniowatym humanoidem o owłosionej skórze i pogodnym usposobieniu). Brakowało tylko Doktora, który obecny był jako obraz na ekranie monitora.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że możesz jeszcze zwielokrotnić swoją moc. To po prostu niemożliwe.
- Według moich obliczeń. - stwierdziła Siedem z Dziewięciu, która wraz z Kimem także brała udział w zebraniu - Energia, którą dysponowałbyś po przemianie mogłaby anihilować naszą galaktykę, gdyby zniszczyła jej jądro... Nawet cała flota Borg nie byłaby w stanie stawić temu czoła.
- To, co opowiedziałeś zgadza się z tym, co już udało się nam wyczytać z twojego urządzenia. - powiedział Kim - Najwyraźniej wytwarza ono tymczasową wyrwę w barierze międzywymiarowej, taką, że możesz się dzięki niej przemieścić używając teleportacji.
- To prawda. - zgodził się Goten.
- A oto jakie jeszcze dane uzyskaliśmy z analizy twojego urządzenia... Jego konstrukcja jest bardzo skomplikowana, wykorzystane są bardzo nietypowe rozwiązania technologiczne, które na pierwszy rzut oka nie mają prawa działać. Wygląda na to, że został stworzony przez jakiegoś geniusza...
- Panie Kim. - odezwała się kapitan - Prószę przejść do konkretów.
- Można go używać co godzinę, tyle zajmuje naładowanie baterii. Aby użyć tego.... nazwijmy go, "triporterem". A więc, żeby użyć triportera trzeba wprowadzić koordynaty miejsca, do którego ma się otworzyć przejście. koordynaty składają się z trzech sekwencji. Pierwsze dwie dotyczą koordynat wszechświata i czasu, a trzeci konkretnego miejsca.
- Co to oznacza?
- Że bez trudu możemy na przykład wprowadzić koordynaty ziemi w naszym wymiarze, albo miejsca, w którym "Voyager" się znajduje ale w innym wymiarze, albo w tym, ale sto lat wcześniej.
- Genialne. - stwierdził Chakotay - To zarówno teleporter, brama międzywymiarowa i wehikuł czasu!
- Dokładnie, ale on tylko otwiera przejście. Aby z niego skorzystać konieczne jest już co innego. Poza tym wielkość przejścia jest bardzo mała, może rozmiarów człowieka.
- Mówicie, że ładuje się godzinę... - powiedział Goten - To dlatego nie działał w tamtym mieście!
- I u nas na mostku. - dodał chorąży Paris.
- Ma kilka przydatnych funkcji... tym klawiszem przywołuje się koordynaty aktualnego miejsca, tym poprzedniego odwiedzonego... - Kim zaczął objaśniać szczegóły techniczne urządzenia, co zajęło kolejną godzinę.
Po zakończeniu zebrania Goten miał głowę pełną informacji, myśli krążyły jak szalone. Wiedział już jak się obsługuje triporter, wiedział już jak go ustawić by zawsze lądować na ziemi, a nie na drugim końcu kosmosu, tak jak teraz. Nie miał tylko pojęcia jak trafić do swojego świata, czy choćby o świata Trunksa z przyszłości. Nikt tu z obecnych nie potrafił podać do nich koordynat. Oznaczało to, że będzie musiał próbować na chybił-trafił i mieć nadzieję, że w końcu trafi.
- Będziesz musiał próbować losowo dopóki nie trafisz na świat raczej podobny do twojego. - tłumaczył Kim. - Wtedy zmieniaj najwyżej jedną cyferkę czy literkę i najlepiej zapisuj to gdzieś, żeby nie wracać do już odwiedzonych.
- Rozumiem. - Goten skinął głową. - I dziękuję. Gdyby nie wy pewnie prędzej czy później zgubiłbym się gdzieś w kosmosie w jakimś kompletnie nieznanym mi wymiarze... Dziękuję wam, chyba nigdy nie zdołam się wam odwdzięczyć. - Już się odwdzięczyłeś. - powiedział Kim - Skopiowaliśmy plany twojego urządzenia. Dzięki niemu może i my wrócimy do domu.
- Słucham? Jak to "do domu"?
- Nasz statek przeniósł się w wyniku wypadku o siedemdziesiąt tysięcy lat świetlnych od Ziemi. Nawet z maksymalną prędkością powrót zajmie nam jeszcze sześćdziesiąt lat... Ale dzięki twojemu urządzeniu otworzymy sobie przejście i wrócimy tam w mgnieniu oka. Zbudowanie go zajmie nam nie więcej niż dwa lata.
- To i tak mnóstwo czasu... - stwierdził Goten - Z dala od domu...
- Już trzy lata lecimy. - stwierdził Kim podekscytowany - To nas nie przeraża.
- Rozumiem. - Goten nie podzielał jego radości. On był jeszcze daleko od domu.
- Kiedy zamierzasz ruszać?
- Chciałbym jak najszybciej, ale jestem trochę zbyt zmęczony. Muszę ochłonąć.
- Możesz odpocząć tutaj. - stwierdziła kapitan - Neelix wskaże ci kwaterę.
- Z największą przyjemnością. - powiedział szef dyplomacji.
- Mam pytanie... - powiedział Goten już po drodze - Dlaczego doktor nie brał osobiście udziału w naradzie?
- On nie może opuszczać ambulatorium.
- Jak to?
- Jest hologramem, nasz prawdziwy lekarz zginął, on jest jego komputerowym zastępcą. Tylko w ambulatorium są urządzenia, które pozwalają mu chodzić jakby był żywą istotą.
"To dlatego nie czułem jego ki..." - pomyślał Saiyan.

Gotenowi bardzo spodobała się jego kwatera. A najbardziej spodobał mu się replikator, urządzenie zamontowane w ścianie. Wystarczyło podejść do niego i powiedzieć na przykład "dwa kurczaki w sosie czosnkowym" a one po chwili materializowały się na blacie obok. Genialne.
Goten zjadł dużą kolację z potrójną dokładką i poszedł spać. Długo nie mógł zasnąć. Rozmyślał. Przerażała go perspektywa samotnej podróży po światach w których nie wiadomo co napotka. Po prostu najzwyczajniej w świecie bał się. Owszem, mógł walczyć, ale kiedy w pobliżu był ktoś na kogo mógł liczyć. Trunks, czy Goku. Nie lubił samotności. Nie czuł się pewnie. Nie ufał sobie. Kiedy był sam nigdy nie wiedział, czy decyzje, które podejmuje są słuszne. Wolał, kiedy w pobliżu jest ktoś, kto mógł nim pokierować, poklepać po ramieniu ze słowami "dobra robota" albo "nie martw się, będzie lepiej". Goten po prostu nie chciał być sam. "Tato, dlaczego mnie... nas zostawiłeś? Możliwe, że nigdy nie uda mi się wrócić do domu... Gdybyś tu był, na pewno coś byś wymyślił..."
Obudził go jakiś potężny huk i wstrząs. Saiyan zerwał się z łóżka i wybiegł na korytarz. Wszędzie błyskały czerwone światła. Po chwili nastąpił kolejny wstrząs.
- Co się dzieje? - zapytał Goten jakiegoś przebiegającego członka załogi.
- Jesteśmy atakowani! Wróć do swojej kwatery, tam będziesz bezpieczny.
"Jeszcze czego!" - pomyślał Goten, kierując się do turbowindy i na mostek. Po drodze statek zaliczył kolejne dwa wstrząsy. Na mostku panował pozorny chaos.
- Kapitanie! Osłony na 62% - krzyknął Harry Kim.
- Tom! - kapitan powiedziała do Parisa - Zaatakujmy tamten krążownik od rufy!
- Tak jest!
- Salwa torped fotonowych... teraz! - krzyknął Chakotay.
- Torpedy odpalone. - powiedział Tuvok.
Na głównym ekranie mostka widać było co najmniej cztery duże okręty krążące wokół Voyagera i strzelające do niego jasnopomarańczowymi strumieniami energii i okrągłymi pociskami. Wystrzelona właśnie przez Voyagera salwa uszkodziła jeden ze statków, wywołując sporą eksplozję na jego kadłubie. W porównaniu do rozmiarów statku wybuch był malutki.
- Fazery! Ognia! - krzyknęła kapitan.
- Co się dzieje!? - krzyknął Goten do stojącego najbliżej niego Tuvoka.
- To ty? - zapytał Tuvok - Zostaliśmy zaatakowani przez pięć krążowników należących do rasy Faer'Thog. Nie są tak zaawansowani technologicznie jak my, ale jest ich dużo i mają ogromną siłę ognia. Nie podoba im się, że lecimy przez ich terytorium, nawet po tym jak już spełniliśmy ich warunki.
- Jak nam idzie walka?
- Przeciętnie. - w tym momencie statkiem targnął kolejny wstrząs - A nawet źle. Zniszczyliśmy jednego z nich, ale są jeszcze cztery.
- Kapitanie, osłony spadły do 24%!! - krzyknął Kim.
- Bardzo źle... - stwierdził ostatecznie Tuvok.
Goten stał osłupiały. Wiedział, że powinien coś zrobić, ale nie miał zielonego pojęcia co. Nie czuł się tu na miejscu. Nie znał tych ludzi. Dlaczego miał brać udział w ich walce? Dlaczego ktoś wymagał od niego takiej decyzji?
Goten złapał się za głowę. Chciał wrócić do domu. Tęsknił za domem.
- Kapitanie. - odezwał się z maszynowni głos B'ellany Torez - Dostaliśmy w przekaźniki mocy, reaktor jest na granicy wytrzyma... - nagle jej głos zagłuszyła eksplozja.
- B'ellana! - krzyknął Chakotay - Idę do maszynowni z ekipą ratunkową!
- Dobrze. - zgodziła się Janeway, pierwszy oficer wyszedł z dwójką innych członków załogi.
- Kończy się nam energia i torpedy fotonowe. - powiedział Tuvok - Pani kapitan, sugeruję kapitulację.
Janeway przełknęła ślinę i skinęła przyzwalająco głową.
- Wywołajcie ich statek flagowy. - powiedziała.
- Nie odpowiadają. - powiedział po chwili Kim, Voyagerem targnął wstrząs. - Najwyraźniej nie chcą naszej kapitulacji...
Wszyscy obecni na mostku zamarli. Wiedzieli co to oznacza. Czekała ich śmierć. Voyager był w stanie wytrzymać jeszcze najwyżej minutę.
Goten nagle poczuł się bardzo dziwnie, ogarnęła go wściekłość na samego siebie.
"Dlaczego nie reaguję? Przecież ludzie, którzy mi pomogli zaraz zginą! Co się ze mną dzieje? Siedzę tu i użalam się nad sobą!" - Saiyan wiedział już co musi zrobić. Wziął głęboki oddech, przyłożył dwa palce do czoła i zniknął.
Sekundy później ekranie dało się dostrzec dość dziwną sytuację. Zupełnie znikąd wystrzelił spory strumień energii, który przeszył krążownik Faer'Thog na wylot wywołując eksplozję i unieruchamiając okręt. Po chwili druga fala energii całkowicie wyeliminowała ogromny statek. Pozostałe jednostki przerwały atak na Voyagera.
- Co się dzieje? - zapytała kapitan - Czy mamy na sensorach jakiś nowy okręt?
- Nie. Ale wykrywam źródło dużej energii. - powiedział Kim - Najwyraźniej to nasz gość...
- Son Goten?
Jakby na potwierdzenie tych słów nagle znikąd wystrzelił potężny ki-blast, który trafił kolejny z atakujących okrętów. Osłony statku Faer'Thog zamigotały i zniknęły. Pocisk trafił w kadłub, wbił się w niego i po chwili eksplodował, najwyraźniej niszcząc coś ważnego gdyż cały krążownik wybuchnął kilka sekund później.
Kolejny okręt po prostu eksplodował. Son Goten był zbyt mały by w tej skali mógł zostać dostrzeżony przez kamery Voyagera. Nie było więc widać, kiedy dosłownie wbił się w kolejną jednostkę i doleciał do jej reaktora wysadzając go jednym ki-blastem.
Ostatni okręt zawrócił na jednostkę federacji i wystrzelił w nią cztery kuliste pociski. Pozbawiony osłon Voyager nie miał szans przetrwać. Żadna z torped nie trafiła jednak do celu, w jednej sekundzie, bez powodu, wszystkie eksplodowały wiele kilometrów przed kadłubem Voyagera. Ostatni z napastników Faer'Thog najwyraźniej uznali, że ta walka nie ma szans skończyć się dla nich szczęśliwie, zrobili zwrot na rufę i po chwili zniknęli w nadświetlnej.
Goten pojawił się na mostku dosłownie sekundę później.
- Dziękujemy. - powiedziała kapitan Janeway, nie bardzo mogąc uwierzyć w to, co właśnie widziała - Gdyby nie ty...
- Kapitanie! - doszedł ich nagle głos Chakotaya - Mamy B'ellanę i resztę techników, ale reaktor się topi. Za jakieś pół godziny z okrętu zostanie miazga. Musimy awaryjnie wyrzucić rdzeń.
- Zróbcie to. - powiedziała kapitan.
Po chwili światło na statku przygasło, Voyager przeszedł na zasilanie awaryjne.
- Co oznacza wyrzucenie rdzenia? - zapytał Goten.
Próżnia to najzimniejsze miejsce. Albo się ochłodzi i wtedy wciągniemy go z powrotem, albo eksploduje a wtedy my przynajmniej przeżyjemy.
- Bez rdzenia nigdzie nie dolecimy. - powiedział Kim - Voyager nie będzie miał dość energii nawet by nas wyżywić nie mówiąc już o podróży na Ziemię.
- Rozumiem...
W tym momencie okrętem wstrząsnęło potężnie.
- Rdzeń eksplodował... - powiedział z niedowierzaniem Tom Paris - To już koniec...
Kapitan Janeway ciężko opadła na swój fotel. To naprawdę był koniec. Tutaj nie mieli szans na zdobycie nowego rdzenia, a bez niego Voyager nie był w stanie obronić się nawet przed jednym okrętem Faer'Thog.
- Dwa lata... - powiedział pod nosem Goten. - Kapitanie... chyba mam pomysł. - wszyscy spojrzeli na Saiyana. - W ten sposób uda mi się odwdzięczyć za waszą pomoc. Z tego co rozumiem ten okręt jest bezużyteczny bez tego co właśnie wybuchło.
- Tak.
- To dobrze, bo okrętu nie jestem w stanie teleportować, ale załogę jak najbardziej.
- Słucham?
- Przepraszam, że nie zaproponowałem tego wcześniej... Jeśli kogoś dotknę mogę go teleportować razem ze mną. W ten sposób mogę was wszystkich przenieść na Ziemię.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej. Ziemia jest co prawda dość daleko, ale to żaden problem. Najwyżej przeniesiemy się na kilka razy. Na taką odległość lepiej nie próbować przeniesienia więcej niż trzydziestu osób na raz.
Wszystkim na mostku z wrażenia opadły szczęki. No, może poza Tuvokiem i Siedem z Dziewięciu.

- Grupa czwarta gotowa?
- Gotowa! - potwierdził Harry Kim, stojący na czele dwudziestoosobowego łańcuszka osób.
Goten przyłożył palce wskazujący i środkowy prawej dłoni do czoła i cała grupa zniknęła. Jakieś trzydzieści sekund później Goten powrócił, ale sam.
- Załatwione, dołączyli do reszty.
- A więc została ostatnia grupa, piąta, czyli my. - powiedziała kapitan - W porządku, wiecie co robić, niech każdy ustawi się za poprzednią osobą i położy jej dłoń na ramieniu. Nie zapomnijcie o Doktorze. - członkowie załogi wykonali jej polecenie.
- Mam go tutaj. - powiedział Neelix wskazując na walizkę, która miał w prawej dłoni - Jest bezpieczny, odtworzymy go na Ziemi.
- A więc to chyba wszystko... Nie wiem jak ci dziękować, Gotenie.
- Po prostu życzcie mi szczęścia. - powiedział syn Goku - "Będzie mi potrzebne." - pomyślał - Grupa piąta gotowa?
- Tak.
W ten sposób Voyagera opuścili ostatni ludzie. Załoga okrętu powróciła na Ziemię, do domu. Sam Voyager stał się milczącym kadłubem dryfującym gdzieś w Kwadrancie Delta. Dryfował tak jeszcze przez chwilę, gdyż uruchomiona przez panią kapitan i pierwszego oficera procedura autodestrukcji zatarła wszelkie ślady bytności Federacji w tym miejscu.
Podróż Voyagera już się zakończyła.
Podróż Son Gotena dopiero się zaczynała.

Goten widział już jak ustawić opcje triportera by zawsze pojawiać się na Ziemi, nie miał jednak pojęcia jaki czas powinien ustawić. Oczywiście koordynaty wymiaru były już dla niego kompletną zagadką. Po chwili namysłu ustawił czas nieco wcześniejszy niż ten z rzeczywistości Voyagera, wcisnął "start" i teleportował się.
Pojawił się w jakiejś dżungli, w której rzuciły się na niego cztery dinozaury, podobne nieco do tyranozaurów, ale mniejsze. Goten pozbawił je przytomności w jednej chwili. Skoncentrował się, ale nie wyczuł na planecie żadnej dużej ki.
"Chyba za bardzo cofnąłem licznik..." - pomyślał, zmieniając ustawienia czasu i wymiaru. Odczekał godzinę i przeniósł się ponownie.

Kolejny świat był znacznie ciekawszy, choć także nie spełniał wymagań Gotena. Saiyan zjawił się nad morzem, na którym toczyła się akurat jakaś bitwa pomiędzy dwoma flotami galer. Goten, stwierdzając, że nie jest na tyle dobry z historii, by wiedzieć komu powinien pomóc zdecydował się nie wtrącać i po odczekaniu godziny ponownie teleportował się.

Zjawił się nad jakąś wioską, w której akurat toczyła się walka, a dokładniej pojedynek. Umięśniony czarnoskóry wojownik mierzył się z nieco niższym, ale sprawnym Azjatą z bujną czupryną. Walczyli w kręgu wokół którego ustawieni byli widzowie.
Azjata na swoje nieszczęście zobaczył pojawienie się Gotena. tak go to zaskoczyło, że zgapił się na ułamek sekundy, który wystarczył jego przeciwnikowi do osiągnięcia przewagi. Uderzony w tył głowy Azjata stracił równowagę, jego przeciwnik dopadł do niego, złapał za rękę i jednym zdecydowanym ruchem złamał mu ją. Następnie podciął przeciwnika, kopnął go w głowę, pozbawiając przytomności i zamachnął się, chcąc zmiażdżyć mu kark.
Błyskawiczna interwencja Gotena uratowała życie pechowcowi. Oczywiście swym pojawieniem się wywołał zaskoczenie u wszystkich, gdyż nikt poza leżącym na ziemi wojownikiem go wcześniej nie widział. - Co się dzieje? - zapytał stanowczym tonem jakiś ubrany na czarno mężczyzna z włosami związanymi w kitkę - Dlaczego przerywasz turniej?
- Liu! - krzyknęła jakaś blondynka w stroju do aerobiku i wraz z facetem o wyglądzie gwiazdora filmowego podbiegła do ocalonego przez Gotena mężczyzny.
- Nie chciałem, żeby on zginął przeze mnie. - wyjaśnił Goten - Zagapił się z mojej winy.
- To nieważne. Zasady mówią jasno. Liu Kang zostaje zdyskwalifikowany.
- I tak nie byłby w stanie walczyć. - stwierdził ten, który podbiegł do leżącego, zdejmując okulary przeciwsłoneczne - Ja zajmę jego miejsce Shang Tsungu.
- Jak chcesz. - stwierdził ten w kitce. - Przygotuj się do walki. - Ogłaszam przerwę.
wszyscy rozeszli się, na miejscu zostali tylko Liu Kang, jego towarzysze i Goten.
- Czy ktoś może mi wytłumaczyć o co chodzi? - zaciekawił się Goten.
- Dziękujemy ci, że uratowałeś Liu. Jestem Johnny Cage, pewnie o mnie słyszałeś?
- Nie.
- Nie? No cóż... To jest Sonya Blade - wskazał blondynkę, która starła się przywrócić Liu Kanga do przytomności - A ten, którego ocaliłeś to Liu Kang. Jesteśmy tu by walczyć w imieniu Królestwa Ziemi w turnieju Mortal Kombat.
- Aha... przykro mi, że przeszkodziłem, to przeze mnie wasz przyjaciel zagapił się i przegrał. - To prawda... - Johnny i Goten usłyszeli głos zza pleców, odwrócili się i ujrzeli ubranego w luźny, jasny strój mężczyznę o długich białych włosach.
- Rayden! - powiedziała Sonya.
- We własnej osobie. - potwierdził Rayden - Kim jesteś i co tu robisz?
- I tak byście mi nie uwierzyli...
- Trzymaj się od moich wojowników z daleka. - powiedział twardo - Wracaj do swojego pana.
- Słucham? - zapytał Goten.
- O co ci chodzi? - Johnny zwrócił się do Raydena - Przecież on ocalił Liu.
- Ale wcześniej doprowadził do jego porażki! Na pewno nasłał go Imperator.
- Nie zrobiłem tego celowo! - zaprotestował Goten - I nie znam żadnego Imperatora!
- Na pewno nie jesteś wojownikiem Ziemi.
- Jestem, jestem, ale nie waszej Ziemi.
- Jak to? - zaciekawił się Johnny Cage.
- To długa historia i nie chce mi się jej opowiadać. Ale nie jestem po stronie tego waszego Imperatora.
- Może byście skończyli się przekomarzać i mi pomogli! - krzyknęła Sonya - Musimy przenieść Liu w bezpieczne miejsce.

Chwilę później Liu Kang leżał już pod troskliwą opieką medyczną. Nadal nie odzyskał przytomności. Rayden wyglądał na zmartwionego.
- Nie jest dobrze, Liu był z was najlepszy. Bez niego mamy małe szanse na zwycięstwo.
- Hej, masz jeszcze nas. - stwierdził Johnny wskazując siebie i Sonyę. Poradzimy sobie.
- Nie sądzę.
Goten westchnął... - "Ja to mam pecha" - pomyślał - "Zawsze wpadam w jakieś kłopoty. No, ale to przeze mnie stracili Liu Kanga."
- Może ja mógłbym pomóc? - zaproponował.
- Ty? - zdziwił się Rayden.
- Mogę walczyć zamiast Liu Kanga. To żaden problem.
- A czy ty w ogóle potrafisz walczyć? - zapytała sceptycznie Sonya.
- Szybki jest... to trzeba przyznać. - stwierdził Johnny - Nie widziałem kiedy zjawił się przed Liu.
- No więc jak? - zapytał Goten - Szczerze mówiąc trochę mi się spieszy...
- Dobra. - zgodził się Rayden - Zastąpisz Liu, jeśli pokonasz Johnny'ego.
Goten spojrzał na macho w okularach przeciwsłonecznych.
- Przepraszam, Johnny.
- Co? - zdążył powiedzieć Johnny, zanim Goten nie zjawił się tuż za nim i jednym ciosem w kark nie pozbawił go przytomności.
Rayden i Sonya byli osłupiali.
- To niemo...
- Proszę, tylko nie mówcie, że to niemożliwe... zbyt często to słyszę. - Zdałem test?
- Tak... - powiedział Rayden niepewnie. - Na pewno nie jesteś po stronie Imperatora?
- Nie.
- To dobrze... bardzo dobrze.

- On ma walczyć? - zapytał Shang Tsung - A kim on jest?
- Nazywa się Son Goten i jest z Ziemi. - wyjaśnił Rayden - Coś jeszcze chcesz wiedzieć, czarnoksiężniku?
- Dlaczego nigdy o nim nie słyszałem?
- Ukrywaliśmy go przed wami. - gładko skłamał Rayden - To nasz wojownik ostatniej szansy.
- Rozumiem. Skoro chce, niech walczy. Zmierzysz się z przeciwnikiem Liu Kanga. Kto straci przytomność, zginie lub opuści krąg, przegrywa.
Son Goten i potężnie zbudowany murzyn weszli do kręgu utworzonego na piasku.
- Walczcie! - rozkazał Shang Tsung.
Ułamek sekundy później przeciwnik Saiyana wyleciał stamtąd i uderzył o ścianę najbliższego budynku.
- Prószę o następnego przeciwnika. - powiedział Goten, ignorując osłupiałe miny wszystkich zgromadzonych - Nie mam czasu!

Goten bez specjalnych trudności pokonał kolejnych wojowników Shang Tsunga. Przestępca Kano, Scorpion, który potrafił wyrzucać z dłoni śmiercionośną linę czy zamrażający wszystko Sub Zero nie stanowili dla niego wyzwania. Po pokonaniu (w około sekundę) czempiona Shang Tsunga, księcia Goro (potężnego czterorękiego olbrzyma) Goten od razu wyzwał samego czarnoksiężnika i zakończył walkę w chwilę po rozpoczęciu, jednym ki-blastem. Ziemia została uratowana.
Liu Kang, Sonya i Johnny Cage obserwowali walki Saiyana z narastającą apatią.
- Co to za koleś? - zapytał Johnny zrezygnowany A myślałem, że to my jesteśmy najlepsi.
Liu Kang nie odpowiedział, brakowało mu słów.
Rayden także nie za bardzo wiedział jak to wszystko skomentować, Gotenowi zresztą nie za bardzo zależało na komentarzach. Z powodu przerw między walkami stracił niemal pół dnia czasu. Szybko pożegnał się ze wszystkimi i teleportował do kolejnego wymiaru.

Następne trzy światy nie były warte uwagi, dopiero w czwartym z kolei Son Goten natrafił na coś ciekawego. Pojawił się na jakiejś pustyni. Z bezchmurnego nieba żar lał się w potwornych ilościach. Goten od razu wyczuł, że nie jest to jego świat, ale musiał oczywiście odczekać godzinę. Postanowił przeczekać w jakimś cieniu. Było tak gorąco, że nawet nie chciało mu się latać. Zaczął iść w stronę jakiegoś ciemniejszego kształtu, który jak miał nadzieję, mógł być kępą kaktusów. Okazało się to być coś zgoła innego.
W kierunku Gotena zmierzał korowód ludzi, najwyraźniej podróżników przez pustynię. Karawana składała się z może trzydziestu osób, w większości czarnoskórych tragarzy. Posiadali około dziesięciu wielbłądów i dwa słonie. Na tych ostatnich, pod zapewniającymi cień baldachimami podróżowali jedyni biali w tym towarzystwie, krótko obcięty, dobrze zbudowany, choć niezbyt wysoki mężczyzna około czterdziestki ubrany w luźny strój, oraz jakieś dziesięć lat od niego młodsza ciemnowłosa kobieta w jednoczęściowym białym stroju.
Cała grupa zatrzymała się, widząc samotnego faceta, bez żadnego ekwipunku idącego jak gdyby nigdy nic w pięćdziesięciostopniowym upale.
Goten zorientował się, że sytuacja może się im wydawać dziwna.
- Witam, czy mogą mi państwo powiedzieć gdzie jestem?
Kobieta spojrzała na swojego towarzysza, zmarszczyła brwi.
- W Etiopii. - powiedziała z przekąsem, bardziej do niego niż do Gotena.
Mężczyzna jakby skulił się w sobie, ale po chwili odwrócił w jej kierunku.
- Myślałem, że mamy to już za sobą. - w jego głosie słuchać było wyrzut - Będziesz mi tę pomyłkę wypominać do końca życia!?
- A żebyś wiedział! - syknęła - To był twój pomysł!
- Każdy może się pomylić!
- Trzeba było się dwa razy zastanowić zanim wysłałeś nas do miejsca, gdzie nawet komarów nie ma bo jest za gorąco, żeby mogły się utrzymać w powietrzu! Jak to szło? "Utopia czy Etiopia to nie ma znaczenia, na pewno są podobne."
- Nikt cię nie zmuszał, żebyś ze mną szła!
- Ha! Gdyby nie ja zginąłbyś pewnie przebity jakąś dzidą albo stratowany przez stado bawołów!
- Mam ci przypomnieć kto dziesięć godzin kłócił się z Przeklętym, żeby cię uratować!?
- A kto cię uratował przed Aghanem? Beze mnie dawno byłbyś martwy!
- A pamiętasz walkę z Lathanderem? Może sam sobie połamałem wszystkie żebra? Zapomniałaś już jak namawiałaś LaFara, żeby mnie zabił?
- Czepiasz się!
Goten postanowił przerwać tę uroczą wymianę zdań:
- Widzę, że nie przybyłem w porę, w takim razie nie będę przeszkadzał...
- Zaczekaj. - powiedział mężczyzna - Skąd właściwie się tu wziąłeś?
- To długa historia... - Goten miał już dość mówienia tego tekstu - Wystarczy chyba, jak powiem, że nie jestem z tego świata.
- Co za zbieg okoliczności. - powiedziała kobieta, zeskakując na ziemię - My też nie.
Jej towarzysz także zszedł ze słonia.
- Jestem Varen. - przedstawił się - A to Celeste.
- Son Goten.
- Hmm... - stwierdził tamten, nagle zamyślony - Wydaje mi się, że już cię kiedyś spotkałem...
- To raczej niemożliwe.
- Pewnie nie. - Varen wzruszył ramionami.
- Co miałeś na myśli mówiąc, że nie jesteś z tego świata? - zapytała Celeste.
- A ty? - Goten odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Przez tego idiotę - wskazała Varena - trafiliśmy tutaj do E-T-I-O-P-I-I - przeliterowała to słowo z ironią. - A powinniśmy się znaleźć w U-T-O-P-I-I.
Varen zacisnął zęby, ale nic nie powiedział.
- Oczywiście nie mamy możliwości powrotu i tkwimy tutaj czekając na jakiś przełom.
- Dokładniej to podróżujemy akurat w kierunku morza. - wyjaśnił Varen.
- A jak ty się tu znalazłeś? W tym świecie, znaczy się.
- Dzięki temu urządzeniu. - Goten pokazał triporter - Muszę odczekać godzinę zanim będę mógł się stąd ulotnić.
- Żartujesz! - stwierdziła Celeste - To znaczy, że możesz się stąd wydostać?
- Oczywiście. - potwierdził Goten.
- W takim razie, kocham cię i koniecznie chcę iść z tobą. - stwierdziła kobieta - Bez urazy, Varen.
Varen tylko się skrzywił.
- Jak to coś działa? - zapytał.
- Po prostu wpisuję kod świata i tyle.
- Hę? Zapytam inaczej... Czy dzięki temu my także będziemy mogli się stąd wydostać?
- Raczej tak... przecież mogę teleportować nas wszystkich na raz.
- To doskonale! - ucieszyła się Celeste - Kiedy ruszamy?
Goten rzucił okiem na wyświetlacz.
- Za 40 minut. - powiedział.
- No... to wystarczy zaczekać. Hej, wy! - krzyknął do tragarzy. - Rozłożyć mi tu obóz!
Chwile potem, kiedy usiedli już w cieniu zapanowało kłopotliwe milczenie.
- Z waszej rozmowy wywnioskowałem... - zaczął Goten - że sporo razem przeszliście.
- Sporo. - zgodził się Varen.
- Możecie coś opowiedzieć?
- To długa historia... - stwierdził mężczyzna.
Saiyan uśmiechnął się, naprawdę ucieszył się, słysząc te słowa. Może dlatego, że nie on sam je wypowiedział.
- Mamy jakieś czterdzieści minut, zaczynajcie...

Czas szybko zleciał. Varen i Celeste zabrali trochę osobistego ekwipunku, a resztę oddali tragarzom. Celeste miała niewiele swoich rzeczy, właściwie nic poza strojem, który nosiła. Varen miał tego więcej. Trochę broni, dwa sztylety przy pasie i kilka noży do rzucania, narzucony na ubranie lekki płaszcz oraz przytroczona do prawego boku sakwa.
- A ty nic nie masz? - zapytał Gotena. - Podróżujesz bez ekwipunku.
- Nie potrzebuję w sumie nic... Najwyraźniej tak jak twoja przyjaciółka. - Celeste właśnie tłumaczyła tragarzom, że mogą sobie zatrzymać słonie, ona jako jedyna znała ich język.
- Celeste nie jest człowiekiem. - wyjaśnił Varen.
- Naprawdę? - zdziwił się Goten. - Wybacz, ale czy wy... eee... jesteście razem?
Varen się zmieszał. Ciekawe, ale nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek ktoś zadał mu to pytanie.
- Heh, sam nie wiem. - stwierdził. - Czasami tak, czasami nie... a czasami próbujemy się nawzajem pozabijać.
- Hę? O tym nie opowiadaliście.
- Gdybyśmy chcieli opowiedzieć ci wszystko zajęło by dobre kilka dni, a nie pół godziny.
- Rozumiem.
- Dobra! - stwierdziła Celeste - Tę tępaki w końcu zrozumiały to, co do nich mówię... Możemy znikać.
- Dobrze, złapcie się mnie. - Goten wystukał kod nowego świata i po chwili cała trójka, ku zdumieniu tragarzy, zniknęła.

Pojawili się w jakimś lesie, a może raczej ogrodzie. Było to bardzo ładnie, wręcz bajecznie. Drzewa uginały się od owoców. Wszędzie rosły różnokolorowe kwiaty poukładane w cudownie skomponowane wzory. Słychać było ćwierkanie ptaków, ale był te jedyny dźwięk, który zakłócał tutaj ciszę.
- Rany... - stwierdził Varen - toż to jakiś koszmar...
Goten spojrzał na niego pytająco, ale nic nie powiedział. Skoncentrował się, ale nie wyczuł żadnej ki. Nie był to więc jego świat. Po chwili poczuł ogromny głód. Zbyt dużo jedzenia wisiało tutaj luzem, aby Saiyan mógł przejść obok tego obojętnie.
- Znajdę was za godzinę... muszę coś zjeść. - Podszedł do najbliższego drzewa, zaczął z niego zrywać pomarańcze i jeść je razem ze skórką.
- Dobra, ale nie zostaw nas tutaj. - powiedział Varen - Dłużej niż pół dnia tu nie wytrzymam... - Mhm. - mruknął Goten z pełnymi ustami.
Varen i Celeste ruszyli w przeciwną niż Saiyan stronę, mężczyzna zerwał jakieś jabłko, ugryzł je i wyrzucił. Podszedł do następnego drzewa i zrobił to samo. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkukrotnie.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała Celeste - Życie na pustyni nie nauczyło cię szanować jedzenia? - Nie lubię papierówek... Szukam jakiegoś soczystego.
Celeste wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. Varen tymczasem wypatrzył dużą samotną jabłoń, zdecydowanie różniącą się od innych drzew. Od razu ruszył w jej stronę, zerwał jeden z owoców, i wgryzł się w niego. Jabłko owszem, było soczyste, ale smak miało obrzydliwy. Mężczyzna z obrzydzeniem rzucił je na ziemię i postanowił poszukać gruszek.
Celeste jakiś czas bez wyraźnego celu krążyła między klombami kwiatów. W pewnym momencie jednak jej uwagę przykuł niecodzienny widok. Para nagich ludzi siedząc jak gdyby nigdy nic na trawie obserwowała pasącego się jelenia. Ubrana na biało kobieta podeszła do nich i kaszlnęła, by zwrócić ich uwagę.
Powoli odwrócili się w jej stronę i pytająco spojrzeli. Byli niesamowicie piękni, zarówno mężczyzna jak i kobieta byli wręcz ideałami urody. Doskonałość rysów ich twarzy i sylwetek wręcz porażała. Na szczęście Celeste nie należała do osób, które można łatwo zaskoczyć.
- Witam. - powiedziała.
- Witaj. - odpowiedzieli jednocześnie, najwyraźniej kompletnie nie przejmując się swoją kompletną nagością.
- Nie chciałabym się wtrącać, ale moim zdaniem powinniście się ubrać - stwierdziła.
- Ubrać? - zapytał mężczyzna.
- Tak, przecież jesteście kompletnie nadzy. - wyjaśniła - Gdzie wasze ubrania?
- Ubrania?
- Tak, coś takiego. - wskazała na swój biały strój.
- Nie mamy... ubrań. - powiedziała kobieta.
- Nie? Zaraz temu zaradzimy. Momencik...
Celeste podeszła do drzewa z dużymi liśćmi, zerwała dwa, a chwilę potem z giętszych gałęzi wykonała coś w stylu dwóch przepasek na biodra. Zajęło jej około dziesięciu minut. Podała swoje dzieła nagiej parze.
- Przewiążcie to sobie wokół pasa. - oboje niepewnie i ze sporym zdziwieniem wykonali jej polecenie - Musicie pamiętać, żeby nie latać nago kiedy ktoś jest w pobliżu. Tak się nie robi. Jesteście ludźmi, powinniście to wiedzieć... Później zrobicie sobie jakieś porządniejsze, te długo nie wytrzymają.
Para pokiwała głową na znak zrozumienia.
- A więc gdzie właściwie jesteśmy? - zapytała towarzyszka Varena.
- Tutaj. - stwierdził mężczyzna.
"To chyba jakiś udziwniony zakład dla umysłowo chorych" - pomyślała Celeste.
- No to ja już nie przeszkadzam... - powiedziała, odwracając się na pięcie i ruszając w kierunku miejsca, gdzie ostatnio widziała Varena. Znalazła go bez problemu. Siedział przy jakimś strumyku i rzucał nożami do drzewa. Wszystkie trafiały.
- Jak jabłka? - zapytała.
- Przeciętnie. Ale gruszki w porządku. - powiedział, zbierając noże.
Moment później pojawił się Son Goten, cały upaćkany resztkami różnych owoców.
- O, tu jesteście. Za minutę znikamy. - powiedział i umył twarz w strumyku.
- Bardzo chętnie. - skomentował Varen.
Moment później już ich nie było. Odziana w liście figowe para, która postanowiła podziękować ubranej na biało kobiecie, za wyjaśnienie im czym jest nagość nie zobaczyła nikogo. Podeszli do drzewa Wiadomości Dobrego i Złego i ze zdumieniem zobaczyli, że jeden z owoców leżał pod nim, nadgryziony.
Usłyszeli na ścieżce kroki, odwrócili się w tamtą stronę i ujrzeli nikogo innego jak samego Stwórcę.
Para jeszcze raz popatrzyła na nadgryziony owoc, a potem na siebie nawzajem. Czuli, że wydarzyło się coś złego.

Kolejne miejsce, było jak to stwierdził Varen, "znacznie bardziej przyjemne". Goten niespecjalnie mógł się z nim zgodzić. Ciężko było nazwać przyjemnym zupełnie opustoszałe miasto. Wyglądało na wymarłe bardzo dawno temu. Leżące gdzieniegdzie zwłoki były już tylko szkieletami. Poza tym na ulicach nie było absolutnie nikogo. Goten po koncentracji stwierdził, że w ogóle na całym świecie nie wyczuwa żadnego ludzkiej ki.
To było niemożliwe, przecież ktoś tu musiał żyć.
Na jednym z murów widniał wymalowany spray'em ogromny napis.
"RZĄD KŁAMIE TO NIE JEST ZWYKŁA GRYPA."
Godzinę później opuścili to miejsce.

Następne trzy światy nie wyróżniały się niczym konkretnym. Celeste stwierdziła, że koordynaty, które Goten wybiera są najwyraźniej beznadziejne i zażądała możliwości ustawienia własnych. Goten westchnął, zapisał sobie na kartce współrzędne Ziemi i pozwolił jej wystukać kombinację.

Pojawili się w jakimś dziwnym, wypełnionym fiolkami, pergaminami i różnorakimi innymi przedmiotami pomieszczeniu. Było tu dwóch mężczyzn, identycznego wzrostu, nieco powyżej przeciętnej. Jeden z nich był chudy jak szczapa, drugi, dla odmiany gruby niczym baryłka. Varen i Celeste rozpromienili się na ich widok.
- Sklep magiczny Alberta i Gilberta! - stwierdzili jednocześnie.
- Skąd się tu wzięliście? - zapytał ten chudy skrzekliwym głosem - Tu nie można się teleportować!
- Znacie to miejsce? - zapytał Varena i Celeste Goten.
- Owszem. Jesteśmy w domu. - powiedziała Celeste.
Goten uśmiechnął się.
- Najwyraźniej masz szczęśliwą rękę. - powiedział patrząc na triporter - Już za pierwszym razem...
- To nie ma nic wspólnego że szczęściem. - stwierdził Varen - Celeste na pewno dobrze wiedziała dokąd trafimy.
- Tak? - Goten z niedowierzaniem zapytał Celeste, ta w odpowiedzi skinęła głową.
- Te kilka przeniesień wystarczyło mi, żeby rozpracować system twojego jak to mówisz "urządzenia"... - powiedziała. udało mi się stwierdzić jaki jest w jego skali kod naszego świata. Chociaż może to tylko bardzo podobny.
- Byle tylko nie było tu Glaina... - stwierdził Varen.
- Jak się tu dostaliście? - zapytał ponownie chudzielec - Tu nie można się teleportować!!
- Myślisz, że możesz ustawić to na mój świat? - zapytał Goten.
- Nigdy tam nie byłam... - powiedziała Celeste - ale mogę zaryzykować.
Goten wprowadził współrzędne Ziemi, a Celeste koordynaty wymiaru. Cała trójka, ignorując nawoływania chudego sklepikarza wyszła na zewnątrz.
Oczom Gotena ukazało się miasto z kamiennymi budynkami. Znajdowali się w pobliżu rynku, różnokolorowe stragany przyciągały jeszcze bardziej różnokolorowy tłum. Różnorodność istot, które chodziły po ulicach wprawiła Gotena w osłupienie.
- To wasz świat? Robi wrażenie.
- Prawda? Wygląda, że jesteśmy w Ostrogarze. - powiedział Varen - Ten wysoki budynek to pałac tutejszego władcy.
- Przecież wiem. - prychnęła Celeste, zamyślona.
- Mówiłem do Gotena... Chodź, masz trochę czasu, musisz spróbować lembasów.
- Lembasów? Czy to dobre?
- Najlepsze...

Goten z pewną ulgą rozstał się z Varenem i Celeste, chociaż w sumie nie miałby nic przeciwko temu by zostawić tylko Varena. No, ale musiał wrócić do domu. Upewnił się, że wziął zapas lembasów. Syciły głód jak senzu, ale na krócej i nie leczyły przy tym ran. Mimo wszystko Goten wolał je od magicznych fasolek których miał szczerze dość od czasu treningu w Sali Ducha i Czasu. Poza tym lembasy dużo lepiej smakowały. Saiyan popatrzył na koordynaty, które wpisała Celeste, westchnął i wcisnął "start".

Pierwsze na co Goten zwrócił uwagę w kolejnym miejscu był charakterystyczny zapach. Zapach spelunki, Zapach alkoholu, papierosowego dymu i potu. Nieszczególnie przyjemna woń. Saiyan zmaterializował się na oczach kilku podpitych kolesi siedzących wspólnie przy zastawionym różnorakimi trunkami stoliku.
- Ty... - powiedział jeden z nich, długowłosy, ubrany w czerwony dres do siedzącego obok potężnego łysola z ogromnym siniakiem na czole - Widzisz to, co ja?
Jego towarzysz drgnął wyraźnie, jakby obudzony z letargu, spojrzał na Gotena półprzytomnym wzrokiem:
- Baśka miała fajny biust. - powiedział zupełnie bez związku - Ania styl, a Zośka coś, co lubię...
- Zamknąłbyś się, ty chamie! - wrzasnął piskliwym głosem siedzący obok blady karzeł w śmiesznej czapeczce.
- Proszę... nie krzyczcie... uszy mi wysiadają... - stwierdził bolesnym tonem jeszcze inny, łysy ale niski. Faktycznie uszy musiał mieć wrażliwe, gdyż były ogromne i bardzo odstające.
Goten był zbyt zaskoczony całą sytuacją by cokolwiek powiedzieć.
- Ten kolo tutaj - wskazał Gotena - pojawił się znikąd. - stwierdził ten pierwszy, długowłosy - Nie było go... teraz jest... jak w ruskim cyrku...
- Za mało wypiłeś... - odparł ten z odstającymi uszami - Masz zwidy. - Golnij se to ci przejdzie. - mówiąc to nalał mu pełną literatkę wódy, co ciekawe mimo strasznie trzęsących się rąk nie uronił ani kropli.
- Może i racja... - stwierdził tamten, wypijając wszystko jednym duszkiem.
Goten miał wrażenie, że ci faceci kogoś mu przypominają, ale odegnał od siebie złe myśli. Skoncentrował się, próbując znaleźć jakieś większe ki i stwierdził, że -oczywiście- nie był to jego świat. Co to w ogóle za koordynaty "d-r-a-g-o-n-b-o-l-s"? Beznadzieja.
Usiadł pod ścianą i zdrzemnął się chwilę. Kiedy się obudził wystukał nowe współrzędne i wcisnął "start".

Goten był w jakiejś szatni. Nie ulegało to wątpliwości. Co ciekawe miał wrażenie, że już kiedyś taką szatnię widział. Pomieszczenie było puste. Goten rozejrzał się i ze zdumieniem odczytał napis ze ściany.
'Tenkaichi Budokai'
Saiyan głośno przełknął ślinę.
"Czyżbym nareszcie był w domu?" - pomyślał, kiedy nagle usłyszał jakiś wołanie:
- Goku! Tu jesteś! - krzyknął niski, łysy człowiek w czerwonym stroju ze znakiem "Kame" - Pospiesz się, zaraz przegrasz walkowerem.
"Najwyraźniej bierze mnie za ojca." - pomyślał Goten - "Nic dziwnego, od kiedy mam tę fryzurę jesteśmy podobni jak dwie krople wody."
Mężczyzna podszedł do Gotena i podrapał się po głowie. Nie miał nosa...
- Czemu się ubrałeś w coś takiego? Mieliśmy występować w strojach Szkoły Żółwia... I co za znak masz na stroju? "Niebo"? - zapytał, ale nie doczekawszy się odpowiedzi wzruszył w końcu ramionami - Nieważne... musisz natychmiast iść na matę - zaczął pchać Gotena w stronę wyjścia - wszyscy na ciebie czekają.
Goten wyszedł na zewnątrz.. tak, zdecydowanie był to stadion Tenkaichi Budokai, ale dużo mniejszy niż ten, który pamiętam syn Goku.
"Widocznie to jakiś wcześniejszy turniej... Ale wpadka... Teraz nikt mi nie uwierzy, że nie jestem ojcem... Muszę robić dobrą minę do złej gry."
- Kuririn! Znalazłeś go. - krzyknął mężczyzna, którego nie dało się pomylić z nikim innym - Tenshinhan. Za nim biegł jeszcze jakiś długowłosy młodzieniec, po bliznach na twarzy Goten rozpoznał Yamchę.
"Kuririn?" - przemknęło Gotenowi przez myśl - "Prawda, przecież on kiedyś był łysy... Ale zabawnie wyglądał..."
- Goku, gdzieś ty się podziewał? - zapytał z wyrzutem Tenshinhan - Zasnąłeś, czy co? Chcesz przegapić finał? Co to za strój?
"Oho, finał..." - Goten miał złe przeczucia, z tego co wiedział, jego ojciec nie zawsze wygrywał w finale - "Ciekawe z kim będę walczył?"
Po chwili wszystkie jego wątpliwości rozwiały się, na macie stał Piccolo we własnej zielonej osobie. Komentator, którego Goten znał z 25-ego Tenkaichi Budokai zapowiedział walkę Goku i Juniora. Do obserwujących walkę Tiena, Yamchy i Kuririna dołączyła Chi Chi.
Goten sam nie wiedział jak, ale po chwili stał już naprzeciw Nameczanina. Piccolo uśmiechał się złośliwie.
"Nie jest źle..." - Goten nieco się uspokoił, pamiętał, że jego ojciec pokonał Piccolo po długiej walce.
- Domyślam się dlaczego się nie pojawiałeś. - powiedział zielonoskóry wojownik - Nic dziwnego, że się boisz. Dzisiaj zginiesz.
"Chyba jeszcze się nie przyjaźnili..." - przemknęło przez myśl Saiyanowi.
- A chwile po twojej śmierci ja zostanę władcą tej planety, nastanie era zła i terroru. - Piccolo roześmiał się demonicznie.
"Ależ on kiedyś był porąbany..." - uznał Goten - "Ciekawe jak w tych czasach dogadywał się z Dendem..."
- Czemu nic nie mówisz? Sparaliżował cię strach?
- Eee... - zaczął Goten - Nie, raczej nie. Może darujemy sobie gadki-szmatki i przejdziemy do walki.
"Mam nadzieję, że zabrzmiałem dość przekonująco. Ciekawe co ojciec by powiedział..."
Piccolo syknął, zerwał z głowy turban, zrzucił pelerynę i stanął w pozycji do walki.
"Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia jaką mocą on może dysponować..." - myślał półsaiyan - "Wyczuwam od niego jakąś emanację, ale to nie może być całość, pewnie większość mocy ukrywa. Dobra... Piccolo zawsze był od nas silniejszy dopóki nie przeszliśmy w SSJ. Chyba teraz aż tak dobry nie jest, ale myślę, że mogę zaatakować połową mocy..."
Goten doskoczył do Nameczanina uderzając go z łokcia. Nameczanin nie zdążył choćby drgnąć. Poleciał do tyłu z takim impetem, ze przebił się przez mur otaczający matę, następnie przez budynek Tenkaichi Budokai, przewalcował się przez całą Wyspę Papaya (zostawiając w ziemi ślad podobny do tego jaki powstaje gdy ktoś ciągnie ciężki ładunek po śniegu) i wpadł do oceanu. Absolutnie nikt z obserwujących walkę ludzi nie widział co się stało. Dla nich nagle po prostu nagle Goten został na macie sam.
- Eee... Czy ktoś może mi wytłumaczyć co się stało? - zapytał nagle komentator, patrząc na zniszczenia, jakich nieumyślnie dokonał trafiony Nameczanin.
"Ups... chyba *troszeczkę* przegiąłem" - Saiyan miał nieciekawą minę.
- Nawet ja nie widziałem co się stało. - stwierdził Tenshinhan - Goku?
- He, he... - Goten podrapał się po głowie - Mój przeciwnik gdzieś zniknął... nie wiem co się stało... Może zdecydował się nie walczyć?
- A to? - komentator wskazał dziury, który wybił lecący Piccolo.
- A... to... to taka moja nowa technika. Przepraszam za tę demolkę...
Komentator poprawił okulary i wzruszył ramionami.
- Najwyraźniej pan Junior opuścił matę, a więc zwycięzcą zostaje pan Son Goku.
Okrzyk radości Tiena, Kuririna, Yamchy i innych znajomych Goku rozbrzmiał wśród ciszy (publiczność nadal nie wiedziała co się stało). Wszyscy przyjaciele podbiegli do Gotena i zaczęli mu gratulować. Jakaś ubrano na niebiesko dziewczyna rzuciła mu się na szyję i zaczęła całować po twarzy.
- Chi Chi, mogłabyś się powstrzymać... - stwierdził Yamcha.
"Chi Chi? CHI CHI!? MAMA!?!?!" - Goten wyrwał się z uścisków swej przyszłej matki i odruchowo uniósł w powietrze.
- Goku! Co ty wyprawiasz? - zapytał Kuririn.
- Eee... Wybaczcie... Ja... tego... Mam coś do załatwienia... - Goten położył dwa palce na czole i teleportował się na drugą stronę planety. Zaraz potem wrzasnął z wściekłości.
"Znowu wpadka! przecież tata jeszcze wtedy nie znał teleportacji!!".

Goten po dłuższym zastanowieniu się stwierdził, że nie był to jednak jego świat. W jego wymiarze ojciec wygrał z Piccolo po długiej walce. Skoro tutaj stało się inaczej nie mógł to być właściwy świat. Jednak półsaiyan najwyraźniej był już bardzo blisko, zmienił koordynaty nieznacznie przed kolejnym przeniesieniem.

Eksplozja urwała spory kawałek budynku, gruz posypał się na ziemię przygniatając kilka osób. Tłum w panice zaczął uciekać w przeciwnym kierunku. To mogło tylko opóźnić nieuniknione, dwa potwory równające z ziemią West Capital były nie do zatrzymania. Kolejny ki-blast trafił w grupę biegnących ludzi zabijając na miejscu całą grupę.
- Patrz jak biegną! Jak kurczaki! - powiedział jeden ze strzelających, ubrany w kompletny saiyański pancerz kosmita o żółtej, cętkowanej skórze i kwadratowych uszach - Ta robota to czyta przyjemność.
- Racja. - zgodził się z nim drugi, potężnie zbudowany brodacz w zbroi z fioletowymi naramiennikami - Oby więcej takich zleceń. - strzelił ki-blastem w jakiegoś ubranego na biało chłopaka stojącego obok przy jednym z budynków.
Zaskakująco, młodzieniec odbił pocisk oszczędnym ruchem dłoni.
- Ty, to chyba jakiś wojownik. - powiedział, grubas - Czyli jednak będzie trochę walki.
Ten z żółtą skóra uśmiechnął się perfidnie i spojrzał na młodego mężczyznę.
- Eee... coś chyba nie tak, skauter wskazuje, że jego moc bojowa wynosi 2. - powiedział.
- Mam na imię Son Goten. - powiedział głośno i wyraźnie młodzieniec, cały czas patrząc prosto na kosmitów - Chcę, żebyście to wiedzieli.
- A to dlaczego? - zapytał głupio ten gruby.
- Bo lepiej wiedzieć z czyjej ręki się ginie. - wyjaśnił Goten zimno.
- Ginie? Nie rozśmieszaj mnie! Jesteśmy z armii Freezera! Nie wiesz z kim zadzie...
Nie dokończył, Goten doskoczył i jednym ciosem odrąbał mu głowę. Jego towarzysz umarł ułamek sekundy później ze zmiażdżoną klatką piersiową.
Goten skoncentrował się na wyczuwaniu ki.
- Freezer... tak? - powiedział do siebie - Aha... tu jesteś...
Kiedy chwilę wcześniej pojawił się w tym świecie syn Goku od razu zrozumiał, że bez jego interwencji się nie obędzie. Kiedy zobaczył jak ludzie Freezera niszczą West Capital poczuł gniew. Nie wściekłość. Gniew.
Oni nie mieli prawa zabijać tych wszystkich niewinnych ludzi.
Najwyraźniej tutejsza Ziemia nie miała obrońców, którzy byliby w stanie stawić czoła napastnikom. Tak samo jak poprzedni świat nie miał swojego Goku, który miał się zmierzyć z Piccolo na turnieju sztuk walki.
Ile było takich wymiarów? Potrzebujących pomocy, niezdolnych do samodzielnej walki, bez możliwości obrony. Zapewne miliony. Jednak ten świat właśnie znalazł sobie obrońcę.
Półsaiyan przyłożył dwa palce do czoła i zniknął.

Freezer przechadzał się po swojej komnacie przez duże oszklone okno obserwując startujące na kolejne wyprawy statki. Na jego różowej twarzy malował się uśmiech, zdecydowanie był zadowolony. przez ostatni miesiąc jego imperium poszerzyło się o dobre dwadzieścia planet i to w większości bardzo wartościowych, urodzajnych i bogatych w surowce. Tak, już dawno nie miał tak dobrego miesiąca...
Nagle do komnaty wpadł Zarbon. Nie zapukał. Jak mógł o tym zapomnieć?
Freezer odwrócił się by dać mu ostrą reprymendę, ale Zarbon zaczął mówić pierwszy.
- Panie, zostaliśmy zaatakowani!
- Zaatakowani? - zapytał spokojnie Freezer - Przez kogo?
- Nie wiem, panie, ale nasi ludzie nie dają rady. Chyba nie zdołają go zatrzymać.
- Jego?
W korytarzu obok rozległa się eksplozja, sekundę później różowy korpus Dodorii przebił drzwi komnaty Freezera, przeleciał przez komnatę i uderzył w okno, rozbijając szybę w drobny mak.
Przez drzwi powoli wszedł Son Goten. Jego pierwszym ruchem było pozbycie się Zarbona, która padł na ziemię po tym jak Saiyan przeszył jego głowę na wylot cienkim promieniem ki.
Freezer spojrzał na to katem oka.
- Trzeba przyznać, że wejście masz niezłe. - powiedział, jego ogon kiwał się przy tym lekko na boki - Wygląda, ze jesteś całkiem silny.
- Przyszedłem po ciebie, Freezer. - powiedział powoli Goten na jego twarzy nie drgnął przy tym żaden niepotrzebny mięsień.
Zmiennokształtny zachichotał.
- Czyżby? Chyba nie bardzo wiesz z kim rozmawiasz...
- Nie zrozumieliśmy się... - łagodnie przerwał mu Goten - Doskonale wiem kim jesteś. Zabicie ciebie nie sprawi mi większego kłopotu niż wyeliminowanie tej dwójki. Jesteś dla mnie taką samą wszą jak oni. Może nawet gorszą.
Zmiennokształtny przestał się uśmiechać a potem chwili po prostu osunął się na ziemię z dymiącą w korpusie sporą dziurą. Był martwy.
Goten opuścił dłoń i przyłożył dwa palce do czoła. Wiedział, że Freezer miał jeszcze brata i ojca...

Następny świat nie przywitał syna Goku tak nieprzyjaźnie. Łagodny górski krajobraz i czyste powietrze pozwoliły mu nieco pozbierać myśli. Saiyan podszedł do brzegu jeziorka nad którym się pojawił i opłukał twarz. Musiał ochłonąć.
Jednak los najwyraźniej chciał inaczej. Niespodziewanie Goten wyczuł za najbliższą górą sporą emanację ki... i to znajomej ki. Zaciekawiony ruszył w tamtą stronę.
Widok, który ujrzał wprawił go w osłupienie. Zobaczył siebie samego.
Ten drugi Goten by znacznie młodszy, ale nie ulegało wątpliwości, że byli jedną i tą samą osobą. Syn Goku doskonale pamiętał tę scenę.
Młodsza wersja jego samego razem z Gohanem mocowała się Kamehamehą z samym Brollim. Przegrywali.
Tak, Goten doskonale pamiętał, że przegrywali... Zwyciężyli dopiero gdy pojawił się Goku... tak przynajmniej się im wydawało. Ich ojciec, zapytany o to później twierdził, iż nie ma pojęcia o co chodzi.
Ale przecież pomógł im, prawda?
Bracia Son wyraźnie słabli, Brolly miał dużą przewagę, coraz większą.
Wtedy Goten zrozumiał. To nie Goku wtedy im pomógł. To był ON, podróżujący przez światy Son Goten, który przypadkiem znalazł się w ty miejscu w tym czasie.
Przypadkiem?
Goten uniósł się w powietrze i podleciał do swojego brata i sobowtóra z przeszłości.
- Nie poddawajcie się! - powiedział stanowczo.
- Ojcze? - zdziwił się Gohan.
- Tato? - Goten usłyszał swój własny głos.
- Użyjcie całe swojej mocy! Bądźcie silni! Możecie go pokonać! - powiedział Goten opuszczając się na ziemię, przeszedł w Perfect-SSJ i skoncentrował w dłoniach ki.
- To smok, smok sprowadził tu tatę! - krzyknął mały Goten.
- Kakarotto! - powiedział wyraźnie, choć niespecjalnie głośno Brolly.
- Ka-Me-Ha-Me-HAAAAAA!!! - Goten wyrzucił z siebie niezbyt silny strumień ki, to nie on miał wygrać tę walkę. Gohan i mały Goten potrzebowali tylko wparcia.
- Gohan! Daj z siebie wszystko! - powiedział stanowczym głosem - Ty także, Goten! Nie pozwólcie Brolly'emu zwyciężyć!! Możecie go pokonać bez mojej pomocy!
Brolly roześmiał się i zwiększył napór energii, Kamehameha wzmocniła się, potęga jej ki zaczęła kruszyć okoliczne skały. Nagle rzucony przez małego Trunksa ki-blast poleciał w kierunku Brolly'ego. Nie dało to jednak żadnego rezultatu.
- Chcę się obudzić z tego koszmaru... - powiedział syn Vegety osuwając się na ziemię.
Brolly roześmiał się głośniej i wystrzelił parę pocisków w napierającą Kamehamehę, jednak potrójny strumień ki nie cofnął się już ani o milimetr.
- Teraz! - krzyknął Goten, w tym momencie Gohan i jego młodszy brat dali z siebie dosłownie wszystko, Ubrany na biało Saiyan czuł, że wcale nie musi im już pomagać. Chciał jednak być pewien porażki Brolly'ego, więc sam także uderzył większą ki.
- Kakarotto!! - wykrzyknął jeszcze Brolly zanim fala dosłownie zdmuchnęła go ze skały na której stał i posłała prosto w słońce, rozpylając Saiyana na atomy. Son Goten ulotnił się w tym samym momencie.

"To mój świat." - rozmyślał Son Goten - "Wystarczy zmienić nieco ustawienia czasu i będę w domu... Dlaczego więc się nie cieszę."
Goten przypomniał sobie krzyki tłumu uciekającego przed dwoma żołnierzami Freezera w West Capital. Co stałoby się z tymi ludźmi, gdyby on się tam nie zjawił?
Co stałoby się z nim samym, gdyby nie podróżował w wymiarach? Zginąłby zabity przez Brolly'ego? Czy załoga Voyagera wróciłaby do domu, gdyby nie on? A Varen i Celeste?
Te myśli nie dawały Gotenowi spokoju. Czuł się jakby los specjalnie stawiał na jego miejscu tych wszystkich ludzi, te wszystkie wydarzenia. Czuł się, jakby ktoś chciał mu coś w ten sposób przekazać.
Son Goten przypomniał sobie słowa, które jego ojciec wypowiedział ostatniej nocy w świecie Future Trunksa, wtedy, na wzgórzu.
"Czy nie uważasz, że to trochę niesprawiedliwe? Ten świat stracił niemal wszystko, odbudowuje się od zera. Nie ma tu wojowników, którzy mogliby go chronić. Gdybyśmy tu nie trafili... tutejszy Satan, Remy, ci wszyscy ludzie, którym pomogliśmy wyobrażasz sobie ich życie?"
"A co z innymi światami, tato?" - zapytał się w duchu Goten - "Kto ma się nimi opiekować?"
Nim minęła godzina podjął już decyzję. Skasował współrzędne tego świata i wprowadził nowe. Pogodził się już z tym, że nie wróci do siebie, nie ujrzy matki, Gohana, Trunksa czy innych. Ojciec miał rację, jego świat miał swoich obrońców.
Od teraz opiekuna miały też wszystkie pozostałe...

Było całkiem ładne, kwietniowe popołudnie, Vodnique ziewnął i przeciągnął się na swoim niezbyt wygodnym krześle. Od dłuższej chwili wpatrywał się w monitor nie mogąc przelać na klawiaturę ani jednego słówka. Pracował właśnie nad piątym rozdziałem "Guardiana" swojego amatorskiego opowiadania. Nie szło mu najlepiej, powoli tracił już cierpliwość do tego tekstu. Zdjął okulary i przetarł oczy. - Muszę od tego odpocząć. - powiedział do Bahamuta.
Siedzący na kanapie przyjaciel łypnął na niego wzrokiem mordercy, nienawidził kiedy ktoś przerywał mu czytanie Dragon Ball'a.
- Już dawno ci mówiłem, żebyś to olał. Ten "Gwardian" i tak jest cienki. - Bahamut zawsze celowo przekręcał tytuł opowiadanka - Weź lepiej pograj w Fajnala.
- Nie chcę grać w Final Fantasy... - jęknął Vodnique - Mam tego wszystkiego dość... Powinienem się uczyć do matury.
- Już widzę jak ty się uczysz... - ironizował Bahamut - Już prędzej Dragonbola zaczną w kinach dawać.
Vodnique uśmiechnął się.
- Nie w Polsce...
Bahamut odłożył osiemnasty tom DB na półkę, obok poprzednich.
- O której wpadnie Nuki? Chciałem poczytać nowego Situara. - powiedział Bahamut.
- Nie wiem... Ale chyba przed szóstą, żebym mógł go wrzucić na TDB.
- Nukiego?
- Nie, C2R!
- Aha... Idę się napić wody. - Bahamut zniknął za drzwiami.
Vodnique westchnął... Sam chciał poczytać nowego C2R i najlepiej pogadać z Gotenem SSJ5 na Gadu-Gadu. Przechylił się na krześle, kiedy nagle usłyszał odgłos jakby świstu go tak zaskoczyło, że razem z meblem wylądował na podłodze.
- Nic mi nie jest. - powiedział dość głośno, tak żeby wszyscy mogli go słyszeć, niepotrzebnie, rodzina była akurat nieobecna a poza tym już dawno nauczyła się nie reagować na takie rzeczy.
- Nic mnie to nie obchodzi - odkrzyknął Bahamut z kuchni.
Vodnique wstał i zamarł kompletnie. Przed nim stał jakiś kompletnie obcy facet o azjatyckich rysach, miał na sobie sfatygowane białe kimono z jakimś japońskim znaczkiem.
- Bez paniki. - powiedział cicho przybysz - Nie zrobię ci krzywdy.
Vodnique nie uwierzył, ale nie zaczął panikować bo go kompletnie wcięło.
- Pewnie się zastanawiasz skąd się tu wziąłem? - zapytał tamten - Pewnie mi nie uwierzysz, ale przybyłem tu z innego wymiaru, mam na imię Son Goten.
- Go-Goten? - wyjąkał Vodnique.
- Tak. Nie chcę kłopotów, nie krzycz, a zaraz znikam.
- Nie! Stój! - przyszły maturzysta odblokował się - Ani drgnij!
Przybysz popatrzył na niego zdziwiony, ale posłuchał.
- Bahamut, skończ pić tę wodę i chodź tu!
- Zaraz, co pali się?
- Nie uwierzysz, ale mam tu Son Gotena.
- Co? - Bahamut najwyraźniej nie uwierzył - Jak przyjdzą Songo i Szatan Serduszko to mnie zawołaj.
- Zamknij się i chodź tu!

- Faktycznie, Songoten jak żywy! - Bahamut otrząsnął się już z pierwszego szoku - Skąd się tu wziąłeś.
- Wy mnie znacie? Skąd
- Jasne, że znamy!
- W naszym świecie jesteś bohaterem anime, japońskiego serialu rysunkowego. - wyjaśnił Vodnique - Twój ojciec ma na imię Goku a matka Chi Chi, masz brata Gohana, zgadza się?
- Tak. - przyznał zdziwiony Goten - Ale serial rysunkowy...
- Nie wierzysz? - zapytał Bahamut - Możemy to udowodnić! Mamy całego nagranego na kasetach.
- Nie "my" tlyko "ja" mam nagranego. - poprawił autor "Guardiana".

Goten dał się przekonać już po obejrzeniu kilku odcinków Buu Saga. Był już w wielu dziwnych światach, ale jeszcze w żadnym nie spotkał się z czymś tak dziwnym.
- Mam pytanko. - zaczął Vodnique - W serialu nie było nic o tobie podróżującym po różnych wymiarach... Mogę zapytać ile masz lat?
- Dwadzieścia osiem. A po innych światach podróżuję już siedem lat.
- Dwadzieścia osiem? Siedem? - Vodnique uruchomił mózgownicę - Aha, pewnie nie wiesz kto jest Bebi albo Li-Shenhlong.
- Nie.
- A Uubu znasz?
- Owszem.
- Pod koniec Zetki miałeś siedemnaście lat, czyli jesteś jakieś jedenaście lat starszy niż wtedy!
- Jak to?
- Serial skończył się na dwudziestym ósmym Tenkaichi Budokai. Dalej nie wiemy co się działo.
- Rozumiem... To nie wiecie o Edge'u i reszcie...
- Nie. - zainteresował się Bahamut.
- Możesz nam opowiedzieć? - zapytał Vodnique.
- W sumie czemu nie... Ale... dajcie mi coś do zjedzenia...
Bahamut uśmiechnął się złośliwie.
- Opróżni ci całą lodówkę. - stwierdził do przyjaciela.
- Zaczekaj, ja coś przyniosę. - powiedział autor "Guardiana" - Może być fasolka po bretońsku?
- Nie... - jęknął Goten - Wszystko tylko nie fasolka...

Kiedy Goten skończył opowiadać Vodnique i Bahamut czuli jakby pod czaszkami mieli parowe kotły, które zaraz eksplodują. Dowiedzieli się bardzo dużo. Część informacji Vodnique notował.
- Niezła historia. - stwierdził Bahi w zamyśleniu - Naprawdę niezła.
- Pozapominałem większość imion... - stwierdził Vod - Niedobrze.
- Cieszę się, że się wam podobała ta historia, ale dość już czasu tu straciłem. Muszę ruszać w dalszą drogę.
- Zaczekaj. Chciałem cię o coś zapytać...
- Tak?
- Nie żałujesz że nie wróciłeś do domu?
- Codziennie. - odparł Goten - Ale jednocześnie bardzo się cieszę, że jednak nie wróciłem. Ci wszyscy ludzie... Chociaż oczywiście wciąż tęsknię za mamą i Gohanem, ciekawe czy Trunksa wskrzesili...
- A jeśli ci powiem, że mam sposób na to, żebyś tam teraz wrócił?
- Nie rozumiem. Trzeba wpisać kod, ale ja go nie pamiętam.
- To coś? - Vodnique wskazał triporter, który Goten im pokazywał w trakcie opowieści - Rozpracowałem to w kilka minut. Mogę cię wysłać wszędzie.
- Nie wierzę.
- Udowodnię ci. Wpisze koordynaty w których będziesz mógł pomóc komuś znajomemu. Kiedy to zrobisz wrócisz tutaj a ja ci pokażę dokładny opis sytuacji, w której się znajdziesz.
- Dobrze. - zgodził się Goten po chwili wahania - Zaciekawiłeś mnie.
- Mnie też. - dodał Bahamut, który od dłuższej chwili przysłuchiwał się wymianie zdań.
Vod wpisał współrzędne, Goten włączył urządzenie i teleportował się.

Son Goten pojawił się na umierającej planecie. Już kilka razy znalazł się w takiej sytuacji i potrafił wyczuć, kiedy glob miał eksplodować. W oddali na orbicie połyskiwała planeta i to nie jakaś tam planeta, tylko nowa Namek. Wyczuł w pobliżu słabą ki. Jakież było jego zdziwienie kiedy dostrzegł nieprzytomnego Piccolo leżącego wśród skał. W powietrzu czuć jeszcze było ogromną ki, jakby przed chwila toczyła się tu jakaś walka. Goten na wszelki wypadek przeszedł na SSJ2, nie chciał oberwać ciosem w plecy i zginąć. jego własna ki go zadziwiała. W ciągu ostatnich siedmiu toczył wiele walk i jego moc była teraz naprawdę duża. Nameczanin, wyczuwając ją na chwilę odzyskał przytomność.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Przyjacielem. - odparł Goten.
Piccolo zamknął oczy, Goten wykorzystał ten moment by teleportować go na Nową Namek i zdążyć zniknąć po drugiej stornie planety, gdzie kompletnie wyciszył swoją ki i po godzinie powrócił do świata Bahamuta i Vodnique'a.

- Skąd wiesz co się tam stało? - Son Goten nie mógł uwierzyć, kiedy Vod odczytał mu z ekranu komputera dokładny opis sytuacji sprzed godziny.
- To proste. Rozszyfrowałem twój triporter. Ta sytuacja została opisana w piątym rozdziale DBNeXt. Zobacz jaki kod wpisałem.
Goten spojrzał na wyświetlacz triportera. Ciąg cyfr i liter który tam widniał zaczynał się: D-r-a-g-o-n-B-a-l-l-N-e-X-t-05-8/9,19.
- To kod świata DBNeXt. - stwierdził Vodnique - Rozdział piąty, a dokładniej jego końcówka. W ten sam sposób mogę cię wysłać do twojego świata.
- Rozumiem.
- Wystarczy, że wpiszę koordynaty DBZ...
- To nie przejdzie. - przerwał Bahamut - Nie zapominaj, że Zetka skończyła się na 291-szym odcinku. Dalej jej nie ma.
- Racja. - przyznał Vodnique - Trzeba to jakoś ominąć....
- Cały problem w tym, że nikt nie opisał dwudziestego dziewiątego turnieju i twoich podróży... - stwierdził Bahi.
- Jeszcze nikt nie opisał... - Vodnique położył nacisk na pierwsze słowo tego zdania.
- Mamy notatki. - powiedział Bahamut - Do matury i tak się nie uczymy.
- Mamy wakacje. - dodał Vod - Czyli dużo wolnego czasu.
- Historia nie jest krótka, ale nie zajmie nam to bardzo długo. Daj nam cztery miesiące.
- Lepiej pięć...
- Racja, margines błędu. Jak tu wrócisz za pięć miesięcy to odeślemy cię gdzie będziesz chciał.
Goten uśmiechnął się. W sumie czemu nie? Mógł wpaść do swojego świata i zobaczyć co się tam dzieje. A tymczasem miał jeszcze pięć miesięcy na uporządkowanie spraw w innych wymiarach.

Pięć miesięcy później, w deszczowy październikowy dzień, w nieco bardziej ciasnym pokoju niż poprzednio.
- Ile to ma stron? - zapytał Goten Vodnique'a, patrząc na przerażające ilości tekstu leżące na stole.
- Na razie około 200, ale to jeszcze nie koniec...
- Chciałem cię zapytać... - Saiyan wyraźnie się wahał - Jak właściwie chcesz mnie odesłać do mojego świata? Żeby to się udało musiałbyś już opisać mój powrót, a przecież nie wiesz co się wydarzy. Poza tym nie wiem czy chcę wracać. Ktoś musi pilnować porządku w tych wszystkich światach...
- Odpowiedź na pierwsze pytanie: magia literatury. - wyjaśnił Vod - A co do twoich wątpliwości to uwierz mi, mam pewien plan.
Goten pokiwał głową, nagle tknęła go pewna myśl.
- A przy okazji, gdzie jest Bahamut?
- Asymilowałem go, zaczął mnie wkurzać...

Son Goten cicho przemykał się korytarzami Casule Corp. ominął pokój w którym spała Bulma, dotarł do jej pracowni.
Ostrożnie podszedł do stolika na którym leżał triporter. Jeszcze ani razu nie użyty. Podniósł urządzenie i wystukał na nim koordynaty podane mu przez Vodnique'a. Następnie użył własnego triportera i powrócił do świata (teraz już) studenta UAM'u.

- Wstukałeś koordynaty siedemdziesiątego czwartego rozdziału DBAZ na kilka godzin przed tym jak pierwszy raz użyłeś... to znaczy ten drugi Goten użył triportera. - wyjaśnił Vodnique - Ponieważ twoje losy opisałem w innym rozdziale tamten Goten powinien bezpiecznie wrócić do swojego świata.
Goten pokiwał głową.
- Wilk syty i owca cała. On wróci, a ja mogę podróżować dalej.
Vod (teraz raczej Łood :-) skinął głową. Dokładnie tak było.
- No dobra... - powiedział w końcu autor DBAZ (hehe) - A teraz spadaj, muszę się zacząć uczyć bo mnie ze studiów wywalą i nie będę miał dostępu do netu...

Koniec

Jeśli ktoś przeczytał to do końca to ma moje gratulacje... Jeśli ktoś całość zrozumiał to ma mój podziw...



Credits & special thanks:

God above all
Akira Toriyama (twórca Dragon Ball'a)
twórcy serialu "Star Trek: Voyager"
twórcy serialu "Sliders"
twórcy filmu "Mortal Kombat" (ale jedynki, nie dwójki)
twórcy filmu #10 DBZ
Artur Szyndler (autor Kryształów Czasu)
Nathgart (autor DBNeXt)
Stephen King
Meehaw
Bahamut_13
Gokuzboku
Nookie
i wszyscy ci, o których zapomniałem

---

Ścieżka dźwiękowa:

Co dziwne, ten akurat rozdział specjalny lepiej pisało mi się w ciszy niż przy muzyce (zwykle jest odwrotnie), dlatego w oficjalnej ścieżce tego specjala jest tylko jeden utwór: Metallica - „Hero of The Day”. Credit należy się też piosence „Diddy” rapera P. Diddy.


-> Wstęp <- | Rozdział LIII <- | -> Rozdział LXXIV

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.