Dragon Ball AZ logo by Gemi

Dark Kaioshin Saga

Część czwarta: Koniec

074 | 075 | 076 | 077 | 078 | 079 | 080 | 081 | 082 | 083 | 084 | 086 | 086 | 087 | 088 | 089 | 090 | 091 | 092 | 093 | 094 | 095 | 096 | 097 | 098 | 099 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108

Rozdział CVI - W krytycznej sytuacji

  Bulma jeszcze raz rzuciła okiem na wyniki programu diagnozującego. Wszystkie parametry wydawały się mieścić w normach. Wehikuł czasu był gotów do podróży. Jako wynalazca czuła szczególną dumę ze swojego dzieła. Nie była to prosta replika maszyny, którą Trunks przybył ze swojego wymiaru. Ten wehikuł został znacznie udoskonalony. Zainstalowane w nim wewnętrzne zasilanie pozwalało na odbycie bez przeszkód dziesięciu podróży jedna po drugiej, bez doładowywania. Wehikuł miał też dyslokator przestrzenny, a więc mógł przenosić nie tylko w czasie ale i w przestrzeni. Bulma otarła pot z czoła. Miała nadzieję, że użycie jej najnowszego wynalazku nie będzie konieczne. Stanowił on raczej środek ostateczny, przygotowany na wypadek gdyby wszystko inne zawiodło.
  Żona Vegety uśmiechnęła się. Co mogło zawieść? Vegeta, Goten i Saladin byli w stanie poradzić sobie z każdym zagrożeniem. Użycie wehikułu oceniała na mało prawdopodobne.
  Saladin - używając skautera, który dostał od Bulmy jakiś czas temu - miał ją zawiadomić gdyby sytuacja stała się naprawdę krytyczna, wręcz beznadziejna. W takim wypadku Bulma miała cofnąć się o nieco ponad rok, na planetę Namek, i ostrzec jej mieszkańców o rychłym przybyciu wrogiego Saiyana. Całe zamieszanie zaczęło się od wypowiedzenia feralnych trzech życzeń i zniszczenia planety. Gdyby udało się to powstrzymać, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
  Ale to była ostateczność. Ten rok przyniósł wiele trosk, ale także wiele radości. Wymazanie go ot tak, w niebyt, wchodziło w grę tylko w przypadku naprawdę złej sytuacji.
  Bulma nie wiedziała jak sprawy mają się w rzeczywistości. Oczekiwała tylko na sygnał od Saladina, po którym miała ruszyć w podróż w czasie, ten zaś nie nadchodził.
  Żadne z nich nie przewidziało, że Saiyan może nie być w stanie przesłać tego sygnału, tak jak teraz kiedy leżał nieprzytomny.
  Niespodziewanie żona Vegety usłyszała w korytarzu na zewnątrz pracowni czyjeś kroki. Zdziwiła się nieco, gdyż poza nią wszyscy inni mieszkańcy Capsule Corporation przenieśli się dla bezpieczeństwa do Boskiego Pałacu. Ku jej zaskoczeniu do pomieszczenia wszedł nikt inny jak Vegeta, a dokładniej król Vegeta. Ubrany był standardowo, w swój saiyański pancerz, z emblematem rodu na lewej części napierśnika i płaszczem przymocowanym do naramienników.
  Kompletnie ignorując Bulmę podszedł do monitorów i rzucił okiem na wyniki testu diagnostycznego.
  - Rozumiem, że wszystko w porządku? - zapytał.
  - Co? - zapytała zdziwiona jego zachowaniem Bulma.
  - Wehikuł jest gotowy do drogi?
  - Tak, ale...
  - Świetnie - przerwał jej król. - Pozdrów ode mnie Enmę.
  - Co? - zdążyła jeszcze powiedzieć Bulma zanim wystrzelony z dwóch palców strumień ki nie przeszył jej serca. Padła na podłogę bez życia, plama krwi pod nią błyskawicznie rosła.
  Vegeta nie przyglądał się swojej ofierze. Podszedł do wehikułu, otworzył go i zajął miejsce w fotelu pilota. Sprawnie korzystając z klawiatury zmienił docelowy czas i miejsce podróży. Upewnił się jeszcze, że o niczym nie zapomniał i przycisnął klawisz odpowiedzialny za start.
  Gdyby ktoś był w pracowni Bulmy, zobaczyłby jeszcze jak wehikuł faluje i znika w krótkim błysku światła.
 
  "Ten drań jednak dopiął swego" - myślał Cinna. - "Potrafił się zemścić nawet po śmierci, i to w taki sposób. Skąd wiedział? Czy to on stworzył tamtego pierwszego? Może to przypadek? To niesprawiedliwe! Przecież już zwyciężyliśmy! Wszystko było dopięte na ostatni guzik! Nie doceniliśmy drania. Okazał się za sprytny. A, cholera, miałem takie przeczucie, że ta sprawa nas przerasta."
  - Cinna - Blank przerwał przyjacielowi rozmyślania. - Czas ucieka. On może zacząć świrować w każdej chwili, a wtedy nawet eksplozja Ziemi nam nie pomoże.
  - Racja...
  - Wyczuwasz ki Freyi i Zidane'a? Są w pobliżu.
  - Tak. - Zwykle to niski Lanfan był bardziej wygadany, ale w tej sytuacji robił najrozsądniejszą rzecz jaka przychodziła mu do głowy. Słuchał Blanka, ufając jego znacznie większej wiedzy i doświadczeniu.
  - Weź ze sobą Bra i leć do nich. Wszyscy lećcie do Baku i Quina. Powinni być w umówionym miejscu. "Hildegarda" będzie już gotowa do lotu, szef chciał być gotowy na wszystko.
  - Zaraz... a co z tobą?
  - Ja zostaję.
  - Co?
  - Obawiam się, że ktoś musi wykonać brudną robotę - uśmiechnął się ponuro Blank.
  - Możemy to zrobić z orbity! Pozostawanie tutaj to samobójstwo!
  - Niestety, Cinna, to nie takie proste... Widzisz, sama eksplozja Ziemi raczej nie zabije naszego czarnego przyjaciela.
  - Jak to, ale...
  - Proszę, daj mi dokończyć - Blank przerwał mu łagodnie. - Pamiętasz technikę, której użyłem przeciw Kaioshinowi wtedy, w Boskim Pałacu?
  - Tę sterowaną kulę ki? Tak, pamiętam.
  - To potężny atak. Nie mam czasu wdawać się w szczegóły, ale najpotężniejszy jaki znam, a być może nawet ze wszystkich istniejących. Niszczy wszystko czego dotknie... Na naszego jednookiego przyjaciela co prawda nie zadziała, ale może mieć inne zastosowanie.
  - Zapewne nie spodoba mi się to co teraz powiesz...
  - Raczej nie. - wysoki Lanfan westchnął. - Mogę użyć tego ataku by wzmocnić eksplozję Ziemi. Wystarczy, że zdetonuję kulę wewnątrz jądra planety. Wtedy ten czarny zginie... podobnie jak wszystko w promieniu paru milionów kilometrów.
  - To oznacza, że atak z orbity nie wchodzi w grę. - Cinna odruchowo przygryzł wargę, tak mocno, że po chwili poczuł w ustach smak krwi.
  - Tak - potwierdził Blank. - A teraz, skoro już wszystko wiesz to weź Bra i spadajcie stąd. Niech "Hildegarda" wystartuje na pierwszą oznakę tego, że z planetą jest coś nie tak.
  Bra zarzuciła prawą rękę na szyję Cinna, niski Lanfan uniósł się na metr w powietrze, zaczynając lecieć w kierunku Freyi i reszty.
  - Blank, ja...
  - Słuchaj, Cinna - zniecierpliwił się jego przyjaciel - nie mamy czasu na pożegnania. W razie czego zapalisz mi czasem świeczkę na Yasan, dobra? Zresztą, to przecież tylko środek ostrożności. Jest szansa, że oni go pokonają, nie?
  - T-tak... - potwierdził niepewnie Cinna.
  Żaden z nich nie wierzył w te słowa. Znali możliwości czarnego stwora.
  Nie znali jednak możliwości trójki walczących z nim wojowników.
  Wynik walki wciąż pozostawał otwarty.
 
  Trafienie przeciwnika w oko okazało się dla Marcusa, #17 i Brolly'ego znacznie trudniejsze niż którykolwiek z nich mógłby przypuszczać. Był od nich znacznie szybszy i potrafił tę przewagę wykorzystać. Kilkukrotnie byli o włos od celnego uderzenia czy kopnięcia, ale zawsze ten włos okazywał się wystarczająco gruby, by jednak pudłowali. Najbardziej obrywał Brolly, który też atakował najbardziej zawzięcie. Jako legendarnemu Super-Saiyanowi w pełni swych możliwości bardzo trudno było mu zaakceptować, że istnieje istota silniejsza od niego. Za wszelką cenę próbował udowodnić, zwłaszcza sobie, iż jest w stanie pokonać czarnego stwora.
  Jak na razie bezskutecznie.
  Czarny zwinnie uchylił się przed kolejnym prawym sierpowym i wbił Saiyanowi kolano w brzuch. Syn Paragasa syknął z bólu, ale nie skulił się. Zamiast tego skontrował, trafiając w głowę, tuż obok oka. Zaklął wściekle, próbując poprawić, jednak całkowicie niecelnie. W tym momencie nadleciał #17 próbując kopnięcia z szarży. Prawie trafił, jego noga musnęła głowę czarnego. Stwór odwrócił się nagle i ignorując Brolly'ego poleciał za próbującym zatrzymać się androidem. Kiedy Siedemnastka wyhamował i odwrócił się, pierwszym co zobaczył był nadlatująca pięść. Cios zmiażdżył mu nos, następne były równie silne. Marcus, nie wierząc własnym oczom, widział jak w przeciągu zaledwie kilkunastu sekund ciało androida zmienia się w jeden wielki wrak za sprawą uderzeń tak szybkich, że dla Lanfana widocznych tylko jako rozmazane smugi i tak silnych, że wybijały dziury w syntetycznym korpusie. Czerwonowłosemu przypomniała się podobna scena z walki Vegety. W mgnieniu oka jego twarz wykrzywił gniew, sylwetkę otoczyła aura i wyładowania elektryczne.
  - PRZEEEESTAAAŃ!!! - ryknął, ruszając na jednookiego. W mgnieniu oka znalazł się przy wrogu i dynamicznym kopnięciem posłał go gdzieś w przestworza. Lanfan nie poleciał za nim, sam zdziwiony swoją siłą.
  "Wydawało mi się, że wtedy na początku walki on był słabszy... ale może to ja byłem silniejszy?" - uświadomił sobie. - "Czy to jest moja prawdziwa moc? Szkoda, że Steiner tego nie widzi. No i Freya... Gdyby wiedziała, nigdy nie wybrałaby Saladina."
  Poobijany #17 zachwiał się niepewnie, z trudem łapiąc równowagę w locie. Wyglądał potwornie. Złamany nos i kompletnie zmiażdżony lewy łuk brwiowy sprawiały, że trudno było go choćby rozpoznać. W korpusie miał liczne wgniecenia, a prawy bark wybity ze stawu.
  - Dobrze się czujesz?
  - A czy wygląda, żebym się dobrze czuł? - warknął android. - Wiesz co - powiedział, łapiąc lewą dłonią za przemieszczony brak i zdecydowanym ruchem wstawiając go na miejsce - w takich chwilach bardzo się cieszę, że nie odczuwam bólu.
  Marcus uśmiechnął się wymuszenie.
  - Mnie też by się przydało coś takiego. - Popatrzył na swoje nadgarstki, które od kontaktu ze skórą stwora były już mocno poparzone.
  - Jeśli macie czas gadać - wydyszał Brolly, podlatując - to walczcie!
  - Musisz przystopować, Brolly - powiedział Lanfan, patrząc na poranionego towarzysza. - Walczysz zbyt ofensywnie, cały czas się odsłaniasz. Długo tak nie dasz rady...
  - Nie pokona mnie żaden chuderlawy śmieć - syknął złotowłosy gigant. - W końcu jestem legendarnym Super-Saiyanem, do ciężkiej cholery!
  - Z ust mi to wyjąłeś - uśmiechnął się #17, co przy stanie jego twarzy tworzyło dość makabryczny widok. - On nas nie pokona... Brak mu na to stylu... Takie coś jak on nie może nas pokonać. Jesteśmy, kurwa, wojownikami czy nie?
  "Szaleńcy" - pomyślał Marcus, ale zaraz potem, niemal wbrew sobie, rzucił:
  - Właśnie! Jesteśmy tu najlepsi i najwyższy czas pokazać na co nas stać. Skopiemy mu ten jego jednooki tyłek! - "Do diabła, co ja mówię, czy mi życie niemiłe?"
  Ruszyli jednocześnie.

Koniec rozdziału sto szóstego.

Czy uda się pokonać jednookiego unikając przy tym zniszczenia planety?


-> Wstęp <- | Rozdział CV <- | -> Rozdział CVII

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.