Dragon Ball AZ logo by Gemi

Dark Kaioshin Saga

Część druga: Wróg

024 | 025 | 026 | 027 | 028 | 029 | 030 | 031 | 032 | 033 | 034 | 035 | 036 | 037 | 038 | 039 | 040 | 041 | 042 | 043 | 044 | 045 | 046 | 047 | 048 | 049 | 050 | 051 | 052 | 053

Rozdział XLI - Przeszłość Cinna

  Brolly ujrzał przed sobą bardzo dziwną istotę. Była to dość wysoka postać o ciemnoczerwonej skórze. Istota nie nosiła ubrania, nie potrzebowała go wyposażona w coś na kształt naturalnego pancerza. Na głowie widniały jej dwa skrzydło-kształtne płaty odchylone nieco na boki, były po dwóch stronach widniejącego na czole "M". Poza tym stwór miał strasznie wredny wyraz twarzy.
  - Kim jesteś? - spytał Brolly, nieco zniecierpliwiony tym, że już drugi raz dzisiaj ktoś przeszkadza mu w przebywaniu z Bra. - Chcesz czegoś?
  - A więc to ty jesteś ten słynny Brolly. Wcale nie dysponujesz tak ogromną energią jak mówili... - powiedział tamten.
  - Jeśli zaraz stąd nie znikniesz to pokażę ci całą energię jaką dysponuję! - krzyknął syn Paragasa. - Zjeżdżaj!
  - Oszczędzaj płuca. Będziesz miał okazję je sobie zedrzeć za chwilę - rzekł spokojnie czerwony.
  - Co?
  Nagle Brolly doznał potężnego ataku bólu. Miał wrażenie jakby ktoś włożył kolczastą kulę do środka jego głowy. Legendarny SSJ skulił się i wrzasnął głośno.
  - A nie mówiłem? - powiedział tamten z uśmiechem.
  Uczucie bólu zmieniło się, teraz Brolly czuł jakby ktoś w jego mózgu uderzał młotem w kowadło. Nie panując nad sobą Saiyan przeszedł w SSJ. Jego ki jednak wciąż rosła, jakby próbując zagłuszyć ból, którego ofiarą był syn Paragasa. Złotozielone włosy Brolliego wydłużyły się nieco i skierowały bardziej do góry. Jego ciała pokryły wyładowania elektryczne.
  - Teraz lepiej - mruczał pod nosem ten z ogonem. - Faktycznie masz w sobie trochę energii.
  Krzyk Brolliego przeszedł we wściekły ciągły ryk, który trwał nieprzerwanie przez co najmniej kilkanaście sekund. W tym momencie fryzura i ki Brolliego eksplodowały. Powstała fala uderzeniowa zrównała z ziemią wszystko w promieniu dwudziestu metrów. Chmura dymu i pyłu zakryła okolicę. Kiedy opadła Legendarny Super-Saiyan był w postaci SSJ3. Poza tym na jego czole widniał charakterystyczny znak "M".
 
  Tseafkrab wyraźnie czuł od Saladina nie tyle energię, co raczej potężną saiyańską furię i żądzę mordu. Saladin patrzył na niego nie tyle jak na przeciwnika, ale jak na obiad. Nie było to zbyt przyjemne uczucie. Skauter na lewym oku nieprzyjemnie kontrastował z resztą postaci.
  W tym momencie syn króla Vegety zniknął.
  Tseaf poczuł tylko jedno uderzenie. Zauważył, że pół-małpia pięść wystaje z jego piersi dokładnie w miejscu, gdzie powinno się znajdować serce. Jeden z trzech najpotężniejszych zabójców Zachodniej Megagalaktyki był martwy jeszcze zanim Saladin wyrwał rękę z jego pleców. Nawet jednak gdyby przeżył ten cios dałoby mu to zaledwie kilkanaście sekund życia, gdyż moment później Saiyan spopielił jego zwłoki falą ki wystrzeloną z dłoni falą ki.
  Nagle syn króla Vegety charknął. Momentalnie jego pysk skrócił się i przemienił w normalną twarz. Długość zębów i wielkość sylwetki także wróciły do normy.
  Saiyan bez przytomności upadł na ziemię. W rzeczywistości Saladin był na skraju śmierci. Obrażenia jakie otrzymał w czasie pojedynku sprawiały, że powoli umierał z powodu licznych krwotoków wewnętrznych. Przemiana pozwoliła mu na moment zignorować swój krytyczny stan, ale była to tylko chwila. Teraz Saiyan potrzebował pomocy.
 
  Vegeta z niedowierzaniem patrzył na to kto uratował go przed atakiem Redinna.
  - Pan? - wydyszał książę. - Co... tu... robisz?
  - Przylecieliśmy wyczuwając nieznane ki - powiedział lądujący właśnie Tenshinhan, wcześniej poza zasięgiem wzroku księcia.
  - To ty? - w głosie Vegety słychać było irytację. - Kto... wam... pozwolił... się wtrącać? - Saiyan ledwo mówił, ale mimo to czynił najsilniejszemu człowiekowi na świecie wymówki.
  Shinhan bez słowa rzucił mu Senzu. Vegeta połknął fasolkę jednym haustem. Momentalnie jego rany zabliźniły się, a ki wróciła do normy.
  - Dlaczego przeszkodziliście mi w walce!? - krzyknął Saiyan, kiedy tylko odzyskał pełnię władzy nad głosem.
  - Mógłbyś okazać trochę wdzięczności - spokojnie odrzekł Shinhan. - Uratowaliśmy ci życie.
  - Poradziłbym sobie doskonale bez waszej interwencji!
  - Wyglądało to inaczej.
  Zirytowany książę już miał znokautować trójokiego wojownika, kiedy w ostatniej chwili opanował się.
  "Ostatnio łatwo tracę nad sobą panowanie" - przeleciała mu przez głowę trzeźwa myśl.
  - Poza tym, musiałem zareagować - powiedział Tenshinhan ostrym tonem. - Popatrz na okolicę. Ta cała walka zrujnowała połowę West Capital! Co was napadło, żeby walczyć tutaj? Zdajesz sobie sprawę ilu ludzi zginęło przez waszą bezmyślność? Nie pomyślałeś o tym? Nie pomyślałeś o swojej rodzinie? A gdyby któryś pocisk trafił w Capsule Corp., co by się stało z Bulmą, z Bra?
  Vegeta mógł się wściec na Shinhana, że urządza mu kazanie na oczach małej Super-Saiyanki, ale słowa człowieka trafiły w jego czuły punkt.
  "Dlaczego narażałem tych wszystkich ludzi? Dlaczego ryzykowałem życiem własnej rodziny? Ani przez moment w czasie walki nie pomyślałem o nich. Dlaczego moja duma zwycięża z rozsądkiem. Zaczynam się zachowywać jak... jak... kiedyś".
  - Masz rację - powiedział książę cicho. Widać było, że te słowa wiele go kosztują. - Popełniłem ogromny błąd. Nie tylko nie powinienem tutaj walczyć, powinienem też przemienić się w SSJ i skasować tych gości jednym ki-blastem, a nie bawić się w "niepokonanego księcia".
  Shinhana lekko zamurowało. Nie odważył się skomentować tego, co Vegeta powiedział. To mogła być prowokacja...
 
  Król Vegeta, nadal niezauważony, powrócił do normalnej formy Saiyana i z pogardą odwrócił się od całej sytuacji. Zachowanie jego syna tylko potwierdziło jego przeświadczenie o słabości księcia. Cóż, jeśli nie dzisiaj to kiedy indziej, ale prędzej czy później starszy brat Saladina zginie. Król straciwszy zainteresowanie końcówką walki w West Capital poleciał w stronę Capsule Corporation.
 
  Uwagę Shinhana, Pan i Vegety zwróciła nagle potężna ki, gdzieś dalej w mieście.
  - Czujecie to? - zapytał Tenshinhan. - Cóż to za energia?
  - To Brolly - powiedział książę. - Nie zdawałem sobie sprawy z jego potęgi! Ta ki jest ogromna!
  - Sprawdźmy to! - powiedział Shinhan. - Pan!
  - Tak jest! - Saiyanka była gotowa do lotu.
  Trójka wojowników ruszyła. Na miejscu znaleźli po krótkiej chwili.
 
  - Jeszcze raz dziękuję - powiedział Dende do #17. - Gdyby nie ty, byłoby po nas.
  - Daruj sobie - odrzekł android. - Chciałem tylko sprawdzić efekty... - tu przerwał na chwilę - eee... Nowego rodzaju treningu.
  - Najwyraźniej jest skuteczny - rzucił Cinna. Zarówno on jak i Blank wrócili już do normy, gdyż #17 lecąc po Mr Popo przyniósł po drodze kilka Senzu. - Może potrenujemy razem, przydałoby się nam wzmocnienie.
  - Przykro mi, ale ten trening jest tak skuteczny właśnie dlatego, że ćwiczę sam - wyłgał się android. Cinna nie został przekonany, ale postanowił udawać, że wierzy.
  - Cinna, zdecydowanie musimy porozmawiać - powiedział Blank. - Zdawałeś się dobrze znać tego kosmitę.
  - Aż za dobrze - powiedział Cinna. - Spotkaliśmy się lata temu na Yasan, jeszcze przed jej zniszczeniem. Byłem wtedy tylko pospolitym przestępcą, bez żadnych możliwości w życiu. Sam je sobie wszystkie odciąłem, ale to nie jest opowieść na teraz... powiedzmy, że miałem talent do sprowadzania na siebie i innych kłopotów.
  - Przejdź do rzeczy - ponaglił #17, który chciał się dowiedzieć o co chodzi, a nie lubił łzawych historyjek.
  - Dobrze. Ten tutaj pojawił się i zaproponował mi wielką moc w zamian za pewną robotę do wykonania. Co prawda wtedy wyglądał inaczej, ale to szczegół. Głos miał ten sam, nie do zapomnienia. Oczywiście zgodziłem się, co miałem zrobić? Wtedy dał mi zdolności, które mam teraz.
  - To znaczy jakie? - zapytał domyślający się prawdy android, wolał jednak potwierdzić swe przypuszczenia.
  - Manipulacja innymi za pomocą hipnotycznego głosu. Poza tym potrafię zajrzeć do cudzego umysłu i trochę na niego wpłynąć. Moje zdolności to jednak nic w porównaniu do mocy jaką on dysponuje. Jest ze sto razy potężniejszy. Teraz rozumiem kto wtedy uwarunkował tego Brolliego... Musiał to zrobić, kiedy tamten był jeszcze bardzo mały.
  - Co miałeś zrobić w zamian za tę moc? - zapytał Blank.
  Cinna nie odpowiedział, przygryzając wargę.
  - Cinna?
  - Gdybym mógł cofnąć czas i mu odmówić zrobiłbym to, ale wtedy nie wiedziałem jakie skutki będzie miało to wszystko...
  - To brzmi co najmniej jakby kazał ci wybić całe miasto.
  Cinna roześmiał się nerwowo.
  - Miasto... - powiedział. - Gdyby to było tylko to...
  - Co masz na myśli?
  - Miałem tylko zniszczyć kilka obserwatoriów astronomicznych. Osiem największych na całym świecie.
  - To nie aż takie straszne - skomentował android.
  - Lanfani byli bardzo zaawansowaną technicznie, choć pokojową rasą - kontynuował Cinna. - Nie mieliśmy broni do niszczenia dużych kosmicznych obiektów mimo, że potrafiliśmy ją zbudować. Kiedy meteoryt został wykryty był już zbyt blisko by naukowcy zdążyli opracować jakąś metodę obrony... - Cinna usiadł plecami do reszty zgromadzonych.
  - Chcesz powiedzieć, że... - zaczął Blank, jednak to co chciał powiedzieć przerosło go i zamilkł.
  - Czy... Czy wasi wojownicy nie mogli zniszczyć tego meteorytu? - zapytał #17.
  - Lanfa-jin nie potrafili wtedy wykorzystywać energii ki na taką skalę - wyjaśnił Blank. - Cinna... - zwrócił się do przyjaciela.
  - Nie, Blank. Ani słowa. Niezależnie od tego, co powiesz to ja doprowadziłem do zagłady mojej własnej planety. To jednak wcale nie koniec. Nie słyszałeś najlepszej części. Później, kiedy przeprowadzano ewakuację najzdolniejszych naukowców i innych utalentowanych Lanfanów zabiłem kilku... korzystając z zamieszania zająłem miejsce jednego z nich, aby odlecieć z umierającego świata. Świata, który ja sam doprowadziłem do śmierci.
  Cinna wstał i aktywując aurę poleciał gdzieś przed siebie.
  Blank nie był pewien, czy ruszyć za nim. To, co usłyszał wstrząsnęło nim bardziej niż mógłby się spodziewać, mimo, że nie był prawdziwym przedstawicielem rasy Lanfa.
  - Powinieneś zostawić go samego przez jakiś czas - stwierdził #17, widząc wahanie wysokiego kosmity.
  - Wręcz przeciwnie - zaprzeczył Dende. - Nie powinien być sam. Tamten wojownik mógłby go wtedy łatwo wyeliminować. Poza tym, Blank. Co Cinna zrobiłby, gdybyś ty znalazł się w takiej sytuacji.
  Dende powiedział "zrobiłby", ale Blank wyraźnie usłyszał "zrobił". Nameczanin miał rację.
  Blank skinął głową i poleciał za przyjacielem.
  - No to ja będę się zbierał - rzucił #17. - Zadanie wykonane.
  - Zaczekaj - powstrzymał go Dende. - Jeśli nie masz jakichś bardzo ważnych zadań to chciałbym cię o coś poprosić.
  - Hm? - Android lekko uniósł brwi.
  - Uświadomiłem sobie dzisiaj, że los ludzkości i Smoczych Kul jest bardzo niepewny kiedy nie ma tu żadnego strażnika. Popo jest bardzo dobry, ale należy do innej epoki...
  - Rozumiem, że chcesz, abym został tu jako strażnik Wszechmogącego.
  Nameczanin potwierdził skinieniem głowy.
  - Mówisz, że zależy ci na ludzkości i Smoczych Kulach... A nie chodzi tu przypadkiem o twoje własne życie, co Dende?
  - Jeśli nie masz ochoty to nikt cię nie zmusza - naburmuszył się młody Nameczanin.
  - Spokojnie. Bez nerwów. To będzie dla mnie ogromna przyjemność i zaszczyt.
  - Naprawdę? - zdziwił się Dende.
  - Nie. Ale i tak nie mam nic lepszego do roboty.

Koniec rozdziału czterdziestego pierwszego.

Czy Saladin przeżyje?


-> Wstęp <- | Rozdział XL <- | -> Rozdział XLII

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.